Gazeta Wyborcza

Vaisnava-Krpa
Posty: 4935
Rejestracja: 23 lis 2006, 17:43
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Post autor: Vaisnava-Krpa » 04 gru 2009, 11:38

Obrazek
Oszust zajmuje miejsce nauczyciela. Z tego powodu cały świat jest zdegradowany. Możesz oszukiwać innych mówiąc: "Jestem przebrany za wielbiciela", ale jaki jest twój charakter, twoja prawdziwa wartość? To powinno być ocenione. - Śrila Prabhupada

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Bolito » 19 gru 2009, 20:58

Nawiązanie trochę dziwne, ale połowa Maha-Mantry jest :)

„GAZETA WYBORCZA” – Poznań, 8 XII 2009

Michał Gradowski
Dwubiegunowe Maski

Gdyby jakość zakończonego w niedzielę 13. Festiwalu Teatralnego Maski zmierzyć tak, jak oblicza się wskaźnik nierówności społecznej - mierząc rozwarstwienie dochodów - okazałoby się, że w ciągu kilku dni mieliśmy i skrajną biedę, i bizantyjski przepych. Na Maskach te dwa bieguny silnie się odpychały
Artystyczna nędza dotknęła stołecznych Niewinnych Chłopców i Zbigniewa Hołdysa, w luksusie pławił się kijowski Teatr Dakh i Vladislav Troitskyi. I tak jak duże rozwarstwienie dochodów zwiastuje społeczne niepokoje, tak przepaść między Hołdysem a Troitskyim powinna zaniepokoić organizatorów Masek. Mdłości i rozkosz to bardzo niedobre połączenie.
"Prawo McGoverna" Niewinnych Chłopców z Warszawy - debiut Zbigniewa Hołdysa w nowej roli - miał być teatralnym thrillerem. Mamy porywacza, porwanego i piwnicę. Sykstus Wagner więzi adwokata McGoverna, by pomścić śmierć ojca pisarza. Wagner senior zginął porażony listem mecenasa, w którym ten oskarżył go o plagiat, zagroził postępowaniem sądowym i milionowym odszkodowaniem. McGovern reprezentował wydawnictwo, które - planując wydanie kolejnego dzieła Dona Browna (tego od "Kodu Leonarda da Vinci") - obawiało się nowej książki Wagnera seniora. Przez grubo ponad godzinę trwa oskarżycielski, piętnujący podłość McGoverna monolog Sykstusa (w tej roli Tytus Hołdys), przeplatany uniwersalnymi rozważaniami o człowieczeństwie i zezwierzęceniu. Konstatacja jest prosta - McGovern to świnia. Adwokat (Tomasz Solich) odzywa się z rzadka, jakby zbierał siły, by po raz kolejny prosić o litość w płaczliwym skowycie "prooooszę ciiiiię". Później na scenę wpada brygada antyterrorystyczna - odpowiednik sądu Bożego, a McGovern okazuje się pedofilem, który molestował swoją kilkuletnią córkę. Jest jeszcze nagły zwrot akcji pt. "i wtedy się obudziłem" i jego zmodyfikowana wersja "to tylko film". Gdyby "Prawo McGoverna" było jakimś przewrotnym pastiszem, można by je jakoś znieść. Niewinni Chłopcy do tej historii podeszli jednak całkiem serio. Jeśli dodamy do tego porażająco sztuczne dialogi, jednowymiarową, ułomną psychologię postaci i potworne wręcz aktorstwo - na bilecie koniecznie powinien pojawić się dopisek: spektakl grożący śmiercią lub trwałym kalectwem. Tak właśnie wyglądał najgorszy spektakl tegorocznego (jeśli nie w ogóle wszystkich) Festiwalu Maski.
Na drugim biegunie był "Makbet" Teatru Dakh z Kijowa, o którym napisać znacznie trudniej (bo trudniej opisać rozkosz niż mdłości). Ukraińcy zafundowali widzom przeżycie bardziej mistyczne niż teatralne - rytualny obrządek inspirowany Szekspirem. Tak jak zapowiadano - były ręcznie tkane dywany, ukraińskie i dalekowschodnie kostiumy, rytualny taniec, ludowe maski, muzyka na żywo. Wszystko tak zasysające i intensywne, że szybko przenieśliśmy się nad parujące mokradła, by z bliska obserwować dramat władzy. Na ile spektakl, który powstał, gdy trwała Pomarańczowa Rewolucja, odwoływał się do współczesnej Ukrainy - bez znajomości ukraińskiego trudno stwierdzić. Nie to było jednak istotne. Vladislav Troitskyi, lider teatru Dakh, przeprowadził dowód na magię ludowości dla wątpiących. Jego "Makbet" był jak kadzielnica w kościele dla ateisty i mantra "Hare Kryszna Hare Kryszna Kryszna Kryszna Hare Hare" dla tych, co krisznowców uznają ze sektę.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Bolito » 02 mar 2010, 23:02

„GAZETA WYBORCZA” (on-line) 1 III 2010

Indie żywiołowo świętowały pełne kolorów wiosenne święto Holi

Indie w poniedziałek radośnie świętowały drugie z największych swoich świąt - Holi, którym wita się wiosnę. Jest nazywane ono też świętem kolorów - ludzie obsypują się kolorowymi proszkami, oblewają kolorową wodą, i nawzajem smarują sobie na kolorowo twarze.
Holi jest świętem hinduskim, lecz świętują je również muzułmanie. Jak pisze "Hindustan Times", w Lucknow - stolicy najgęściej zaludnionego w Indiach stanu Uttar Pradeś, wyznawcy obu religii, jak to już robią tam od 40 lat, urządzili procesję Holi Baraat z wielbłądami, końmi i słoniami ciągnącymi platformy z uczestnikami zabawy i tańczyli do wtóru bębnów. Procesji przewodniczył parlamentarzysta z Lucknow, jeden z przywódców Indyjskiej Partii Ludowej, który z otwartego jeepa rzucał w powietrze tradycyjne kolorowe proszki. Także w granicznym rejonie Pendżabu w święcie uczestniczyli lokalni politycy.
Holi obchodzone jest głównie w północnych Indiach, na terenach uważanych za ziemie, na których dzieciństwo i młodość spędzić miał jeden z najważniejszych hinduskich bogów - Kriszna. Sypano kolorami i ciskano z dachów i balkonów baloniki wypełnione kolorową wodą, choć niektóre gwiazdy Bollywoodu zastanawiały się nad jej oszczędzaniem ze względu na suszę.
W powietrzu rozchodziły się zapachy słodkich przysmaków podawanych po kolorowym szaleństwie. Są wśród nich ciasteczka i rodzaj pączków podawanych na gorąco, syrop szafranowy, a także tradycyjnie wiązany z bogiem Śiwą bhang - zielona pasta z konopi, mleka i masła ghee, stanowiąca bazę napoju thandai z maku, anyżu, różanych pączków oraz przypraw, podawanego z kostkami lodu.
Holi jest świętem społecznej harmonii - obchodzą je nie tylko hindusi i muzułmanie, ale też sikhowie i chrześcijanie. W okręgu Kandhamal w stanie Orissa, gdzie dwa lata temu doszło do napaści hindusów na chrześcijan, w poniedziałek świętowali jedni i drudzy. "Pogrzebali dzielące ich różnice, wysmarowali się nawzajem kolorami, rozdawali słodycze i tańczyli" - powiedział funkcjonariusz policji z tego terenu.
Także poza Indiami świętowano Holi w duchu tego święta, mającego zapewnić pomyślność i urodzaj. Obchodziły je m.in. tysiące hindusów na Trynidadzie i Tobago na Karaibach. (Stanowią tam 40 procent ludności.)
W niedzielę obchodzono natomiast święto "Holika Dahan" nazywane też Małym Holi (Chhoti Holi), wiązane z różnymi legendami, które łączy to, że ginie w nich postać uosabiająca zło. Podczas "Holika Dahan" palone są ogniska, wokół których ludzie tańczą i śpiewają, a w ogniu z suchych liści i patyków płonie legendarna zła postać. Żar z ognisk ludzie zabierają do domów, by rozpalić własny ogień. W niektórych rejonach wierzy się, że na podstawie obserwacji płomieni lub prażonego w ognisku jęczmienia można przewidzieć urodzaj przyszłych zbiorów.
W odróżnieniu od innych świąt w Indiach Holi jest świętem, podczas którego znikają na chwilę społeczne tabu. Romantyczna aura tego święta łączona jest też z miłością Radhy i Kriszny.

Źródło: PAP
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Bolito » 27 maja 2010, 23:13

„GAZETA WYBORCZA” nr 121(6938) 26 V 2010

Sandeep Ashar*
Hindusi budują świątynię. Dostaną zgodę na swastykę?

Hinduska świątynia stanie na ulicy Przerno w Wólce Kosowskiej. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, ma być oddana w sierpniu. Jest jednak problem. Wciąż nie wiadomo, czy będzie można umieścić w niej swastykę, która w hinduizmie symbolizuje dobrobyt
O zgodę na budowę świątyni zwrócili się do polskich władz członkowie Indyjskiego Stowarzyszenia w Polsce (IAP), które zrzesza większość z ok. 2 tys. imigrantów z Indii mieszkających w Polsce. Pozwolenie dostali, co dobrze świadczy o gotowości polskiego społeczeństwa do integracji z przybyszami z innych kultur.
Świątynia powstanie na miejscu dawnego zakładu przemysłowego. - Działkę kupiliśmy trzy lata temu. Przedsiębiorstwo już wtedy nie pracowało - opowiada Pradeep Nayyar, skarbnik IAP - cały koszt budowy finansują nasi członkowie. W świątyni, która będzie się nazywała Hindu Bhavan, znajdą się wyobrażenia dziewięciu hinduistycznych bogów. Członkowie IAP twierdzą, że ta różnorodność odzwierciedli religijny pluralizm charakteryzujący indyjską społeczność w Polsce. - Figury bogów sprowadziliśmy z indyjskiego Jaipuru - tłumaczy Suresh Motwani, którego stowarzyszenie mianowało nadzorcą prac przy budowie świątyni. - Prace wewnątrz są już prawie zakończone. Teraz powstaje fasada budynku. Nawet marmur wykorzystywany do budowy przywieźliśmy specjalnie z Indii. Ostatnia niewiadoma dotyczy swastyki. Władze jeszcze nie wypowiedziały się, czy dadzą zgodę na wykorzystanie w świątyni zawierających ją motywów. W Polsce swastyka kojarzy się przede wszystkim z nazistowską ideologią Hitlera, ale w hinduizmie to symbol pomyślności i dobrobytu.
- Obok świątyni - dodaje Nayyar - chcemy postawić świetlicę, gdzie mogłyby się odbywać religijne i świeckie uroczystości.
- Budując świątynię, chcemy uwrażliwić naszą młodzież na rodzime tradycje - tłumaczy Seema Motwani, która jest sekretarzem IAP. - Wielu młodych, reprezentujących drugie pokolenie Hindusów w Polsce, ma bardzo ograniczony kontakt z indyjską kulturą i religią. Liczymy na to, że świątynia zapełni te lukę - wyjaśnia. Stowarzyszenie ma nadzieję, że religijna i społeczna działalność prowadzona przy świątyni pomoże jego członkom także lepiej zintegrować się z polskim społeczeństwem. - Będziemy zapraszać polskich przyjaciół do udziału w naszych indyjskich świętach i obrzędach - planuje Seema.
Krok w tym kierunku już został poczyniony. 85 Polaków poparło budowę świątyni i zadeklarowało, że chcą przynależeć do Bhavan. Przepisy MSWiA wymagają, żeby pod wnioskiem o rejestrację miejsca kultu podpisało się 100 obywateli RP. Resztę, czyli 15 podpisów, złożyli przybysze z Indii, którzy już mają polskie paszporty.
Gdy już powstanie, Hindu Bhavan będzie trzecią w Polsce indyjską świątynią. Jedna - zarejestrowana w 2008 Gurudwara - stoi w Raszynie. Druga to istniejąca już kilkadziesiąt lat świątynia Hare Kriszna Mysiadle. Świątynie Hare Kriszna są też we Wrocławiu i w Czarnowie. Wielu wyznawców to Polacy. Hinduizm staje się coraz popularniejszy w Polsce, między innymi dzięki jodze.

*autor jest dziennikarzem "DNA", drugiej co do popularności angielskojęzycznej gazety w Bombaju. Odbywa trzytygodniowy staż w "Gazecie" w ramach projektu "Promised City" www.promised-city.org
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Bolito » 31 lip 2010, 22:35

GAZETA WYBORCZA” (Zielona Góra) nr 176 (6994) 30 VII 2010

Agnieszka Drzewiecka
Woodstock: tu wszyscy są dla ciebie bliscy

Na polu woodstockowym już w ubiegłym tygodniu z dnia na dzień przybywało ludzi. - Nie mogłem wziąć wolnego na Woodstock. Umówiłem się więc ze swoją przełożoną, że jak szef zajrzy do biura i zapyta, gdzie jestem, ma mu odpowiadać, że jestem w toalecie. I przyjechałem - opowiada Paweł z Wrocławia.
Piątek, tydzień przed Przystankiem Woodstock. Na polu kręcą się głównie ekipy montujące namioty, scenę, czy wolontariusze Pokojowego Patrolu. Gigantyczna konstrukcja sceny już stoi, powoli rozkładane są też namioty gastronomiczne, zaplecze sanitarne, właśnie przyjechała ekipa z Wrocławia, która będzie rozkładać wielki, 80 na 50 metrów namiot Akademii Sztuk Przepięknych. A co jakiś czas z lasu wyłania się kolejna postać z plecakiem.

Tydzień przed Woodstockiem: są już Rychu i Młody
W lesie przy samym polu festiwalowym stoi kilkanaście namiotów. Od tygodnia jest już tu Rychu z Turku, który przyjechał na Przystanek prosto z festiwalu w Jarocinie, jest też Młody z Iławy, który jechał do Kostrzyna stopem od znajomych z Czech całe dwa dni. Jest ktoś z Berlina, ktoś z Estonii, ekipa ze Śląska. Leżą w trawie, drzemią w namiotach, grają na gitarze, chodzą do miasta po jedzenie. Czekają na Woodstock, który jest ich ulubioną imprezą ze wszystkich imprez na świecie.
Rychu sam do nas podchodzi, wyciąga rękę. Ma na sobie poszarpane dżinsy w czerwone plamy, stare glany, w uchu agrafkę, a na głowie irokeza z bordowymi pasemkami. Pierwszy zaczyna rozmowę. - Pokażę wam, jak tu przyjechałem. Tylko ściągnę koszulkę. O tak właśnie tu przyjechałem, bez koszulki. Bo mi ukradli po festiwalu w Jarocinie. Ktoś od tyłu podbiegł, uderzył mnie z boku głowy, upadłem proszę ja ciebie, straciłem przytomność, a jak się obudziłem, to nie miałem nic poza tymi spodniami i butami. Ukradli mi plecak, skórę oryginalną z 1974 roku, śpiwór, dokumenty, portfel, w którym miałem piętnaście stówek, od kolegi dostałem, on nie mógł jechać, więc dał mi swoje pieniądze, żebym się bawił na festiwalach, aż mi się płakać chciało ze wzruszenia, i koszulkę ze mnie zdarli. Tylko telefon mi został, miałem w kieszeni spodni. Ale i tak bez ładowarki. No ale przyjechałem tu, pociągami, na gapę. Bez grosza. Ale o to się nie martwię, na Woodstocku są sami pozytywni ludzie, to o nic nie trzeba się martwić. Ja mam taką filozofię życiową, proszę ja ciebie, że o nic nie trzeba się martwić. Zawsze znajdą się dobrzy ludzie, ludzie są spoko. A może i nawet stąd jeszcze pojadę gdzieś, na jakąś wycieczkę, gdzieś, gdzie coś się dzieje i są fajni ludzie. Mogę zrobić wszystko. Mam 35 lat i nie mam żadnych zobowiązań. Kiedyś zacznę szukać pracy, ale na razie nie mam żadnych zobowiązań i tak chcę jeszcze żyć, proszę ja ciebie. Jedyne moje zobowiązanie to zadzwonić czasem do rodziców, że nic mi nie jest. Rodzice się martwią. Rodzice są spoko. Masz może telefon, żebym mógł przełożyć kartę?

Miejsce od miliona lat
Obok pojawia się Młody. Ma bluzę za dużą o kilka rozmiarów, porwane spodnie w kratkę za duże o kilka rozmiarów, glany i blond loki do ramion. - Spójrz na moje sznurówki. Jaki to kolor? Nie, nie różowy. Żurowy. Hahaha! Bo wiesz, różowy jest piękny, ale bardziej dla dziewczyn. Choć teraz to się w Polsce i tak na dobre pozmieniało. Teraz jest tolerancja, każdy może być sobą. Bo jeszcze kilkanaście lat temu facet w różowej koszuli czy sznurówkach byłby pokazywany palcami na ulicy albo by go wyzywali od homoseksualistów. Jest dobrze. I ja się czuję tu dobrze. Wkrótce zacznę szukać w końcu jakiejś pracy. Ale teraz chcę się jeszcze trochę pobawić. Życie na bezrobociu jest fajne. Czasem coś dorywczego, jakąś fizyczną fuchę w Iławie znajdę, ale głównie to jeżdżę po Polsce, odwiedzam znajomych, imprezujemy. Na przykład teraz byłem w Jarocinie, potem znajomi z Czech zabrali mnie samochodem do siebie, a stamtąd jechałem tu dwa dni stopem albo pociągami na gapę bez grosza. I udało się. Zawsze się udaje. Dobra, idę szukać mojego miejsca na namiot, z ekipą rozbijamy się w tym samym miejscu na Woodstocku od miliona lat.

Weekend na Woodstocku, to żaden Woodstock
W lesie pod drzewem obwieszonym tenisówkami i sandałami rozkładają namiot Asia, Paweł i Mirek z Wrocławia. Asia jest uczennicą technikum ekonomicznego. - Paweł, chodź mi pomóż z tym plecakiem - woła. - Ja nie mogę, przecież jestem w kiblu! - śmieje się Paweł. - Kończę studia zaoczne, etnologię. I pracuję w biurze. I tak nie do końca mogłem sobie załatwić wolne na Woodstock, więc takie mam niby wolne na ten tydzień. I umówiłem się ze swoją przełożoną, że jak szef będzie zaglądał do biura i zapyta, gdzie jestem, to ona ma mu powiedzieć, że jestem w toalecie. Bo sam weekend festiwalu to nie jest Woodstock. Tu trzeba trochę pobyć, żeby poczuć klimat. Mirek na przykład zwolnił się z pracy, żeby tu przyjechać! - opowiada.
Mirek studiował turystykę i ostatnio pracował w fabryce produkującej silniki do samochodów. - To nie do końca tak, że się zwolniłem z pracy specjalnie na Woodstock. Ale coś w tym jest. Cztery lata pracowałem i ani razu nie miałem dłuższego urlopu, takiego, żeby gdzieś pojeździć i mieć spokój na dłużej. Dwa tygodnie urlopu i wracasz do roboty. To nie są prawdziwe wakacje. A ostatnio chcieli mnie przenieść do innej fabryki, miałem podpisać nową umowę i stwierdziłem, że po prostu jej nie podpiszę, wykorzystam okazję i odpocznę trochę.

Parę dni później: jest już wszystko
- Rzeka ludzi płynąca z dworca PKP w Kostrzynie w stronę pola woodstockowego wzbiera. Od kilku dni bez przerwy tą trasą idą ludzie, cieszy nas ten widok - mówił nam we wtorek rzecznik WOŚP Krzysztof Dobies. Jurek Owsiak jest w Kostrzynie od weekendu, dogląda ostatnich przygotowań. Wysoka na 17 metrów scena, którą budowano ponad trzy tygodnie, jest już prawie gotowa. Instalowane są jeszcze ostatnie elementy oświetlenia i nagłośnienia. Rozkręca się cała infrastruktura zapewniająca bezpieczeństwo na festiwalu: jest już siedziba centrum zarządzania służbami bezpieczeństwa, stacjonują ratownicy medyczni, straż pożarna, a Pokojowy Patrol, którego wolontariusze są na polu od połowy lipca, zaczyna pracę na pełnych obrotach. Powoli rozbija się też wioska fanów Przystanku Woodstock, skupionych wokół woodstockowego profilu na Facebooku. Swój udział zapowiedzieli fani nie tylko z Polski, ale też z Danii czy Finlandii. Stoją już namioty Wioski Krishny, wielki 50 na 80 metrów namiot Akademii Sztuk Przepięknych, i całe zaplecze gastronomiczne i sanitarne. Każdego wieczoru na pole przyjeżdżają masowe wycieczki rowerowe mieszkańców Kostrzyna, dla których od wielu dni teren festiwalu jest miejscem towarzyskich spotkań. Na scenie zagrano też już pierwszy woodstockowy koncert - w wykonaniu muzyków z kostrzyńskiej orkiestry. We wtorek Polska Agencja Żeglugi Powietrznej wydała też zakaz lotów nad polem Przystanku Woodstock w dniach festiwalu.

W ostatniej z ostatnich chwil
A od dziś wszystko na woodstockowym polu jest dopięte na ostatni guzik i tak będzie przez cały najbliższy weekend. Od wtorku z 14 miast z różnych zakątków Polski wyruszyły specjalne pociągi MusicRegio Przewozów Regionalnych, dowożące kolejne grupy woodstockowiczów do Kostrzyna, aż do rozpoczęcia festiwalu. Kursy powrotne zaplanowano na 2 sierpnia, a w trakcie trwania imprezy cały czas będą kursowały pociągi z Poznania. Kto chce, z dworca PKP w Kostrzynie może dojechać na pole specjalnie podstawionymi autobusami. Odjeżdżają, gdy zbierze się odpowiednia grupa. Bilet kosztuje 2 zł. Kto woli dotrzeć na pole piechotą, też się nie zgubi. Miasto na okres festiwalu ustawiło w całym Kostrzynie aż 400 dodatkowych znaków drogowych, w tym znaki kierujące na festiwalowe pole. Większość osób rozbija swoje namioty na terenie festiwalu albo w okolicznych lasach. Dla tych, którym nie odpowiadają "survivalowe" warunki, przygotowano płatne pole namiotowe ToiCamp. Powstało rok temu na prośbę Niemców, których na ubiegłorocznym Przystanku było aż 50 tys. Wielu z nich przyjeżdża na festiwal z dziećmi i chcieli większego komfortu. Okazało się, że ToiCamp spodobał się wielu woodstockowiczom. Pole jest otoczone wysokim, solidnym płotem, strzeżone, z umywalkami i prysznicami z gorącą wodą czy dostępem do prądu.
Jurek Owsiak na festiwalowej stronie napisał list do uczestników Przystanku. "Przez te 16 lat dokładnie pokazaliśmy, o co nam chodzi, jaka jest idea tego wspólnego grania. I teraz, mam nadzieję w jak najliczniejszym gronie, spotkajmy się na tym najpiękniejszym festiwalu świata. Bo wiecie, co jest najpiękniejsze w tym wszystkim? Że decyzję można podjąć w ostatniej z ostatnich chwil. Po prostu - masz natchnienie, bierzesz przyjaciół i jedziesz. A nawet jak pojedziesz sam, to bliskich - czy to znajomych czy nieznajomych - spotkasz na miejscu".

„GAZETA WYBORCZA” (Zielona Góra) nr 176 (6994) 30 VII 2010

Łukasz Woźnicki
Synek z irokezem, ukraiński hipis, Radio Jezus

Jan Oleszkiewicz. 50-latek w spodniach dzwonach przyjechał aż spod Lwowa. - Jestem częścią hipisowskiej kontestacji - mówi świetną polszczyzną. Zarabia na sprzedaży wyszywanych motyli, 40 zł za sztukę
Kostrzyn, droga z dworca kolejowego na Przystanek Woodstock. Na zielonym koszu na śmieci wiozą wielki czerwony tapczan. - Znaleźliśmy go na śmietniku w centrum miasta i pożyczyliśmy. Położymy pod namiotem i będzie się lepiej spało. Już cztery kilometry go wieziemy śmieją się. To Zielin, Jimmy, Oliwer i Artur - licealiści z Ząbkowic Śląskich. Jak mówią, chętnie zostaliby w Kostrzynie miesiąc, ale nie starczy im pieniędzy. Nie mają ich z resztą wiele. Kupili pierogi, hamburgery i piwo. - Wino się skończyło, a jest prohibicja. Jak zabraknie jedzenia, tu niedaleko są działki . Ludzie chętnie częstują owocami - opowiada Zielin, który do Kostrzyna przyjechał w poszukiwaniu normalności. - Bo tutaj są ludzie naszego pokroju. Chociaż przez kilka dni nie musimy się niczym przejmować. Ząbkowice to dziura zabita, tutaj czujemy się jak w domu - opowiada.

Irokez pozdrawia mamę
Takich ludzi są na Przystanku Woodstock tysiące. Ci, którzy już rozbili namioty, zwiedzają. Błażej Kopyt siedzi przy stoisku Poczty Polskiej i starannie wypisuje kartki. Postawny 30-latek z irokezem na głowie przyjechał z Gdańska. Pierwszą kartkę zaadresował do rodziców. - Lepiej to zrobić dzisiaj, bo jutro mogę nie dać rady. Ślę gorące pozdrowienia ze słonecznego Woodstocku. Nie żebym już tęsknił, ale pozdrowić warto. Moich rodziców ta impreza nie rajcuje. Wiem, że ludzie w ich wieku by się tu nie odnaleźli - opowiada.

Hipisi zawsze lubili wyszywać
Ale Przystanek Woodstock nie jest tylko dla młodych. Żywym tego dowodem jest Jan Oleszkiewicz. 50-latek w spodniach dzwonach przyjechał aż spod Lwowa. Długie siwe włosy przewiązał żółtą chustką. Pod ażurową czerwoną koszulką ma wielką pacyfę i sznur koralików. Na rękach kolorowe tatuaże motyli. - Wyszywam i sprzedaję kolorowe motyle, bo jestem hipisem. A hipisi zawsze lubili motyle i zawsze lubili wyszywać. Jestem częścią hipisowskiej kontestacji - mówi świetną polszczyzną.
Jan Oleszkiewicz za młodu kibicował naszym piłkarzom, słuchał polskiej muzyki i nauczył się mówić po polsku. Na Przystanku Woodstock jest już po raz dziewiąty. Zarabia na sprzedaży wyszywanych motyli, 40 zł za sztukę. Jednego robię jeden dzień, więc mam prawo żądać 10 euro. Na chleb wystarczy, a dużych ambicji nie mam - opowiada.

Radio Jezus nadaje
Przystanek Woodstock to miejsce, gdzie dochodzi do spotkania różnych kultur. Przez woodstockowe miasteczko jedzie wielki wóz Pokojowej Wioski Kryszny. Za nim tłum wyznawców hinduizmu. Tańczą i śpiewają razem z woodstockowiczami. Tuż obok młodzi księża z Przystanku Jezus ewangelizują uczestników festiwalu. Ksiądz Grzegorz przyniósł ze sobą wielkie pudło z anteną. Napisał na nim: Więcej czadu dla Jezusa. - W dzisiejszych czasach ludzie nie słyszą głosu Boga. Ubierają słuchawki i wolą posłuchać muzyki. Ale radio Jezus ciągle nadaje - tłumaczy nastolatkowi z Rybnika. - Kocham Jezusa, ale nie kocham kościoła. Doceniam księdza Grzegorza, że wychodzi do ludzi. Pierwszy raz rozmawiam z księdzem twarzą w twarz. Ale kościół to jedna wielka korporacja - stara się przekonać księdza nastolatek.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Bolito » 03 sie 2010, 22:51

„GAZETA WYBORCZA” (Szczecin) nr 177 (6995) 2 VIII 2010

Jakub Ziębka
Przystanek Woodstock. Każdy czuje się tu wolny

- Ci, których tu nigdy nie było, po prostu nie wiedzą, co tracą - mówi Piotrek, który na festiwal przyjechał ze Szczecina. W zakończonym w niedzielę XVI Przystanku Woodstock wzięło udział ponad 300 tys. ludzi
Życie na Woodstocku toczyło się właściwie przez całą dobę. Już o 8 rano pierwsi uczestnicy imprezy wyściubiali nosy z szybko nagrzewających się namiotów. Potem czas na toaletę, posiłek i można było wracać do prawdziwych festiwalowych aktywności.
Bo tutaj atrakcji nie brakowało. W wiosce Allegro ze zużytego sprzętu elektronicznego, części metalowych maszyn, czy beczek można było stworzyć swój własny ekoinstrument. Ludzie szukający chwili spokoju i wytchnienia lubili wylegiwać się i pomedytować na trawie wokół namiotu wyznawców Hare Kriszna.
Na terenie ogródków piwnych cały czas działała dyskoteka. Na wydeptanym, piaszczystym parkiecie tańce rozpoczynały się jeszcze przed południem.
Jeśli Woodstock, to oczywiście kąpiel w błocie. Dobrze bawili się tu zarówno nastolatkowie, jak i panowie po czterdziestce. Dużą popularnością cieszyła się Akademia Sztuk Przepięknych. Podczas spotkań z tak znanymi i barwnymi postaciami jak Michał Ogórek, Tomasz Zimoch, Marek Kondrat i Jerzy Buzek w specjalnym namiocie gromadziło się prawie 2 tys. osób.
- Okazuje się, że postacie znane większości ludzi tylko z telewizji, mają takie normalne, ludzkie oblicze. Potrafią rozmawiać z nami jak ze swoimi znajomymi - podkreśla 18-letni Marek, który na festiwal przyjechał z Choszczna. - Bardzo dobre wrażenie zrobił na mnie Jerzy Buzek - to naprawdę mądry i wyważony polityk. Taki nasz polski towar eksportowy.
Na ogromnym terenie kostrzyńskiego poligonu wyrosło jedno wielkie miasteczko namiotowe. Woodstockowicze lubili zaznaczać, skąd przyjechali. Ponad namiotami górowały flagi z nazwami miejscowości. Szczecin wyróżniał dodatkowo biały żagiel.
- To nasze miejsce od dobrych kilku lat - śmieje się Piotrek. - Pierwsi z naszej kilkudziesięcioosobowej ekipy zajęli je już we wtorek. Potem zjeżdżali się kolejni, nawet matki z dziećmi. Tu po prostu nie da się nie być. Panuje tu taka trudna do opisania, unosząca się w powietrzu wraz z kurzem wspaniała atmosfera. Ci, których tu nigdy nie było, po prostu nie wiedzą, co tracą.
Na Woodstocku każdy czuje się wolny i niezależny. Dlatego na festiwalowych dróżkach spotkać można było ludzi przebranych za supermenów, zakonnice, czy polskiego bitnego i groźnego szlachcica.
- Na Zbaraż!!! - pokrzykiwał Maciek Matejko, który z wygoloną głową i szabelką przy boku, w czerwonej apaszce i brązowym futrze złowrogo spoglądał na idący w kierunku dużej sceny tłum.
Skąd znalazł sobie takie przebranie?
- Po prostu przewertowaliśmy z kumplem garderobę jego babci - śmieje się Maciek. - Mamy nadzieję, że się o tym nie dowie. Woodstockowy klimat sprawia, że nie czuję się w tym stroju nieswojo. Ludzie się uśmiechają, czasem nawet poczęstują jakimś napojem.
XVI Przystanek Woodstock to oczywiście także muzyka. W piątek i sobotę na festiwalowej scenie zaprezentowały się takie gwiazdy jak Nigel Kennedy, Lao Che, Papa Roach czy Leszek Możdżer. Na niedzielę, ostatni dzień festiwalu, planowane były koncerty m.in. Armii i wielkich gwiazd muzyki reggae - Jamajczyków z Morgan Heritage.

„GAZETA WYBORCZA” nr 177 (6995) 2 VIII 2010

Woodstock, przyjaźń i nasycenie
Artur Łukasiewicz, Kostrzyn nad Odrą

Wczoraj skończył się 16. Przystanek Woodstock. Na festiwalu Jurka Owsiaka bawiło się 300 tysięcy młodych ludzi! Było bezpiecznie i rockowo
Na polu Woodstocku rozbito kilkadziesiąt tysięcy namiotów. Przed wieloma zdobyczne stare kanapy i fotele wyciągnięte spod śmietników. Takie mają Zielin, Jimmy, Oliwer i Artur - licealiści z Ząbkowic Śląskich. Rozsiedli się jak przed telewizorem i patrzą na przewalający się tłum. Zawsze ktoś dorzuci parę groszy. Śledzą modę na tegoroczne T-shirty. Co dowcipniejsi zakładają te z partyjnym orłem i napisem "PiS". Ale tu chodzi o "Piwo i Sex". Smutniejsi noszą hasło: "Nie jestem nekrologiem", grubsi: "Nie dałem się anoreksji", a najmłodsi po prostu: "Mam wyjeb...".
Magda Sajewicz na Uniwersytecie Gdańskim napisała licencjat z języka bywalców Woodstocku. - I wcale nie są tak wulgarni, jak się powszechnie myśli. Moi promotorzy byli zaskoczeni. Ankiety rozdała 25 młodym ludziom, a potem powtórzyła badanie, gdy wrócili do domów. - Specyficznego języka Woodstocku, jakiegoś slangu to oczywiście nie ma. Nie bluzga się na potęgę i nie mówi tekstami z pism dla nastolatek. Po takiej konfrontacji Woodstock - dom wyszło mi, że rodzice uważają nas za innych, niż w rzeczywistości jesteśmy. Gorszych, groźnych. Błąd - opowiada.
Potwierdzają to policyjne statystyki bezpieczeństwa - kilkadziesiąt drobnych kradzieży w 300-tys. tłumie - co nabiera szczególnego wymiaru przy niedawnej tragedii w niemieckim Duisburgu. Obok siebie anarchiści, punki, metalowcy, skini, Przystanek Jezus i Hare Kriszna.
Ksiądz Grzegorz przyniósł na pole pudło z anteną i napisem "Więcej czadu dla Jezusa". - W dzisiejszych czasach ludzie nie słyszą głosu Boga. Ubierają słuchawki i wolą posłuchać muzyki. A radio Jezus ciągle nadaje - przekonuje nastolatka z Rybnika. Inny mówi: - Kocham Jezusa, ale nie kocham Kościoła. Doceniam księdza Grzegorza, że wychodzi do ludzi. Pierwszy raz rozmawiam z księdzem twarzą w twarz. Kościół to korporacja, ale bez urazy.
A Jabola z Tczewa (furażerka, za pasem atrapa granatu z II wojny typu tłuczek) bardziej interesują motocykle i muzyka. Przyjechał z tysiącem harleyowców. Zarabia na życie, składając motocykle typu chopper. - Zawsze jakieś zamówienie się trafi. Ja jeżdżę w okolicach złotego, może złoty dwadzieścia [120 km na godz.]. Ale nie jestem bohaterem policyjnych kronik - opowiada. Z koncertów szykuje się na Lao Che. - Kumpel puścił mi ich "Hydrowniebowstąpienie". Najlepszy numer, jaki w życiu słyszałem. Tytuł mówi wszystko i oddaje, czego chcę od Woodstocku - dodaje.
Różnorodność i żal - oddają muzyczną stronę Woodstocku. Co trzecia z ponad 20 kapel nie pochodziła z Polski - głównie z USA. Gdyby dołożyć do tego pozarockowe koncerty - Nigela Kennedy'ego, chopiniadę na freejazzowo Leszka Możdżera i Tymona Tymańskiego, to widać gruntowną zmianę jaka zaszła w Przystankach przez ostatnie 15 lat.
Opowiada o tym Jurek Owsiak w wywiadzie rzece Janowi Skaradzińskiemu, współautorowi "Encyklopedii Polskiego Rocka". To już nie tylko szalejący pod sceną przy muzyce mało znanych kapel 50-, 100-, a nawet 300-tys. tłum. Dziś każdy koncert na gigantycznej scenie nagrywany jest w najnowszych technologiach cyfrowych. Nigel Kennedy dał prawie dwugodzinny koncert. Zespół ubrał w koszulki ukochanej Aston Villi. Woodstock zobaczył, że klasykę podrasowaną współczesnym jazzem, organami Hammonda, całą masą zapożyczeń, m.in. z funku, chamber popu i sceny eksperymentalnej, można grać z furią, w glanach a nie smokingu. Kennedy przypomniał kompozycje z ostatnich albumów "Shhh!" i "A Very Nice Album". I widownia nie uciekła spod sceny, choć wcześniej tam inny świat pokazały - na poły grunge'owy zespół Papa Roach ze Stanów i bezkompromisowy trash grupa Orphan Hate z Niemiec. Problemów z przyjęciem nie mieli też Możdżer i Tymański, z bogatą sekcją jazzową z Trójmiasta (Możdżer mówi o nich chuligani). Najcieplejszy i najbardziej zaangażowany koncert 16. Woodstocku zagrał Maleo Reggae Rockers. Lider Dariusz Malejonek zaprosił wokalistów z Jamajki, Londynu, Gutka z Indios Bravos. Standardy Boba Marleya zachwycały i jednoczyły. Załopotały flagi polskie, ukraińskie i białoruskie. To był najbardziej podniosły moment festiwalu. Widownię mocno rozruszały amerykańskie grupy - Life of Agony i Girl In a Coma. Siostry Diaz z Teksasu na dobrą sprawę wypełniły lukę po brytyjskiej fali świeżej muzyki gitarowej, mocno obecnej w zeszłym roku. Żeński tercet stylistycznie obraca się w okolicach The Smiths. Doskonale przyjęto Lao Che. Koncert z utworami z dwóch ostatnich płyt - "Gospel" i "Prąd stały/prąd zmienny" - zarejestrowano na DVD. Płyta wyjdzie jesienią. W niedzielę jubileuszowy koncert Na Woodstocku miała też Armia Tomka Budzyńskiego.
Jan Skaradziński twierdzi, że Jurka Owsiaka, sprawcę Woodstocków, nie zawodzi intuicja. Wyczuł moment znużenia i wprowadził Akademię Sztuk Przepięknych. Woodstock zaczęli odwiedzać znani aktorzy, byli politycy - Balcerowicz, Wałęsa - arcybiskup Życiński. Wiedział, kiedy powiedzieć "dość" ogranym polskim zespołom bluesowym czy punkowym. - Od czasu do czasu jakiejś przyznaje order, czyli wpuszcza na scenę. Bo zagrać tu przed tak ogromną widownią musi być nobilitacją. Do tego Owsiak jest takim pozytywnym szaleńcem, człowiekiem dynamitem. Wychował sobie publiczność, która nie robi zadym, a oddaje krew. I ma już wszystko: zaufanie ludzi, dźwięk na światowym poziomie, nie anonimowe zespoły, które zwykle wycierają się w jakichś klubach. Pieniądze na festiwal (budżet tegorocznego Woodstocku to 5,5 mln zł). Nie ma tylko jednego - akceptacji branży muzycznej. I nie mam pojęcia dlaczego, zwłaszcza po ostatnich umiędzynarodowionych Przystankach - opowiada Skaradziński.
Z książki o Woodstockach (szły jak świeże bułeczki po 25 zł) wylewa się sporo żalu Owsiaka. Najwięcej do do dziennikarzy z magazynów muzycznych, którzy omijają Woodstock od samego początku. A Owsiak chciałby, by chwalono Woodstock też za artystyczne dokonania. "Bo tak to już jestem nasycony" - przyznaje w książce.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Bolito » 27 sie 2010, 20:06

„GAZETA WYBORCZA” (Wrocław) nr 200 (7018) 27 VII 2010

Kolorowy Dżagannath wjechał na wrocławski Rynek

Taniec, śpiew, odgłosy wielkich bębnów i muzyka grających muszli towarzyszyła w czwartek przybyciu na wrocławski Rynek ogromnego, bogato zdobionego wozu z posągami trzech hinduistycznych bóstw
Festiwal Wozów, czyli Ratha Yatra, to w kulturze hinduistycznej uroczysta procesja, podczas której figury bóstwa Dżagannath, czyli Pana Wszechświata, przewożone są po ulicach miasta na wozach nazywanych często ruchomymi świątyniami. Wykonany z drewna, bogato zdobiony kolorowymi kapami i girlandami z kwiatów wóz ciągnęli wczoraj, oprócz wyznawców Kryszny, mieszkańcy Wrocławia. Potem zaprezentowano hinduską muzykę, taniec, teatr. Każdy mógł spróbować wegetariańskiej kuchni Indii i porozmawiać z gospodarzami imprezy.
- Chcemy pokazać kulturę, tradycję i filozofię naszej religii - mówi Tomasz Lewandowicz, rzecznik prasowy Festiwalu Wozów. - Zwrócić uwagę na to, że Boga można czcić w różny sposób i być tolerancyjnym względem innych.
Festiwal zorganizowało Międzynarodowe Towarzystwo Świadomości Kryszny.
- Mamy "proste życie, wzniosłe myślenie" - opowiada Tomasz Lewandowicz. - Nie chcemy nikogo do niczego zmuszać, tylko przekazać ludziom naszą wiedzę o myśleniu, czynnościach, które poprawią ich życie. Takich jak wegetarianizm, medytacja czy odwrót od nastawienia jedynie na konsumpcję.
Wrocław jest jedynym miastem w Polsce, w którym organizowany jest Festiwalu Wozów. Gości tutaj już po raz drugi, ale organizatorzy chcieliby z niego utworzyć cykliczne wydarzenie. - Wybraliśmy Wrocław ze względu na jego historię i atmosferę - mówi Tomasz Lewandowicz. - Tu pojawili się pierwsi wielbiciele Kryszny, a poza tym to bardzo tolerancyjne i gościnne miasto.

Paulina Ungier
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Bolito » 06 wrz 2010, 23:13

„GAZETA WYBORCZA” nr 202 (7020) 6 IX 2010

Joanna Nasierowska
Spacer z Chopinem dotarł do obrońców krzyża

Chopin dostał pierścionek od cara Rosji, jego serce przemyciła do Polski siostra w słoju ze spirytusem, a uczył go McCartney - tego można się było dowiedzieć podczas spaceru szlakiem Chopina z naszym redakcyjnym kolegą Jerzym Majewskim. Wycieczka zakończyła się spotkaniem z pikietującymi w obronie krzyża.
- Na śniadanie zjadłam salceson z jajecznicą i kajzerką, potem przekąska - pan Majewski, na obiad - koncert Chopina i na kolację też Chopin - opowiadała koleżankom o swoim planie dnia pani Władysława. Miała w czym wybierać. W sobotę Krakowskie Przedmieście rozbrzmiewało Chopinem. Chopina słychać było pod pomnikiem Kopernika i na placu Zamkowym, na balkonie Pałacu Kazimierzowskiego, na dziedzińcu UW i w filii Fabryki Trzciny. A także w Kordegardzie i na czternastu ławeczkach chopinowskich. Wielki nos kompozytora witał idących na koncert przez bramę UW.
- W każdym miejscu, po którym stąpamy, stanęła noga Chopina- zaczął spacer Jerzy Majewski. Tłum kilkuset warszawiaków zgromadził się przed ławeczką chopinowską w Ogrodzie Saskim. - Jest tu napisane, że do tego Pałacu Saskiego - Majewski pokazał na pałac, którego nie ma - Chopin przeprowadził się z Żelazowej Woli. To nieprawda! Chopin mieszkał wpierw tam, gdzie jest księgarnia Prusa.
Jednak i Majewski raz się pomylił, mówiąc, że Chopin dostał od pewnej śpiewaczki pierścionek. - Od niej dostał zegarek! Sama widziałam! - krzyczała pani Leokadia, emerytka. Kocha Chopina i na szlak chopinowski wyszła już dwudziesty raz. - To moja ulubiona wycieczka, a chodzę na wszystkie. Zaczynam poranek muzyką Chopina i znam na pamięć jego listy. Myślę, że kiedyś go znałam - żartowała pani Leokadia. Mało kto wiedział, że języka angielskiego uczył Chopina Irlandczyk McCartney (oczywiście nie ten z Beatlesów), że kiedy umarł Staszic, Chopin podbiegł do jego trumny i urwał kawałek sukna, że od cara Rosji dostał pierścionek, który sprzedał, gdy tonął w długach, i że serce Chopina było przemycone do Polski w słoju ze spirytusem.
Nieprzewidzianym chyba do końca zwieńczeniem wycieczki był ważny na trasie chopinowskiej przystanek przed Pałacem Prezydenckim, gdzie trwa pikieta broniących krzyża. Strażnicy miejscy nie zareagowali, gdy Majewski z mikrofonem stanął nieopodal czuwających i opowiadał o kompozytorze. Pikieta odpowiedziała pieśnią religijną "Mój mistrzu". Jedna z czuwających stanęła przed utworzonym na barierkach "ołtarzem" z krzyży i plakatów i zaczęła dyrygować. Inni podchodzili do spacerowiczów i namawiali, by przyłączyli się do wspólnej modlitwy. Obok grała włączana przez przechodniów ławeczka Chopina. Jakby tego było mało, na chodnik wmaszerowała akurat, dzwoniąc dzwonkami i waląc w bębny, rozśpiewana grupa wyznawców Kriszny. - Hare Kriszna, Hare Kriszna! - ich słowa mieszały się z refrenem obrońców "Panie, zmiłuj się". Przekrzykując zamieszanie, Majewski przez tubę wydał komendę: - Uciekamy! I tak zakończył opowieść.
Spacerowicze rozeszli się do kiosków, gdzie kupowali: książki o Chopinie, płyty, pocztówki z Chopinem, medaliki z Chopinem i jego popiersia. Nowym hitem jest odlew dłoni Chopina. Kosztuje 99 zł. Z taką dłonią szła dziesięcioletnia dziewczynka. - Mamy w domu fortepian, tam ją postawimy, może nam zagra - objaśniał jej dziadek.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Bolito » 23 cze 2011, 23:06

„GAZETA WYBORCZA” (Wrocław) nr 144 (7267) 22 VI 2011

Festiwal Wozów po raz trzeci na wrocławskim rynku

Aneta Augustyn
Po raz trzeci na wrocławski Rynek wjechał we wtorek paradny wóz krysznowców. Wrocław jest jednym polskim miastem, gdzie organizuje się popularny na całym świecie Festiwal Wozów.
Ratha Yatra, czyli Festiwal Wozów, o tradycji sięgającej kilku tysięcy lat, pochodzi z Dżagannath Puri we wschodnich Indiach. Tam tysiące ludzi świętują coroczną procesję, podczas której na wielkich wozach wywozi się posągi hinduistycznych bóstw ze świątyni. Na Zachodzie stał się popularny od lat 70., wraz z rozwojem ruchu Hare Kryszna. - W Londynie, Rzymie, Paryżu czy Nowym Yorku też bawią się na nim tłumy - mówi Tomasz Lewandowicz, rzecznik festiwalu, który we wtorek po raz trzeci gościł we Wrocławiu.
Udekorowany girlandami kilkumetrowej wysokości drewniany wóz z bóstwami okrążył Rynek, ciągnięty przez wyznawców Kryszny i przypadkowych przechodniów. Była ofiara ogniowa za pomyślność miasta, taniec z Bollywood i indyjskie sztuki walki. Mniszki w sari częstowały samosami, halawą z kaszy manny, plackami papadamy i ryżem pulao.
- Mówią o nas "religia kuchenna", bo przywiązujemy dużą wagę do posiłków, które także ofiarowujemy Bogu. Chcemy pokazać, że można go wielbić kolorowo i radośnie - tłumaczy Lewandowicz. Kiedyś górnik z Zagłębia Miedziowego, od 22 lat działa w Towarzystwie Świadomości Kryszny. Mieszka wraz z żoną i córka na farmie w Czarnowie koło Kamiennej Góry, gdzie w 1980 powstał pierwszy polski ośrodek ruchu. - Tato był sceptyczny, mama zaakceptowała i przeszła na wegetarianizm, a teściowa dotąd daje na msze za mój powrót - śmieje się Lewandowicz.
Na Dolnym Śląsku są dwie świątynie krysznowców: druga, oprócz Czarnowa, jest we Wrocławiu na Praczach Odrzańskich.
Ruch HK zaczął się w Polsce w 1976 roku, kiedy na zlot hippisów w Częstochowie przyjechali wyznawcy ze Stanów. Pierwsi polscy krysznowcy pojawili się wkrótce potem we Wrocławiu. - Dlatego wybraliśmy Wrocław i chcemy, żeby festiwal odbywał się tu cyklicznie, tak jak w innych miastach na świecie, gdzie wpisał się na stałe w kalendarz kulturalny. Zwłaszcza, że Wrocław uważa się za miasto spotkań, otwarte na miks różnych kultur - mówi Ewa Kmiecik, współorganizatorka imprezy.

Przy oryginalnym artykule parę fotek: http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,3575 ... Rynku.html
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Bolito » 28 paź 2011, 21:43

"GAZETA WYBORCZA" nr 250 (7371) 26 X 2011

Odpust Jana Pawła II niestety rozczarował

Małgorzata Skowrońska
Co zrobić, żeby każdej rocznicy związanej z Janem Pawłem II nie przerobić na akademię ku czci?

Małgorzata Skowrońska: Rozczarował pana odpust Jana Pawła II - pierwsze liturgiczne wspomnienie Jana Pawła II?
Janusz Poniewierski*: Rozczarował, bo w centrum Krakowa chyba nic się nie działo. Tak jakby cała para poszła w rocznicę jego wyboru. Wszystko, co zaplanowano na dzień obchodów liturgicznych, dla Kościoła przecież najważniejszych, wydarzyło się w Centrum Jana Pawła II w Łagiewnikach, a to dla wielu daleko i dojazd nie jest łatwy. Myślę o tym z żalem, bo przecież tak nam zależało na tej beatyfikacji
Sporo w Krakowie instytucji, które mają - jak to się górnolotnie mówi - upamiętniać dziedzictwo Wojtyły. Począwszy od Centrum, a skończywszy na Instytucie Dialogu Międzyreligijnego. Wszystkie coś robią, ale większość z tych rzeczy to takie akademie ku czci. Niewiele w nich myśli Wojtyłowej.
- Na szczęście jest trochę inicjatyw oddolnych. Te jednak nie są nagłośnione. Znam np. grupę kilkunastu osób, które po śmierci Jana Pawła II postanowiły spotykać się co miesiąc, żeby czytać i komentować papieskie teksty. I wciąż to robią, co obserwuję z ogromnym podziwem.
W czwartek rozpoczynają się nieszpory ekumeniczne, na które katolicy zaprosili chrześcijan z różnych wspólnot.
- Organizując je, chcemy wrócić do tradycji, którą zapoczątkował Jan Paweł II w 1986 roku w Asyżu. Właśnie teraz obchodzimy 25. rocznicę tego wydarzenia, które miało charakter przełomowy. Przedtem nikt nie zgromadził w jednym miejscu i czasie wyznawców różnych religii, żeby modlili się o pokój na świecie i o pokój we wnętrzu człowieka. Papieżowi zresztą dostało się za to: oskarżano go o synkretyzm i rozmywanie tożsamości katolickiej. Nie wykluczam, że argument ten wytaczano również przeciwko jego beatyfikacji. Bo różnym fundamentalistom nie podobało się, że Jan Paweł II nie chciał nawracać wyznawców innych religii, ale zapraszał ich do modlitwy. I w tej modlitwie się z nimi łączył, tak jak w Jerozolimie przy Ścianie Płaczu. Nawiasem mówiąc, słyszałem od niektórych księży, że wtedy pod Ścianą Płaczu to papieżjednak przesadził. Jak widać, fundamentalistów wcale nie trzeba szukać daleko.
To nie byli księża z pokolenia JP2. Jeśli w ogóle takie pokolenie istnieje, to - moim zdaniem - określa je przede wszystkim otwarty stosunek do innych religii. Młodzi zaangażowani katolicy, ale nie fundamentaliści, nie mają problemu, by spotykać się z wyznawcami Hare Kriszna. Za nich ten wyłom w murze wykonał Jan Paweł II. Oni mogą pójść dalej.
- Mam nadzieję, że tacy ludzie przyjdą na czwartkowe spotkanie do bazyliki Franciszkanów o godz. 20. Zaprosiliśmy tam wiele wspólnot chrześcijańskich. W organizację nieszporów mocno zaangażował się ks. Roman Pracki, luteranin, prezes krakowskiego oddziału Polskiej Rady Ekumenicznej, a ze strony katolickiej - bp Grzegorz Ryś. Być może to będzie początek jakiegoś wzajemnego odkrywania się, wzbogacania własnych tradycji i poszukiwania wspólnych wartości - tu, na gruncie krakowskim. Kościół, żeby żył, musi być otwarty.

*Janusz Poniewierski, katolik, publicysta, wydał m.in.: "Pontyfikat. 1978-2005" i "Kwiatki Jana Pawła II"
Nie jedz na czczo (grafitti)

ODPOWIEDZ