Gazeta Wyborcza

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Bolito » 26 sie 2008, 22:30

Tekst pojawił się akurat przed Janmastami, w sobotę:

„GAZETA WYBORCZA” – „WYSOKIE OBCASY” 26 VIII 2008

Drugie życie wdowy
Tekst: Karolina Domagalska, Zuzanna Kisielewska

Ja nie żebrzę, siedzę z siostrami i patrzę na ludzi, sami dają mi pieniądze

Wąskie i zatłoczone ulice zaplatają się w wielki supeł. Wypełnia go strumień ludzi, motorów, riksz i ciągniętych przez wielbłądy wozów. Panuje nieprzerwany hałas - klaksony, wrzaski małp i nawoływania handlarzy tłoczących się przed olbrzymią świątynią wyznawców Kryszny ISKCON. Wśród nich sznury ubranych na biało, wychudzonych, bosych kobiet.
Wrindawana - 4 tys. świątyń, 56 tys. mieszkańców, w tym prawie 20 tys. wdów. Żyją w schroniskach, wynajmują pokoje, śpią na ulicy. Pochodzą z różnych klas i kast. Razem jedzą, razem się modlą, razem kąpią się w świętej rzece Jamunie. Większość ma ten sam sposób na życie - żebrzą i z namalowanymi na czołach żółtymi znakami oddają się Krysznie. Wrindawana wraz z okolicami to centrum wisznuizmu - hinduistycznej tradycji, której podstawowym elementem jest czczenie boga Wisznu i Kryszny - jego inkarnacji. Wdowy przyjeżdżają ze wszystkich stanów Indii. Zdecydowaną większość stanowią Bengalki. Zaczęły tu przyjeżdżać już w XVI wieku w ślad za pochodzącym z Bengalu Zachodniego założycielem ruchu wisznuitów Ćaijtanją Mahaprabhu. Jadąc do Wrindawany i zatrzymując się po drodze w miejscu urodzenia mistrza - świętym mieście Nawadwip - liczyły na pocieszenie i odnalezienie sensu po utracie mężów.

Hamować zmysły, spać na podłodze
Według tradycji bramińskiej kobieta staje się istotą społeczną dopiero po wyjściu za mąż. Jej obowiązkiem jest służba mężowi oraz dostarczenie mu męskiego potomka. Po śmierci męża zwierzęca, nieujarzmiona seksualność wdów, szczególnie młodych, staje się zagrożeniem dla honoru rodziny zmarłego i całego społeczeństwa. Dlatego wszystkie rytuały związane z owdowieniem skupiają się na pozbawieniu kobiety symboli witalności i potencji. Golenie głowy, pozbycie się wszelkich oznak małżeństwa, takich jak: bransoletki, tilaka (kropka na czole), sindoora (czerwony proszek wcierany w przedziałek), zakaz noszenia kolorowych ubrań, jedzenia ciepłych pokarmów mają zamienić ją w nieszkodliwą, wierną zmarłemu mężowi ascetkę. Dharmaśastry, indyjskie księgi normujące prawa i obyczaje, są bezwzględne: 'Wdowa powinna zrezygnować z żucia betelu, używania perfum, ozdób, jedzenia z naczyń zrobionych z brązu, jedzenia dwóch posiłków dziennie, powinna nosić tylko białe ubrania, hamować zmysły i gniew oraz spać na podłodze'. Alternatywą dla ascezy był lewirat, czyli poślubienie szwagra. Pomiędzy III a V-VI wiekiem n.e. pojawiło się w świętych tekstach jeszcze jedno wyjście - anwarohana popularnie zwana sati, czyli śmierć u boku kremowanego męża. I choć dharmaśastry dotyczą kasty bramińskiej, stopniowo zaczęły przenikać do niższych kast. Uzależnienie od męża potęguje system dziedziczenia. Prawo z 1956 roku i poprawka z 2005 zapewniają co prawda kobietom pełnię praw własności i dziedziczenia, ale prawo zwyczajowe jest w Indiach silniejsze. W praktyce kobiety bardzo rzadko stają się właścicielkami i spadkobierczyniami. Wdowy, które nie mają dorosłych synów, zostają zmuszone do dzielenia się wpływami bądź zrezygnowania z ziemi na rzecz braci męża. Czasem rodzina wypędza wdowę, zabiera jej część namową, podstępem lub groźbą. Dla wielu z nich pielgrzymka to jedyne wyjście.

Sulati Dasi. Zła macocha i demony
Uroda Sulati kusiła jak diament. Gdy miała 15 lat, w obawie przed porwaniem rodzina zabrała ją ze szkoły i wyznaczyła braciom dyżury opieki nad siostrą. Babathan, najprzystojniejszy chłopak w okolicy, przydomek 'Złotko', był jednak sprytniejszy. Najpierw dziewczynę rozkochał, a potem uknuł plan ucieczki. Po trzech miesiącach wydało się, że Sulati jest w ciąży. - Za namową mojej mamy, która nie była zadowolona z małżeństwa z Babathanem, szaman dał mi coś na poronienie, ale nigdy tego nie połknęłam. Mały urodził się piękny i zdrowy. Kilka dni po porodzie Sulati dowiedziała się, że jej mąż ma romans z córką policjanta. Zrozpaczona wróciła z dzieckiem do rodziców, gdzie po miesiącu dotarła do niej wiadomość o śmierci męża. Teściowa o śmierć syna obwiniła Sulati, a następnego dnia po pogrzebie wypędziła ją z domu. Zlitował się nad nią kuzyn, który pozwolił jej zamieszkać w małej chatce na swoim terenie. Zgodnie ze zwyczajem ziemia, którą posiadał mąż, powinna przejść na rzecz wdowy, a potem syna, gdy ten dorośnie, ale rodzina męża natychmiast zajęła ziemię, oferując Sulati 400 rupii (28 zł) w zamian za to, że się jej zrzeknie i na zawsze opuści wioskę. - 100 dałam na świątynię, 150 bratu za działkę, na której zamieszkałam, zostało mi 150 rupii. Zarabiałam szyciem ubrań. I czekałam, aż syn dorośnie. Gdy miał 21 lat, znalazłam mu żonę i wyjechałam na pielgrzymkę, z której nigdy nie wróciłam.

Sumitra. Kryszna wychodzi z obrazu
Mąż Sumitry przez całe życie był jej obojętny. Kiedy się dowiedziała, że umarł, nie płakała. Poznali się w dniu ślubu. Mani miał 40 lat, ona - 13. To był koniec jej dzieciństwa. Zaraz po ceremonii przeniosła się do jego mieszkania. Wzięła ze sobą skromną biżuterię i torbę ubrań. Posag był skromny, bo i u rodziców Sumitry się nie przelewało. Na dodatek szybko zniknął, bo Mani, zamiast pracować, sprzedawał wszystko, co było w domu. Oczekiwał, że to ona będzie prowadzić dom i zarabiać jednocześnie. On spędzał całe dnie, paląc bidi (ręcznie skręcane papierosy) i żując liście betelu. Po trzech latach zdecydowała się odejść. Kiedy się pakowała, Mani spał. Przebudził się, gdy stała w drzwiach. - Wychodzę na godzinę - rzuciła niby od niechcenia. Chwilę później co sił w nogach biegła przez pola. Rodzice przyjęli ją do siebie, ale nie pod wspólny dach. Zamieszkała w specjalnie dla niej wybudowanej chatce z bambusa. Pewnego dnia ludzie przynieśli wieści o śmierci jej męża. Zdjęła biżuterię i zaczęła się ubierać w proste ubrania, ale na pogrzeb nie poszła. Przez 12 lat żyła z małego kawałka ziemi, była samotna i nieszczęśliwa. Wtedy ktoś opowiedział jej o miejscu, gdzie wdowy dostają za darmo jedzenie i wiodą bogate duchowo życie. I wtedy też przyśnił jej się Kryszna. Wyszedł z obrazu i zatańczył w rytm śpiewanej przez nią piosenki. Powiedział, że musi przyjechać do jego domu.

Dżal Devi. Chili i rezydencja rzeźników
Starszy o 17 lat mąż Dżal Devi potrafił uderzyć za to, że podała mleko rozcieńczone wodą. Ale ciężko pracował i powodziło im się coraz lepiej. Gdy umarł, natychmiast ją okradziono. Złodzieje przyszli w nocy, wynieśli pięć kilogramów srebra i pół kilograma złota. Zabrali też masę kosztownych naczyń, które rozpruły torbę i znaczyły drogę do domu złodziei. - Policja zbiła ich okropnie, natarła im odbyt papryką chili, ale rzeczy nie odzyskałam. Zaraz potem bracia męża przynieśli jej do podpisania czystą kartkę papieru. - Potrzebne do urzędu - wyjaśnili. Po kilku dniach dowiedziała się od sąsiadki, że jej dom został sprzedany. Zaśmiała się jej w twarz. Uwierzyła dopiero, gdy na progu stanął muzułmanin z aktem własności. Zamiast napisu 'rezydencja Mishra' nad drzwiami pojawił się napis 'rezydencja rzeźników'. Dla Dżal, która należy do kasty braminów i jest ścisłą wegetarianką, był to podwójny cios. Dżal nie miała wyjścia, z dwójką dzieci zamieszkała u szwagra. Gdy umarła mu żona, przejęła opiekę nad jego dziećmi. Znalazła im żony, dbała o nie jak o swoje, ale żadne się nią nie interesuje. Z trzech jej synów dwóch nie żyje. Najmłodszy umarł w dzieciństwie na różyczkę, średni został otruty, a najstarszy, rolnik, ma bardzo kłótliwą żonę i nie interesuje go los matki. Albo na odwrót - to średni syn żyje, a najstarszy padł ofiarą zazdrosnych o awans kolegów z pracy. Dżal gubi się we wspomnieniach, ale to rodzina pierwsza uznała ją za zbędny bagaż i wyrzuciła z pamięci. Więc pewnego dnia odeszła.

Badżan aśrama
W badaniu przeprowadzonym przez organizację pozarządową Guild of Service prawie 70 proc. wdów podało potrzeby religijne jako powód przyjazdu do Wrindawany. Religia jest dla wielu z nich jedynym sposobem na odzyskanie godności. Na drugim miejscu usytuowały niezależne życie. Na trzecim pojawił się nowy element - udogodnienia dla wdów. Cztery godziny śpiewania badżanów (pieśni religijnych), ciepły posiłek, przerwa. I znowu cztery godziny śpiewania plus wykład o życiu duchowym. Na koniec rozdanie porcji nieugotowanego ryżu i soczewicy oraz 'wypłata' (6 rupii plus datki z całego dnia). Tak wygląda codzienny grafik w badżan aśramie prowadzonej przez Murariego Lal Sharmę w Rhadakund oraz przeciętny dzień 175 wdów, które do niego uczęszczają. - Dzisiaj przyszło 40 kobiet, jeśli dacie 80 rupii, każda z nich dostanie na koniec dnia po dwie rupie - zachęca i wyciąga olbrzymią księgę, w której zapisuje wszystkie datki. - W tym miesiącu mam do rozdania 52 tys. rupii, średnie wpływy z darowizn to 100 tys. miesięcznie - tłumaczy uprzejmie. Gdy chcemy zrobić zdjęcie, wyciąga ze świątyni dwie najstarsze i najbardziej schorowane kobiety. Badżan aśrama to idea społecznika Setha Jankidasa Patodii z roku 1914 wymyślona po to, by ratować żyjące w skrajnym ubóstwie wdowy. Obecne badżan aśramy z rzadka są instytucjami charytatywnymi, większość to dobrze prosperujący biznes prywatnych właścicieli, którzy wdowy traktują jak pracownice w sweatshopie.

Siedem kołder
Sześć lat temu Murari do zdjęcia wyciągnąłby zapewne Sulati Dasi, wdowę po 'Złotku', dziś 96-latkę. - Do tej badżan aśramy chodziłam przez 38 lat, grałam na bębnach, śpiewałam. Ale nie mam już siły, to ciężka praca tak siedzieć i śpiewać osiem godzin dziennie - opowiada Sulati. - Ostatni właściciel pan Murari nie był dla nas dobry. Nie wpuszcza bardzo starych. Gdy ktoś zasypia, popycha lub oblewa wodą. Sulati trafiła do Radhakund koło Wrindawany, gdy miała 52 lata. Najpierw z rodzinnej wioski pojechała na pielgrzymkę do Nawadwipu. Tam obcięła włosy. - Na pamiątkę mojego męża, z którym nie było mi dane żyć długo - powiedziała, wrzucając włosy do rzeki, i postanowiła nie wracać do domu. Zatrzymała się u guru, z którym kilka miesięcy później pojechała do Radhakund. To on załatwił jej miejsce w badżan aśramie. Po roku zaczęła dostawać listy od syna. Pisał, że chce przyjechać. Odpisała mu, że nie może z nią zamieszkać w świątyni, bo to miejsce dla zakonników. Zanim otrzymał odpowiedź, wyruszył do Radhakund. Sulati była załamana - w jaki sposób utrzyma siebie i syna z rodziną? Znalazła mu pracę w fabryce, ale wszystko przepuszczał na głupoty. Kiedy synowa urodziła drugie dziecko, bezskutecznie namawiała ją, żeby chodziła do badżan aśramy. Sulati oszczędzała każdą rupię, którą dostała w aśramie, żebrała też na ulicy. Sytuację poprawiały dary. - W ciągu roku potrafiłam uzbierać nawet siedem kołder. Dostawałam ubrania, buty, naczynia. Tutaj moje dochody były dużo większe niż w rodzinnej wiosce.

Ludzie sami dają mi pieniądze
Sześć lat temu Sulati zamieszkała ze swoją rodziną. - Babcia wolałaby zostać w aśramie, ale jest już za stara na samodzielne życie. Nadszedł czas odpłacenia jej za wszystko, co dla nas zrobiła - deklaruje wnuczek Lalit. Po kilku latach mieszkania z synem i jego rodziną w malutkim pokoju Sulati zdołała kupić ziemię, na której wybudowali chatę. Kiedy syn się wyprowadził, poczuła ogromną ulgę, ale nadal pomagała im w utrzymaniu. Co dwa lata chatka się rozwalała i trzeba było budować nową lub remontować. Gdy Lalit wrócił ze studiów, wybudował dwupiętrowy murowany dom. - Ma u nas wszystko, ale nadal czasem wychodzi na ulicę - dodaje Lalit po chwili. - Ja nie żebrzę, siedzę z siostrami i patrzę na ludzi, sami dają mi pieniądze - tłumaczy babcia. Rodzina Sulati nie jest wyjątkiem, wiele rodzin ściąga do Wrindawany i okolic w nadziei na zarobek. 25-letnia Shilpa z Bengalu Zachodniego po śmierci męża dołączyła do rodziny, która we Wrindawanie mieszka od lat. Bracia znaleźli pracę w sierocińcu, mama chodzi do badżan aśramy, mimo że tata Shilpy żyje i pracuje dorywczo na budowach.
Owdowiała córka nie miała ani grosza, ponieważ wszystkie oszczędności poszły na leczenie męża chorego na nowotwór. Teraz opiekuje się małym synkiem i domem, nie chce iść do badżan aśramy. - Bracia i tak by mi nie pozwolili, młode dziewczyny nie są tam bezpieczne - tłumaczy.

Mężczyźni źle mi się kojarzą
56-letnia Sumitra, żeby zaoszczędzić na przyjazd do Wrindawany, zatrudniła się przy budowie dróg. - Nosiłam na głowie wiadra z ziemią. Dzięki tej pracy udało mi się odłożyć 17 tys. rupii (około 1,4 tys. zł) - opowiada Sumitra. Oszczędności, niestety, stopniały jak lód. - Mój organizm nie wytrzymał. Rozchorowałam się na płuca i musiałam wydać 15 tys. na leczenie - opowiada. Wtedy poszła żebrać po ludziach. - Chodziłam od domu do domu i błagałam o pomoc. Ludzie dawali po 10, 20, 100 rupii. W ten sposób uzbierałam 3 tys. - opowiada. Do miasta wdów pojechała z żoną dopiero co zmarłego szwagra. - Ona chciała wyrzucić prochy męża w świętym miejscu, ja - zacząć nowe życie. Na kilka nocy zatrzymałam się u znajomych, później znalazłam ten pokój - opowiada, wskazując ciemną klitkę. Nowe miejsce, nowe życie - to może i nowe małżeństwo? - Przenigdy! - wykrzykuje Sumitra. - Mój mąż tak skutecznie obrzydził mi życie rodzinne, że postanowiłam, że nigdy się już z nikim nie zwiążę. Unikam mężczyzn, źle mi się kojarzą - krzywi się. Dziś, kiedy śpiewa i gra na bębnach w badżan aśramie, czuje, jak się zatraca, po policzkach płyną jej łzy. - Kiedy śpiewam pieśni dla Kryszny, nie potrzebuję nawet jedzenia - przekonuje, a po chwili dodaje: - Na robotach zarabiałam więcej, ale to była ciężka, niewolnicza praca. Tutaj jest inaczej. Dobrze mi z takim prostym, duchowym życiem. Czasami ktoś z wioski Sumitry przychodzi z pielgrzymką i przynosi jej list od rodziny. Później ta sama osoba pisze za nią odpowiedź. Jedno zdanie, a pod spodem lista imion tych, których chce pozdrowić.
Sumitra tęskni, ale czuje, że podjęła słuszną decyzję. - Wierzę, że jeśli umrę jako dobry człowiek, to następnym razem dostanę lepsze życie - tłumaczy z uśmiechem.


Ostatni dom Dżal Devi
W pierwszej chwili usytuowany z dala od miejskiego zgiełku domdla wdów Aamar Bari (w hindi - Nasz Dom) robi wrażenie luksusowej rezydencji. Mieści się w zabytkowej posiadłości (haveli) podarowanej organizacji Guild of Service w 1998 roku przez lokalnego biznesmena. Wtedy zamieszkało tu sześć wdów, dziś jest ich 120. Życie płynie tu powoli. Część wdów spędza czas na rozmowach, część lepi kadzidełka dla pobliskiej świątyni. Na dźwięk uderzeń łyżki w garnek wdowy zbierają się na dziedzińcu z metalowymi talerzami, na które wolontariuszka nakłada po porcji potrawki z soczewicy i łyżkę ryżu. Na obiad zbiera się jednak tylko część lokatorek. Na tyłach schroniska znajdują się rzędy klaustrofobicznych klitek bez okien. Tam najstarsze i najbardziej chore wdowy spędzają ostatnie dni życia. Z trudem wstają ze swoich prycz, potrzeby fizjologiczne załatwiają do wiader, a w czasie posiłku widać tylko ich pałąkowate, wystające zza drzwi ręce z trudem utrzymujące puste miski. Dżal Devi, 95-letnia braminka z Agry, dołączyła do nich prawie rok temu. Pewnego dnia wsiadła do pociągu do Wrindawany, konduktor pozwolił jej jechać bez biletu. Znalazła znajomych ze wspólnoty, którzy po kilku dniach zaprowadzili ją do Aamar Bari. - Nie miałam gdzie pójść. Chciałam chodzić do badżan aśramy, ale nogi mi puchły i nie dawałam rady. Trafiłam więc tutaj i tutaj zostanę - żali się.

Uzależnione od dobroczynności
Kiedy na znajdującym się tuż za inkrustowaną bramą rozświetlonym dziedzińcu pojawia się Mohini Giri, wśród mieszkających w Aamar Bari wdów wybucha euforia. Padają swojej dobrodziejce do stóp, całują po rękach i śpiewają na jej cześć. Onieśmielona i wzruszona od razu przechodzi do konkretów. - Problemem nie jest jedynie tradycja, brak opieki emerytalnej i obawa, że samotne kobiety mogłyby być atrakcyjne seksualnie dla innych członków rodziny. Najgorsze jest uzależnienie ekonomiczne. Opublikowany w 1996 roku raport ujawnił, że wdowy z Wrindawany i okolic są wykorzystywane do prostytucji. Próbujemy temu zaradzić, ścigamy ludzi, którzy im to robią. Edukujemy też kobiety, żeby wiedziały, że to z biedy stają się prostytutkami - wyjaśnia szefowa organizacji Guild of Service. Ale jest też druga strona medalu. - Wiele wdów przyjeżdża tu dziś dla dochodu. Część z nich uzależniła się od pomocy charytatywnej. Żyją dzięki ludziom wierzącym, że dobroczynność jest w stanie oczyścić ich z grzechu - tłumaczy. Mohini Giri stara się za wszelką cenę wyprowadzić wdowy z tej ślepej uliczki: - Muszą stanąć na własnych nogach! Dlatego naciskamy, aby rząd Indii wspierał egzekwowanie prawa kobiet do własności. Ważne jest też, żeby wdowy nabywały umiejętności, dzięki którym będą mogły zdobyć wiarę w siebie i ekonomiczną niezależność.

Prawo do czerwonej kropki
Czerwony znak na czole Hindusek zazwyczaj nie budzi kontrowersji. W przypadku Mohini Giri jest inaczej. Kropka na jej czole, symbol bycia zamężną, jest większy. Tak jakby chciała, żeby wszyscy go zauważyli. Jest wdową od 15 lat. - Byłam samodzielną kobietą, więc byłam na to przygotowana - wspomina. Po śmierci męża Giri nie zmieniła sposobu ubierania się, nie zrezygnowała z biżuterii. - To wszystko jest w naszych głowach - tłumaczy. - Chociażby ponowne zamążpójście wdów. Prawo zezwala na to od 1856 roku, tymczasem według przeprowadzonego przez nas badania 90 proc. mieszkanek Wrindawany wyraża wobec niego zdecydowany sprzeciw. Wdowy mieszkające w Aamar Bari noszą kolorowe ubrania, bransoletki, przyklejają sobie tilakę. To pierwszy bardzo ważny krok.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Bolito » 09 wrz 2008, 22:03

„GAZETA WYBORCZA" (Poznań) 9 IX 2008

Natalia Mazur
Czas zacząć mówić o religii w szkole

O nauczaniu religii mówi się w Polsce ze śmiertelną powagą albo w sposób sarkastyczny. Śmiejemy się, a w efekcie i tak nic się nie zmienia - twierdzi Marcin K. Zwierżdżyński, uczestnik Międzynarodowego Kongres Religioznawczego.
O współczesnej religijności, o sektach, o nauczaniu religii dyskutują dziś w Poznaniu uczeni - od wczoraj do środy trwa Międzynarodowy Kongres Religioznawczy. Marcin K. Zwierżdżyński, socjolog i religioznawca, doktorant z Uniwersytetu Jagiellońskiego, przedstawi dziś referat "O możliwościach i niemożliwościach nauczania religii w polskich szkołach publicznych".
Natalia Mazur: Jak wspomina pan swoje lekcje religii?
Marcin K. Zwierżdżyński: - Zamiast słowa religia wolę używać pojęcia katecheza. Podobnie jak godzina wychowawcza, katecheza jest lekcją światopoglądową, wykładem katechizmu Kościoła katolickiego. Na buddyzm czy hinduizm nie ma już miejsca. Proponuję małą reformę: w szkole - religioznawstwo, wychowanie religijne w domu, a katechizacja w kościele.
Szkoła się nie nadaje?
- Z pewnego punktu widzenia: jak najbardziej się nadaje. Katecheta spotyka chłonne umysły, Kościół zdobywa wyznawców. Ale ja jestem zwolennikiem szkoły, w której uczeń zdobywa możliwie obiektywną wiedzę, ma możliwość porównania. Nie tak, jak uczono historii przed rokiem 1989 - z pominięciem niewygodnych dla władz wydarzeń.
Koniec z katechezą w szkole? To może być odebrane jak atak na Kościół.
- Owszem, dyskusja o zmianach w nauczaniu religii bywa tak traktowana przez przedstawicieli Kościoła. Nie jestem antyklerykałem. Ktoś mnie kiedyś zapytał: a co z katechetami zatrudnionymi w szkołach? To tabun ludzi. Źle jednak, jeśli uzasadnieniem dla nauczania przedmiotu jest to, że dzięki temu ktoś ma pracę.
Jak uczyć religioznawstwa?
- Można skoncentrować się na poszczególnych pojęciach - Bóg, płeć, wojna, zdrowie - i opowiadać, jak podchodzą do nich różne religie. W Wielkiej Brytanii nauczyciel prezentuje historię religii: chrześcijaństwa, islamu, hinduizmu, nowych ruchów religijnych. Uczniowie mają klasówki, prowadzą zeszyty, nie muszą ich kolorować (uśmiech).
Ja kolorowałam zeszyt, wklejałam obrazki, ale pamiętam, że w tym zeszycie miałam też coś o sektach...
- Owszem, katecheci mówią o sektach. Pytanie jednak: jak? Często za przykład sekty podaje się świadków Jehowy czy ruch Hare Kriszna.
Tak właśnie było.
- A to przecież legalnie działające w Polsce ruchy.
Po co uczniowi wiedza o religiach?
- A po co mu wiedza historyczna, geograficzna? Jeśli uczymy, gdzie jest Afryka, a gdzie Australia i w jakich językach porozumiewają się mieszkający tam ludzie, możemy też uczyć, jakie religie wyznają. Religia w szkole powinna być przedmiotem jak każdy inny. Dziś często jest lekcją traktowaną przez uczniów jak oddech między innymi zajęciami, przerwą, w której odrabia się zadania z matematyki lub gra w kółko o krzyżyk.
Wierzy pan, że nastąpi zmiana w nauczaniu religii?
- W obecnej sytuacji społecznej, politycznej, to mało prawdopodobne. Ja zresztą nie chcę ruszać pod Sejm z transparentami "precz z katechezą". Zależy mi na dyskusji z udziałem przedstawicieli Kościoła. Czas zacząć mówić o religii w szkole.
Coś się już mówi. Parę dni temu głośno było o podręczniku do religii, w którym Rolling Stonesi zostali uznani za satanistów.
- O nauczaniu religii mówimy ze śmiertelną powagą albo - jak w tym przypadku - w sposób sarkastyczny. Śmiejemy się, a w efekcie i tak nic się nie zmienia.
Wrócę do pierwszego pytania: jak wspomina pan swoje lekcje katechezy?
- Miałem do niej podejście najgorsze z możliwych, bo zupełnie obojętne. Lubiłem zarzucać księdza pytaniami, np. skąd wziął się dogmat o nieomylności papieża. Niestety, w szkole odpowiedzi nie usłyszałem.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Bolito » 28 lis 2008, 23:29

„GAZETA WYBORCZA” nr 27 XI 2008

Kazachstan zwiększa kontrolę nad wspólnotami religijnymi

26.11.Ałma-Ata (PAP/AP) - Izba niższa kazachskiego parlamentu zaaprobowała w środę kontrowersyjną ustawę zwiększającą kontrolę rządu nad wspólnotami religijnymi.
Kazachstan, gdzie muzułmanie i chrześcijanie stanowią po 45 procent, był do tej pory stosunkowo ustabilizowanym krajem w regionie. Władze chętnie zawierały porozumienia z grupami religijnymi i etnicznymi, traktując je jako czynnik stabilizacji.
Zgodnie z nową ustawą, która musi być zaaprobowana przez Senat i podpisana przez prezydenta Nursułtana Nazarbajewa, działalność misyjna będzie ograniczona, a kary dla niezarejestrowanych wspólnot religijnych znacznie wzrosną. Prawo do publikacji literatury religijnej będą miały tylko zarejestrowane wspólnoty.
To rozczarowujące, że ustawa została przegłosowana bez żadnych konsultacji ze społeczeństwem" - powiedział Janez Lenarcić, dyrektor biura OBWE ds. instytucji demokratycznych i praw człowieka.
Według nowych przepisów dzieci uczęszczające na religię będą musiały mieć pisemną zgodę rodziców. Niestosowanie się do nowego prawa będzie karane grzywną w wysokości do 50 minimalnych miesięcznych pensji.
"Rząd Kazachstanu chce kontrolować wszystko, co się dzieje w społeczeństwie, w religii, polityce, gospodarce. Nie lubi organizacji, których nie może kontrolować" - powiedział Felix Corley z Forum 18, norweskiej organizacji zajmującej się ochroną praw religijnych.
Wszyscy deputowani niższej izby parlamentu są członkami partii Promień Światła Ojczyzny - Nur Otan prezydenta Nursułtana Nazarbajewa.
W Kazachstanie jest ok. 100 tys. katolików, głównie Polaków, Białorusinów, Niemców i Rosjan. Kościół katolicki jest głównym animatorem dialogu międzyreligijnego.
W styczniu tego roku prezydent Nazarbajew skrytykował działających w jego kraju zagranicznych misjonarzy.
Krytyka była skierowana przede wszystkim przeciwko ruchom w rodzaju Hare Kryszna, reprezentowanym w Kazachstanie przez niewielkie grupy, coraz ostrzej atakowane przez znaczną część społeczeństwa i władze. OBWE skrytykowała w ubiegłym roku władze Kazachstanu za niszczenie domów należących do ruchu Hare Kryszna.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Waldemar
Posty: 743
Rejestracja: 31 paź 2008, 19:03

Post autor: Waldemar » 29 lis 2008, 10:39

Jak tak dalej pójdzie, wielbiciele i wielbicielki z Kazachstanu, będą mogli praktykować świadomość Kryszny, tylko w systemie Nama-Hatta.

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Bolito » 03 gru 2008, 22:21

„GAZETA WYBORCZA” 2 XII 2008

HRW: stan praw człowieka nie pozwala, by Kazachstan przewodził OBWE

1.12.Ałma-Ata (PAP/Reuters) - Kazachstan dokonał zbyt małego postępu w dziedzinie demokracji i praw człowieka, by objąć przewodnictwo w Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE) zaplanowane na 2010 rok - głosi opublikowany w poniedziałek raport Human Rights Watch (HRW).
Zachód zgodził się, by Kazachstan został pierwszym krajem postsowieckim, który obejmie przewodnictwo w OBWE, po tym jak jego władze przyrzekły, że przeprowadzą liberalne reformy. W raporcie zatytułowanym "Atmosfera cichej represji" HRW stwierdziła, że Kazachstan dokonał jedynie powierzchownych zmian w tym kierunku i powinien przyspieszyć działania zmierzające do poprawy sytuacji. "Jeśli chodzi o przestrzeganie podstawowych praw, takich jak wolność wyznania, słowa, prasy i zgromadzeń obywatele Kazachstanu żyją w atmosferze ograniczeń i obaw w większym stopniu niż powinno mieć to miejsce w kraju, który wypełnia zobowiązania dotyczące praw człowieka" - głosi raport.
W ubiegłym miesiącu Kazachstan wprowadził szereg poprawek do ustaw dotyczących wyborów, partii politycznych i mediów, twierdząc, że przystosują one prawo do wymogów OBWE. "Jest mało prawdopodobne, aby poprawki te skutkowały znaczącymi i potrzebnymi reformami w dziedzinie mediów i prawa wyborczego" - uważa HRW, dodając, że reformy są "raczej powierzchowne i przeprowadzone dla zachowania pozorów niż rzeczywiście istotne". Organizacja twierdzi, że uchybienia w dziedzinie praw człowieka dotyczą nacisków na media i grupy religijne takie jak Hare Kriszna i Świadkowie Jehowy oraz ograniczeń dotyczących demonstracji. "W Kazachstanie dziennikarze pracują w atmosferze niepewności, bezustannie w obliczu mających ich zastraszyć pozwów i nierzadko bezpośrednich gróźb" - twierdzi organizacja.
W Kazachstanie nigdy nie przeprowadzono wyborów, które OBWE uznałoby za sprawiedliwe i wolne. Organizacje międzynarodowe otwarcie krytykują stan praw człowieka w Kazachstanie, ale państwa zachodnie, które postrzegają ten bogaty w ropę kraj jako alternatywne źródło energii używają łagodniejszych sformułowań.
Według HRW nadszedł czas, by Zachód zaostrzył stanowisko: "Wzywamy kraje członkowskie OBWE, by wyegzekwowały odpowiedzialność Kazachstanu za złożone przez niego publicznie obietnice przeprowadzenia reform".
Nie jedz na czczo (grafitti)

Waldemar
Posty: 743
Rejestracja: 31 paź 2008, 19:03

Post autor: Waldemar » 04 gru 2008, 00:46

Śri Nrisimho zrobi porządek z władzami Kazachstanu. :D :D :lol:

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Bolito » 16 cze 2009, 23:28

„GAZETA WYBORCZA ” Wrocław 16 VI 2009

Wyznawcy Kryszny i kolorowy wóz

Wysoki na kilka metrów wóz ozdobiony girlandami i posągami hinduistycznych bóstw przejechał w niedzielę przy wtórze bębnów przez wrocławski rynek. Prowadzili go mnisi z Towarzystwa Świadomości Kryszny.
Rathra Yatra, czyli Festiwal Wozów, to licząca kilkaset lat tradycja: w jednym z miast we wschodnich Indiach tysiące pielgrzymów uczestniczy w radosnej procesji, w której bóstwa symbolicznie opuszczają świątynię i na specjalnych wozach są przewożone ulicami. Hindusi przenieśli zwyczaj m.in. do Londynu, Paryża, Moskwy, Rzymu. Wrocław jest pierwszym polskim miastem, w którym w sobotę zorganizowano festiwal. Tak jak w Indiach mniszki w barwnych sari grały na muszlach, tańczyły i częstowały słodką halawą. Imprezę przygotowali polscy wyznawcy Kryszny. - Ruch pojawił się u nas pod koniec lat 70. właśnie we Wrocławiu i dziś ma w kraju dwie świątynie: tutaj, na Praczach Odrzańskich, oraz w Warszawie - opowiada Tomasz Lewandowicz, jeden z organizatorów. Wraz z żoną mieszka w jedynym w Polsce gospodarstwie ekologicznym krysznowców w Czarnowie k. Kamiennej Góry (w 1980 r. powstał tam pierwszy ośrodek ruchu). Jego córka służy w Bhaktivedanta Manor pod Londynem, największej świątyni krysznowców w Europie, w pałacu, który wraz z posiadłością ziemską podarował im George Harrison z The Beatles.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Bolito » 29 cze 2009, 23:07

„GAZETA WYBORCZA” (wyd. bydgoskie) 25 VI 2009

Marta Krygier
Legenda sceny hard core

Dziś w naszym mieście, na jedynym koncercie w Polsce wystąpi pochodzący z Nowego Jorku zespół Cro-Mags. Bilety na ich występ w klubie Estrada kosztują 55 zł.
Ta założona na początku lat 80. grupa, uznawana jest za jedną z najsłynniejszych formacji sceny hardcorowej, która odpowiedzialna jest za powstanie i rozpropagowanie gatunku. Kapelę dotykały częste zmiany składu i czasowe zawieszenia działalności. Jednak mimo ogólnej tendencji do marnych muzycznych powrotów do współpracy po latach, Cro-Mags po dłuższej przerwie wydało w 2000 r. płytę "Revenge", która niemalże dorównała pierwszym nagraniom i w stylu powróciła do korzeni.
Jutro na scenie zobaczymy zespół w składzie: Mackie (ex - Madball), A.J. Novello (Leeway), Craig Setari (Sick Of It All). Nie zabraknie też niezwykle charyzmatycznego Johna Josepha (Bloodclot!), który wydał niedawno autobiografię "The evolution of a cromagnon", w której opowiada o swoim życiu od najmłodszych lat: pobytach w sierocińcach, życiu na ulicy, narkotykach, Cro-Mags, hard corze oraz ruchu Hare Krishna, z którym zespół jest od zawsze kojarzony. Jutrzejszego wieczoru na scenie zobaczymy również dwie kapele z New Jersey: Hudson Falcons, który porwie publiczność punk'n'rollowymi klimatami oraz Seasick, czyli szybki polityczny hard core punk. Obok silnej amerykańskiej reprezentacji, na scenie zagra nasza kapela z Torunia - Good Old Days, która ostatnio intensywnie pracuje nad nagrywaniem nowego krążka i zapowiada, że nowe kawałki już jutro zaprezentuje bydgoskiej publiczności. Koncert rozpocznie się o godz. 19 w klubie Estrada (ul. Dworcowa 51). Bilety kosztują 55 zł. Dostępne są w klubie oraz w salonach Ruchu SA w CH Carrefour (ul. Fordońska 141) oraz przy ul. Dworcowej 94.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Bolito » 08 lip 2009, 22:00

„GAZETA WYBORCZA” ( wydanie łódzkie) nr 157 (6070) 7 VII 2009

Gdy Kriszna tańczył z kobietami...

Rozmawiała Monika Wasilewska
Tradycja indyjskiego tańca manipuri sięga kilku wieków przed naszą erą i przetrwała do dziś. To tak, jakby oglądać oryginalny spektakl antycznej Grecji. W Łodzi taniec można nie tylko zobaczyć, ale się go nauczyć.

Gdy Kriszna tańczył z kobietami...
We wtorek o godz. 19 w AOIA (ul. Zachodnia 54/56) wystąpi Sohini Ray, indyjska tancerka i reżyserka, doktor antropologii Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. Artystka prowadzi Instytut Manipuri Dance Visions, ćwiczy taniec od siódmego roku życia. A już dzisiaj w Fabryce Sztuki (ul. Tymienieckiego 3) pokaże jego podstawy na warsztatach. Zajęcia potrwają w godz. 11-19 (bilety 30 i 25 zł).
O manipuri opowiada dr Elżbieta Kołdrzak, teatrolog z Uniwersytetu Łódzkiego, założycielka Warsztatu Badań Teatrów Orientu "Tandava", współorganizatorka pokazu Sohini Ray.

Monika Wasilewska: Jeśli myślimy o tańcu indyjskim, pierwsze skojarzenia to bollywood i rozrywkowa egzotyka. Jak na tym tle wygląda manipuri?
Dr Elżbieta Kołdrzak: To bardzo stary taniec o korzeniach religijno-rytualnych i jedna z ośmiu klasycznych form opisanych w starożytnym traktacie Natjasastra. Jest mało znany na świecie, nigdy nie był pokazywany w Polsce. Łączy się z siwaizmem, hinduistycznym kultem boga Siwy. W późniejszych wiekach objął też wątki kultu Kriszny. Kapłan i kapłanka wykonywali go na pamiątkę mitycznych opowieści, a także po to, by sprawić przyjemność bogom. Dziś manipuri ma dwie formy: świątynną, kontynuowaną przez wieki, i teatralną, służącą pokazom. Tradycja sięga prawdopodobnie VII-VI w. p.n.e. Manipuri przetrwało w prawie niezmienionym kształcie.
Jak to możliwe?
- Przyczyną może być kulturowa izolacja północno-wschodnich Indii, skąd pochodzi manipuri. Region u podnóża Himalajów zamieszkują małe społeczności wiejskie, które kultywują lokalne zwyczaje. Każdy rodzaj klasycznego tańca łączy się ściśle z danym regionem Indii. To kraj o wyraźnych podziałach kulturowych. Jeśli ktoś się urodził w północno-wschodniej części, na pewno nie będzie tańczył południowego bharatanatyam czy kathakali, i na odwrót.
Czym się różnią te regiony i jak to wpływa na indyjską sztukę tańca?
- Indie możemy podzielić na północne i południowe. Te pierwsze są bardziej mistyczne. Silne są tu wpływy baulów, wędrownych śpiewaków - inspirowali na przykład Jerzego Grotowskiego - i wszelkich ruchów tantrycznych, podkreślających jedność człowieka i kosmosu. Jest to jednak mistycyzm, który nie odrzuca ciała. Na południu mamy zaś wpływy drawidyjskie i kult matki. Panuje tam matriarchat, czci się boginie. Wszystko to determinuje style uprawianej sztuki. Ważne jest też, czy taniec był związany ze świątynią, czy z dworem.
Manipuri jest z północy
- Tak. Dlatego ilustruje metafizyczny koncept miłości. Podstawą jest mit o Krisznie, który tańczył z kobietami w stylu lila - dla zabawy, która całkowicie pochłania wykonawców. Bóg tańczył w centrum, otoczony kobietami, co wyraża ideę połączenia się dusz z bogiem, zatracenia się w kontakcie z nim. Mit mówi, że taniec ten zobaczyła Parwati, ukochana Siwy, i zapragnęła go wykonać. Tutaj również dokonało się zjednoczenie, ale na poziomie pierwiastków męskiego i żeńskiego.
Czy europejski widz cokolwiek z tego zrozumie?
- Oczywiście. Nie oglądamy formy świątynnej, tylko teatralną, stworzoną dla widzów.
Kiedy patrzymy na tancerkę manipuri, w pierwszej chwili zadziwia nas kostium. Czemu służy?
- Nogi tancerki są otoczone charakterystycznym sztywnym kloszem, powyżej którego znajduje się zwiewna spódnica. Ciało podzielone jest przez to na trzy sfery, a ruch na trzy formy ekspresji. Każda część stroju porusza się inaczej - środkowa faluje i wiruje, dolna mechanicznie się przestawia, a górna, opinająca korpus, poddaje się giętkim ruchom. Taniec jest bardzo delikatny, wykonują go tylko kobiety.
Proszę opowiedzieć, jak wygląda manipuri, co zobaczymy i usłyszymy na scenie.
- Porządek rytmiczny tańca wyznacza mridanga - klasyczny instrument perkusyjny. Obok niego prowadzona jest linia melodyczna i śpiew. Manipuri, tak jak inne klasyczne tańce, ma właściwą sobie technikę z przypisanymi rytmami oraz liczbą sylab i akcentów w pieśni. Opiera się na mudrach - skonwencjonalizowanych gestach. Każdy pokaz ma te same fragmenty. Pierwszy nawiązuje do rytuału i jest prośbą o błogosławieństwo boga. Ponieważ nie ma jeszcze pieśni, taniec nie przenosi konkretnych znaczeń. To ruch do rytmu perkusji. Poezja pojawia się w drugiej części. Ruch służy jej interpretacji. W części trzeciej koncentracja schodzi z pieśni na muzykę, a taniec wyraża melodię. Czwarta część to powrót do pieśni, ale nacisk kładzie się nie na historię, lecz na liryczną atmosferę. Całość wieńczy asemantyczny taniec obrazujący ekspresję duszy. Warto obejrzeć manipuri, bo nie mamy w naszej tradycji europejskiej podobnej formy.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Bolito » 03 wrz 2009, 22:16

„GAZETA WYBORCZA” nr 206 (6119) 3 IX 2009

Katarzyna Wiśniewska
Kardynał Dziwisz robi Asyż w Krakowie

Unikalna impreza w polskim Kościele! Do Krakowa zjadą w niedzielę liderzy wielu religii. Prof. Zbigniew Pasek, religioznawca: - To krok na rzecz powrotu do tradycji polskiej tolerancji religijnej, która została po 1989 r. poważnie zachwiana.
Około 500 przedstawicieli różnych Kościołów i religii spędzi trzy dni w Krakowie na zaproszenie kard. Stanisława Dziwisza. Od niedzieli do wtorku będą uczestniczyć w nabożeństwach, dyskusjach, modlić się o pokój na świecie i tolerancję religijną. Międzynarodowy Kongres dla Pokoju "Ludzie i Religie" współorganizuje Wspólnota Sant'Egidio (św. Idziego).
O krakowskim zjeździe mówi się już: "Asyż w Krakowie". To nawiązanie do bezprecedensowych spotkań międzyreligijnych, jakie w mieście św. Franciszka zainicjował w 1986 r. Jan Paweł II. Ich organizację powierzył właśnie wspólnocie Sant'Egidio. Niecodzienne spotkanie wywołało w Kościele szok, krytykowali je hierarchowie, m.in. kard. Joseph Ratzinger, ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary.
Teraz na zaproszenie kard. Dziwisza w Krakowie pojawią się m.in. duchowni Kościoła prawosławnego, Starożytnych Kościołów Wschodnich, przedstawiciele judaizmu, islamu, buddyzmu, hinduizmu, a także dżinizmu, parsyzmu, sintoizmu i tenrikyo. Będą też politycy z całego świata, m.in. José Manuel Barroso.
Ks. Robert Nęcek, rzecznik kurii krakowskiej: - To nietypowe dla Kościoła w Polsce, choć jednocześnie typowe, jeśli chodzi o kontynuowanie myśli Jana Pawła II. Pokój ma wartość transcendentną. Niezależnie od religii każdy może pokój budować. Dlatego trzeba się spotykać, rozmawiać. Takie spotkanie może też pogłębić namysł nad własną wiarą. Nie doszły do mnie sygnały, że ta idea komuś się nie podoba, choć tak jak Jan Paweł II miał przeciwników, pewnie i tu mogą oni się pojawić.
W polskim Kościele spotkania z Żydami czy muzułmanami nie budzą już zaskoczenia, ale mniejszości religijne np. pokrewne hinduizmowi często są traktowane podejrzliwie. Według religioznawcy prof. Zbigniewa Paska z UJ i AGH dzięki krakowskiemu spotkaniu może się to zmienić. - Cieszę się, że Kościół polski siada do wspólnego stołu z przedstawicielami innych religii. To krok na rzecz powrotu do tradycji polskiej tolerancji religijnej, która została po 1989 r. poważnie zachwiana. Ze strony przykościelnych ośrodków informacji o sektach mamy do czynienia z dezinformacją, wręcz szczuciem przeciwko mniejszościom religijnym, np. neohinduistycznemu ruchowi Hare Kriszna. Takie spotkanie to próba zatrzymania tej histerii. A katolikom, zwłaszcza po Asyżu, nie wypada krytykować kard. Dziwisza, który spotka się w Krakowie z wyznawcami hinduizmu lub buddyzmu - twierdzi prof. Pasek.
We wtorek uczestnicy kongresu pojadą do Auschwitz-Birkenau, odbędzie się tam marsz pamięci. A po południu - już w Krakowie - będą się modlić o pokój. Wtorek ma też być dniem pokuty, uczestnicy Kongresu będą jeść tylko chleb, wodę i owoce.
Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny "Więzi", mówi o "bardzo ważnym wydarzeniu dla Kościoła w Polsce". - Ostatni raz podobny kongres miał miejsce 20 lat temu w Warszawie, mało kto go dostrzegł, bo był to czas przełomu '89. Myślę, że w dialogu międzyreligijnym mamy dokonania, które nie docierają do świadomości przeciętnego katolika, np. Zjazdy Gnieźnieńskie. Połączenie doświadczenia i autorytetu wspólnoty św. Idziego z autorytetem kard. Dziwisza nadaje temu Kongresowi unikalny charakter. Rozmach jest tutaj wyjątkowo duży - uważa Nosowski.
Nie jedz na czczo (grafitti)

ODPOWIEDZ