„Żył kiedyś olbrzymi smok Vouvel, który wyrządzał wielkie
klęski, zabijał ludzi i bydło, nareszcie przyszedł Krsnik i zabił
Vouvela"
Tu w opisach jest imię Krsna (Krsnik), a jednocześnie o smoku również, mógłby to być jakiś Rakszasa-olbrzym.
W tamtych czasach potwory - Rakszasowie istniały i nie są to wyobrażenia
ludzkie, jak sugeruje autor. Mahabharata opisuje takie sytuacje związku z Pandavami, którzy za radą Vyasadevy zamieszkali w Ekaczkrze u pewnego bramina.
Było tam bezpiecznie od wrogów dzięki potężnemu Rakszasie imieniem Baka. Ten sam Baka jednakże siał postrach wśród nich samych, a jako że ich król był słaby, nie doczekali się od niego pomocy. Rakszasa napadał, kiedy mu przyszła ochota, i porywał ofiary, które potem zjadał. W końcu mieszkańcy krainy poszli do niego i zaproponowali, że jeśli tylko przestanie ich zabijać, oni co tydzień wyślą doń kogoś z wielkim wozem pożywienia. On za to będzie ich bronił przed nieprzyjaciółmi. Ludożerca przystał na układ pod warunkiem, że będzie zjadał także człowieka wysłanego z jedzeniem.
Całość tej historii można przeczytać:
http://www.vrinda.net.pl/vedanta/text.p ... 5&id=20963
Dalszy ciąg:
Tej nocy, gdy cała wioska spała, Bhima wyszedł po cichu i z wozem jedzenia pojechał do lasu, gdzie mieszkał Baka. Jedzenie pachniało apetycznie, a Bhima, po wielu miesiącach życia najpierw na skąpej leśnej diecie, a potem na ubogich datkach, jakie co dzień zbierali bracia, miał wilczy apetyt. Napoczął więc jedzenie z wozu i wjechał do lasu, wołając Rakszasę po imieniu.
Ten usłyszał go z daleka i wściekły pobiegł mu naprzeciw, krzycząc: "Ja jestem Baka!"
Jeszcze był daleko, a już od jego kroków dudniła ziemia, a jego wrzaski ogłuszały. Wreszcie wypadł spomiędzy drzew. Oczom Bhimy ukazał się prawdziwy wielkolud o czerwonych oczach i równie czerwonej brodzie oraz włosach. Na widok Bhimy zajadającego jego pożywienie, Baka rozdziawił paszczękę na całą szerokość, a na czole wystąpiły mu trzy głębokie bruzdy. Stanąwszy przed wozem, zagrzmiał: "Cóż to za głupcowi tak śpieszno do krainy śmierci, że śmie na moich oczach tknąć mojego jedzenia?!"
Bhima posłał Rakszasie szyderczy uśmiech, nie przerywając sobie uczty.
Baka wydał z siebie ryk wściekłości i podnosząc ręce rzucił się na Bhimę. Ten dalej jadł. Pięści Baki spadły mu na plecy z gwałtownością gromu. Bhima jadł dalej, nawet się nie zachwiał. Nie zaszczycił też Rakszasy spojrzeniem. Baka ryknął ponownie i wyrwawszy z korzeniami potężne drzewo, zaczął nim wywijać w powietrzu. Bhima wstał, umył sobie ręce wodą z dzbana, który stał obok jedzenia, po czym zeskoczył z wozu i zwrócił się twarzą do rozwścieczonego demona.
Baka z całej siły cisnął drzewem w Bhimę. Ten z uśmiechem schwycił je w lewą rękę i odrzucił z powrotem. Rakszasa począł wyrywać drzewa jedno po drugim i rzucać nimi w Bhimę, który łapał je i odrzucał mu. Ogołociwszy całą okolicę z drzew, Rakszasa wykrzykując cały czas własne imię, sam rzucił się na Bhimę i schwycił go w objęcia. Bhima też oplótł demona mocarnymi ramionami. Tak zwarci, szarpali i ciągnęli się nawzajem, próbując kopniakami zwalić jeden drugiego z nóg. Nie rozluźniając morderczego uścisku padli na ziemię i zaczęli się przetaczać, że aż ziemia się trzęsła. Bhima zacisnął mocniej ręce wokół Baki i nachyliwszy głowę jął raz po raz uderzać nią w głowę Rakszasy.
Baka zaczynał tracić siły. Bhima wyrwał mu się z objęć i zasypał gradem uderzeń pięści. Przycisnąwszy mu pierś kolanami, zadał mu parę druzgocących ciosów, od których jęczała ziemia. Baka stracił przytomność, a wtedy Bhima przewrócił go na brzuch i klękając mu na plecach, jedną ręką schwycił za kark, drugą złapał za przepaskę biodrową i złamał mu grzbiet. Bace krew buchnęła z ust. Rozstając się z życiem, wydał z siebie przeraźliwy wrzask, który słychać było w najdalszych zakątkach lasu.
Na wrzask Baki wylegli ze swych siedlisk jego przyjaciele i krewni. Widok jego zwalistego cielska w kałuży krwi przejął ich zgrozą. Bhima zapewnił ich jednak, że nic im nie grozi. "Tego tutaj spotkała śmierć za to, że zbyt lubił ludzkie mięso. Przestańcie zabijać ludzi, bo i wy tak skończycie".
Rakszasowie bez wahania obiecali: "Niech tak będzie" i uciekli, zostawiając Bhimę ze zwłokami Baki. Odtąd też odnosili się do ludzi przyjaźniej, jak wkrótce mieli okazję się przekonać mieszkańcy Ekaczakry.
Bhima dźwignął trupa, ułożył na wozie i zawiózł do Ekaczakry, gdzie niepostrzeżony ustawił wóz przed bramą wjazdową osady. Wreszcie poszedł z powrotem do domu bramina. Matka i bracia powitali go z ulgą i wypytali o wszystko.