Masz i tak dużo szczęścia, bo ja żyję w bardzo tradycyjnym i konserwatywnym środowisku (nominalnie katolickim), gdzie wegetarianizm jest traktowany jak co najmniej dziwactwo (chociaż ja całkowitą wegetarianką nie jestem, bo jem produkty mleczne). Często wysłuchuję pouczeń, że szkodzę swojemu zdrowiu, bo mięso jest niezbędne do życia. Muszę czasami chodzić na przyjęcia, w czasie których udaję, że coś jem, bo dominuje mięso i oczywiście alkohole. Kiedy byłam w ciąży, musiałam staczać boje z teściami i lekarzem, którzy twierdzili, że mięso muszę koniecznie jeść, bo inaczej ciężko zachoruję a dziecko urodzi się chore lub nienormalne. Na moje pytanie: "Co takiego jest w mięsie, czego nie ma np. w twarogu lub mleku?" nie potrafili dać jednak sensownej odpowiedzi.machu pisze:Ja obracam się w towarzystwie osób, z których żadna nie jest wierząca, a postawy "antykonsumpcyjne" lub wegetarianizm są czymś normalnym i wszyscy je popierają.
A anty-konsumpcjonizm jest traktowany jako wariactwo na zasadzie: "Dlaczego nie brać kredytu, jak dają?" Kiedy mówię, że lepiej zrezygnować z kupienia czegoś, niż brać "chwilówki"- to znajomi pukają się w głowę. Gdyby nie mój mąż, który ogólnie się ze mną zgadza i popiera- to nie wytrzymałabym w tym środowisku skrajnych materialistów i mięsożerców. Chwilami mam wrażenie, że moje życie to rodzaj kary za jakieś dawne winy (i obecne pewnie też). Chociaż i tak dziękuję Krysznie, bo mogło być znacznie gorzej.