Rzeczpospolita

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Rzeczpospolita

Post autor: Bolito » 04 sie 2008, 22:23

„RZECZPOSPOLITA” 2 VIII 2008

Michał Stankiewicz
Muzyka, szaleństwo i edukacja

14. Przystanek Woodstock. Młodzi, starsi, sami, z rodzinami – na tegoroczny muzyczny piknik zjechało do Kostrzyna około 200 tysięcy ludzi.
Są ich dziesiątki tysięcy. Według organizatorów w tym roku na festiwalu zameldowało się nawet 200 tysięcy. Cel: zabawa przy rockowej muzyce, nawiązywanie znajomości. Pierwsi uczestnicy festiwalu zjawili się już w środę.
W piątek z wielkiej sceny jak zwykle przemówił niestrudzony Jurek Owsiak: – Cieszę się, że was widzę! Nie odmówię sobie podziękowania politykom za superawanturę w Sejmie, bo w ten sposób teraz już wiecie, co jest dobre, a co złe – wołał, a tłumy gwizdały. – Głośniej pogwiżdżcie. To dla was, politycy, posłuchajcie i weźcie się za siebie! – wołał Owsiak. A potem już tradycyjnie kolejarz z Kostrzyna odgwizdał rozpoczęcie imprezy.

Sami i z rodzicami
Przeciętny woodstockowicz ma od 16 do 20 lat. Lubi rockową muzykę, angażuje się w zimową akcję WOŚP. Letnia impreza to forma podziękowania dla niego. Dlatego wszystko ma tu prawie za darmo.
– W zasadzie wystarczy mieć na bilet. Toaleta jest, umywalka też, są życzliwi ludzie, jak o coś się poprosi, pomogą. A na żarcie można zrobić zrzutę i za 4 zł zjeść coś u krisznowców – opowiada Jarosław, student z Gdańska, który przyjechał z Agatą. – My mamy ze sobą 140 zł na dwie osoby, ale na pewno wydamy mniej, no, chyba że kupimy jakiś gadżecik – śmieje się.
Przystanek Woodstock to największy biwak w Europie. 50-hektarowe pole w większości zakryte jest namiotami, przy których stoją samochody. Są też kempingi z namiotami. W takim mieszkają nieco starsi uczestnicy imprezy – Łukasz Ertel i Piotr Płonka z Ostrowa Wielkopolskiego. Łukasz ma ok. 40 lat i prowadzi własną firmę. Piotr jest tokarzem.
– Jestem tu po raz piąty, z żoną. Jest super, luz, odstresowanie, bez telefonu. Fajna muzyka, zaraz będzie Daab. Kończymy więc piwko, wszystko zamykamy i idziemy. Nie ma żadnego chamstwa, chuligaństwa, jest bezpiecznie – zachwala Ertel.
Wtóruje mu Płonka, który wybrał się po raz pierwszy. Wziął żonę i dwójkę dzieci (13 i 14 lat). – Nie czuć żadnego podziału na starszych i młodszych. Jest oderwanie się od rzeczywistości, no i przygoda – cieszy się.

Jazzowe skarpetki
Pole podzielone jest na ulice. Z końca na koniec nieustannie pędzą nimi tysiące ludzi. Co pewien czas natykamy się na szeregi toi-toi. Wielka łazienka to dziesiątki ustawionych pod gołym niebem umywalek. Jest i kultowy prysznic, pod którym naraz kąpie się kilkadziesiąt osób. Wielu woli jednak kąpiel w błocie.
Do wyboru jest cały szereg kuchni zebranych w jednym miejscu. Wszystkie w namiotach. Dominują zapiekanki, hamburgery, frytki, kaszanka. I knysza, czyli wielka bułka z serem i pieczarkami za 8 zł.
Jest i pasaż handlowy. W sklepach duży ruch. Są T-shirty z hasłami, czapki, kapelusze, chusty, ubrania moro czy skarpetki z nadrukami, np. Acid Jazz.
Marek z Czech przyjechał ze swoim sklepem na Przystanek Woodstock po raz drugi. Rok temu był tylko z biżuterią. Teraz ma też znaczki. – Najczęściej kupują te z Puccą, to taka postać z japońskiej bajki – pokazuje Czech.
Robert Kurzewski ze Szprotawy na tej imprezie pojawił się już po raz piąty. Można u niego kupić ręcznie malowane koszulki.
Można kupić koszulki z młodzieżowymi hasłami, ale też pograć na nowej konsoli
– Na co dzień sprzedaję je w Internecie. A Woodstock to dla mnie prawdziwe żniwa. Mam też stałych klientów, którzy pojawiają się w koszulkach kupionych rok temu. I teraz wracają po następne – opowiada.
Obok alternatywnych i – jak mówią tutejsi klienci – odjechanych towarów można kupić te bardziej normalne i komercyjne, jak okulary z logo znanych marek. Można nawet wstąpić do salonu, by pograć na najnowszej konsoli XBOX360.

Nie tylko zabawa
Wszyscy podkreślają bezpieczeństwo imprezy. Na polu jest policja, a jeszcze więcej „pokojowych patroli”. Funkcjonariusze co roku podkreślają swoje zadowolenie z imprezy. Rok temu było łącznie 95 zdarzeń, w tym 64 drobne kradzieże i 12 nietrzeźwych kierowców.
– Porównując liczbę uczestników festiwalu do średniego miasta, to biuletyn tylko z jednej doby wygląda gorzej – mówi nadkomisarz Agata Sałatka z lubuskiej policji.
To pewnie zasługa samego profilu imprezy. Woodstock to spotkanie wielu kultur, wielu wyznań, miejsce działań Przystanku Jezus. W tym roku wychowanie jest równie ważne jak rozrywka. Największą rolę odgrywa Akademia Sztuk Przepięknych, czyli miejsce spotkań ze znanymi ludźmi mediów, sztuki, sportu, polityki.
Od kilku lat podczas festiwalu zbierana jest krew. Udaje się pozyskać ok. kilkuset litrów. Nowością są Woodstockowe Igrzyska Olimpijskie. Dyscypliny? Bieg na 99 metrów, pchnięcie kulą, skok w dal, taniec z szarfą. Co ciekawe, Woodstock szuka też swojego miejsca na mapie europejskich festiwali muzycznych. Stąd m.in. w tym roku obecność wielkiej gwiazdy brytyjskiego rocka – The Stranglers. – Chcemy, żeby grały gwiazdy, i może przyjdą takie czasy, że wielcy będą sami dzwonili, by tu zagrać – mówi „Rz” Jurek Owsiak.
Zdaniem Owsiaka impreza to także magnes dla gości z zagranicy. W ubiegłym roku na muzyczny piknik wybrało się 60 tysięcy Niemców.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora m.stankiewicz@rp.pl
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Bolito » 09 kwie 2009, 20:56

„RZECZPOSPOLITA” nr 84 (8289) 9 IV 2009

Piotr Kowalczuk
Jezus jako Kryszna, Piłat w turbanie

Również w tym roku drodze krzyżowej w Koloseum będą towarzyszyć egzotyczne akcenty. Rozważania napisał bowiem hinduski arcybiskup Thomas Menamparampil
W zeszłym roku w opublikowanej przez Watykan książeczce z tekstami na nabożeństwo drogi krzyżowej Jezus Chrystus miał skośne oczy. Autorem rozważań był bowiem arcybiskup Hongkongu kardynał Joseph Zen Ze Kiun. W tym roku żółtego ukrzyżowanego zastępuje śniady Hindus. Maryja ma rysy hinduskiej matrony i grube bransolety na przegubach rąk. Szymon Cyrenejczyk i niektórzy uczniowie, podobnie jak umywający ręce Piłat, mają hinduskie wąsiki i noszą turbany.
Stroje i ornamentyka nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości, że jesteśmy w Indiach. Na pierwszym obrazku klęczący, wyciągający przed siebie odwrócone dłonie Jezus kojarzy się nieodparcie z medytującym wyznawcą Hare Kryszny. Ilustracje są zresztą dziełem siostry zakonnej Marie Claire Naidu z Bangalore.
W tekście nie trudno doszukać się odwołań do Indii. Przesłanie nadziei rozciąga się „od Missisipi po Brahmaputrę”. Czytamy, że w czasach konfliktów, również politycznych, przemoc nie jest właściwą odpowiedzią. Powinny nią być miłość, perswazja i pojednanie. Arcybiskup Menamparampil wyjaśnia przy okazji, że „nauczanie Chrystusa z powodzeniem wprowadził w życie Mahatma Gandhi”. Przy ósmej stacji, gdy Szymon Cyrenejczyk pomaga Chrystusowi nieść krzyż, hierarcha wspomina Matkę Teresę z Kalkuty, która poświęciła się całkowicie sprawie najbiedniejszych z biednych. Przy kolejnej, gdy Jezus spotyka płaczące niewiasty, czytamy, że losy społeczeństw są ściśle związane z tym, jak traktowane są w nich kobiety.
Przyszłość społeczności, które traktują kobiety niesprawiedliwie, ignorują je i marginalizują – pisze hierarcha – jest niepewna. Choć nie ma bezpośrednich odniesień do Indii, te słowa ilustrują rzeczywistość społeczną również w kraju autora. Pisząc o tsunami, tragedii Hiroszimy i Nagasaki, hierarcha cytuje słowa starej hinduskiej modlitwy: „Przeprowadź mnie z nierealności w realność, z ciemności ku światłu i od śmierci ku nieśmiertelności”.
W zeszłym roku rozważania kardynała Zena pełne były czytelnych aluzji do prześladowań chrześcijan w Chinach. W tekstach arcybiskupa Menamparampila na próżno szukać bezpośrednich odniesień do tego, co działo się w zeszłym roku w stanie Orissa, gdzie doszło do mordów na chrześcijanach, a ich domy i kościoły puszczono z dymem.
Włosi, szczególnie ci z Abruzji, mówią, że w tym roku drogę krzyżową rozpoczęli już w poniedziałek, gdy doszło do trzęsienia ziemi. Dla dotkniętego tragedią i pogrążonego w żałobie narodu droga krzyżowa w Koloseum zabrzmi szczególnie. Również dlatego, że choć rozważania napisane zostały przed tragedią, już na początku usłyszą: „Chcemy sobie powiedzieć w trudnych momentach, że nie wszystko stracone. Nasza wiara wystawiona została na próbę. Jak Hiob szukamy w tym wszystkim sensu. Wierzymy. Mamy nadzieję”.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Bolito » 17 sie 2009, 22:40

„RZECZPOSPOLITA” nr 182 (8388) 5 VIII 2009

Igor Janke
Owsiak uczy odpowiedzialności

Kiedy obserwowałem Przystanek Woodstock, cały czas miałem w pamięci Muzeum Powstania Warszawskiego. I Jerzemu Owsiakowi, i twórcom muzeum udało się trafić do młodych ludzi – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”
Na zaproszenie rzecznika praw obywatelskich pojechałem do Kostrzyna na festiwal Przystanek Woodstock. Razem z Jerzym Owsiakiem i Januszem Kochanowskim byliśmy w jury konkursu dla blogerów poświęconego wolności i – nieprzypadkowo – granicom wolności. Ta wizyta była bardzo ciekawym doświadczeniem dla mnie – człowieka, który w latach 80. bywał w Jarocinie, Brodnicy i na wielu innych tego typu imprezach. Dla człowieka, który o wielu sprawach myśli inaczej niż Owsiak.

Edukacja polityczna
I jeśli coś mnie zdziwiło, to raczej pozytywnie. Jerzy Owsiak nie jest już tym od „róbta, co chceta”. Dziś mówi przede wszystkim o odpowiedzialności. Wciąż wiele słyszymy od niego o wolności i rock’n’rollu, ale też uczy pozytywnych zachowań i obywatelskiej aktywności. Zarzuca mu się, że jego imprezom towarzyszy ideologia. Owszem, jest tego trochę. Ale mam wrażenie, że znacznie mniej niż kiedyś i jest ona na marginesie całej imprezy. A to, że mówi się tam o polityce i sprawach publicznych, to dobrze.
Równie znaczące jak obecność Tadeusza Mazowieckiego i Lecha Wałęsy było zaproszenie Janusza Kochanowskiego. Ogromne wrażenie zrobiło na mnie przerwanie koncertu w godzinę W – 1 sierpnia o godz. 17, gdy oddano hołd powstańcom Warszawy, a kilkaset tysięcy fanów muzyki odśpiewało polski hymn.
Zaproszeni goście, Lech Wałęsa i Tadeusz Mazowiecki (nieco inaczej było z Januszem Kochanowskim), a także prowadzący spotkania Piotr Najsztub reprezentowali jeden punkt widzenia. Organizatorzy tłumaczyli mi, że stało się tak dlatego, iż nie chcieli zapraszać aktywnych polityków, lecz autorytety. Jednak – poza Kochanowskim, który był na Woodstock w zupełnie innej roli – nie pojawił się żaden autorytet myślący o polskiej rzeczywistości inaczej niż Jerzy Owsiak.
A można było zaprosić choćby Wiesława Chrzanowskiego czy Adama Strzembosza – w ten sposób Owsiak odrzuciłby zarzuty dotyczące ideologizowania imprezy. Bo odpolityczniać jej nie należy. Edukacja polityczna właśnie w takich miejscach jest, w moim przekonaniu, bardzo pożyteczna. Młodzi ludzie zadawali gościom wiele trudnych pytań – np. Wałęsę indagowano o jego współpracę z SB.

Pocięta wystawa
Dużo było na Woodstock rozmaitych akcji edukacyjnych. Jednym z głównych obiektów na festiwalowym wzgórzu był niebieski namiot rzecznika praw obywatelskich, który promował swój portal Codziennik Prawny.pl. W popularyzację tego informatora prawnego dla wszystkich włączył się już wcześniej Jerzy Owsiak.
Ale doszło też do wydarzenia niepokojącego. Pewnego poranka grupa bojówkarzy pocięła nożami antyaborcyjną wystawę ustawioną poza terenem festiwalu. Następnego dnia służby festiwalowe zresztą usunęły całą wystawę, twierdząc, ze została ona ustawiona niezgodnie z prawem – według rzecznika imprezy Krzysztofa Dobiesa organizatorzy ekspozycji nie wystąpili do miasta o pozwolenie, a billboardy ustawili na drodze ewakuacyjnej, co zagraża bezpieczeństwu.
Trudno mi ocenić, czy rzeczywiście wystawa mogła zagrozić bezpieczeństwu, ale całe zamieszanie związane ze zniszczeniem, a następnie usunięciem antyaborcyjnych billboardów nie zrobiło dobrego wrażenia. Dobies zapewnił mnie, że jeśli w przyszłym roku organizatorzy wystawy promującej ochronę życia zgłoszą się wcześniej do organizatorów Przystanku, to „będą otwarci” na jej przyjęcie na festiwalu. Miejmy nadzieję, że tak się stanie.
Na festiwalu widziałem lejące się piwo, widziałem wielu podchmielonych uczestników, ale nie było mocnych alkoholi, które zostały zakazane. I – co najważniejsze – wszechobecna była propaganda antynarkotykowa.
Owsiak nie jest już tym od „róbta, co chceta”. Dziś jest jak sympatyczny belfer, który powtarza, czego się robić nie powinno
Był punkt oddawania krwi – oddały ją 2 tysiące młodych ludzi. Był turniej piłki nożnej pod hasłem „Wykopmy rasizm ze stadionów”, był maraton wokół obozowiska. Były zorganizowane przez biuro rzecznika praw obywatelskich wykłady o powstaniu warszawskim, porady prawne, szkolenia z mediacji i nocne występy artystów operetki. Byli krysznowcy, ale był też Przystanek Jezus. Było stoisko fundacji Anny Dymnej. Ale najbardziej uderzyło mnie, że ogromny tłum młodych ludzi potrafił zachować się spokojnie, nie przejawiając żadnej agresji.
Byłem w życiu na wielu masowych imprezach, widziałem rozmaite zachowania służb porządkowych. W Kostrzynie porządkowi-woluntariusze zachowywali się bardzo uprzejmie i działali sprawnie. Podobnie opieka medyczna. Kiedy ktoś mdlał – a upał był ogromny – natychmiast podjeżdżały minipojazdy medyczne i tłum błyskawicznie się rozstępował. To była świetnie zorganizowana i bezpieczna impreza.

Zasłużona popularność
Jerzy Owsiak umie czarować publiczność. Widać jego ogromne zaangażowanie i emocje. Trudno się dziwić, ze wywołuje tak entuzjastyczne reakcje młodych ludzi. Chociaż coraz częściej zachowuje się jak sympatyczny belfer, powtarzając, czego się robić nie powinno. Zdarza mu się mówić rzeczy po prostu głupie (można przypomnieć jego słowa, iż każdy, kto obrazi Wałęsę, dostanie od niego „z baszki”), ale na co dzień wykonuje niezwykle pożyteczną pracę. Uczy młodych ludzi wielu potrzebnych rzeczy i robi to w sposób możliwy przez nich do zaakceptowania.
Kiedy obserwowałem Przystanek Woodstock, cały czas miałem w głowie to, co robią twórcy Muzeum Powstania Warszawskiego. Także im, podobnie jak Jerzemu Owsiakowi, udało się znaleźć sposób na dotarcie do ogromnych rzesz młodych ludzi.
Po pobycie w Kostrzynie przestałem się dziwić, że to właśnie Jerzy Owsiak jest dziś największym autorytetem dla młodych ludzi. I uważam, że popularność należy się Owsiakowi jak rzadko komu.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Awatar użytkownika
gndd
Posty: 457
Rejestracja: 23 lis 2006, 18:24

Post autor: gndd » 18 sie 2009, 10:54

Ciekawy artykuł. Dzięki.
Govindanandini

We don't get it, so we fear it. (Bob Geldof)
http://podserve.biggu.com/podcasts/show/iskcon-studies
http://www.flickr.com/photos/12994088@N06/sets/72157601908066950/

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Bolito » 24 paź 2009, 22:41

„RZECZPOSPOLITA” nr 234 ( 8440) 6 X 2009

Marcin Rafałowicz
Krowy traktowane z wielką czcią

Hinduiści chcą, aby krowa oficjalnie została uznana w Indiach za zwierzę narodowe.
Kampania mająca doprowadzić do całkowitego zakazu zabijania tych zwierząt ma potrwać 108 dni. Rozpoczęta została w świętym mieście Kurukszetra śpiewem i artystycznym wygłaszaniem utworów literackich przy akompaniamencie muzyki. Krzysztof Kosior z Międzynarodowego Towarzystwa Świadomości Kryszny, prezydent świątyni w Warszawie, twierdzi, że w filozofii indyjskiej krowa jest uważana za jedną z matek społeczeństwa. – Krowy dostarczają cennego napoju, jakim jest mleko. Dawniej było używane nie tylko do celów żywieniowych, ale także religijnych. Znacząca część społeczeństwa indyjskiego to wegetarianie – dodaje. Krowy z gatunku zebu tworzą 7 procent dochodu narodowego brutto Indii. Są używane także jako zwierzęta pociągowe. – W naszych farmach, które mamy także w Polsce, traktujemy krowy z wielką czcią. Nie są oddawane na starość do rzeźni. Pozwalamy im odejść w sposób naturalny – zapewnia Kosior.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Rzeczpospolita

Post autor: Bolito » 06 sie 2012, 23:16

„RZECZPOSPOLITA” nr 182 (9302) 6 VIII 2012

Woodstock, czyli lemingi się bawią

Wojciech Wybranowski
To nie festiwal rockowy dla antysystemowej młodzieży, a bardziej upolityczniona impreza młodych, wykształconych z wielkich miast
Organizowany przez Jerzego Owsiaka „Przystanek Woodstock" w Kostrzynie nad Odrą w coraz mniejszym stopniu nawiązuje do epoki dzieci kwiatów, a coraz bardziej staje się miejscem zabawy bardzo młodych ludzi, komercyjnych łowów i politycznego lansu polityków jednej opcji. Takie wnioski można wyciągnąć po tegorocznej edycji imprezy.

Tym razem bezpieczniej
Tegoroczny „Przystanek Woodstock" odbył się już po raz osiemnasty, z tego dziesiąty w Kostrzynie nad Odrą. Zagrało ponad sześćdziesięciu wykonawców z Polski i zagranicy, ale gwiazd wielkiego formatu zabrakło. Najbardziej rozpoznawalnymi zespołami były polska grupa rockowa LuxTorpeda i szwedzki Sabaton. Przez woodstockowe pole przewinęło się łącznie ok.350 tys. osób.
- To był kolejny, bardzo spokojny „Woodstock" - przekonywał Sławomir Konieczny, rzecznik lubuskiej policji.
Od 2 do 4 sierpnia w trakcie trwania imprezy Owsiaka zatrzymano 25 osoby posiadające przy sobie narkotyki, zanotowano ok. 51 kradzieży, 6 włamań. Na "Przystanku Woodstock" policjanci zatrzymali też bawiącego się tam 22-latka, który kilka dni wcześniej w Gdyni zabił kobietę. Ale ci, którzy pamiętają jeszcze początki „Przystanku Woodstock", mogli czuć się rozczarowani. Zamiast fanów rocka - weteranów dawnych jarocińskich festiwali - na woodstockowym polu pojawili się głównie ludzie młodzi i bardzo młodzi. Królowały więc biusty kilkunastoletnich dziewcząt, różowe koszulki i wydekoltowane sukienki. To również głównie nastolatki taplali się w kałużach z błota i ścieków - jednej z najbardziej rozreklamowanych przez media atrakcji „Przystanku".
- Jadę sama, ale na polu umówiłam się z koleżankami z klasy - mówiła dziennikarzowi „Rz" siedemnastoletnia Ewa z Krakowa spotkana w woodstockowym pociągu. W trakcie podróży słuchała sentymentalnych piosenek Adele. Dlaczego więc wybierała się na festiwal, gdzie grano ostrą rockową muzykę? - To przecież „Przystanek Woodstock". Tam trzeba być - dziwiła się pytaniu. Nastolatka trochę się martwiła, że nie będzie miała gdzie spać, bo nie zabrała namiotu. Ale dodawała też, że na pewno ktoś ją z koleżankami przygarnie.
Już na polu namiotowym kolejka do punktu, w którym rozdawano prezerwatyw, była dłuższa niż do stoisk z piwem.
Na "Przystanku Woodstock" o ile można było zobaczyć punkowe irokezy - symbol „buntu i anarchii" - to najczęściej kupne, sztuczne lub rozdawane w ramach promocji przez przedstawicieli jednej z firm.
"Przystanek Woodstock" z rockowego festiwalu zamienił się w komercyjne łowy. Przedstawiciele firm, które wcześniej uiściły stosowną opłatę, byli widoczni na polu namiotowym i wśród młodych: browar Carlsberg (sam Owsiak wystąpił w koszulce reklamującej ten produkt), portal aukcyjnego Allegro, bank Pekao SA, sieć komórkowa Play etc.
A opodal tradycyjnie towarzysząca festiwalowi Owsiaka „pokojowa wioska sekty Hare Kryszna" kusząca młodych wykładami o reinkarnacji, astrologią i wegetariańskim jedzeniem.
Od kilku lat coraz większymi krokami w imprezę organizowaną przez Owsiaka wkracza polityka. W poprzednich latach na festiwalu pojawiali się m. in. Leszek Balcerowicz, Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki, Marek Belka. W tym roku na "Woodstocku" z młodzieżą spotkali się prezydent Niemiec Joachim Gauck i witany oklaskami prezydent Bronisław Komorowski.
- Przyjechaliśmy tu, aby spotkać się z młodzieżą polską i niemiecką tam, gdzie jest jej najwięcej i gdzie jest najfajniejsza - mówił Komorowski.
W tym czasie członkowie Pokojowego Patrolu usuwali spod sceny, na której mieli wystąpić prezydenci, młodych, którym wypity alkohol nie pozwalał utrzymać się na nogach.

Wolność bez Pro Life
Komorowski i Gauck w swoim wystąpieniu wiele uwagi poświęcili wolności i otwartości. Przetestował to jeden ze studentów, który zapytał, czy może usiąść obok nich. - Tak, ale proszę wziąć ze sobą koleżankę - odparł Komorowski, wskazując na atrakcyjną licealistkę.
Mniej otwarta była kostrzyńska policja, która uniemożliwiła przeprowadzenie w mieście legalnej pikiety obrońcom życia z fundacji Pro. Funkcjonariusze interweniowali gdy prolife'owcy wyciągnęli baner z wizerunkiem abortowanych dzieci.
Co ciekawe, choć przepisy zabraniają spożywania alkoholu w miejscach publicznych, kostrzyńscy policjanci nie reagowali na widok osób raczących się piwem na ulicach i skwerkach miasta.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Rzeczpospolita

Post autor: Bolito » 06 kwie 2013, 22:53

O nas jest dopiero na końcu, ale za to niezła durnotka:

„RZECZPOSPOLITA” nr75 (9499) 29 III 2013

Szatan włazi z butami

Michał Płociński
Dzisiaj, gdy ludzie odchodzą 
od Ewangelii, zło osobowe może mieć dużo do powiedzenia. A to jest bardzo realny świat, nieraz byłem świadkiem, jak różne złe duchy 
w człowieku komunikowały się ze sobą czy rozkazywały sobie – mówi ks. Michał Olszewski, egzorcysta, Michałowi Płocińskiemu

Papież Franciszek często wspomina o Szatanie, podczas jednej z pierwszych po wyborze homilii powiedział: „Kto nie modli się do Boga, to modli się do Szatana”. Jak to rozumieć?

To są niesamowite słowa, byłem zaszokowany, jak je przeczytałem. Ojciec Święty pokazał wszystkim katolikom, że mamy tylko jeden kierunek: Ewangelię. Jeżeli zostaliśmy ochrzczeni, czyli otworzyliśmy swoje serce przed Jezusem Chrystusem, to nie możemy już przestać modlić się do Boga, bo jeżeli przestaniemy, to automatycznie staniemy po drugiej stronie, po stronie Zła pisanego wielką literą. To samo mówi Apokalipsa: nie można być letnim – albo będziesz gorący, albo będziesz zimny. Cieszę się więc, że Ojciec Święty nie bał się tak mocno powiedzieć o potrzebie wiary, bo od Pawła VI żaden papież tak konkretnie nie postawił tej sprawy.

Na ile w dzisiejszym świecie można w ogóle mówić o Szatanie? To brzmi jak kazanie rodem ze średniowiecza.

To kwestia tego, jak podchodzimy dziś do wiary. Jeżeli poważnie traktujemy Ewangelię, to musimy przyjąć ją w całości: z objawieniem się Boga, jego miłością, ale także ze świadomością tego, że istnieje zło, także zło osobowe. Przecież nie brakuje w Piśmie Świętym opowieści, jak Jezus egzorcyzmował i wyrzucał z opętanych ludzi złe duchy. Niestety, nie brakuje w Kościele i ludzi zajmujących stanowisko liberalne, którzy choć może nie odrzucają istnienia zła, to jednak podważają osobowe jego istnienie. Banalizują ten problem, próbują go zepchnąć do przestrzeni fantasy i podchodzą do tego zagadnienia w kategoriach baśniowych.

W historii Kościoła poglądy podważające istnienie osobowego zła nie były rzadkością, może jest więc coś na rzeczy...

Na przestrzeni wieków rzeczywiście pojawiało się wielu duchownych, którzy twierdzili, że jedyne zło, jakie istnieje, to zło, które czynią ludzie. Przeczytajmy jednak wypowiedzi papieży, choćby tych z ostatnich lat: Pawła VI, Jana Pawła II i Benedykta XVI, a w ostatnich dniach także Franciszka. Wynika z nich, że każdy, kto odrzuca istnienie Szatana, sam stawia się poza nauczaniem Kościoła. To jasno wynika z Ewangelii. Poza tym odrzucanie istnienia złych duchów zawsze jest ze szkodą dla człowieka. Gdybyśmy mieli większą świadomość istnienia osobowego zła, to mielibyśmy jeszcze większą świadomość wielkości Pana Boga. Co za tym idzie, jaśniej widzielibyśmy potrzebę życia w zgodzie z Ewangelią i łatwiej czynilibyśmy świat piękniejszym. Po prostu wszystkim żyłoby się lepiej.

Co właściwie ksiądz ma na myśli, mówiąc o osobowym Złu? Czy istnieją jakieś złe duchy?

W Piśmie Świętym mamy naukę o aniołach, którzy zostali stworzeni jako dobre duchy. Z tradycji jednak wiemy, że w pewnym momencie część aniołów zbuntowała się, bo nie chcieli służyć Bogu, który postanowił przyjąć ludzkie ciało w osobie Jezusa z Nazaretu. I teraz tak: jeśli Bóg przyjął ludzkie ciało, to naturalnie Szatan człowieka do cna znienawidził. Znienawidził nas przez to, że Bóg nas ukochał. Złe duchy więc robią Bogu na przekór, wydzierają Mu ludzkie dusze i przeciągają na swoją stronę. Wszystko to z zemsty, a przerodziło to się w nieustanną walkę dobra ze złem. Ona wciąż trwa, choć po zmartwychwstaniu Jezusa my na szczęście jesteśmy po stronie wygranej – jeśli przyjmujemy do serca Jezusa Chrystusa, to te duchy nam nie zagrażają. Pod opieką Pana Boga nic nam nie grozi.

Skoro Kościół nie ma wątpliwości co do istnienia złych duchów, które dręczą człowieka, dlaczego polskie diecezje zaczęły powoływać własnych egzorcystów dopiero w ostatnich dwóch–trzech latach? Wcześniej dotrzeć do egzorcysty to była droga przez mękę.

Rzeczywiście, dawniej egzorcyści byli trochę ukrywani, traktowani jako temat tabu. Nie wiadomo było, jak do nich dotrzeć, kim oni właściwie są, co robią. Kiedy byłem na kursie egzorcystów w Rzymie, jeden z wysokich hierarchów opowiadał nam, że dziś Kościół zrozumiał, że egzorcystów trzeba zacząć formować tak, jak się formuje wychowawców czy spowiedników. Zmieniło się zupełnie patrzenie na tę posługę. To jest świeżość i prostota nowego spojrzenia na Ewangelię. Dziś podkreśla się, że to, co działo się 2000 lat temu i zostało spisane w Nowym Testamencie, także dzieje się dzisiaj. Jezus Chrystus nadal chodzi po ziemi, co prawda za pośrednictwem swoich uczniów, i nadal chce dokonywać tych samych znaków i cudów – chce uzdrawiać, uwalniać, dawać ludziom słowo, które budzi wiarę. Ja, jako ksiądz i egzorcysta, z cudów opisanych w Ewangelii jeszcze nie widziałem chyba tylko wskrzeszenia, a wierzę, że i to Pan Bóg da mi doświadczyć.

Ale nawet nie wszyscy księża wierzą w egzorcyzmy. Niedawno jeden z jezuitów stwierdził publicznie, że dziś praktyką Kościoła jest odsyłanie ludzi poszukujących egzorcysty do psychiatry. A on sam – jak mówił - w pierwszej kolejności wysłałby do psychiatry wszystkich egzorcystów.

Trudno mi dyskutować z ludźmi, którzy nigdy nie byli świadkami egzorcyzmu. Myślę sobie wtedy: zabrałbym cię na jeden egzorcyzm, pozostawił na kilka godzin przy osobie opętanej, przy jej rodzinie i dał ci szansę zmierzyć się z tym. Dopóki czegoś nie doświadczymy sami, opieramy się jedynie na swoich wyobrażeniach, nie zawsze prawdziwych.

Także wielu ludzi nauki uważa, że Kościół mami czarami ludzi, którzy tak naprawdę potrzebują pomocy psychiatrycznej.

Takim naukowcom ewidentnie brakuje pokory co do swojej wiedzy. Ich pojęcie nauki odrzuca przestrzeń duchową, wyklucza ją. To wynika z tego, że brakuje im narzędzi, by te kwestie ogarnąć swoim językiem. Dla mnie jest zrozumiałe, że naukowcy szukają naukowej odpowiedzi na problem opętania, tak samo jak zrozumiałe jest, że jej nie znajdują.

Ksiądz odrzuca naukowe wyjaśnienia przypadków opętania? Nie współpracuje ksiądz z psychologami czy psychiatrami, bo oni nie rozumieją przestrzeni duchowej?

Absolutnie tak nie jest, zawsze pracuję w zespole z psychiatrą, 
a także z psychologiem mężczyzną 
i psychologiem kobietą oraz z innymi księżmi, by mieć różne narzędzia do rozpoznania problemów osób, które się do mnie zgłaszają. Przecież nieraz tak jest, że komuś się wydaje, iż jest opętany przez złe duchy, a tak naprawdę nie ma on problemu duchowego, lecz psychiczny i potrzebuje nie egzorcysty, tylko lekarza. Często jest też tak, że te problemy się nakładają na siebie, więc ja sam tej osobie w pełni nie pomogę. Człowiek ma ciało, umysł i duszę – nie można leczyć tylko duszy, jeśli jej problemy przekładają się także na psychikę, powodują lęki, depresję albo gdy uszczerbku doznało ciało, bo przez opętanie ktoś nie mógł jeść, pić, okaleczał się itd.

Rozumiem, że ludzi mających problemy psychiczne, a nie duchowe ksiądz odsyła do psychologa. A czy psycholodzy czasem odsyłają do księdza ludzi opętanych?

Część diecezji w Polsce każdego, kto zgłasza się po pomoc egzorcysty, najpierw kieruje do psychologa, a dopiero potem psycholog może skierować taką osobę do egzorcysty. To bardzo niedobre rozwiązanie, bo psychologowie nie mają przecież narzędzi do rozpoznania obecności złych duchów. Sam nieraz miałem problem w takim rozeznaniu. Pamiętam, jak kiedyś przyszła do mnie prosta, niewykształcona kobieta, nieznająca żadnego języka obcego itd. Myślałem, że potrzebuje ona psychiatry, skontaktowałem ją więc z bardzo dobrym lekarzem i jak już się żegnaliśmy, postanowiłem ją pobłogosławić. Jak tylko położyłem na niej rękę i zacząłem się modlić, w nią jak gdyby coś wstąpiło. Zaczęła wyklinać mnie po włosku, całym stekiem wyszukanych przekleństw bez ani jednego błędu językowego. Jak to wyjaśnić chorobą psychiczną?...

Czytałem ostatnio książkę Roberta Tekielego „Zmanipuluje Cię, kochanie”, w której praktycznie cały świat poza Kościołem przedstawiony jest jako zagrożenie duchowe. Wychodzi na to, że wschodnie sztuki walki to prawie satanizm...

Nie banalizowałbym tak tego, bo sam trenowałem wyczynowo sporty walki, mam czarny pas w taekwondo, a cztery lata spędziłem nawet w kadrze narodowej. Wszystko to odczułem na własnej skórze. Trenując przez dziesięć lat taekwondo, codziennie wchodziłem na salę i kłaniałem się do jin-jang, symbolu umieszczonego na fladze Korei. Ten symbol wyraża wiarę, że w każdym złu jest coś dobrego i w każdym dobru jest coś złego. A taka koncepcja jest zupełnie nie do pogodzenia z chrześcijaństwem, bo my wiemy, że nie ma równowagi sił dobra i zła w kosmosie, jak twierdzi filozofia Wschodu. Jezus pokonał zło raz na zawsze, poprzez krzyż i zmartwychwstanie.

Ale co jest złego w tym, że ksiądz się kłaniał przed jakimś symbolem?

Po prostu była we mnie niespójność, oddawałem pokłon jakimś bożkom, a dekalog mówi: nie będziesz miał bogów cudzych przede mną. Nie sama flaga jin-jang czy taekwondo było dla mnie jakimś zagrożeniem, ale to, że w moim sercu dopuszczałem się pewnej formy zdrady. Kiedy oddajemy jakiejkolwiek filozofii sprzecznej z Ewangelią swoje serce, to tworzy się w nim szczelina. To przestrzeń, którą złe duchy mogą dostać się naszej duszy, aby ją opanować. A złe duchy od Pana Boga odróżnia także to, że Bóg zawsze szanuje naszą wolną wolę i pyta człowieka, czy chce go przyjąć. Szatan nie pyta, tylko włazi z butami. Niestety, doświadczenie egzorcystów nie zawsze jest brane na poważnie, a szkoda, bo dzisiaj, gdy ludzie odchodzą od Ewangelii, zło osobowe może mieć dużo do powiedzenia. Trzeba wiedzieć, że to jest bardzo realny świat, nieraz byłem świadkiem, jak różne złe duchy w człowieku komunikowały się ze sobą, rozkazywały sobie itd.

A więc jest tak, jak mówi papież Franciszek: każdy, kto nie wierzy w Boga, prędzej czy później trafi w ręce Szatana?

Pan Jezus oczywiście nie umarł tylko za katolików, umarł za każdego człowieka. Każdy, kto nie spotkał Jezusa i nie poznał Ewangelii, może być zbawiony, jeśli będzie żył zgodnie z własnym sumieniem i po prostu czynił dobro. Tylko że my, ludzie ochrzczeni, mamy pełniejszą wiedzę o Prawdzie i naturalne dla nas jest życie zgodne z Ewangelią. Dla nas opuścić drogę wytyczoną przez Jezusa Chrystusa to tak jakby rybę wyciągnąć z akwarium i położyć obok na stole. Ale oczywiście nie tylko ludziom ochrzczonym zagrażają złe duchy, bo zagrażają one każdemu, kto odda się złu. Nie przypadkiem w innych wierzeniach także sprawuje się egzorcyzmy. Inne religie mają przecież bardzo dużą świadomość istnienia duchów. Kiedyś egzorcyzmowałem kobietę, która była przez wiele lat w ruchu Hare Kriszna. Wyjaśniła mi, że krisznowcy co roku wcale nie przechodzą wybrzeżem Bałtyku i biją w bębenki ot, tak sobie. Oni wtedy przyzywają złe duchy, aby wstąpiły w ludzi, którzy leżą na plaży.

Ks. Michał Olszewski jest sercaninem, egzorcystą diecezji kieleckiej 
i znanym rekolekcjonistą
Nie jedz na czczo (grafitti)

Awatar użytkownika
trigi
Posty: 2068
Rejestracja: 09 sie 2011, 13:38
Lokalizacja: UK

Re: Rzeczpospolita

Post autor: trigi » 07 kwie 2013, 06:17

Bolito pisze:O nas jest dopiero na końcu, ale za to niezła durnotka:
Wyjaśniła mi, że krisznowcy co roku wcale nie przechodzą wybrzeżem Bałtyku i biją w bębenki ot, tak sobie. Oni wtedy przyzywają złe duchy, aby wstąpiły w ludzi, którzy leżą na plaży.

Ks. Michał Olszewski jest sercaninem, egzorcystą diecezji kieleckiej 
i znanym rekolekcjonistą
Najciekawsze jest to ze w Rzeczpospolitej takie rzeczy drukują, gazeta dla poważnych ludzi...
No cóż jak ksiądz mówi tzn ze tak jest i basta....

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Rzeczpospolita

Post autor: Bolito » 26 sty 2016, 16:01

„RZECZPOSPOLITA” (online) 7 I 2016

Poseł Pięta o grzechach WOŚP: promowanie sekty Hare Kryszna

Poseł PiS oświadczył, że nie zamierza wspierać WOŚP, bo razi go "wrzaskliwość medialna" tego przedsięwzięcia i nie ma pewności, czy wszystkie środki trafiają do osób potrzebujących. Nie podoba mu się też Jerzy Owsiak.
Poseł Stanisław Pięta tłumaczył w rozmowie z Superstacją tłumaczył, co razi go w działalności Jerzego Owsiaka. - Ta polityczna aktywność pana Owsiaka. To zagranie orkiestry bezpośrednio przed kampanią i wsparcie Bronisława Komorowskiego, zapraszanie na Woodstock ludzi, którzy są zarejestrowani jako tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa, prześladowanie, ośmieszanie, próby ośmieszania "Przystanku Jezus" i promowanie na Woodstocku tej sekty Hare Kryszna - mówił Pięta.
O stosunku posła Pięty do orkiestry zrobiło się głośno po jego wpisie na Twitterze. " Jeżeli funkcjonariusz publiczny zaangażuje się w hecę WOŚP, niech nazajutrz składa raport o zwolnienie ze służby " - napisał dwa tygodnie temu.

"Jeśli nie chcecie grać - nie przeszkadzajcie"
- Kto chce z nami grać, niech gra. Kto nie chce z nami grać, niech nie przeszkadza w tym najpiękniejszym dniu, bo chcemy stworzyć Polskę i tworzymy kolorową, ładną, miłą, ciepłą, serdeczną, pełną pomysłów na przyszłość i pełną wiedzy, że Polska nie jest w ruinie i nigdy nie była w ruinie. 25 lat temu była w ruinie, bo wyglądała ponuro i nawet chyba Marsjanie nie chcieliby tu przylecieć, bo wyglądało buro - powiedział dzisiaj Jerzy Owsiak. Wcześniej wypowiadał się na ten temat w rozmowie z Moniką Olejnik. Przyznał wtedy, że słowa Pięty poskutkowały lawiną wyrazów poparcia i miłych gestów w stronę Fundacji.

guu
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Rzeczpospolita

Post autor: Bolito » 10 lip 2017, 23:25

„RZECZPOSPOLITA” nr 145 ( 10783) 22 VI 2017

Jędrzej Bielecki
Hinduski sen nad Wisłą

Polski rząd zdaje się prowadzić w Indiach pierwszy pilotażowy program przemyślanej polityki imigracyjnej. Na naszych uczelniach uczy się już kilka tysięcy hinduskich studentów, wielu z nich otwiera nad Wisłą biznes czy forsuje świat korporacji, choć najbardziej rzucają się w oczy na rowerach Ubera. Niespodziewanie okazaliśmy się, przynajmniej dla nich, krajem bardzo tolerancyjnym.
Do przyjazdu do Polski Ajaya Pipalię namówił Parth Khissiya, znajomy z Malad West, jednej z dzielnic Mumbaju. Przez Facebooka. – Napisał, że jest łatwo o pracę, szkoła jest tania, nie ma problemu z wizą – mówi Ajay.
Stoimy na rogu ul. Pańskiej i Miedzianej w Warszawie, chłopak o ciemnej karnacji ma chwilę przerwy między kolejnymi kursami. Rozwozi jedzenie z knajp zamawiane z dostawą przez aplikację UberEATS. Specjalny plecak utrzymujący temperaturę potraw odłożył na ziemię, rower oparł o latarnię.
– To był listopad, w Indiach było 30 stopni, a tu mróz, ciemno, śnieg na dwie stopy. Zamieszkałem z Parthem i jego kolegą w pokoju w hostelu w Wawrze – wspomina pierwsze chwile w naszym kraju. – Wiesz, jesteśmy z innych kast, ale tu, w Europie, to nie ma znaczenia – śmieje się. – Każdy płaci po 450 zł czynszu.

„Mam nadzieję, że jest gorące"
Jeszcze kilkanaście miesięcy temu w Polsce prawie nie było studentów z Indii, a dziś warszawiacy co chwila spotykają na ulicach młodych Hindusów rozwożących rowerami jedzenie do biur i mieszkań z restauracji, które przyłączyły się do programu Ubera. Dyplomaci z indyjskiej ambasady w Warszawie przyznają, że w stolicy, ale także Krakowie i Poznaniu, uczy się już kilka tysięcy hinduskich studentów, a liczba ta szybko rośnie. Dlaczego, aby zarobić na czesne i wikt, tak wielu z nich wybrało właśnie rowerowego Ubera?
– Hindusi stanowią około połowy naszych pracowników, reszta to Ukraińcy czy Białorusi. Polaków nie jest więcej niż 15–20 proc. Nie chcą tak ciężko pracować – mówi Ramz Ruzmatow, mieszkający od kilku lat w Polsce Uzbek, dziś menedżer pracujący dla tej firmy.
Pracując sumiennie, przy rozwożeniu jedzenia można zarobić nawet 4 tys. zł miesięcznie. Wszystko jest znakomicie zorganizowane. Chłopcy nie jeżdżą na zwykłych rowerach, tylko elektrycznych, produkowanych przez należącego do Mercedesa Smarta. Każdy wgrywa do smartfona aplikację, która pokazuje na mapie, gdzie znajduje się restauracja, a gdzie klient, i którędy wiedzie najszybsza droga między tymi punktami. Jest też podana stawka kursu, no i ile sobie odlicza Uber.
– Uczymy ich topografii Warszawy, a także podstawowych zwrotów po polsku, jak „smacznego", „mam nadzieję, że jest gorące", „do zobaczenia" – mówi Ramz. W mieście, w którym praktycznie nie ma bezrobocia, a średnia pensja przekracza 6 tys. zł brutto, od pracowników, którym płaci się 15 zł na godzinę nie można wymagać zbyt dużo. Tym bardziej że studenci z Indii są solidni, uprzejmi i uśmiechnięci.
– To wcale nie była moja pierwsza praca. Dwa tygodnie po przylocie do Warszawy znalazłem zajęcie w firmie produkującej części samochodowe, a potem w takiej, która wytwarza zabawki. Atutem Ubera jest jednak to, że pracujesz, ile chcesz i kiedy chcesz, co jest bardzo ważne, kiedy się studiuje – mówi Ajay.

Dyplom europejskiej uczelni
Po upadku komunizmu w Warszawie, podobnie jak w innych dużych miastach Polski, jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać nowe, prywatne szkoły wyższe. Choć nie zawsze trzymały poziom, to dzięki nim liczba magistrów gwałtownie poszybowała w górę. Ale wraz z nadejściem niżu demograficznego przed wieloma uczelniami stanęło widmo bankructwa. Ratunkiem dla nich okazują się właśnie studenci z Indii.
– Jeździmy tam trzy, cztery razy do roku, aby zaprezentować nasz program nauczania po angielsku, szczególnie do Gudżaratu, 60-milionowego stanu w zachodniej części Indii, który jest dobrze uprzemysłowiony – mówi Marta Bojarowicz, odpowiedzialna za rekrutację w Wyższej Szkole Gospodarki Euroregionalnej (WSGE) w podwarszawskim Józefowie. – Dziś młodzież z Indii stanowi 60 proc. naszych studentów, mamy też trochę uczniów z Nepalu, Ukrainy i Sri Lanki.
Jakub Staszelis, prezydent ośrodka Hare Kryszna, studiujących w Polsce Hindusów zna bardzo dobrze, bo w każdy weekend wielu z nich przyjeżdża pomodlić się do świątyni w podwarszawskim Mysiadle. – W Indiach ludzie są chorzy na amerykańską chorobę. Ich największym marzeniem jest wyjazd do Stanów Zjednoczonych. To chorobliwe do tego stopnia, że ci, których na wyjazd nie stać, wyrabiają sobie choć wizę amerykańską, mimo że wiedzą, że z niej nigdy nie skorzystają. Przyjazd do Polski to taka namiastka, możliwość spełnienia tego amerykańskiego snu w nieco większym stopniu niż samo wyrobienie wizy – mówi Staszelis.
Nauka na amerykańskim uniwersytecie z pierwszej ligi, jak Georgetown czy Princeton, to wydatek 50 tys. dol. rocznie, a na uczelni z drugiego sortu – 18 tys. dol. A Wyższa Szkoła Gospodarki Euroregionalnej oferuje rok nauki za równowartość 3 tys. euro. To czesne na podobnym poziomie, jakiego oczekują szkoły wyższe w Indiach. Z tym że WSGE daje prestiż dyplomu uczelni europejskiej. Przy czym wiza studencka wydawana przez konsulaty RP w Delhi i Mumbaju daje prawo do podjęcia pracy. Wybór uczelni, które nad Wisłą organizują studia licencjackie lub magisterskie z myślą m.in. o Hindusach szybko rośnie. Taką ofertę poza WSGE w Warszawie ma też Akademia Finansów i Biznesu Vistula czy Uczelnia Łazarskiego.

Selekcja studentów, którzy podejmą pracę
W naszej kulturze dzieci powinny same dać sobie radę, nie żyć na garnuszku rodziców. Mój ojciec specjalizuje się w handlu diamentami, ale ja nie chcę od niego pomocy. Wolę samemu zarobić na swoje utrzymanie. Polska mi to umożliwia – mówi 27-letni Ajay. Ma porównanie, bo przez sześć lat mieszkał w Wielkiej Brytanii, gdzie zdobył licencjat z księgowości na London School of Business and Finance i miał już stałą pracę w liniach lotniczych Virgin Atlantic. Ale kiedy matka poważnie zachorowała, wrócił do Mumbaju, a po dwóch lat ponowny wyjazd na Wyspy okazał się niemożliwy. W rozmowie z „Plusem Minusem" opowiada, że po decyzji o brexicie premier Theresa May bardzo zaostrzyła wydawanie wiz studentom, nawet obywatelom krajów Commonwealthu. W Europie Marine Le Pen, Ruchu Pięciu Gwiazd czy Alternatywy dla Niemiec niespodziewanie rządzona przez PiS Polska okazała się, przynajmniej dla Hindusów, krajem bardzo tolerancyjnym.
– W ostatnim roku czy dwóch latach warunki wydawania wiz zostały u nas wyraźnie poluzowane – przyznaje Jakub Staszalis. – Kiedyś mieliśmy nawet problemy z otrzymaniem prawa wjazdu dla odwiedzających nas mistrzów. Dziś to już przeszłość.
W znacznym stopniu to zasługa ambasadora Indii w Warszawie Ajaya Bisarii, który przekonał nasze władze, że poprawa stosunków gospodarczych między oboma krajami przyniesie Polsce bardzo wymierne korzyści. Indie, kojarzone u nas przede wszystkim z biedą, są tak naprawdę trzecią po Chinach i USA gospodarką świata. Do tego indyjski rynek w ostatnich latach rozwija się szybciej niż chiński. A handel między Indiami i Polską z obrotami w granicach 3 mld dol. rocznie to jedynie kropla w morzu możliwości.
Wymiana studencka, dość jednostronna, rozwija się o wiele szybciej. Dziś procedura rekrutacyjna stała się bardzo prosta: młodzi Hindusi składają wniosek do polskich uczelni i po pozytywnym jego rozpatrzeniu otrzymują oficjalne „zaproszenie". Na jego podstawie dostają roczną wizę (z możliwością wielokrotnego przedłużenia). A wcześniej muszą jeszcze odbyć rozmowę z konsulem.
– Nie było pytań o moją religię – zastrzega Brijesz Patel, kolega Ajaya z UberEATS, który do Polski przyjechał z miasta Ahmedabad w Gudżaracie. – Musiałem natomiast wykazać się pewną wiedzą o Polsce. Ale najważniejsze było to, że mam już ukończoną średnią szkołę handlową i prowadzę biznes – mówi i wyciąga smartfona, na którego ekranie pokazuje film, jaki parę miesięcy wcześniej puścił polskiemu konsulowi w Mumbaju. Widać na nim zestaw imprez firmowych, urodzin, ślubów, a wszystko z oprawą dźwiękową i balonami, girlandami, kwiatami. Całość organizowana przez Happy Events, firmę Brijesza. Polskim władzom najwyraźniej chodzi o wyselekcjonowanie takich studentów, którzy, jeśli nawet zostaną w naszym kraju, to sami podejmą pracę, staną na nogi, wykażą się inicjatywą. To wielka różnica w stosunku do fali uchodźców, która napłynęła do Niemiec w 2015 r. Po dwóch latach władze federalne przyznają, że tylko bardzo niewielka część przyjezdnych pracuje, a reszta żyje z zasiłków, ewentualnie uczy się języka niemieckiego.
Aishwariya była w jednej z pierwszych grup Hindusów, którzy przyjechali studiować do Polski. Dostała się na nie byle jaką uczelnię – Uniwersytet Jagielloński. Trzy lata po uzyskaniu dyplomu, wciąż nie wróciła do Gudżaratu. Dziś mieszka już nie w Krakowie, lecz w Warszawie, znalazła pracę w Oracle, czołowej firmie informatycznej świata, wynajmuje samodzielne mieszkanie w centrum stolicy. Mówi, że wiele koncernów przenosi teraz swoje zaplecza informatyczne czy księgowe do Polski. – To stwarza duże możliwości zatrudnienia. Tym bardziej że dla nas angielski jest niejako rodzimym językiem.
Sukces odniósł też Sagar, znajomy Ajaya, który w oddziale Volvo w Krakowie zarabia już 5–7 tys. zł brutto. Ale równie wielu Hindusów, którzy jakiś czas temu pojawili się w Polsce, postanowiło otworzyć własny biznes zamiast forsować świat korporacji. OM, Buddha, Curry Leaves, Bombay Masala, Mandala – w Warszawie jedna po drugiej powstają hinduskie restauracje. Podobnie jest w innych dużych miastach kraju. Hindusi zakładają też agencje turystyczne, które oferują coraz więcej wycieczek do Indii, a LOT być może uruchomi w niedługim czasie bezpośrednie połączenie z Warszawy do Delhi. – Czy zostanę w Polsce? To zależy od sytuacji ekonomicznej. Ale na pewno chcę pracować na swoim, może w restauracji, może w hotelu – zastanawia się Brijesz Patel.

Bezpieczniej niż w Londynie
Choć polscy konsulowie przed wydaniem wizy nie zadają pytania bezpośrednio o religię, to w Indiach nie jest trudno rozpoznać, kto należy do 180-milionowej mniejszości wyznawców Allaha w tym kraju. Dlatego trudno mówić o przypadku, gdy się okazuje, że przytłaczająca większość studentów z Indii, którzy przyjeżdżają do Polski, to wyznawcy hinduizmu. Polskim władzom może chodzić o etykę pracy, ale także zdolność asymilacji.
Ajay opowiada, że w Indiach od urodzenia ludzie są przyzwyczajeni do życia w wielokulturowym społeczeństwie. – Ja sam znam sześć języków: poza angielskim także gudżarati, hindi, marathi, pendżabi, marwadi i sanskryt – dodaje.
Jakub Staszelis twierdzi, że podobnie jak na Zachodzie, sekularyzacja dotyka także Indii. Ogromny wpływ na młodzież mają filmy Bollywood z ich kultem sukcesu materialnego, markowych produktów i konsumpcjonizmu. Ale i tak w Warszawie i okolicznych miejscowościach rozwijają się hinduistyczne świątynie, które w czasie modlitwy odwiedza każdorazowo nawet po kilkaset osób. Organizowane są też – i to na wielką skalę – różne festiwale, na których oddawana jest cześć najważniejszym bogom hinduizmu. – Hinduscy studenci z powodu przekonań religijnych są nastawieni bardzo pokojowo, nie chcą wdawać się w żadne konflikty. To też często weganie – mówi Marta Bojanowicz.
Jednak w hostelu Prawie Hotel w Józefowie, gdzie mieszka wielu studentów z Indii, doszło niedawno do drastycznej sytuacji. Dwóch Polaków przyszło tu z kijami bejsbolowymi. – Szukali jednego ze studentów, twierdzili, że „nie potrafił się zachować w sklepie". I choć Hindusi mieli w hostelu wielką przewagę liczebną, nikt z nich nie uderzył Polaków, bo oni bardzo obawiają się wejść w konflikt z prawem. Na szczęści jakoś udało się rozładować sytuację – opowiada Bojanowicz.
Pytam Ajaya, czy spotyka się w Polsce z rasizmem. – Oczywiście, widzę go w spojrzeniach ludzi, kiedy na przykład jedziemy kolejką podmiejską do centrum Warszawy. Czasem ktoś w naszym kierunku coś mówi, ale ja niewiele z tego rozumiem. Tylko k...a i k...a – odpowiada. Student jest jednak wyrozumiały. – Z Anglikami mamy styczność od wieków, Polacy nas dopiero poznają. To wymaga czasu. Ale i tak w Warszawie czuję się bezpieczniej niż w Londynie – przyznaje.
To zaufanie do Polski ma jednak swoje granice. Nad Wisłę na studia przyjeżdżają niemal wyłącznie chłopcy. Dziewczyny stanowią może jakieś 10 proc. studentów z Indii. – Rodziny uważają, że pozostaną tu bez opieki, że taki wyjazd jest dla nich po prostu niebezpieczny – mówi Marta Bojanowicz, której uczelnia próbuje przecież przyciągnąć także studentki. Ale narzeczona Ajaya zamiast wyjechać z ukochanym, wolała studiować pielęgniarstwo w Gudżaracie. – Nawet nie przyjedzie mnie odwiedzić w Polsce – żali się. Ale nie przejdzie mu przez myśl, że mógłby związać się z Polką, nawet gdyby miał pozostać w naszym kraju wiele lat. – Żyjemy w wielopokoleniowych rodzinach, zgodnie ze zwyczajem żona wprowadzi się do mojego domu. Ale tu, w Europie, biali ludzie nie traktują nas jak sobie równych. Nie wyobrażam więc sobie, że Polka chciałaby u mnie mieszkać – mówi Ajay.

Prochy w Gangesie

Polska będzie dla Hindusów kilkuletnią przygodą czy drugą ojczyzną na całe życie? Upłynął zbyt krótki czas pobytu w Polsce pierwszej grupy w tak znaczącej liczbie, aby można było odpowiedzieć na to pytanie. Czy zdołają zintegrować się z polskim społeczeństwem, odnieść sukces jak Sagar i Aishwariya, czy raczej będą tworzyć getta, jak w Londynie i innych dużych miastach w Wielkiej Brytanii? Tego też nie możemy być pewni. Wiemy jedynie, że oskarżany o nietolerancję wobec obcych kultur i sprzeciwiający się przyjęciu z Włoch i Grecji uchodźców rząd PiS zdaje się prowadzić w Indiach pierwszy pilotażowy program przemyślanej polityki imigracyjnej. Program niezbędny, skoro z powodu załamania demograficznego, ale także rosnącego dobrobytu, polska gospodarka, podobnie jak wcześniej gospodarki krajów zachodniej Europy, po prostu skazana jest na przyjmowanie przyjezdnych.
Ajay, podobnie jak jego koledzy z Prawie Hotelu w Józefowie i UberEATS, w tej całej dynamicznie rozwijającej się sytuacji na obczyźnie na razie jest pewien jednego. – Chcę umrzeć w Indiach – mówi. – A przynajmniej chciałbym, aby moje prochy zostały do Indii sprowadzone i rozsypane do Gangesu. Wierzymy w reinkarnację i trzeba zrobić wszystko, aby odrodzić się w lepszej postaci.
Nie jedz na czczo (grafitti)

ODPOWIEDZ