Rozmowa ze współzałożycielem Greenpeace
http://www.polityka.pl/nauka/1501409,1, ... peace.read
Wieloryb też człowiek
Rex Weyler o świecie przypominającym korporację, green-washingu, iluzji wzrostu i nadreprezentacji socjopatów.
Jacek Żakowski: – Jest pan dumny?
Rex Weyler: – Z czego?
Z Greenpeace.
Bardzo! Przez 40 lat zachowaliśmy podstawowe zasady: radykalizm i niestosowanie przemocy w walce o środowisko. Potrząsnęliśmy światem. Otworzyliśmy ludzi na nowe idee.
40 lat temu byliście nie tylko radykalni, ale też ekstremistyczni, czyli marginalni. Teraz jesteście odłamem ekologizującego establishmentu. Wasze ówczesne tezy głoszą nie tylko liderzy lewicy, jak Brown, Gore czy Obama, ale też gwiazdy światowej prawicy: Bush, Sarkozy, Merkel.
Żeby być radykalnym, trzeba się wciąż zmieniać. A my ciągle mówimy mniej więcej to samo. Kiedy zaczynaliśmy, mało kto wiedział, co to jest ekologia. Dziś wszyscy o niej mówią. Prawie każdy rozumie, że trzeba myśleć nie tylko o ludziach, ale też o środowisku. Bo dzięki niemu żyjemy.
I każdy ma przed oczami widok znikających lodowców, umierających raf, wyrąbanych lasów, wyschniętych rzek...
Te obrazy zmieniły miliony ludzi. Od początku wiedzieliśmy, że konieczny jest radykalny zwrot kulturowy i filozoficzny. Kulturę ekspansji i filozofię rozwoju opartego na bezkresnym wzroście trzeba było zastąpić kulturą równowagi i filozofią rozwoju jakościowego. Ale rozumieliśmy, że nie osiągniemy filozoficznego zwrotu za pomocą samej filozofii, że prawdziwą zmianę można spowodować tylko opowieściami, wizjami, obrazami przemawiającymi do ludzkiej wyobraźni. Trzeba było prowadzić kampanie w obronie wielorybów, fok, lasów, żeby uświadomić ludziom, że ich indywidualne zachowania, zakupy, inwestycje, wybory polityczne dotyczą nie tylko ich samych, ale całego świata. Abstrakcyjnie tego się wytłumaczyć nie dało. Trzeba to było opowiedzieć w sposób fabularny.
Skąd to wiedzieliście 40 lat temu?
Od McLuhana. Byliśmy jego wielkimi fanami. A poza tym wielu z nas było dziennikarzami. Ja wciąż jestem dziennikarzem. Bob Hunter był dziennikarzem. Doroty Matcalfe była dziennikarką. Byliśmy młodymi, może trochę naiwnymi reporterami, ale rozumieliśmy, jak działają media.
Czego was nauczył McLuhan?
Na przykład tego, że ludzie w gruncie rzeczy nie czytają gazet – zanurzają się w nich jak w gorącej kąpieli i nasiąkają ich opowieściami. Zdecydowanej większości ludzi nie da się przekonać statystykami ani argumentami. Można ich przekonać tylko opowieściami o losach konkretnych bohaterów. Jeśli chce się zmienić społeczeństwo, trzeba opowiadać historie, które ludzi wciągną. Ludzie ubóstwiają historie o celebrytach – aktorach, sportowcach, muzykach...
Więc waszymi celebrytami stały się wieloryby.
Naszym celebrytą stała się natura. Wieloryb-celebryta, wilk-celebryta, las-celebryta, rzeka-celebrytka. Urządzaliśmy spektakularne wyprawy na spotkanie naszych celebrytów. Byliśmy jak paparazzi polujący na hollywoodzkie gwiazdy. Ale zwykli ludzie lubią też śledzić niezwykłe historie zwykłych ludzi. Więc zawsze mieliśmy dla nich także historie zwykłych ludzi...
...jak Rex Weyler...
...i moi koledzy z Greenpeace, który był tyglem łączącym amerykański ruch pokojowy z kanadyjskim ruchem ekologicznym. Skleiliśmy gwałtowność amerykańskich ruchów obywatelskich z bardziej intelektualną kulturą Kanady. Amerykanie, którzy – jak ja – uciekli do Kanady przed służbą wojskową, zradykalizowali kanadyjskie ruchy ekologiczne. A do tego doszła tradycja aktywnego pacyfizmu kwakrów. Od nich wzięliśmy na przykład pomysł, żeby na wynajętych łodziach płynąć do stref zapowiedzianych wybuchów jądrowych. Kwakrzy robili to wcześniej z pobudek religijnych. Różnica polegała na tym, że ich pacyfizm miał źródła religijne, a nasz – ekologiczne. Poza tym my czytaliśmy nie tylko Pismo Święte, lecz także pisma McLuhana, więc zabraliśmy ze sobą kamery i skrzyknęliśmy media.
Mówiliśmy, że Greenpeace to kwakrzy z kamerami. Połączyliśmy metody i doświadczenia Gandhiego, McLuhana, Martina Luthera Kinga, kwakrów i tradycyjnych ruchów ekologicznych w rodzaju Sierra Club. Pokazywaliśmy siebie w walce o środowisko. A pokazując siebie, przekonywaliśmy, że zwykli ludzie mogą walczyć o wartości, w które wierzą. Naszym własnym przykładem udowadnialiśmy, że także w demokracji trzeba i można walczyć o to, w co się wierzy. Jeżeli demokracja sprowadza się tylko do udziału w wyborach, wartości szybko znikają. A gdy znikają wartości, wcześniej czy później znika też demokracja. Powtarzaliśmy, że gdyby same wybory mogły cokolwiek zmienić, byłyby zakazane.
Jeśli głosowanie nie ma żadnego znaczenia, to co ma znaczenie?
Głosowanie ma jakieś znaczenie, ale nie zmienia świata.
A co zmienia świat?
Obywatele. Sprzeciw. Opór społeczny. Władza zawsze spycha obywateli. Może nas spychać i spychać, aż w pewnym momencie ktoś wstaje i głośno mówi: „Koniec! Dalej się nie cofnę!”.
Czyli świat zmieniają wichrzyciele?
Może się wydawać, że oni ciągną ludzi za sobą. Ale wiele razy przekonaliśmy się, że kiedy ktoś z nas wstaje i głośno mówi: koniec!, zaraz wstają inni. Wielu ludzi podziela te same wartości. Myślą i czują podobnie jak my, ale siedzą cicho, bo wydaje im się, że są w swoich odczuciach samotni. My, radykałowie, nie jesteśmy przecież wyjątkowi. Nasza inność polega tylko na tym, że z jakichś powodów podnosimy się pierwsi. Nigdy w życiu mi się nie zdarzyło, żebym wstał i pozostał jedynym stojącym. A kiedy ludzie wstają, świat się zmienia.
To by znaczyło, że radykałowie niewiele się różnią od ogółu.
Może mają tylko trochę mniej cierpliwości. Kiedy okazujemy nasze zniecierpliwienie, inni też zdobywają się na to, żeby je okazać. Tak zmienia się rzeczywistość. Każdy panu powie, że wierzy w wolność, w ochronę środowiska, w równość. Ale nie walczy o nie. Często ludzie bardzo długo nie walczą. Amerykanie latami znosili politykę Busha. Akceptowali wojnę, ograniczanie swobód, zwalnianie najbogatszych z podatków kosztem ciągłego zwiększania deficytu i przerzucania ciężarów na najsłabszych. Aż radykałowie zaczęli się podnosić. Choćby Michael Moore. A gdy wreszcie wstało wystarczająco wielu, pojawił się Obama i zmiótł republikanów. Ale to trwało lata.
Wam też zajęło to lata.
My mieliśmy trudniej. Ludzie od dawna wiedzą, czym jest ruch przeciw wojnie i niesprawiedliwości. Ale nigdy nie było wielkich społecznych ruchów w obronie rzek albo wielorybów. Gandhi zmobilizował miliony ludzi w sprawie niepodległości Indii. Martin Luther King w sprawie równości rasowej w Ameryce. Wałęsa w sprawie godności i wolności Polaków.
A wy w sprawie drzew i fok.
W sprawie całej natury. Dla wielu było to szokujące. Pamiętam spory z moimi przyjaciółmi z lewicy, którzy nam zarzucali, że marnujemy energię na walkę o prawo wielorybów do życia, kiedy wokół są głodne, umierające z niedożywienia dzieci.
Poważny zarzut i trudna odpowiedź.
Można się jednocześnie troszczyć o ludzi i o wieloryby. Tu nie ma sprzeczności.
Pozornie. Gdy ma się milion dolarów, to można go wydać na jedzenie dla dzieci umierających z głodu w Erytrei albo na statek służący ochronie wielorybów. Wieloryby będą miały szansę przetrwać jako gatunek, ale dzieci umrą. Jak pan sobie tłumaczy taki wybór?
Możemy wszystko przeznaczyć na pomoc tym, którzy dziś jej potrzebują, albo zainwestować w przyszłość. Troska o ekologię to inwestycja w przyszłość. Wszyscy ludzie żyją dzięki naturze. Wszystko, co jemy, czym oddychamy, co produkujemy, tak czy inaczej pochodzi z natury. Industrializm opiera się na założeniu, że naturę można eksploatować bez końca, więc możliwy jest nieograniczony wzrost. A to jest fałszywe założenie. Możliwości natury są ograniczone i wyznaczają granice cywilizacyjnego wzrostu. Nie jest wykluczone, że te granice zostały już osiągnięte. Być może już teraz coraz intensywniej zmieniając i niszcząc środowisko żyjemy na koszt najsłabszych – tych, którzy nie mają głosu. My mówimy za nich.