Waldemar pisze:Może najpierw napisze to, co chciałem napisać zanim przeczytałem Twój post Agasti,
Jeszcze trudniej jest mi uwierzyć w to, że swoje cierpienie jest w rzeczywistości łaską Kryszny. I to samo w odniesieniu do cierpienia innych.
Mi tytuł tego wątku kojarzy się inaczej niż Tobie Agasti.
Jako jedno z wielu działań, tak zwanych, demonów powodujących wiele cierpienia żywych istot, w tym i moje cierpienie.
Jestem zainteresowany tematem cierpienia, bo żeby je zmniejszyć przyłączyłem się do ruchu Hare Kryszna. Tymczasem stało się na odwrót, co mnie kompletnie zdezorientowało.
W mojej percepcji sami wybieramy naszą reakcję na to, co nam staje na drodze. Wybieramy szczęście albo nieszczęście. Wybieramy to naszą postawą, wewnętrzną i zewnętrzną.
Nie wiążę tego wyboru bezpośrednio z łaską Kryszny. Wybór jest nasz. Ale ktoś może nam asysytować w dokonywaniu tego wyboru.
Demony w moim odbiorze nie powodują cierpienia, lecz stawiają nam wyzwania. To my decydujemy jaką postawę wybieramy w obliczu tych wyzwań.
Skoro twoje cierpienie powiększyło się po przyłączeniu się do ruchu Hare Kryszna, to znaczy że otworzyłeś się na taką percepcję i poszerzyłeś zakres odczuwania. Lecz nadal spoglądasz na twoją percepcję z pozycji ucznia, który dostał zadanie do rozwiązania, ale jeszcze nie rozumie jego treści w stopniu, który pozwoliłby mu na podjęcie efektywnej pracy z widocznymi jej rezultatami.
Ja nie widzę
karmy patrząc w czyjś horoskop. Widzę lekcje, jakie dana osoba ma do przepracowania, bez względu na intensywność trudnych emocji, jakie jestem w stanie odczuć w jej nadchodzącym życiu. Nie postrzegam przeznaczenia jako kary (
karmy), lecz jako karmę (pokarm) dla naszego rozwoju.
Kiedy nauczyciel przychodzi do ucznia i daje mu pracę do wykonania, jeśli uczeń jest niechętny, odczuwa cierpienie z powodu miejsca, w którym się znajduje i wyzwania, jakiego boi się podjąć. Lecz jeśli uczeń wejdzie w kontakt z samym sobą - pokocha siebie i swoje życie - otworzy się na miłość, jaka płynie z każdego wyzwania, jeśli będzie mógł ją poczuć i dostrzec. Jeśli nie czuje, jest otwarty, by się tego postrzegania nauczyć.
To znaczy, że nie ucieka przed wyzwaniami, jakie stawiają mu "starsi" uczniowie nauczyciela, zarozumiali z powodu swojej pozycji i pełnomocnictw (demony - w końcu nazywają się
upadevas), którzy występują jako szkolni huligani (bullies), lecz przyjmuje je, by się skonfrontować z własnymi lękami i cieniami. Po ich przepracowaniu odczuwa miłość i łączność.
I dlatego właśnie napisałem wcześniej:
Agasti pisze:
Zastanawiające jest to, że wiele wypowiedzi osób krytycznych wobec takich spojrzeń gumiasto rozciąga się od "to na pewno nieprawda" do "a nawet jeśli prawda, to Bhagavad-gita".
Ta wielka dziura pośrodku jest miarą czyjegoś eskapizmu. Fakty to jedno, a co decyduję się czynić o nich wiedząc, to drugie.
Bo cierpienie wynika z "za dużego dualizmu" - separacji, a "za duża jedność" nie pozwala na doświadczanie miłości i wymiany uczuć. Dlatego proporcje odmienności i jedności są tak ważne, co jest zawarte w poruszonym tu temacie "kontrtautologicznej" bhedabheda-tattvy. Są chwile, kiedy Radharani przeżywa oddalenie od Kryszny, a są takie, kiedy łącza się, odczuwając jedność. I podobnie my tutaj, gdzie jesteśmy obecnie.
Jest w tym mądrość zbliżania się i następnie oddalania, by się ponownie zbliżyć. I w naszych lekcjach tutaj uczymy się także tego rytmu.
W kontekście tego wątka, twoja interpretacja nie ma tu wiele do rzeczy, bo tytuł jest taki, jaki jest, i jego autor wyraził to bardzo czytelnie. Jeśli interesuje cię rozszerzenie dyskusji na bazie tego tematu (choć pewnie niemal każdy inny temat też byłby dobry dla takiego ujęcia), to zwyczajnie załóż inny wątek nadając mu odpowiedni tytuł i zaproś innych do uczestnictwa.
Okażesz w ten sposób więcej szaczunku innym i przyczynisz się do ewentualnego zmniejszenia dyskomfortu innych osób (ich "cierpienia").