Gość Niedzielny

Vaisnava-Krpa
Posty: 4935
Rejestracja: 23 lis 2006, 17:43
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Gość Niedzielny

Post autor: Vaisnava-Krpa » 14 lut 2007, 16:22

„GOŚĆ NIEDZIELNY” nr 37 11 IX 2005

Idę pod tr?d

Z o. Marianem Żelazkiem rozmawia Marcin Jakimowicz

Ja jestem najmniejszy. W obozie byłem gorzej niż trędowaty i wtedy Jezus opiekował się mn?. Gładzę j? po głowie i opowiadam o miło?ci Boga, o niebie. I nagle ona zaczyna ?piewać: A ja czuję, jakby obok mnie na łóżku siedział Jezus. Tuż obok mnie.
Marcin Jakimowicz: – Zawiódł się kiedy? Ojciec na Panu Bogu?
O. Marian Żelazek: – Nie, nigdy. Ale On nie musi spełniać moich zachcianek, bo lepiej ode mnie wie, co jest mi potrzebne. Często my?lałem, że spotkało mnie ogromne nieszczę?cie, ale zawsze po pewnym czasie okazywało się, że działo się to dla mojego dobra. Nie rozumiałem na przykład, czemu w obozie koncentracyjnym przenosz? mnie do innego bloku, a okazywało się, że Pan Bóg miał w tym jaki? plan…
Gdy ks. Franciszek Blachnicki wyszedł z więzienia i mówił, że przeżył tam rekolekcje, znajomi pukali się w czoło. Ojciec wyszedł z piekła obozu koncentracyjnego i mówi to samo. Jak to możliwe?
– Bo w tym piekle był z nami Pan Bóg. Naprawdę. Ale nie wszyscy w to wierzyli. W Dachau obok mnie umierał pewien ?l?zak. Chciałem przygotować go na ?mierć. Zgaszono ?wiatło i modlili?my się. On otworzył oczy i powiedział: Powiedz mojej rodzinie, żeby nigdy nie zapomniała Niemcom tego, co mi zrobili. Przeraziłem się i mówię: Przebacz. Zobacz: Jezus przebaczył oprawcom, a ty? My?lałem, że go przekonałem, ale on powtórzył: Niech nigdy im tego nie zapomn?. Umarł, nie przebaczaj?c. Ale Pan Bóg się nad nim u?miechał. Pan Bóg go rozumiał, widział jego niedolę…
Wierzyli?cie, że wyjdziecie z obozu?
– Bardzo chciałem z niego wyj?ć. Nawet na czworakach….
Podobno narysował sobie Ojciec na desce klawiaturę i uczył się pisać na maszynie…
– Tak. Choć powiedziano mi, że wyjdę z obozu przez komin, uczyłem się pisać. A od Hiszpanów uczyłem się hiszpańskiego. Bo ja już wtedy my?lałem o misjach. Z przyjaciółmi złożyli?my ?luby ?w. Józefowi, bo On zawsze ratował ?więt? Rodzinę. Obiecali?my mu, jakimi to będziemy aniołami po wyj?ciu. I obóz został wyzwolony 22 kwietnia 1945 roku... na cztery godzinyprzed decyzj? o je-go likwidacji. Dwie kompanie już czekały w Monachium, by nas zniszczyć. A Pan Bóg nas wyci?gn?ł. W ostatniej chwili. Do dzi? pielgrzymuję do Dachau.
„Pielgrzymuję”???
– Tak. To ?więte miejsce. Kiedy? spotkałem tam parę młodych ludzi. Pytaj?: Jak ojciec może tu wracać? A ja odpowiadam: było to okrutne miejsce. Bez dwóch zdań. Ale ja tu zmartwychwstałem. Wyszedłem z Dachau i chciałem pojechać na koniec ?wiata, by opowiadać o tym, jaki Pan Bóg jest dobry.
Płakał Ojciec czasami w obozie?
– Nie było łez. Może zbyt mocno dotykałem ?mierci? Do?wiadczenie dna pomogło mi. Bo gdy wyl?dowałem w Indiach, w trędowatych zobaczyłem swoich braci. Trędowaci s? w najniższej ka?cie: nietykalnych. Nikt się do nich nie zbliża, umieraj? w pogardzie. A przecież ja byłem w gorszym położeniu: miałem wyj?ć przez komin, byłem przeznaczony na ?mierć, nie mogłem spacerować. Mój przyjaciel, kleryk Norbert Go?cieniecki, zachorował w obozie: dopadła go biegunka. I wtedy blokowy krzykn?ł: Wyrzućcie to ?cierwo na podwórko, bo cuchnie.
Modli się Ojciec do swych przyjaciół, którzy zostali błogosławionymi?
– Tak. Umierali na moich rękach. Często proszę ich o pomoc.
Wyl?dował Ojciec w Indiach, gdzie pracowała już Matka Teresa z Kalkuty. Jakie było Wasze pierwsze spotkanie?
– Pamiętam ?wietnie. Platforma kolejowa w naszej misji. Strasznie gor?co. Chyba z 47 stopni. Patrzę, a z daleka id? trzy siostry ubrane w sari. Umęczone upałem. Szybko kupiłem cold drink, chyba Coca-colę,i mówię jakiemu? chłopakowi: Biegnij, zanie? to siostrom. A on wraca z butelk? i mówi: Siostry nie chc?. Jak to? I wtedy jedna z nich podeszła i przedstawiała się: Matka Teresa. Dlaczego siostry nie pij? coli? Mamy regułę: nie przyjmujemy nic w czasie podróży. Zrozumiałem, dlaczego. Na platformie stało wielu biednych. Posłałbym im ten napój? Nie. A zakonnice potraktowałem lepiej niż biednych. Zawstydziłem się. Matka Teresa chciała żyć jak biedni. Trafiłem najpierw do plemienia Adibasów. To ludzie z pierwotnych szczepów. Okazali się bardzo wrażliwi na przyjęcie Jezusa. Nawracały się całe wioski. Wiele rozumieli. Zdumiała mnie kiedy? modlitwa wiernych na jednej Mszy. Było to w 1950 roku, w czasie peregrynacji Matki Boskiej Fatimskiej. Zebrało się aż trzydzie?ci tysięcy ludzi. Niektórzy szli nawet sto kilometrów. Adibasi podchodzili do mikrofonu, by gło?no się modlić. I zgadnij, o co prosili?
Jak znam życie, to o zdrowie i żywno?ć.
– Nie! Choć byli bardzo, bardzo biedni, prawie każda rodzina modliła się: Panie Boże, daj mojej rodzinie powołanie kapłańskie. To dopiero wiara! Nie prosili o to, by obrodziły pola, o wodę...
I Pan Bóg wysłuchał?
– Tak! Pracowało nas wtedy 28 misjonarzy. Wszyscy obcokrajowcy. Po pięćdziesięciu latach mieli?my już 137 kapłanów Hindusów! Dwóch moich uczniów zostało nawet biskupami. A dzi? jest ponad 150 kapłanów z Indii! I tylko ja jestem biały. Zostałem sam, rodzynek (?miech).
Duchowo?ci Wschodu stały się niesamowicie modne. Ludzie jeżdż? do Indii, szukaj?c religijnych inspiracji. W Polsce szaleje ruch Hare Kriszna, przedstawiaj?c się jako kwintesencja hinduizmu.
– A w Indiach nie wolno im nawet wej?ć do ?wi?tyni hinduskiej! Obok mnie stoi ?wi?tynia Dżagannathy, któr? codziennie odwiedza aż 10 tys. ludzi. I tam nie wpu?ci się ludzi z Hare Kriszna. Bo to sekta, kompletnie nieuznawana w Indiach.
Czy Hindusom łatwo mówi się o miło?ci Boga?
– Oj, nie. Oni maj? mnóstwo bogów, ale żaden z nich nie kocha. Nie znaj? Boga kochaj?cego. Ich bóg wymaga, trzeba go zadowolić ofiar? i rytualizmem. Mój znajomy nefrolog był wielkim ortodoksyjnym hinduist?. Rano i wieczorem szedł do ?wi?tyni. I kiedy? przychodzi do mnie i z błyskiem w oku opowiada: Ojcze, dzi? złożyłem specjaln? puja (ofiarę). Zapaliłem 1008 ?wiateł. Bardzo wykształcony człowiek. A ja pytam: A co byłoby gdyby zapalił pan 1007 ?wiateł? A on zmartwił się: Oj, to wszystko byłoby na nic. Wszystko na nic. Wtedy poczułem, czym jest chrze?cijaństwo. Oni chc? szczerze uczcić Boga, ale wystarczy, że się potkn?, zapomn?, przeocz? i klops. A mojemu Bogu nie s? potrzebne ?wiatełka, ale moje serce. Hindusi często nie potrafi? odpowiedzieć, dlaczego czyni? tyle rytuałów. My?lę, że oni id? do Boga bardzo, bardzo okrężn? drog?.
Udało mi się zbudować ko?ciół Matki Bożej tuż obok ?wi?tyni Dżagannathy. Ta ?wi?tynia nie jest dla nich żadn? konkurencj?. Oni kłaniaj? się nisko przed ?wi?tyni? Maryi. Naj?więtsza Panienka jest matk? Jezusa – jednego z wielu bóstw. Bardzo często podkre?laj?: zobacz, jacy jeste?my podobni. Ale nie mog? przyj?ć tego, że Bóg jest jeden, że stał się człowiekiem i że zdarzyło się to tylko raz. Ale chrze?cijaństwo zmienia Indie. Kiedy? jeden z wysokich urzędników hinduskich podszedł do mnie i powiedział: jeżeli nie staniemy się chrze?cijanami, nigdy nie będzie postępu. Bardzo zdumiało mnie to stwierdzenie, ale tak jest. Dlaczego oni nie pomagaj? trędowatym? Bo nie mog? się skalać prac? z kim? z kasty nietykalnych. On ma tak? karmę – mówi? – musi cierpieć. A nie musi cierpieć. Tr?d jest uleczalny, ale Hindusi… nie chc? się leczyć.
Dlaczego???
– Bo w Indiach kto?, kto zachoruje na tr?d ,traci przywileje kasty, staje się nietykalny, wykluczony z życia społecznego. I chory ukrywa jak najdłużej swoj? chorobę. Ale potem i tak przychodzi do nas. Tyle że w opłakanym stanie.
Kiedy? Matka Teresa pomagała na sali umieraj?cym, sprz?tała, owijała cuchn?ce rany. Ujrzał to jeden turysta i mówi: Ja nie pracowałbym tu nawet gdybym dostał 1000 dolarów. A ona na to: a ja nie pracowałabym nawet za 1000 tys. dolarów! Ja pracuję dla Pana Jezusa, a On powiedział: Cokolwiek uczynili?cie jednemu z najmniejszych... Ja jestem najmniejszy. W obozie byłem gorzej niż trędowaty i wtedy Jezus opiekował się mn?. Bo ja jestem taki Jezusowy żołnierz. Każe mi i?ć, to idę.
Czy miał Ojciec w Indiach realne do?wiadczenie Jego obecno?ci?
– Tak, kilka razy, choć nie opieram na tym swej wiary. Ale miałem takie chwile. Siedziałem przy umieraj?cej kobiecie. Była opuszczona, bo konaj?cych hindusi boj? się jak ognia, nie mog? się skalać dotykiem... Gładzę j? po głowie i opowiadam o miło?ci Boga, o niebie. I nagle ona zaczyna ?piewać: A ja czuję, jakby obok mnie na łóżku siedział Jezus. Tuż obok mnie.
Spotyka Ojciec w Indiach dwie Polki wpatrzone jak w obrazek w jakiego? guru. Co ojciec czuje?
– Mówię im, słuchajcie, gdyby?cie tak uczciwie szukały odpowiedzi w Polsce, jak to robicie w Indiach, znalazłyby?cie j? szybciej. Po co odcinać swe korzenie? Nie trzeba jechać do Indii czy Nepalu. Bóg jest tuż za rogiem. Ale napijmy się kawy, bo jak ostygnie, to już nie będzie taka dobra. Ostatnio odkryłem, dlaczego misjonarze s? tacy silni. Bo codziennie pijemy kawę (?miech). Gdy przyjechałem ponad pięćdziesi?t lat temu do Indii, nie mieli?my niestety kawy. Zasadziłem parę krzaczków, potem wyprażyłem ziarenka, ale to nie było to! Napijmy się. Tylko gor?ca jest dobra.

Marian Żelazek (ur. 30 stycznia 1918) – zakonnik, werbista. W czasie II wojny ?wiatowej wywieziony do obozu koncentracyjnego w Dachau. Od 55 lat pracuje w Indiach. Od 1975 do dzi? niesie pomoc trędowatym w leprozorium w Puri (nad Zatok? Bengalsk?). W roku 2002 zgłoszony został jako polski kandydat do Pokojowej Nagrody Nobla
Ostatnio zmieniony 17 lip 2007, 16:54 przez Vaisnava-Krpa, łącznie zmieniany 2 razy.

Vaisnava-Krpa
Posty: 4935
Rejestracja: 23 lis 2006, 17:43
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Post autor: Vaisnava-Krpa » 14 lut 2007, 16:23

„GO?Ć NIEDZIELNY” nr 32 (…) 6 VIII 2006

Tabliczka sumienia

Zamieszanie w worku

Franciszek Kucharczyk
My?l wyrachowana: Żeby szanować cudze przekonania, najpierw trzeba mieć własne
Gdy tegoroczna miss ?wiata usłyszała, że została tegoroczn? miss ?wiata, zemdlała.
Omdlenie zdarzyło się też detektywowi Krzysztofowi Rutkowskiemu. Nie znaczy to, że i on został miss ?wiata. To niby oczywiste, ale je?li co? jest w jednym szczególe podobne do czego? innego, ludzie łatwo uznaj?, że to jest to samo. Je?li Jerzy Owsiak robi pożyteczn? zbiórkę pieniędzy na sprzęt medyczny, to wielu za pożyteczne uważa wszystko, czego się tknie.
Zdaje się, że uwierzyli w to również autorzy wiadomo?ci w telewizji publicznej. Po pierwszym dniu Przystanku Woodstock pokazali, jak wspaniale młodzież integruje się tam wokół „uniwersalnych warto?ci”. Na ekranie widać było szeregi klęcz?cych dziewczyn i chłopaków z rękami wzniesionymi ku niebu. „Każdego rana młodzież pozdrawia słońce” – poinformował głos ze studia. Potem były migawki z obrzędów Hare Kriszna, ulubionej sekty Owsiaka, nieodmiennie obecnej na przystankowej imprezie. Harekrisznowcy zaprezentowali się jako grupa miłych ludzi w białych fatałaszkach, rozdaj?cych wegetariańskie jedzenie.
Telewizja pokazała też jakiego? imama w turbanie, który roztaczał przed wpatrzon? weń młodzież? uroki islamu. „Ludzie my?l?, że muzułmanie to tylko terrory?ci, a prawda jest inna. Wyjadę st?d bogatszy” – zachwycał się chłopak z wielk? czupryn?.
W zasadzie ma słuszno?ć – prawda jest inna. Tylko że zasłuchana w islamskie „przesłanie miło?ci i tolerancji” młodzież nie wie o całej reszcie tej prawdy. Imam nigdy nie powie, że w krajach islamskich „tolerancja religijna” działa tylko w jedn? stronę. Nie wspomni, że tam każdemu wolno zostać muzułmaninem, ale zrezygnować z tej religii można tylko razem z głow?. Zauroczone festiwalow? wersj? islamu dziewczyny nie pomy?l?, że w takiej Arabii Saudyjskiej miałyby do gadania niewiele więcej niż przydomowy inwentarz. Przystankowicz, ogłuszony frazesami o pokoju, ekologii i miło?ci powszechnej, nie wie, że Hare Kriszna już przed laty została uznana przez Parlament Europejski za szczególnie niebezpieczn? sektę. Tym bardziej nie wie, że w samych Indiach jej członkowie s? uważani za skończonych heretyków bez prawa wstępu do niektórych ?wi?tyń.
Ideologia Woodstocku wygl?da na wielk? mieszalnię przekonań, wierzeń i zasad. Wrzucone do jednego worka i uznane za równe sobie, tworz? now? religię. Ona ma pasować do wszystkiego, bo i do niej wszystko można dopasować. Dla Chrystusa, owszem, też byłoby tam miejsce – za Kriszn?, tuż koło Buddy. W miejsce aureoli miałby pacyfę. Idealny produkt tej ideologii każdego ranka kłaniałby się słońcu, wylewał nieco piwa dla matki ziemi, powtarzał mantry ku czci Kriszny i kl?ł jak Owsiak. Pewnie Jerzy Owsiak wierzy w to, co robi, i chyba szczerze uważa, że toruje ?wiatu drogę do powszechnego pojednania. To bardzo ładnie, bo trzeba się jednać. Ale z ludĽmi – nie z tworzonymi przez nich mitami.

Vaisnava-Krpa
Posty: 4935
Rejestracja: 23 lis 2006, 17:43
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Post autor: Vaisnava-Krpa » 14 lut 2007, 16:24

„GO?Ć NIEDZIELNY” nr 35 27 VIII 2006

Insekty
Marcin Jakimowicz

Hare Kriszna to taki „przyjazny, miły” ruch. O wiele „groĽniejsi” s? dominikanie. Oj, ci tropi? sekty na każdym kroku. Dniem i noc?. S? sektofobami. Jak zreszt? większo?ć katolików.
Temat sekt powraca jak bumerang w czasie kolejnych wakacji. Nic dziwnego, że zabrała się za niego i redakcja „Przekroju”. Z lektury tekstu Anny Szulc dowiadujemy się jednak, że gorsza od działalno?ci sekt jest zapalczywo?ć tych, którzy je na każdym kroku ?cigaj?. Tytułowych „Sektofobów”. Przoduj? w tym podobno o?rodki dominikańskie. Dla autorki tekstu kompletnie niezrozumiałe jest na przykład zachowanie ojca Grzegorza Kluza, szefa Dominikańskiego Centrum Informacji o Sektach w Gdańsku. Zadzwoniła do niego, przedstawiaj?c się jako matka 13-latki, która postanowiła ćwiczyć jogę: Córka powiesiła na ?cianie fotografię jakiego? jogina. Czy mam się zacz?ć bać?
– Joga zazwyczaj ł?czy się z odmiennym od naszego sposobem my?lenia – odpowiedział zakonnik. – Często ma także powi?zania z New Age, a to już jest groĽne. Ojciec Kluz radzi mi, bym poszła z córk? do psychologa.
Autorka jest zaszokowana. A ja nie potrafię dopatrzyć się w zachowaniu mnicha niczego niestosownego. Dzwoni obca kobieta, opowiada o kłopotach córki, o fotce nieznanego jogina (a może to sam Sai Baba, guru naprawdę groĽnej sekty, twierdz?cy, że jest kolejnym wcieleniem Chrystusa). Kapłan odpowiada spokojnie: New Age ma niewiele wspólnego z chrze?cijaństwem, a „joga zazwyczaj ł?czy się z odmiennym od naszego sposobem my?lenia”. Czy kaznodzieja wysyła j? do egzorcysty? Każe zanurzyć się trzy razy w ?więconej wodzie? Nie, odsyła kobietę do psychologa. I gdzie tu powód do histerii?
– To przykład prowokacji dziennikarskiej, w mojej ocenie zupełnie nieudany – opowiada ojciec Tomasz Franc, koordynator Dominikańskich O?rodków Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach. Autorka próbowała przyłapać swojego rozmówcę na jakiej? „demonizuj?cej” odpowiedzi. A czy zła była rada porozmawiania z psychologiem? Osobi?cie nawet dopowiedziałbym zgłaszaj?cej się matce, że nikt nie ma prawa bez jej zgody angażować w żadne praktyki jej niepełnoletniej córki, a niestety, takie fakty maj? miejsce. Czy autorka tekstu wie, że często pod ogłoszeniami zapraszaj?cymi na ćwiczenia jogi kryj? się grupy, które najzwyczajniej werbuj? w swoje szeregi? Tak było w przypadku Ľle osławionego Bractwa Zakonnego Himawanti, którego lider był oskarżany między innymi o zastraszanie swoich wyznawców?
Mały przeno?ny stosik
Czy ruch Hare Kriszna i Misja Czaitani s? sektami? W ?wietle polskiego prawa nie. Zostały zarejestrowane przed 1989 rokiem. Fakt ten wykorzystuj? na każdym kroku, by – jak pisze „Przekrój” – „walczyć o dobre imię”. Nawet „Haribol”, pismo ruchu Hare Kriszna, w swym pierwszym numerze zamie?ciło artykuł: „Uwaga, niebezpieczne sekty”. – W tek?cie „Przekroju” zabrakło jednak odpowiedzi na pytanie, dlaczego niektóre z grup, rejestruj?cych sw? działalno?ć w Polsce jako stowarzyszenia, za granic? s? przedstawiane jako ko?ciół czy zwi?zek wyznaniowy? Dlaczego w ocenie działalno?ci grupy nie uwzględniać tego, iż w jej struktury wmontowany jest proces indoktrynacji poł?czonej z psychomanipulacj?, czemu daj? ?wiadectwo byli członkowie? Z jakiej racji odmawiać im możliwo?ci wypowiedzi? – zastanawia się ojciec Franc.
Artykuł przedstawia dwie strony sporu: skrzywdzone ?rodowisko polskich krisznowców i tropi?cych ich na każdym kroku „sektofobów”. Wystarczy spojrzeć na wybrane do tekstu fotki.
Na jednej u?miecha się Agnieszka Nowak z ruchu Hare Kriszna (prosi, by dominikanie przestali wreszcie publikować oszczerstwa na temat jej wyznawców), a tuż obok zaciska się na różańcu pię?ć z krzyżem (takim różańcem można nieĽle zadusić!). Wiadomo, rasowego dominikanina można poznać po tym, że w jednej ręce trzyma różaniec, a w drugiej mały przeno?ny stosik. Dziennikarka „Przekroju” chyba uwierzyła w taki obraz.
– Czy czuje się ojciec jak „młot na czarownice”? – pytam o. Tomasza Marjańskiego, który przez ostatnie lata prowadził krakowski o?rodek informacji o sektach. – Nie. My nie ?ledzimy sekt. Nie tropimy ich. Jeste?my po to, by pomóc ludziom, którzy trafiaj? do naszych o?rodków. Czeka na nich specjalista: prawnik, psycholog, kapłan.
– Nie walczymy z sektami, w naszej działalno?ci unikamy słów militarystycznie nacechowanych. Skupiamy się na profilaktyce, informacji i na terapii byłych członków grup i ich rodzin – dopowiada ojciec Franc. – Zarzut o tworzeniu „czarnej listy sekt” jest najzwyczajniej w ?wiecie kłamstwem. Nie etykietujemy ruchów religijnych. Zarzuca się nam nienaukowo?ć. Mówi o tym doktorant pan Piotr Szarszewski. Ten zarzut w moich uszach brzmi co najmniej jak pycha młodego naukowca przekonanego jedynie o słuszno?ci własnej dziedziny. W naszych o?rodkach pracuj? między innymi doktoranci pedagogiki, psychologii, współpracujemy także z psychiatrami, spotkać można profesora prawa. W artykule padaj? też słowa wyznawców Kriszny, jakoby wielokrotnie próbowali wchodzić w dialog z dominikanami. Przyznam, że choć od sze?ciu lat pracuję w o?rodkach w Krakowie i we Wrocławiu, jeszcze nie spotkałem się z takimi propozycjami z ich strony.
Co ciekawe, członkowie Międzynarodowego Towarzystwa ?wiadomo?ci Kriszny często przedstawiaj? się nad Wisł? jako kwintesencja hinduizmu. Znany misjonarz w Indiach o. Marian Żelazek opowiadał mi jednak przed rokiem, że „przedstawicielom ruchu Hare Kriszna w Indiach nie wolno nawet wej?ć do ?wi?tyni hinduskiej! Obok mnie stoi ?wi?tynia Dżagannathy, któr? codziennie odwiedza aż 10 tys. ludzi. I tam nie wpu?ci się ludzi z Hare Kriszna. Bo to sekta, kompletnie nieuznawana w Indiach”.

Skok z okna
Czym wła?ciwie s? sekty? To przede wszystkim sposób funkcjonowania: kontrola umysłu i zachowania adeptów, wkraczanie kierownictwa grupy w każd? najdrobniejsz? dziedzinę ich życia. Innymi prawami kieruj? się przywódcy, a innymi adepci. Istniej? dwie prawdy: jedna dla zaawansowanych, druga dla pocz?tkuj?cych. Sekta ma dwa wizerunki: zewnętrzny – pokazywany w barwny sposób na stronach internetowych i ukryty – dostępny dla wtajemniczonych.
To wyższa szkoła jazdy. Na pocz?tku zawsze jest miło, ciepło i przyjemnie. I taki obraz wyłania się z tekstu w „Przekroju”. Sekta bardzo często stosuje na wstępie „bombardowanie miło?ci?”. Bardzo charakterystyczna jest sekciarska mentalno?ć (może ona dotyczyć również grup, których wedle prawa nie można nazwać sektami, nawet chrze?cijańskich wspólnot). – Kiedy? do krakowskiego o?rodka trafiła kobieta, która siedem lat była w Ko?ciele zielono?wi?tkowym. Wydawało się, że to wspólnota, któr? trudno pos?dzić o sekciarstwo. A jednak grupa, do której trafiła, aktywnie narzucała jej swoj? wolę pod pretekstem woli Bożej. Wola Boża stawała się zasad? manipulacji. Co ciekawe, grupa ta inaczej działała przed chrztem i po chrzcie kobiety.
Przed chrztem byli otwarci, życzliwi, po chrzcie zaczęli bezwzględnie domagać się od niej podporz?dkowania najbardziej nawet absurdalnym decyzjom grupy. Doszło nawet do tego, że kobieta musiała wyj?ć za m?ż za człowieka, którego nie kochała. Powiedziano jej, że taka jest wola Boża. Musiała zmienić pracę, wyjechać, opiekować się jak?? osob?, rzekomo opętan?. To wszystko psychicznie j? zniszczyło. Każda dziedzina jej życia, pocz?wszy od tego, z kim się spotyka, skończywszy na tym, ile zarabia, była poddawana ?cisłej kontroli – opowiadaj? pracownicy o?rodka. – Bardzo często sekty wytwarzaj? ogromn? barierę lęku przed powrotem do ?wiata. Człowiek decyduj?cy się opu?cić sektę, decyduje się jednocze?nie, w swym przekonaniu, na pój?cie do ?wiata opętanego przez demona. Mieli?my w centrum nawet tak psychotyczne manifestacje, że ludzie próbowali wyskakiwać przez okno. Biegali po pokoju i krzyczeli, że goni? ich demony. Jednym z zadań naszego centrum jest zapewnienie im poczucia bezpieczeństwa – dodaj?.
Czy pomoc okaleczonym duchowo osobom, które same zgłaszaj? się do dominikanów, to już oznaka sektofobii? Tytuł „przekrojowego” artykułu jest rozbrajaj?cy. Po słynnych „homofobach” doczekali?my się kolejnego opakowania, kolejnej szufladki. Nie lubię smażonej w?tróbki. Od dzieciństwa ciężko mi było przełkn?ć kilka kęsów. Ale czy to znaczy, że jestem już w?tróbkofobem? Nie wiem. Muszę sprawdzić w „Przekroju”.

Vaisnava-Krpa
Posty: 4935
Rejestracja: 23 lis 2006, 17:43
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Post autor: Vaisnava-Krpa » 21 lip 2007, 15:22

„MAŁY GOŚĆ NIEDZIELNY” nr 2 ( ) 8 II 2007


MĘDRZEC DYŻURNY

Jak bardzo niebezpieczne są sekty?
Celina z Trzęsówki


Droga Celino.
Na rynku mojego miasta natknąłem się kiedyś na festiwal sekty Hare Kriszna. Młodzież poubierana w prześcieradła tańczyła w rytm muzyki, a ktoś w środku kręgu wykrzykiwał do mikrofonu wezwania hinduistycznych bóstw. - Hare Kriszna! – wołał. - Hare Kriszna! – rozlegało się w odpowiedzi. – Hare Rama! – Hare Rama! – odkrzykiwali zebrani. Mało ważne, że harekrisznowcy wyglądali w polskim mieście jak pawiany na Antarktydzie. Ich prawo. Gorsze było to, że wokół nich zgromadził się spory tłum przechodniów, którzy ochoczo włączyli się w ich radosne wykrzykiwanie. Prawie wszyscy podawali się za chrześcijan, niektórych znałem z kościoła.
Teraz odpowiadam na pytanie: przede wszystkim to my jesteśmy niebezpieczni sami dla siebie. Słyszałaś takie określenie: „Natura nie znosi próżni”? Chodzi o to, że jak coś skądś wypchniesz, zaraz w to miejsce wejdzie coś innego. Jeśli z naczynia wypompujesz wodę, zastąpi ją powietrze, jeśli powróci woda, ujdzie powietrze. Tak samo próżni nie znosi dusza. Kiedy ograniczysz w niej miejsce Jezusowi, natychmiast wejdzie tam byle paskudztwo. Ludzie zaczynają wtedy szukać Boga w kartach, magicznych kulach, u wróżek i innych szarlatanów. Oddają cześć bóstwom egzotycznych religii, różnym bohaterom, bałwanom, wreszcie telewizorowi albo własnemu brzuchowi. W tych warunkach wystarczy pierwszy z brzegu „guru”, który bazyliszkowym wzrokiem cię przewierci i głosem pełnym uczucia powie: „Córko, pójdź za mną. Jam jest ten, który cię poprowadzi”. Oj, poprowadzi. Jak cielaka do rzeźni. Żaden guru jednak nie mógłby niczego dokonać, gdyby nie wcześniejsza zgoda ich ofiar: – Dobra, właź sobie do mojego serca, co prawda wierzę jeszcze trochę w Pana Jezusa, ale może się tam razem jakoś upchniecie.
Sądzę, że ci ludzie na rynku tak właśnie myśleli. Ale to jest tak, jakbyś do kubka miodu dolała – choćby tylko trochę – jakiejś ohydnej, cuchnącej cieczy. Nikt tego nie wypije. Wiedzieli to męczennicy, którzy woleli raczej pozwolić usmażyć się w oleju, niż choćby tylko gestem oddać cześć innemu bóstwu.
Podsumowując: sekty nie są groźne dla tego, kto dotrzymuje wierności Panu Jezusowi, ten zaś, kto otwiera boczne furtki szarlatanom, już jest sekciarzem.
Panu Bogu nie wolno robić konkurencji.

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Bolito » 07 lip 2010, 22:46

„GOŚĆ NIEDZIELNY” nr 10 14 III 2010

O modlitwie za nienarodzone dzieci

"Dziki", czyli Grzegorz Wacław, nawrócił się w latach 90. XX wieku

Poważną chwilę walki z sobą miałem w czasie rozmowy z sympatykiem ruchu Hare Kriszna. On mówi: "No dobrze, nawróciłeś się, ale dlaczego w Kościele katolickim?".
Odpowiadam: „Dlatego, bo akurat w nim spotkałem żywego Boga”. „Modlisz się?” – pyta tamten, a ja patrzę dokoła – wszyscy z zainteresowaniem słuchają. Myślę: „Nie mogę się przyznać, nie mogę stracić twarzy”. Przemogłem się jednak i mówię: „Tak, modlę się”. Lęk był zupełnie irracjonalny, wydawało mi się, że wszyscy zaraz na mnie naskoczą i zaczną mnie kopać.
Mówię: „Słuchaj, ty jesteś takim wielkim wegetarianinem, bronisz zwierzęcego życia, powiedz mi, co jest dla ciebie ważniejsze: życie zwierząt czy życie dzieci nienarodzonych?”. On zastanowił się i mówi: „Życie dzieci nienarodzonych”. Ja na to: „To powiedz mi, co zrobiłeś, by uratować choćby jedno nienarodzone dziecko?”. On: „A co ja mogę robić?”.
A ja mówię: „Widzisz, ja za takie dziecko modlę się przez dziewięć miesięcy”. A ktoś z boku mówi: „A potem i tak je zabijają!”. A ja mówię: „Nie, potem to dziecko się rodzi”. I nagle zapadła cisza. Ci kolesie nie mieli nic do powiedzenia.

Z książki Marcina Jakimowicza „Radykalni” o nawróconych muzykach rockowych
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gość Niedzielny

Post autor: Bolito » 21 gru 2010, 22:58

„GOŚĆ NIEDZIELNY” nr 35 5 IX 2010

Ofiarowany szatanowi, ocalony przez Jezusa

Jarosław Dudała
Od czwartego roku życia słyszałem wewnętrzne głosy. Byłem w stanie nawiedzenia – mówi Sergiusz Orzeszko.
Jestem synem dyplomaty, który zaczął karierę w latach 60., dlatego nie przyjąłem chrztu, kiedy byłem mały. Później dowiedziałem się, że po urodzeniu zostałem rytualnie ofiarowany szatanowi, bez wiedzy moich rodziców – mówi 34-letni dziś Sergiusz. – Mieszkałem w Belgii, Francji i we Włoszech, w Rzymie. To Stolica Apostolska, ale ja żyłem tam w środowisku buddyjskim. Chodziłem do międzynarodowej szkoły. To był tygiel – wszystkie rasy, wszyst-kie języki europejskie. Moi koledzy w większości wierzyli w reinkarnację. Już od 7. roku życia zacząłem sobie zadawać pytania egzystencjalne i szukałem konkretnych odpowiedzi. Zaangażowałem się w filozofię buddyjską.
To było połączone z praktykowaniem jednego ze stylów kungfu, bioenergoterapii i jogi. W wieku 15 lat wystawiłem siebie na próbę. Wprowadziłem się w stan śpiączki. Człowiek jest świadomy tego, co się dzieje dookoła, ale nie czuje bólu. W szpitalu przez 8 godzin kłuli mnie, klepali i dziwili się, że nie reaguję, choć normalnie oddychałem. Tylko serce biło nieco szybciej niż zwykle. Później zaczęły się poważne problemy. Bo jeśli ktoś angażuje się w jogę poważnie, to wiąże się to z okultyzmem. Wpadłem w praktyki okultystyczne w sensie ścisłym. Nie miałem żadnego mistrza. Od szóstego, a nawet od czwartego roku życia słyszałem wewnętrzne głosy. Byłem w stanie nawiedzenia, miałem kontakt z duchami. Te duchy mnie instruowały, wdrażały w rzekome tajemnice życia duchowego.

Głos chce więcej
W wieku 16 lat ten głos oczekiwał ode mnie czegoś więcej niż kontrolowanie ciała. Chciał zrobić ze mnie potencjalnego zabójcę – osobę zdolną do wykonywania rzeczy, których przeciętny człowiek nie jest w stanie wytrzymać. To wyglądało jak szkolenie specnazu (rosyjskich wojsk specjalnych – przyp. J.D.). Tam, prócz zwykłych ćwiczeń szkolenia, wprowadza się w tajniki technik ściśle związanych z okultyzmem. I właśnie tak działo się ze mną. To, z czym miałem do czynienia, to był szatan. Wykorzystał moje problemy w rodzinie i niezliczone kompleksy po to, żeby mną zawładnąć, stać się dla mnie autorytetem. To bardzo proste – jeżeli człowiek jest zraniony, nie doświadczył miłości i żyje w grzechu pierworodnym, to ma naturalną skłonność do czynienia zła.
I generalnie nie jest w stanie tego powstrzymać. Takie słabe jednostki (a mnie się wydawało, że jestem silny!) świetnie nadają się do robienia im prania mózgu. I to zły duch robił ze mną do czasu, gdy osiągnąłem 17 lat. Wtedy stwierdziłem, że nie daje mi to szczęścia. Że wciąż mam problemy wewnętrzne, kompleksy, brak poczucia bycia kochanym. Szczęście było dla mnie wtedy czymś absolutnie nieosiągalnym. Mimo że miałem nadprzyrodzone zdolności. Potrafiłem uzdrawiać (pozornie), wpływać na decyzje i emocje innych ludzi. Teraz wiem, że to było możliwe pod warunkiem, że taka osoba nie była w stanie łaski uświęcającej. Bo mdlałem na widok babci modlącej się na różańcu. Nie chcę mówić o szczegółach, bo boję się, że to może kogoś zachęcić. A to nie są jakieś sztuczki. To kontakt z bytem duchowym. To sprawa dla egzorcysty.

Satanista i Bóg dobroci
W wieku 17 lat, w średniowiecznym zamku we Francji, przyznałem się, że w moim życiu nic nie gra. Klęknąłem i powiedziałem: „Boże, jeśli jesteś, to działaj”. Skąd wiedziałem, że Bóg jest? To nie była kwestia emocji ani intelektu. Uzyskałem wewnętrzną świadomość, że jest prawda i że jest Bóg. Mówiłem: „jeżeli jesteś”, ale wiedziałem, że On jest. I spodziewałem się wewnętrznej odpowiedzi. Nadeszła. Była taka: „Już dłuższy czas czekałem, żebyś zdecydował się na ten akt pokory. I Ja już ci pomogłem, ale owoc tej pomocy zobaczysz dopiero za kilka lat”. Wtedy po raz pierwszy w życiu doświadczyłem, że istnieje Bóg dobroci. Ktoś inny niż głos przemocy, którego przez tyle lat doświadczałem. Coś, co nie wyzwala lęku, ale koi egzystencjalny ból. Gdyby nie to, moje życie skończyłoby się samobójstwem.
Odtąd szukałem Boga dobroci. Mimo to jeszcze przez krótki czas świadomie tkwiłem w satanizmie – jak alkoholik, który pije, choć już wie, że nie powinien. Nie byłem gościem, który latał z odwróconym krzyżem w czarnych portkach, żeby straszyć ludzi. Chodziłem w dobrze skrojonym garniturku. Tacy są prawdziwi sataniści – i oni są niebezpieczni. Potem się uspokoiłem. Byłem obojętny, zmęczony życiem. W wieku 20 lat wróciłem do Polski. Studiując fizjoterapię, poznałem krisznowców.
Wiele mówili o reinkarnacji i Bogu dobroci. Tak, to musi być wspólnota, na którą czekałem – pomyślałem. Byłem w niej 3 lata. Po tym czasie nie dało się już ze mną żyć. Bo gdy guru powiedział, że moja narzeczona je mięso, więc jest nieczysta i nie może być moją żoną, to się spakowałem i wyjechałem do aśramu w Mysiadle koło Warszawy, żeby przygotowywać się do kapłaństwa (w rozumieniu krisznowców). Dla narzeczonej to był szok. Znalazła krisznowców na liście sekt. Poprosiła mnie przed rozstaniem o ostatnią przysługę – żebym spotkał się z dominikanką s. Michaelą Pawlik. To był czas, gdy widziałem jeszcze aurę. A aura narzeczonej, proszącej o to spotkanie, miała tak niezwykły kolor, że stwierdziłem, że to musi być coś ważnego.

Okaleczenia, orgie, narkotyki
Mieliśmy z s. Michaelą 2-godzinną merytoryczną rozmowę. Ona była 13 lat w Indiach jako świecka pielęgniarka. Miała dostęp do świątyń. Widziała rytuały. Pacjenci opowiadali jej, jak wygląda ich religia i jak doktrynalnie usprawiedliwia okaleczanie dzieci, orgie sakralne i stosowanie narkotyków, które rzekomo pobudzają do uzyskania wyższej świadomości. To była inna twarz hinduizmu od tej, którą znamy z mediów.
Od s. Michaeli dowiedziałem się, że jestem we wspólnocie, która stosuje synkretyzm religijny, tzn. zawiera elementy hinduistyczne (waisznawickie), ale też elementy objawienia Jezusa Chrystusa. Trzeba było zadać sobie pytanie, skąd wzięło się to połączenie. Okazało się, że krisznowcy ukrywali takie sprawy jak okaleczanie dzieci. Ukrywali, że wszystkie księgi hinduistyczne zostały zmodyfikowane w XIX w. za sprawą filozofa i wizjonera Rudolfa Steinera. Zostały z nich wycięte fragmenty, które były niezręczne z punktu widzenia mentalności europejskiej. To był dla mnie szok.
Musiałem zweryfikować te informacje. Sprawdziłem to dzięki pomocy kompetentnych osób. Okazało się, że minione 3 lata mojego życia to była wielka pomyłka. Siostra opowiedziała mi też, kim jest Jezus. Wtedy otrzymałem łaskę wiary. Po trzech miesiącach przygotowania otrzymałem chrzest. Choć byłem przypadkiem nadającym się do egzorcyzmów, nie byłem odrębnie egzorcyzmowany. To się odbyło przy chrzcie. Złe duchy wyszły wtedy ze mnie jak cienie – bez bólu. Rozeznałem też, że nie mam powołania do życia w małżeństwie. Trzy tygodnie przed ślubem musiałem się wycofać. Narzeczonej było ciężko. Mnie było łatwiej, bo byłem umocniony jakąś specjalną łaską. Pan Bóg pocieszał mnie wewnętrznie. Ale to nie był taki głos jak te, które słyszałem od dzieciństwa. Różnica jest ogromna. To różnica między obcowaniem z kimś, kto cię absolutnie nienawidzi a obcowaniem z kimś, kto jest czystą dobrocią. W pierwszym przypadku, choćby ten głos był nie wiem jak słodki, to ze strachu ciarki chodzą po plecach.

Ostre jazdy
Po trzech latach od nawrócenia przyjęto mnie do warszawskiego seminarium duchownego. Musiałem mocno pracować nad sobą, bo przez 24 lata żyłem w grzechu, pod wpływem psychicznego przymusu ulegania wadom moralnym. W dodatku one były we mnie utrwalane poprzez system etyczny, który mówił mi, że to jest dobre. Gdy człowiek się nawraca, otrzymuje łaskę. Ale ciało się odzywa. To jest jak z piciem kawy. Piłeś ją całe życie, a tu naraz nic? A z takimi jak ja sprawy są dużo trudniejsze niż z tą kawą.
Po czterech latach rozeznałem, że jestem powołany do Instytutu Dobrego Pasterza i pracy wśród ludzi przywiązanych do formy nadzwyczajnej rytu rzymskiego (liturgii łacińskiej). W tym roku mam otrzymać święcenia diakonatu, a w przyszłym święcenia kapłańskie. Odszedłem do instytutu z seminarium, otrzymując od wychowawców opinię, że jestem… normalny. Że miałem ostre jazdy, ale dzięki łasce Bożej udało się to uleczyć. Życzę tego wszystkim, którzy doświadczyli tego, co ja.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Awatar użytkownika
Purnaprajna
Posty: 2267
Rejestracja: 23 lis 2006, 14:23
Lokalizacja: Helsinki/Warszawa
Kontakt:

Re: Gość Niedzielny

Post autor: Purnaprajna » 24 gru 2010, 20:49

Bolito pisze:Od s. Michaeli dowiedziałem się... . Okazało się, że krisznowcy ukrywali takie sprawy jak okaleczanie dzieci. Ukrywali, że wszystkie księgi hinduistyczne zostały zmodyfikowane w XIX w. za sprawą filozofa i wizjonera Rudolfa Steinera.
Chciałbym stanowczo zaprzeczyć pogłoskom, jakoby krisznowcy psychicznie okaleczyli s. Michaelę w dzieciństwie. Wygląda na to, że to raczej ją ktoś "zmodyfikował" w XIX w., bo obecnie ma mentalność Lucyfera i plecie straszne bzdury.

Arleta
Posty: 514
Rejestracja: 25 lis 2010, 10:05
Lokalizacja: Katowice

Re: Gość Niedzielny

Post autor: Arleta » 02 sty 2011, 11:03

Moja wiara w MTŚK mocno się chwieje! Te "słodkie głosy" grzechu na tym forum! Ach! Ach! Już czuję, jak setki diabłów opanowują moje biedne ciało! Co dalej? Kto mnie uratuje? Może siostra Michaela? :) :) :)
Najważniejszy jest człowiek, a nie idea.

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gość Niedzielny

Post autor: Bolito » 02 sty 2011, 18:19

Arleta pisze: Już czuję, jak setki diabłów opanowują moje biedne ciało! Co dalej?
Przynajmniej nie będziesz się czuła samotna. :D Zawsze to jakieś towarzystwo. Może nawet się nawróci?
Nie jedz na czczo (grafitti)

Arleta
Posty: 514
Rejestracja: 25 lis 2010, 10:05
Lokalizacja: Katowice

Re: Gość Niedzielny

Post autor: Arleta » 03 sty 2011, 09:55

Fajny pomysł! Już zaczynam mantrować dla moich osobistych diabełków. Poinformuję o wynikach mojej misji. :)
Najważniejszy jest człowiek, a nie idea.

ODPOWIEDZ