Gazeta Wyborcza

mirek

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: mirek » 08 cze 2013, 00:24

Gazeta Wyborcza pisze:Uważam, że krysznaici oraz geje to "nie nasz klimat, nie nasza bajka"
Najzabawniejsze, że mówi to osoba, która sama jest wyznawcą bliskowschodniej religii - tzn. powstałej na terenie, który zalicza się dzisiaj do Bliskiego Wschodu :). Że, powstałej wśród ludów obcych pod względem kulturowo-religijnym w stosunku do tych (podejrzewam, że większości :)) zamieszkujących kiedyś obszar dzisiejszej Polski nie trzeba chyba przypominać...

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Bolito » 22 wrz 2013, 22:37

„GAZETA WYBORCZA” 30 VII 2013

Gdzie jest twój kulinarny punkt G? Joanna Bator o japońskiej kuchni

Joanna Bator*
Nie mam zaufania do ludzi, którzy nie lubią jeść albo jedzą tylko po to, by mieć paliwo. Jedzenie to rozkosz, a jeśli do tej nie ma się serca, to i w innych będzie się zadowalać byle czym - Joanna Bator pisze o książce Michaela Bootha "Sushi i cała reszta"

"Sushi i cała reszta"
Michael Booth
przeł. Magdalena Rabsztyn
PWN, Warszawa

W deszczowy czerwcowy wieczór przyglądałam się, jak pewien człowiek jadł smażoną kiełbasę z cebulą w zakopiańskiej Kolibecce. Danie, którego z tak bliska nie widziałam od czasu dzieciństwa na wałbrzyskim blokowisku.
Dla wielu z mojego pokolenia emancypacja kulinarna była jednym ze sposobów na traumę pamiętanego niedostatku i przaśnej rutyny zup i drugich dań, których jakość mierzona była ilością mięsa. Ta emancypacja wiodła nas - pamiętających kuchnię peerelowską na tyle dobrze, by się zrazić, i na tyle słabo, by nie zepsuła nam smaku na zawsze - przez drogi i bezdroża wietnamskich budek i pierwszych włoskich restauracji. Potem nastąpiły eksperymenty z przyprawami innymi niż ziele angielskie, majeranek i listek laurowy. Przywożone z podróży dania nieznane starszemu pokoleniu, które patrzyło na nie z nieufnością. Zielenina jak dla królika! Śmierdząca oliwa z oliwek! Morskie robaki! Jedzenie dzieli i łączy, wyznacza granice krajów i warstw społecznych, zamożności i biedy, wykształcenia i jego braku. Pierwszy raz w naszym kręgu kulturowym na otyłość cierpią biedni, bo jedzenia jest w nadmiarze, ale to naprawdę dobre trafia do nielicznych żołądków. "Człowiek jest tym, co je" - twierdził już w połowie XIX wieku Ludwig Feuerbach, a wiek XXI nadaje jego słowom nowy wymiar.
Moim pierwszym kulinarnym wstrząsem porównywalnym do orgazmu była wizyta harekrisznowców w Domu Spółdzielcy na Piaskowej Górze. Oprócz programu edukacyjnego, którego nie zapamiętałam, podali nam posiłek. Cóż to była za uczta! Hare Kriszna! Marchewka, znana mi w postaci surowej lub rozgotowanej na smętny flaczek o smaku wieprzowej kości, podana była z wiórkami kokosowymi, gotowana, ale wciąż chrupka, ziemniaki i szpinak - w sosie curry tak wyrazistym, że w moim czternastoletnim mózgu powstał milion nowych pulsujących połączeń. Szpinak znany mi dotąd w postaci dania zwanego w szkolnej stołówce krowim plackiem okazał się czymś pysznym i nadal przypominającym warzywo. Jako podlotek przeżyłam doświadczenie bliskie temu, które przeżył Michael Booth, kiedy został zaproszony w Tokio do Mibu, lokalu z najwyższej półki, ale niefigurującego w żadnym przewodniku. Kuchnia indyjska, zwłaszcza ta z pikantnej i rybnej Kerali, do dziś należy do moich ulubionych. Jestem bowiem wegetarianką, ale z tych, którzy biorą na swe języki i sumienia los stworzeń morskich, a przy karnawałowych okazjach łamią i inne reguły.
Nie mam zaufania do ludzi, którzy nie lubią jeść albo jedzą tylko po to, by mieć paliwo. Jedzenie to rozkosz, a jeśli do tej nie ma się serca, to i w innych będzie się zadowalać byle czym. Moim kulinarnym punktem G okazała się, jak w przypadku Bootha, Japonia. Po czterech spędzonych tam latach mój język japoński pozostaje żenująco ubogi, ale język realny potrafi rozpoznać smak daihi z proszku i tego gotowanego w domu z wodorostów kombu i katsuobushi, czyli słonosłodkich płatków ryby bonito.
Podstawowe zasady japońskiej kuchni to prostota, sezonowość, szacunek dla produktów, których w procesie kulinarnym nie próbuje się zmienić w nic innego, lecz tylko podkreśla ich naturalny smak, kolor, konsystencję. Japońskie jedzenie uwiodło mnie i skazało na wieczną tęsknotę (choć nie mam nic przeciwko pyrom z gzikiem od czasu do czasu).
Skąd więc ta kiełbasa? Mimo dawno odkrytego związku jedzenia i seksu nie jej falliczny kształt mam tu na względzie. To umami tej zakopiańskiej kiełbachy uderzyło mnie w nozdrza i w daniu jakże niejapońskim poczułam olfaktoryczną rozkosz z krainy wyrafinowanych kulinarnych uciech.
Autor "Sushi i cała reszta", wybitny specjalista kulinarny, rozumie umami i też ulega jego czarowi. Umami to piąty smak opisany przez japońskiego naukowca Kikunae Ikedę, który doszedł do wniosku, że słodki, gorzki, kwaśny i słony nie obejmują całego bogactwa kulinarnej ekstazy. Jak opisać nowy smak? Najprościej wykorzystać do tego te już znane. Umami mami nasze języki pomieszaniem słodyczy i soli, będąc tym i tym jednocześnie. Dojrzały ser, sos sojowy, wędzone mięso i ryba, duszone pomidory są pełne umami i czyż sama myśl o nich nie sprawia, że robimy się głodni?
Booth udaje się w kulinarną podróż po Japonii i jest właściwym człowiekiem we właściwym miejscu. Ma dużą wiedzę i jest otwarty, pozbawiony okcydentalistycznej pychy i naiwnych orientalistycznych wyobrażeń. Pozwala sobie na pozakulinarne wycieczki i ulega jakże dobrze mi znanej pokusie, przed którą stają ci, którzy trafiają do Japonii po raz pierwszy. Cellulit zawodników sumo i kosmiczne toalety, ukłony, teatralne etiudy uprzejmych sprzedawców - mimo składanych czytelnikowi obietnic autor żartuje jak wielu przed nim i po nim z "dziwnej Japonii". Zawsze jednak subtelnie i z wdziękiem. Poza tym naprawdę chce poznać "wszystkie smaki Japonii" i nauczyć się nowych rzeczy. Jego podróż od Hokkaido po Okinawę jest świetnie zorganizowana i bardzo kosztowna, a kontaktów może mu pozazdrościć każdy, kto w Japonii musiał przedzierać się sam przez semantyczny i społeczny gąszcz bez wsparcia i często bez sukcesu. Fakt, że autorowi udało się dotrzeć do takich miejsc jak Mibu, restauracja o legendarnym statusie, czy kuchnia w szkole sumo, wytłumaczyć można chyba tylko tym, że związany jest mocno z Francją i jej sztuką kulinarną podziwianą przez Japończyków, gotowych z pewnymi zastrzeżeniami przyznać nawet, że nad Sekwaną też potrafią gotować.
Japończycy mieli swoją chwilę złego gustu kulinarnego w okresie największej prosperity. Booth wspomina lokale, w których sushi w płatkach złota podawano na brzuchu nagiej kobiety. Ten przerost formy - zachowując odpowiednie proporcje - można porównać u nas do sztuki kulinarnej lat 90., która nadal jest żywa w wielu polskich lokalach, gdzie za szczyt elegancji uważany jest wielki talerz, najlepiej kanciasty, z wieloskładnikowym wykwitem pośrodku i smugami ciemnego sosu po brzegach, które wyglądają, jakby kobieta w szpilkach poślizgnęła się na psiej kupie.
Specjalistyczne rozważania autora mogą niekiedy nużyć mniej dociekliwego wielbiciela sztuki kulinarnej, ale jest to książka pouczająca. Oprócz wiedzy na temat produkcji sosu sojowego, wasabi, sake, tajemnic sushi, makaronu i tempury Booth pokazuje, jak można budować swoje własne imperium smaku. Nie jest chłodnym znawcą, lecz smakoszem, zmagającym się z lekką otyłością poszukiwaczem. Podróżuje z rodziną i zachwycił mnie jego stosunek do karmienia kilkuletnich synów. Jedzenie jest tu obszarem wolności, wspólną rodzinną radością.
Nawet nauki humanistyczne zwróciły się już ku badaniu "zmysłów niższych", bo współczesny człowiek, już się nasyciwszy, pragnie się rozkoszować i zamiast patrzeć w gwiazdy, szuka ekstazy na talerzu.
Czytam książkę Bootha na południowych rubieżach Europy. Mieszkam we wciąż odciętej od świata wsi w północnej części mojej wietrznej wyspy. "Ciągle nie skończyli drogi" - powtarzają mieszkańcy z perwersyjną satysfakcją. Droga łącząca port z oddaloną o 30 km wsią została porzucona przez budowniczych. Bezczynne maszyny budowlane wyglądają jak wielkie zwierzęta przycupnięte nad przepaścią. Tu łatwiej niż gdzie indziej mogę karmić się fantazją, że są miejsca "autentyczne" i "nieskażone". Podróż Bootha pełna umami budzi we mnie jak najbardziej japońską melancholię, którą może uśmierzyć (na chwilę, jak zawsze na chwilę!) tylko kulinarna ekstaza. Dziś jest święto Agia Marina i Manolis zarżnął owcę. Zapach jagnięcego rago^ut wpada do mojego domu i liże mnie po twarzy, umami w innej wersji niż smażona kiełbasa budzi dziki głód. Dziś żegnaj, wegetarianizmie i umiarze. Czas na karnawał.

*Joanna Bator - pisarka, autorka m.in. eseistycznego "Japońskiego wachlarza", powieści "Piaskowa Góra" i "Chmurdalia". Za "Ciemno, prawie noc" została nominowana do tegorocznej Nagrody Literackiej "Nike"
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Bolito » 22 wrz 2013, 22:40

„GAZETA WYBORCZA” – Gorzów 3 VIII 2013

Mamo, jedźmy na "Łućtok". Pierwsze rodzinne pole namiotowe na Woodstocku

Paulina Nodzyńska, Kostrzyn nad Odrą
Urlop all inclusive w Egipcie? O nie, to nie dla nich. Ludzie, którzy na Woodstock jeżdżą od lat, wolą pozostać wierni kostrzyńskiemu polu. I w niczym nie przeszkadza im to, że pojawiły się dzieci. Przecież można je zabrać ze sobą! Family Toi Camp to nowość na Woodstocku. Rozbiło się tu już 250 rodzinnych namiotów.
To niecodzienny obrazek na Woodstocku: huśtawki, dmuchane zjeżdżalnie i dzieciaki pluskające się w basenie ogrodowym. Obok budka z lodami i goframi, którą wiecznie okupują maluchy. Są przewijaki dla maluszków, specjalnie dostosowane toalety. Sielanka trwa, dopóki długowłosy tata nie zawoła, że pora kończyć zabawę, bo... czas już się zbierać się na koncerty. Mali woodstockowicze bawią się nawet lepiej niż ich rodzice. Znają już na pamięć woodstockowe piosenki i ani myślą szybko chodzić spać. Wakacje na Woodstocku? Dlaczego nie!

Nie chcą wracać z koncertów
Family Camp to absolutna nowość na Woodstocku. Jest całkowicie dostosowany do pobytu całej rodziny. Chętnych do wczasowania na Woodstocku nie brakło. Rodzinne namioty rozbiło tu już 250 rodzin.
Ludzie zjeżdżają z całej Polski. Iwona i Łukasz Hyptowie przyjechali z Myślenic. Zaliczyli już chyba, jeśli ich pamięć nie myli, siedem Woodstocków. Teraz w pakiecie z plecakami i śpiworami zabierają dzieci. Sara ma pięć lat, młodsza Vanessa skończyła trzy. Dziewczynki już idą w ślady rodziców. - Na Woodstocku bawią się chyba lepiej niż my sami. Są "atrakcją turystyczną", ludzie je zaczepiają, zagadują - opowiada pani Iwona. Nie ma wątpliwości, że kostrzyńskie pole to świetny pomysł na wakacyjny urlop. - Festiwal robi się coraz bardziej rodzinny. Pojawia się sporo zajęć i warsztatów dla dzieci w ASP. Nie idzie się nudzić - mówi. Co z woodstockowym życiem nocnym, koncertami, szaleństwem do białego rana? - Spokojnie. Wymieniamy się. Jak chcę iść się bawić, żona zostaje z dziewczynkami. Gdy ona chce potańczyć, to ja biorę na siebie opiekę - mówi Łukasz.

Tośka szaleje na Sabatonie
Czteroletnia Tośka ma w swoim repertuarze piosenki Happysad i Luxtorpedy (zna je na pamięć) i sama ciągnie wieczorami rodziców na koncerty. Jej rodzice, Ada i Hubert, to woodstockowi weterani. Byli już na kilkunastu Przystankach i odpuścić nie planują. Na stałe mieszkają w Anglii, ale sierpniowy urlop w Kostrzynie to ich pozycja obowiązkowa. Oprócz małej Tośki zabierają jeszcze 15-letniego syna Bartka. Jak mówią, bawią się zupełnie tak, jak dawniej, tyle że z "odpowiednią odpowiedzialnością". - Jednego wieczoru ja piję piwo, drugiego żona - opowiada długowłosy Hubert. A dzieci? Są zachwycone. - Bawią się setnie. To nie jest ich pierwszy Woodstock. W ubiegłym roku Tośka szalała na Sabatonie. Szybki powrót z koncertów? Wykluczone - mówi Ada. - Nasz dzień tutaj to prawdziwa sielanka. Wstajemy, jak się wyśpimy, potem idziemy do krisznowców, gdzie Tośka urządza sobie drzemkę. Koło 17 wracamy do namiotu i odpoczywamy. O godz. 21 pobudka i powrót na koncerty - opowiada mama Tosi i Bartka.
Gośka Zielona pochodzi z Dolnego Śląska. Wcześniej nie wyobrażała sobie wakacji bez Woodstocku. W tym roku zabrała ze sobą dwuletnią córeczkę Zosię. - Rzeczywiście, gdybyśmy miały spać na zwykłym polu namiotowym, miałybyśmy kłopot. Tu jest wszystko pod ręką, mała się bawi na placu, a jak się umorusa, można ją natychmiast umyć. Dla takich ludzi jak my, starych woodstockowiczów, Family Toi Camp to kapitalna opcja - chwali Gośka.
Rodzina Drojeckich przyjechała z Gdańska w składzie: mama, tata i dwoje dzieci (dziesięcioletni Olaf i pięcioletnia Natalka). Ich obozowisko robi wrażenie. W dużym namiocie jest miejsce na wszystko: jedzenie, pranie, sypialnię. - To lepszy urlop niż wycieczka all inclusive do Egiptu. To tu dzieci poznają festiwalowy klimat i uczą się życia. Czego? Np. tolerancji. Gdzie, jeśli nie na Woodstocku, mogą zobaczyć taką różnorodność - przekonuje pani Joanna.

Rodzice już nie będą się bać
Pomysł postawienia Family Toi Camp nie wziął się znikąd. Organizatorzy już dawno zauważyli ten trend: coraz więcej rodziców z wózkami zaczęło się pojawiać na kostrzyńskim polu. Wcześniej woodstockowe przedszkole działało za główną sceną i było dostępne tylko dla dzieci pracujących przy festiwalu. Teraz szefowie imprezy postanowili pójść na rękę wszystkim familiom. Oprócz wprowadzenia do programu zajęć dla dzieci, czytanek i zabaw wymyślili Family Toi Camp. - Taki właśnie powinien być Woodstock. Rodzinny, bezpieczny, przyjazny. Tyle się mówi o tym, że rodzice boją się puszczać dzieci na Woodstock. Niech zabierają je ze sobą już od małego! I sami zobaczą, że przecież tu naprawdę nic złego się nie dzieje. Po jakimś czasie dzieci zaczną dopytywać: "mamo, tato, jedziemy na Łućtok? - mówi Krzysztof Dobies, rzecznik Fundacji WOŚP i prywatnie tata trójki maluchów. - Moje już nie mogą się doczekać, kiedy wyjedziemy do Kostrzyna. Czują się tu świetnie, wariują za sceną - opowiada Dobies.
Krzysztof Czajka, szef Family Toi Cami i Toi Camp: - Nie spodziewaliśmy się, że pomysł tak się sprawdzi. W przyszłości na pewno będziemy kontynuować opcję Family Toi Camp. Rodzice na pewno doceniają też bezpieczeństwo na strzeżonym polu namiotowym. Pracownicy nie wypuszczają dzieci samych poza teren Family Toi Camp, pilnują, żeby dzieci były odpowiednio ochronione przed upałem - mówi Czajka.
Ceny na rodzinnym polu są takie same, jak na zwykłym. Za dobę od osoby trzeba zapłacić 35 zł.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Bolito » 22 wrz 2013, 22:42

„GAZETA WYBORCZA” –Kielce 6 VIII 2013

Biskup Ryczan zaprosił Jacka Żakowskiego na pielgrzymkę

"Redaktor Żakowski pisze, że świat biskupom odjeżdża, że cofają się. Zapraszam pana redaktora na pielgrzymkę. Sprawdzi pan, jak współczesny świat odjeżdża Kościołowi" - mówił 5 sierpnia w Wiślicy bp Kazimierz Ryczan podczas mszy św. polowej inaugurującej XXII Pieszą Pielgrzymkę Kielecką na Jasną Górę.
Swoje rozważania oparł o słowa Jezusa z dzisiejszej Ewangelii: "Wy dajcie im jeść". Odniósł je do współczesnej rzeczywistości. Pielgrzymów wezwał, aby zastanowili się, na ile te słowa do nich się odnoszą.
Znaczna część homilii była poświęcona manipulacji ze strony mediów, które chętnie, zdaniem bp. Ryczana, wykorzystują do własnych celów "południowoamerykański styl papieża Franciszka", a w Polsce coraz ostrzej atakują biskupów i kapłanów, nazywając ich "obrońcami zmurszałego Kościoła".
"Dziś międzynarodowy sekularyzm, dowodzony przez masonerię, opanował środki masowego przekazu i toczy walkę z Kościołem i wierzącymi" - mówił bp Ryczan. Przypomniał, że został nam dany papież, który "kocha Kościół Chrystusowy, dla którego ważna jest Ewangelia, nauczanie Kościoła zawarte w katechizmie i Soborze Watykańskim II (), papież wiary prostej, pokory, całujący więźniów, obrońca ubogich".
Tymczasem, jak podkreślał bp Ryczan, dla dziennikarzy ważne jest, "w jakiej plebanii mieszka ksiądz, gdzie był na wakacjach i jakim pojazdem się porusza". Media "oczekują, kiedy papież wypromuje homoseksualistów, gejom powierzając funkcje kapłańskie, a dotychczasowe normy moralności chrześcijańskiej dostosuje do kanonu swobody seksualnej i etyki sytuacyjnej" - mówił ordynariusz kielecki.
Bp Ryczan skrytykował kolejną edycję Przystanku Woodstock, w ramach którego znalazła się "pokojowa wioska Kryszny" , red. Jacka Żakowskiego za ataki na Kościół, a także Kubę Wojewódzkiego - "szydzącego z Biblii na imprezie pana Owsiaka" - i "zagubionego na starość ks. Bonieckiego, bratającego się z Nergalem".
Pielgrzymów diecezji kieleckiej prosił, aby wyruszyli w pielgrzymce wiary, idąc z Chrystusem, który rozmnaża chleb. Zaapelował, aby świadczyć o nim modlitwą, czynem, pielgrzymim trudem.
Msza św. była celebrowana przy nowym ołtarzu polowym obok wiślickiej bazyliki, poświęconym dzisiaj przez bp. Kazimierza Ryczana. Wraz z ordynariuszem kieleckim Eucharystię, inaugurującą pielgrzymkę, celebrowali: bp Kazimierz Gurda (który wyrusza z pielgrzymami na szlak), ks. Jacek Iwan - kierownik pielgrzymki kieleckiej, oraz m.in. księża przewodnicy i ojcowie duchowni pielgrzymki.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Bolito » 22 wrz 2013, 22:44

„GAZETA WYBORCZA” (Wrocław) nr 214 (7943) 13 IX 2013

Parada wozów we Wrocławiu: muzyka, taniec i przysmaki

To już piąty Festiwal Wozów Ratha Yatra we Wrocławiu. Na gości, oprócz kolorowej parady, czeka też kiermasz, na którym będzie można zakupić indyjskie przysmaki, upominki, odzież i książki.
W czasie parady w sobotę 14 września rozdawane będą słodkie przysmaki i owoce.. Na kiermaszu będzie można kupić indyjskie pamiątki, skosztować orientalnej, wegetariańskiej kuchni oraz wziąć udział w warsztatach makijażu. Dla dzieci. - sypanie mandali i obrazków z kolorowego piasku. Festiwal rozpocznie się o godz. 14, a szczegółowy program można znaleźć na stronie Ratha Yatra.
Czym jest Festiwal Ratha Yatra? To wydarzenie związane z kulturą oraz religią Indii. Festiwal Ratha Yatra, zwany również Festiwalem Wozów, posiada w Indiach setki lat tradycji. Tradycyjnie odbywa się w czerwcu - wówczas do słynnego miasta Dżaganath Puri w stanie Orissa przybywają dziesiątki tysięcy pielgrzymów. Legenda głosi, że posągi Dżaganath wykonał mityczny rzeźbiarz bogów Wiśwakarma na prośbę Indradyumny - króla Orissy. Rzeźbiarz zastrzegł jednak, że nikt nie może zobaczyć figur do czasu, kiedy będą w pełni gotowe. Niecierpliwy król złamał zakaz i kiedy wszedł do pracowni Wiśwakarmy, rzeźbiarz zniknął zostawiając tylko wstępnie ociosane kloce drewna. Król Indradyumna - wielki wielbiciel Kryszny, poprosił o pomalowanie niedokończonych figur i umieścił je w wybudowanej dla nich świątyni, gdzie w takiej formie, czczone są przez tysiąclecia do dziś.

jd
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Bolito » 25 gru 2013, 18:47

„GAZETA WYBORCZA” (wersja online) 16 XII 2013

Odra znów zacznie zabijać? Efekt bojkotu szczepień dzieci

Rodzice w USA coraz częściej unikają szczepień dzieci, w efekcie powracają zapomniane choroby takie jak odra. Liczba zachorowań wzrosła trzykrotnie, władze biją na alarm.
Centrum Prewencji i Kontroli Chorób (CDC) w Atlancie ogłosiło, że liczba przypadków odry - wirusowej choroby zakaźnej - w mijającym roku wzrosła w Stanach Zjednoczonych prawie trzykrotnie w stosunku do dotychczasowej średniej. CDC podało, że zarejestrowało już 175 przypadków, podczas gdy zazwyczaj nie było ich więcej niż 60. Dlaczego? Przyczyn jest kilka, ale mają one wspólne źródło - odwrót od szczepień.
W marcu wystąpiło aż 58 przypadków w samym Nowym Jorku, w jednej dzielnicy -Brooklinie. Wszystkie miały miejsce wśród ortodoksyjnych Żydów, którzy odmawiali szczepień dzieci przeciwko odrze lub odwlekali je, na ile to tylko możliwe.
Swoją cegiełkę dołożyła także duża teksańska wspólnota religijna Międzynarodowy Kościół Eagle Mountain sprzeciwiająca się szczepionkom i nawołująca do ich bojkotu. W efekcie doszło do lokalnej epidemii wśród członków wspólnoty, zachorowało 20 osób.
Także w Karolinie Północnej odnotowano 23 przypadki zachorowań na odrę, głównie we wspólnotach religijnych (Hare Kriszna).
We wszystkich tych przypadkach pierwsza osoba, od której rozpoczęły się zachorowania, sama nie była szczepiona przeciwko odrze, przywiozła chorobę z zagranicznej podróży, a potem zarażała także niezaszczepione osoby w otoczeniu. Nie do końca wiadomo, czy członkowie tych wspólnot nie zaszczepili się z pobudek czysto religijnych, czy za namową świeckich ruchów antyszczepionkowych. Wiadomo natomiast, że poziom szczepień przeciwko odrze jest w nich bardzo niski.
Można na to machnąć ręką. Odra? No i co z tego. Jednak szczepionka przeciwko niej nie została stworzona przypadkowo. U 30 proc. chorych doszło do komplikacji - zapalenia płuc, ostrych biegunek i zapalenia uszu.
Co prawda, tylko pięcioro dzieci musiało leczyć się w szpitalu, ale statystycznie u jednego na tysiąc chorych powikłaniem po odrze jest zapalenie mózgu. Jedno-dwoje dzieci na tysiąc z powodu komplikacji umiera. Tak, umiera. Według Światowej Organizacji Zdrowia w 2011 roku na świecie z powodu zakażenia odrą umarło 158 tys. osób! To oznacza 18 zgonów na godzinę.
Szczepienia ochronne stały się ofiarą własnego sukcesu. Zapomnieliśmy już czym, są choroby przeciwko, którym powinniśmy się zaszczepić. Wygląda na to, że niedługo boleśnie sobie o tym przypomnimy.
W Stanach, zanim rozpoczął się program szczepień przeciwko odrze (czyli przed rokiem 1963), z powodu zakażenia tym wirusem umierało rocznie 400-500 osób. Dziesiątki tysięcy były bardzo ciężko chore i wymagały leczenia szpitalnego. Dziś ta liczba spadła niemal do zera. Nic dziwnego, że wzrost liczby zachorowań w 2013 bardzo niepokoi osoby odpowiedzialne za opiekę zdrowotną w USA (w Stanach nie ma szczepień obowiązkowych, a jedynie zalecane).
Władze Nowego Jorku już zaostrzyły swoją politykę wobec ruchów antyszczepionkowych. Od stycznia 2014 r. w tym mieście żadne dziecko nie zostanie przyjęte do przedszkola, jeśli nie zostanie zaszczepione przeciwko grypie. Miejska komisja ds. zdrowia przegłosowała w ubiegłą środę decyzję, że szczepienie muszą otrzymać wszystkie dzieci poniżej szóstego roku życia.
Dr Jay Varma, zastępca komisarza ds. chorób zakaźnych podkreślał, że szczepienia uchronią od zachowania na grypę co najmniej 20 tys. dzieci w mieście. Mogą też ratować życie, chroniąc dzieci przed groźnymi powikłaniami pogrypowymi.
Varma dodał, że program szczepień rozpocznie się jesienią 2014 r. Około 150 tys. dzieci ma być zaszczepionych przed końcem grudnia, by ochrona była skuteczna. Rodzice mogą nie zgodzić się na szczepienie dziecka z przyczyn zdrowotnych lub religijnych.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Bolito » 27 sie 2014, 20:38

„GAZETA WYBORCZA” 31 VIII 2014

Woodstock by night! Jak kostrzyńskie pole nie śpi po zmroku

Paulina Nodzyńska. Kostrzyn nad Odrą
Przystanek Woodstock to - przede wszystkim - życie nocne. Naprawdę jest tu co robić po zmroku, i niekoniecznie chodzi o picie piwa na koncertach. Można iść na "dyskotekę do Kriszny", skoczyć na bungee, przejechać się na diabelskim młynie. Zobaczcie zdjęcia z nocnej wyprawy
Spotkania na ASP powstały po to - jak powiedział ich założyciel Zbigniew Hołdys - żeby ludzie nie nudzili się w ciągu dnia. Bo... po zachodzie słońca raczej nie trzeba im wypełniać czasu. Woodstockowe życie nocne tętni! Zobaczcie, co można robić na Przystanku, oprócz oczywistych jak powietrze koncertów.

"Dyskoteka u Kriszny"
Tak - nieoficjalnie - woodstockowicze zwykli nazywać namiot krisznowców, pełen kolorowych świateł i radosnych, roztańczonych ludzi. Z prawdziwą dyskoteką nie ma to wprawdzie wiele wspólnego. Krisznowcy grają na żywo, a tłum ludzi bawi się jak w oszalałym transie. Tu nie uchowa się nikt pod ścianą, stężenie dobrej energii na metr kwadratowy jest zbyt duże!

Diabelski młyn
To nowość na Przystanku Woodstock. Wielka karuzela mocno przykuwa uwagę, szczególnie nocą, gdy jest pięknie oświetlona. Diabelski młyn to sprawka firmy Allegro. Zostanie uruchomiony w czwartek. Co trzeba będzie zrobić, by się przejechać i rzucić okiem na cały Woodstock z lotu ptaka? Otóż nie, nie potrzebujecie żadnych pieniędzy. Wystarczy, że... przejedziecie dwa kilometry na rowerkach. Tak załatwicie sobie wstęp na karuzelę.

Biesiada w namiocie
Nietrudno natknąć się na grupy znajomych, ekipy czy pary, które nie wychodzą na pole, a bawią się równie świetnie. Rozkładają stoliki, wyciągają piwo i dyskutują do świtu. My spotykamy kilkunastoosobową paczkę ludzi, którzy... poznali się godzinę wcześniej. A zachowują i rozmawiają tak, jakby zjedli razem beczkę soli. Jedni są z Torunia, inni z Podkarpacia. - Na koncerty jeszcze będzie czas - mówią.

Impreza u Leszka Chmielewskiego
Sercem nocnego Woodstocku jest wioska piwna. Długaśne kolejki i tłumy przy stołach, gdzie nie marnuje się ani milimetr miejsca. To tu dudni kolejna z woodstockowych scen. Ludzie tańczą do znanych rockowych przebojów. Oficjalnym piwem na Woodstocku jest w tym roku Lech, dlatego imprezy w wiosce odbywają się pod patronatem "Leszka Chmielewskiego", twarzy browaru.

Zakupy w pasażu
Takich koszulek, kolczyków, torebek nie znajdziecie nigdzie indziej na świecie. W unikatowych rzeczach przebierają wszyscy: mężczyźni i kobiety. Bo tylko tu można znaleźć ubrania z oryginalnymi nadrukami, wyjątkową (własnoręcznie robioną) biżuterię i torebki, które występują w liczbie sztuk: jedna. Stoiska w woodstockowym pasażu, nawet nocą, są przepełnione zakupowiczami.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Bolito » 27 sie 2014, 20:42

„GAZETA WYBORCZA” (online) 31 VII 2014

"Przed sceną tworzy się ściana kurzu, który później trzeba wydmuchiwać z nosa. Ale i tak będę wracał"

Igor Rakowski-Kłos
Gdyby Janusz Korwin-Mikke przyjechał na Przystanek Woodstock, dzień później rozwiązałby Kongres Nowej Prawicy. Dziś w Kostrzynie zaczyna się 20. edycja największego w Europie plenerowego darmowego festiwalu muzycznego. Znów przyjedzie tu pół miliona osób. Po co? Na pewno nie dla muzyki. Tu mało kto przyjeżdża tylko dla niej.
Wśród moich znajomych przed trzydziestką, z którym dziesięć lat temu po raz pierwszy byłem na Przystanek Woodstock, zrobiłem test na starość: czy w tym roku pojedziesz do Kostrzyna? Część odpowiedziała, że nie: "Wiesz, te warunki sanitarne, to już nie dla mnie". Aha, pomyślałem, już po nich. Teraz zostały im grille w ogrodzie, wakacje all inclusive w Egipcie i rozmowy o kursie franka szwajcarskiego.
Na nic zdają się przypomnienia, że to przecież duży biwak. Bezskutecznie. Zostają w domowym ciepełku. Na szczęście część znajomych wciąż jeździ. W tym roku po trzyletniej przerwie pojechałem z nimi. Oni wiedzą, że tutaj nie ma znaczenie, że teren wokół umywalni zamienia się błotnistą kałużę szeroką na 20 metrów, ani to, że w toi-toiach powietrze jest gęste od smrodu, a przed sceną tworzy się ściana kurzu, który później trzeba wydmuchiwać z nosa.

Woodstock to milion drobnych gestów
Jest coś ważniejszego. Ważniejszego nawet niż gwiazdy muzyczne i znani z telewizji goście w Akademii Sztuk Przepięknych.
Gdy w środę szedłem na pole namiotowe, minął mnie pomarańczowy maluch obładowany niemiłosiernie. Za kierownicą siedział chłopak z irokezem. Wystawił rękę i w drodze przybiliśmy sobie piątkę. Uspokoiłem się, że nic się tutaj nie zmieniło. Wszyscy są kumplami, nawet jeśli widzą się tylko przez chwilę.
Woodstock składa się z milionów drobnych gestów. Zapominalscy nie mają problemu z pożyczeniem mydła, ktoś obcy pomaga komuś w zmyciu szamponu z głowy. Wczoraj wieczorem widziałem dziewczynę, której nie smakowała jedzenie od krisznowców. By nie skończyło w śmieciach, szukała kogoś, kto jest głodny.

"Tak, najlepiej jak jest równość"
Kilkadziesiąt metrów od swojego obozowiska usłyszałem rozmowę dwóch mężczyzn na krzesełkach turystycznych rozstawionych przed namiotami. Dopijali piwo, ale nie byli pijani. "Bo chodzi o to, żeby nie czuć się gorszym" - mówi jeden. "Ale też by nie czuć się lepszym" - dopowiada drugi. Zapada cisza. "Tak, najlepiej jak jest równość" - pointuje pierwszy.
Na Woodstocku ludzie tracą sztywniactwo i mrukliwość. Słowo "obciach" wyrzucają ze słownika. Ktoś kogoś zaczepia, choćby była trzecia nad ranem, by zaśpiewać wspólnie "Deszcze niespokojne". Chłopak w masce gazowej przepycha się przez pole z tabliczką u szyi: "przytul mnie". Sześcioosobowa grupa ludzi przebranych jest za zwierzęta. Pytam człowieka-pszczołę, jak zdobyli takie dopracowane kostiumy z miękkiego materiału. "Najpierw musisz złapać mnie za żądło" - i wystawia wiadomą część ciała.
Jednak po wieloma zewnętrznymi względami impreza Jurka Owsiaka coraz mniej przypomina siebie sprzed kilku lat. Postępuje "openeryzacja". Obok stereotypowych woodstockowiczów - którzy w błocie nie taplają się tylko wtedy, gdy leżą pijani w rowie - pojawiają się tacy, których nie uwiecznił nadawany w Telewizji Trwam paradokument "Przystanek do piekła". Dojeżdżają samochodami, śpią na polu namiotowym o podwyższonym standardzie albo w prywatnych kwaterach rozsianych po okolicy.
Zmienia się też stylówa. Obok niemieckich punków w pełnym rynsztunku, normalsów w ubraniach z sieciówek, pojawiają się dziewczyny w gustownych płaszczykach (wczoraj padało) i gładko ogoleni faceci jeżdżący na obiad do Kostrzyna.

Bardziej park rozrywki niż hippisowskie święto?

Sam Przystanek Woodstock to dziesiątki punktów, których można wziąć udział w warsztatach, posłuchać wykładów, pograć w piłkę nożną albo pograć na konsoli. Przez to impreza ciąży czasem ku parkowi rozrywki, a nie hipisowskiego święta.
Większość zarzutów wobec Przystanku Woodstock? Uzasadniona. W takim sensie, jak uzasadnione jest stwierdzenie, że na Pradze można dostać wyłącznie łomot. Zdarza się, że ktoś leży pijany na trawie. Widziałem o północy dwie nastolatki z tekturową tabliczką "Szukamy noclegu". Widziałem dziewczynę sikają na środku drogi w świetle reflektorów. Są też narkotyki (choć alternatywna nazwa PW, jaką usłyszałem w pociągu, "Dzieci z dworca Kostrzyn", jest przesadzona). Wiele tego typu zjawisk ma także miejsce w Gdańsku, Poznaniu czy Wrocławiu. A Przystanek Woodstock, gdyby uzyskał prawa miejskie, byłby jednym z najludniejszych polskich miast. W ubiegłym roku odwiedziło go pół miliona ludzi.
Na Przystanek Woodstock pojechał ze mną Łukasz "Włóczykij" Gołacki, który przez 400 dni podróżował po świecie bez pieniędzy. Jeżdżąc od Francji po Maroko oraz Indie i Nepal, zmienił się ze skejta w hipisa (jeśli te kategorie w ogóle mają sens). Po jego pierwszym dniu na festiwalu zapytałem go o wrażenia. "Stary, jeszcze nigdy w życiu nie przytuliłem tylu osób i nie przybiłem tylu piątek".
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Bolito » 10 paź 2014, 23:00

„GAZETA WYBORCZA” (wyd. warszawskie) nr 200 (8232) 29 VIII 2014

To już 23 lata Hare Kryszna pod Warszawą. W niedzielę urodziny
Barbara Majchrowicz

W najbliższą niedzielę w podwarszawskim Mysiadle swoje dwudzieste trzecie urodziny będzie obchodziła jedna z trzech istniejących w Polsce świątyń Międzynarodowego Towarzystwa Świadomości Kryszny.
Z centrum Warszawy droga zajmuje niecałą godzinę. Na Metrze Wilanowska przesiadamy się do autobusu numer 709 i po dwudziestu minutach jazdy wysiadamy na przystanku "Mysiadło". Od przystanku trzeba iść około kilometra, nie więcej niż dziesięć minut spaceru. Hałas ulicy powoli cichnie, uliczki robią się coraz mniejsze. Skręcamy w ulicę Zakręt. Po chwili po lewej stronie widać pomarańczowy budynek, który jest siedzibą Międzynarodowego Towarzystwa Świadomości Kryszny w Polsce.

Tradycja i nauka
Tu odbywają się co "Niedzielna Uczta Miłości". Ceremonia rozpoczyna się o godzinie 13.00 wspólnym śpiewaniem hymnu "Hare Kryszna" z akompaniamentem instrumentów. Po nim następuje wykład, któremu towarzyszy rozmowa na omawiane w danym tygodniu zagadnienie. W kolejnej części uczestnicy znowu wspólnie śpiewają, tym razem z towarzyszeniem tańca. Na zakończenie spotkania odbywa się wspólna uczta przygotowana przez mieszkańców i przyjaciół świątyni. Gorący wegetariański posiłek jest ugotowany według zaleceń Śrila Prabhupada, a przed spożyciem ofiarowany Bóstwom. Dla krysznaitów jedzenie jest formą komunii, która potrafi uzdrowić zarówno ciało, jak i duszę spożywającego.
Początki ruchu Hare Kryszna na świecie datuje się na lata 60. XX wieku, kiedy Śrila Prabhupada (a właściwie A.C. Bhaktivedanta Swami Prabhupada), na polecenie swojego nauczyciela Bhaktisiddhanta Sarasvati Thakura przybył do Stanów Zjednoczonych i zaczął rozpowszechniać religię na Zachodzie. Sam krysznaizm jest tożsamy z wisznuizmem, który z kolei jest jedną z głównych gałęzi hinduizmu. W regionach, z których się wywodzi, krysznaizm jest traktowany jako jedna z równoprawnych odmian hinduizmu.
Śrila Prabhupada wkrótce po przybyciu do Stanów rozpoczął coniedzielne spotkania organizowane przez wyznawców dla innych krysznaitów, jak i osób spoza wiary. Miały one między innymi na celu przybliżenie wedyjskiej kultury, tradycji Hare Kryszna i jej nauk. Uczty te odbywają się do dziś we wszystkich świątyniach na całym świecie w każdą niedzielę.
Mysiadło odwiedzają ludzie w każdym wieku - zarówno małe szkraby, które starają się dołączyć do tańców i śpiewu, opiekujący się nimi rodzice i w końcu dziadkowie. Spotkania są otwarte i może do nich dołączyć każdy zainteresowany, a świątynia jest dla nich otwarta także poza niedzielnymi spotkaniami. Poza świątyniami krysznaicka kongrecja w Polsce liczy sobie ponad 1700 osób, którzy prowadzą normalne życie zawodowe, zakładają rodziny i studiują.

Goście z całego świata
Świątynia często gości bhaktów (czyli wielbicieli Kryszny) z Polski i świata. W ostatnich dniach Mysiadło odwiedził Vaiyasaki Prabhu - bezpośredni uczeń Śrila Prabhupada z Londynu, który zawiesił w 1973 roku karierę muzyka rockowego, by w ruchu Hare Kryszna rozwijać sztukę kirtanów i bhajanów - pieśni na cześć Kryszny. Wykłady zagranicznych gości są tłumaczone na żywo przez prezydenta świątyni, Kryszna Kirtan Dasa - Jakuba Staszelisa. Wszystkie dyskusje są rejestrowane, tworząc archiwum wykładów, jakie jest stopniowo budowane w podwarszawskiej świątyni.
Ale Mysiadło to nie tylko spotkania raz w tygodniu. Krysznaicki kalendarz jest wypełniony świętami, które są hucznie celebrowane. 17 sierpnia przypadało jedno z największych świąt religii - Janmastami, narodziny Kryszny. W spotkaniu uczestniczyła ambasador Indii w Polsce, Monika Mohta oraz Maria Jolanta Batycka-Wąsik, wójt gminy Lesznowola, a samą świątynię odwiedziło wówczas ponad 200 osób.
Wspólnota z ulicy Zakręt włącza się także w życie lokalnej społeczności Piaseczna, współorganizując odbywający się tu Festiwal Indii. Dołączają także do wystawców corocznego święta gminy Lesznowola. W każdy wtorek można ich spotkać na "patelni" przed Metrem Centrum, gdzie rozdają jedzenie lub śpiewają tzw. Harinam Sankirtam. Mieszkańcy i sympatycy świątyni często jeżdżą po całej Polsce, występując w domach kultury, centrach jogi, muzeach czy uniwersytetach trzeciego wieku, oraz by organizować coroczną wioskę Kryszny na Przystanku Woodstock. Przygotowują również Międzynarodowy Dzień Dziecka w Konstancinie-Jeziornie i biorą udział w corocznym letnim Nadbałtyckim Festiwalu Indii, który jest jednym z największych przedsięwzięć kulturalnych w Europie organizowanych przez Hare Kryszna.
Najbliższy niedzielny program będzie połączony z obchodami dwudziestych trzecich urodzin ośrodka w Mysiadle, a ściślej - z zainstalowaniem w nim figur bóstw, które spełniają centralną funkcję w świątyni. Swoje ćwierćwiecze Mysiadło, jak i cały ruch Hare Kryszna w Polsce, będzie świętował w styczniu 2015 roku, w rocznicę zalegalizowania Międzynarodowego Towarzystwa Świadomości Kryszny jako związku wyznaniowego.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Bolito » 10 paź 2014, 23:08

“GAZETA WYBORCZA” (wyd. wrocławskie, online) 7 IX 2014

Na Placu Solnym trwa hinduski festiwal

bas
W niedzielę o godz. 14 na placu Solnym we Wrocławiu stanął wysoki i kolorowy wóz i liczne stragany. To festiwal Ratha Yatra
Festiwal jest jednym z najważniejszych w kulturze Indii. Od 40 lat odbywa się nie tylko w Azji, ale też w dużych miastach na całym świecie. Wóz, który stanął na wrocławskim placu, symbolizuje podróże Kryszny. Dlatego od godz. 14.30 przejeżdża po placu Solnym i Rynku razem z uczestnikami festiwalu.
Oprócz uroczystego przejazdu wozu jest też dużo muzyki, tańca i oryginalnych hinduskich strojów. Na straganach można kupić przyprawy, smakołyki, pieczywo i literaturę. Będą też gotowe potrawy, m.in. wegetariańskie, możliwość zrobienia sobie indyjskiego makijażu i występ Vaiyasaki Dasa - światowej sławy muzyka indyjskiego. Będą też pokazy jogi i wykłady. Impreza potrwa do wieczora.
Nie jedz na czczo (grafitti)

ODPOWIEDZ