Gość Niedzielny

Awatar użytkownika
trigi
Posty: 2068
Rejestracja: 09 sie 2011, 13:38
Lokalizacja: UK

Re: Gość Niedzielny

Post autor: trigi » 04 lis 2012, 22:20

mirek pisze: Kto swoimi świadomymi i dobrowolnymi grzesznymi decyzjami niszczy w sobie dar Bożej miłości, ten skazuje się na wieczną nienawiść i związane z nią cierpienie, czyli skazuje siebie na wieczne potępienie - http://www.teologia.pl/m_k/zag08-6.htm#2

Chyba, że naprawdę głoszą iż z piekła nikt nigdy nie wyjdzie, kto tam trafi - w takim razie mówienie o reinkarnacji i karmie to przy tym pikuś.
Ale pod włos bierzesz Prabhu!
A o zupełnym odpuszczeniu nie słyszał?
Wierni mogą uzyskać odpust zupełny wy­pełniając warunki określone w punkcie 5 (V. Do uzyskania odpustu zupełnego wymaga się wykonania dzieła obdarzonego odpustem, oraz wypełnienia trzech następujących warunków: a) spowiedź sakramentalna, b) Komunia euchary­styczna, c) modlitwa w intencjach Ojca Świętego.) i nastę­pujące dzieła obdarzone odpustem:

1. adoracja Najświętszego sakramentu trwająca przynajmniej pół godziny,
2. pobożne przyjęcie – choćby tylko przez radio – Błogosławieństwa Papieskiego udzielanego Mia­stu i Światu,
3. nawiedzenie cmentarza w dniach od 1 do 8 li­stopada połączone z modlitwą za zmarłych – choćby tylko w myśli za zmarłych (odpust ten może być ofiarowany tylko za dusze w czyśćcu cierpiące); w pozostałe dni roku – odpust cząst­kowy,
4. pobożny udział w obrzędzie liturgicznym w Wielki Piątek i ucałowanie krzyża,
5. udział w ćwiczeniach duchowych trwających przynajmniej przez trzy dni,
6. publiczne odmówienie Aktu Wynagrodzenia w uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego,
7. publiczne odmówienie Aktu poświęcenia ro­dzaju ludzkiego Chrystusowi Królowi w uroczy­stość Chrystusa Króla,
8. w uroczystość św. Apostołów Piotra i Pawła, każdy kto pobożnie używa przedmiotu religijnego (krzyża, różańca, szkaplerzna, medalika) poświę­conego przez Papieża lub Biskupa i w tym dniu odmówi Wyznanie Wiary,
9. wysłuchanie w czasie misji kilku kazań i udział w uroczystym ich zakończeniu,
10. przystąpienie po raz pierwszy do Komunii św. lub udział w takiej pobożnej ceremonii,
11. odprawienie pierwszej Mszy św. lub pobożne uczestnictwo w niej,
12. odmówienie różańca w kościele, w rodzinie, we wspólnocie zakonnej (należy odmówić przy­najmniej jedną część, jednakże pięć dziesiątek w sposób ciągły, z modlitwą ustną należy połączyć pobożne rozważanie tajemnic, w publicznym od­mawianiu tajemnice winne być zapowiadane zgodnie z zatwierdzoną miejscową praktyką, w odmawianiu prywatnym wystarczy, że wierny łączy z modlitwą ustną rozważanie tajemnic),
13. odnowienie przez kapłana w 25-, 50-, 60-lecie święceń kapłańskich postanowienia wiernego wy­pełniania obowiązków swojego powołania, uczest­niczenie w Mszy św. jubileuszowej,
14. czytanie Pisma św. z szacunkiem należnym słowu Bożemu, przynajmniej przez pół godziny,
15. nawiedzenie kościoła, w którym trwa Synod diecezjalny i odmówienie tam „Ojcze nasz" i „Wie­rzę",
16. odmówienie w sposób uroczysty hymnu „Przed tak wielkim Sakramentem" w Wielki Czwartek,
17. odmówienie tego samego hymnu w uroczy­stość Bożego Ciała,
18. publiczne odmówienie hymnu: „Ciebie Boże wielbimy" w ostatnim dniu roku,
19. publiczne odmówienie hymnu „Przybądź Du­chu" w Nowy Rok i w Zesłanie Ducha Świętego,
20. pobożne odprawienie Drogi Krzyżowej (przed stacjami prawnie irygowanymi, połączone z rozwa­żaniem Męki i Śmierci Chrystusa i przechodzeniem od stacji do stacji; w publicznym odprawianiu wy­starczy przechodzenie prowadzącego),
21. pobożne nawiedzenie kościoła w święto tytułu i dnia 2 sierpnia (odpust Porcjunkuli) i odmówienie „Ojcze nasz" i „Wierzę",
22. pobożne nawiedzenie kościoła lub ołtarza w dniu jego konsekracji i odmówienie „Ojcze Nasz" i „Wierzę",
23. pobożne nawiedzenie kościoła w Dniu Zadusz­nym i odmówienie „Ojcze nasz" i „Wierzę" (odpust ten może być ofiarowany tylko za dusze w czyśćcu cierpiące),
24. pobożne nawiedzenie kościoła lub kaplicy za­konnej w święta Założyciela i odmówienie „Ojcze nasz” i „Wierzę",
25. udział w czynności świętej, której przewodni­czy wizytator w czasie odbywania wizytacji paster­skiej,
26. odnowienie przyrzeczeń chrztu św. w czasie nabożeństwa Wigilii Paschalnej lub w rocznicę swego chrztu,
27. pobożne nawiedzenie jednej z czterech patriar­chalnych bazylik rzymskich i odmówienie tam „Ojcze nasz" i „Wierzę" w: święto tytułu, jakie­kolwiek święto nakazane, raz w roku w innym dniu wybranym przez wiernego,
28. udział w świętych czynnościach sprawowa­nych w kościołach stacyjnych w Rzymie w okre­ślonych dniach roku zaznaczonych w Mszale Rzymskim,
29. w momencie śmierci, o ile wierny miał za ży­cia zwyczaj odmawiania jakichkolwiek modlitw (w tym wypadku wymieniony warunek zastępuje trzy zwyczajne warunki uzyskania odpustu zupełnego), dla uzyskania tego odpustu chwalebną rzeczą jest posługiwać się krucyfiksem lub krzyżem.
30. odmówienie modlitwy: Oto ja, o dobry i najsłod­szy Jezu – po komunii św. Przed obrazem Jezusa Chrystusa w każdy piątek Wielkiego Postu i w Wielki Piątek; w pozostałe dni roku – odpust cząstkowy,
31. posługiwanie się przedmiotami pobożności (krucyfiksem, krzyżem, szkaplerzem, medalikiem), jeżeli są pobłogosławione przez Papieża, ewentu­alnie przez biskupa, jeśli w uroczystość świętych Apostołów Piotra i Pawła, odmówimy wyznanie wiary (jakąkolwiek formułę);

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gość Niedzielny

Post autor: Bolito » 04 lis 2012, 23:03

Vaisnava-Krpa pisze:Najpierw wymyślają taki termin jak hinduizm, potem ładują do tego wszystko co w Indiach się narodziło, potem odłączają nas od tego. Wiedzą jak robić politykę ale nie wiedzą nic ponad to.
Kto? Religioznawcy czy kościelni, bo trochę się pogubiłem... Różnica jest taka, że pierwsi są nam zazwyczaj przychylni.
trigi pisze:Tylko waisznawizm mówi o tym jak zakonczyć wędrówkę dusz nie jak ją przedłużać.
Ta pseudo historyjka jest słabiutka i trzeba im wybaczyć, bo nie wiedzą co mówią :wink:
Mam wrażenie (spekuluję, bo z tekstu nic konkretnego nie wynika), że ten hipotetyczny bhakta zaczął chyba od omawiania ogólnych zasad reinkarnacji, czyli np. o wcieleniach warunkowanych zwierzęcymi upodobaniami, natomiast w ogóle nie zdążył dojść do kwestii zakończenia tego procesu. I jeszcze tak mi się nasunęło - jeżeli miał tylko jakieś kserówki, to musiało to być bardzo dawno temu. Tak czy inaczej nie ma co kombinować, tutaj masz całkowicie rację:
mirek pisze: dla autorów liczy się to, że bhaktowie mówią o wędrówce dusz, bo dzięki temu mogą osiągnąć swój cel (obrzydzić komuś waisznawizm, czy uznać go za coś gorszego od chrześcijaństwa)
Nie jedz na czczo (grafitti)

mirek

Re: Gość Niedzielny

Post autor: mirek » 05 lis 2012, 16:01

trigi pisze:Ale pod włos bierzesz Prabhu!
No wiesz Prabhu :) :) :).
Zwróć uwagę, że możemy wędrować w tym świecie materialnym poprzez różne gatunki życia (i cierpieć) niemal bez końca, a dla bhakty życie w zapomnieniu o Krysznie to piekło. Wtedy to, co mówią katolicy w związku z piekłem jest w jakimś tam sensie czymś zbieżnym z tym, co mówią bhaktowie (nie twierdzę, że tym samym).

Jeżeli jednak katolicy głoszą o cierpieniu w piekle tak naprawdę bez końca (bez szans na wyjście) to wtedy ich jednoczesne oburzanie się na teorię reinkarnacji, karmę i krytykowanie tego wydaje się po prostu czymś groteskowym.
trigi pisze:A o zupełnym odpuszczeniu nie słyszał?
Coś w tym stylu obiło mi się kiedyś o uszy w związku z krucjatami przeciwko niewiernym :?.
Zauważ jednak, że ktoś musi tego zupełnego odpuszczenia po pierwsze chcieć... A katolicy w kontekście piekła mówią o tych, którzy świadomie i dobrowolnie grzeszą i wypinają się na łaskę i miłość.

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gość Niedzielny

Post autor: Bolito » 22 wrz 2013, 22:54

„GOŚĆ NIEDZIELNY” nr 32 11 VIII 2013

Wywiedli organizatorów w pole

Kostrzyn nad Odrą. Zakończył się Przystanek Jezus, największa inicjatywa ewangelizacyjna zachodniej Polski. Rekolekcje formujące organizatorów głosił przez trzy dni bp Edward Dajczak, ordynariusz diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. – Chcę was prosić, żebyście zgodzili się, aby Bóg dokonywał rzeczy wielkich – zachęcał ewangelizatorów we mszy św. inaugurującej spotkanie.
W Przystanku Jezus wzięło udział 789 osób. Wśród nich 89 księży, 103 kleryków i 48 sióstr zakonnych; pozostali to osoby świeckie. Przystanek Jezus wystartował po raz 14., Przystanek Woodstock po raz 19.

JEZUS NA UBOCZU
Przystanek Jezus stanął w tym roku w innym miejscu niż zazwyczaj. Okazało się, że organizatorzy Przystanku Woodstock wywiedli ewangelizatorów w pole. W najlepszym znaczeniu tego słowa!
- Samo pole Przystanku Jezus było oddalone, wyciszone, nie było też dużej sceny. Dzięki temu ewangelizacja była o wiele bardziej dynamiczna i mniej stacjonarna niż w poprzednich latach – opowiada Karolina Herman, która na PJ jeździ już od 11 lat.
- Ponieważ Przystanek Jezus usytuowany był w tym roku trochę na uboczu, stał się znakomitym miejscem wyciszenia. Mobilizowało nas to do tego, aby nie czekać na młodych z założonymi rękami, ale iść do nich z Dobrą Nowiną – dopowiada s. Cecylia Bachalska, misjonarka, która na Woodstockowi ewangelizację jeździ od lat. – Ruszaliśmy ewangelizować na pole namiotowe. Ludzie to zauważyli: „Ooo, jest was w tym roku więcej niż ostatnio?” – słyszeliśmy. Czy dało się porozmawiać? Oczywiście! Nie robiłam nic innego przez kilka dni – śmieje się s. Cecylia. - Ponieważ Przystanek Jezus stanął w miejscu odosobnienia, przychodziło mnóstwo ludzi szczerze poszukujących. Niektórzy opowiadali mi ,że musieli czekać na duchową rozmowę nawet 1,5 godziny ! Jako ewangelizatorzy nie możemy stwarzać żadnych podziałów na „naszych” i „obcych”, na „dobrych” i „złych”, Byłby to absolutny falstart. Powiem szczerze, że o wiele częściej niż z przejawami kpiny czy agresji spotykałam się z życzliwością. Nie trzeba demonizować tych ludzi. Jasne, są i narkotyki, alkohol – ci młodzi przez kilka dni chcą zachłysnąć się wolnością, zabłysnąć i często się w tym wszystkim gubią.
Lekturą obowiązkową był „Dzienniczek” św. siostry Faustyny. Ewangelizatorzy wychodzili na pole namiotowe z przesłaniem „ Bóg jest dobry – Jezu ufam Tobie”. Tegoroczna wioska Przystanku Jezus zmieniła nieco swój charakter. Stworzona została strefa wyciszenia i modlitwy, gdzie można było porozmawiać, skorzystać ze spowiedzi, czy spotkać się z bp. Edwardem Dajczakiem, misjonarzami z odległych krajów, socjologami oraz specjalistami od uzależnień.

WIOSKA KRISZNY
Unikam jak ognia sztucznego podziału na „młodzież Owsiaka i „młodzież Dajczaka”. – Nigdy nie czułam, byśmy (ewangelizatorzy i woodstokowicze) stali po dwóch stronach barykady. Spotykałam się przede wszystkim z otwartością – opowiadała mi Karolina Herman.
Przed tygodniem jechałem pociągiem z kilkudziesięcioma młodymi ruszającymi na Woodstock. Kilku pijanych, agresywnych, ale zdecydowana większość „całkowitej normie”. Licealiści, studenci. Na ubiegłorocznym OFF Festivalu spotkałem mnóstwo ludzi, których dotąd rozpoznawałem jedynie z różnych wspólnot Kościoła. W półmilionowym tłumie znajdą się i szaleńcy i święci.
Wielkim zgrzytem jest jednak według mnie coraz intensywniejsze promowanie „Pokojowej Wioski Kryszny”. Ruch Hare Kryszna zyskuje zawsze błogosławieństwo organizatorów, a w tym roku na terenie ich wioski odbywały się nawet oficjalne koncerty Woodstocku. Tymczasem to najzwyczajniejsza w świecie sekta. W Polsce jej przedstawiciele prezentują swoją doktrynę jako kwintesencję hinduizmu, w Indiach nie wolno im nawet wejść do świątyni hinduskiej ! - Obok mnie stoi świątynia Dżagannathy, którą codziennie odwiedza aż 10 tys. ludzi – opowiadał mi misjonarz o. Marian Żelazek. – I tam nie wpuści się ludzi z Hare Kryszna! Bo to sekta, kompletnie nieuznawana w Indiach. Organizatorom Woodstocku jak widać (i słychać) to nie przeszkadza. Mantra płynie dalej.

Marcin Jakimowicz
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gość Niedzielny

Post autor: Bolito » 22 wrz 2013, 22:56

„GOŚĆ NIEDZIELNY” nr 33 18 VIII 2013

Bożek do ogródka

Franciszek Kucharczak
Nie przeszkadza ci obca symbolika w twoim domu? Ale ty jej przeszkadzasz.
Zaskoczyła mnie oferta sklepów z wyposażeniem gospodarstw domowych. W jednym z supermarketów ujrzałem ostatnio Buddę jako element kilku aranżacji ogrodu. Także na półkach rzędami stały figury duże, średnie i małe. Artykuł musi być bardzo chodliwy w tym naszym chrześcijańskim kraju. Nie tylko Budda zresztą. Przykładowo stylizowane laleczki wudu z opisem działania można kupić w zwykłym sklepie zabawkarskim. Pewnie ludzie w większości traktują takie rzeczy jako ozdoby, podobnie jak i inne przedmioty kultu używane w innych religiach. Bez oporów wieszają więc dzieciom nad łóżkami rozmaite egzotyczne dziwadła, reprezentacyjne ściany mieszkań zdobią maskami i symbolami, których nie rozumieją.
Jakoś utrwaliła się w głowach myśl, że gdy nie przejmujemy się symboliką, to ona nie przejmuje się nami. Gdy gospodarz nie deklaruje wprost wiary w bożka, którego wyobrażenie stawia sobie w domu, myśli, że bożek się u niego nie zadomowi. Gdy wykonuje jakieś gesty i gdy wypowiada jakieś słowa, sądzi, że to „tylko gesty” i „tylko słowa”.
Wiele lat temu w kinach PRL pojawił się film „Hair”. To była pochwała ruchu hipisowskiego z całą jego pozorną wolnością i głupawym pacyfizmem. Film emanował zachwytem nad religiami Dalekiego Wschodu. W tle przewijał się wpadający w ucho motyw muzyczny ze słowami „Hare Kriszna, Hare Rama”. Później nuciłem te słowa, nie zaprzątając sobie głowy ich znaczeniem. Dziwiłem się potem, że gdy chwytam za różaniec, ogarnia mnie wściekłość. Z wysiłkiem musiałem przebijać się przez kolejne zdrowaśki. Nie lepiej było z innymi praktykami chrześcijańskimi. Trwało to jakiś czas, ale nie widziałem wtedy związku między tymi rzeczami. A myślę, że związek był, bo ludzkie słowo ma moc. I moc mają też ludzkie gesty i obierane znaki, nawet gdy człowiek nie do końca wie, co znaczą i komu służą.
Uświadomiłem sobie to mocniej, gdy usłyszałem, jak świątobliwa karmelitanka rozmawiała z chłopakiem, który tłumaczył się, że na jakimś zlocie robił „tylko” to, co inni. – Paliłeś kadzidełko Buddzie? Zdradziłeś Chrystusa! – wypaliła mu prosto w oczy.
Jakoś nie było to dla mnie wcześniej jasne. Przyznaję, że byłem wtedy pod wpływem „lajtowej teologii”, która, choć nie mówiła tego wprost, szacunek wobec inaczej wierzących utożsamiała niemal z zaniechaniem prowadzenia ewangelizacji. No bo „każdy ma swoją prawdę” i każda religia jest niemal tyle samo warta. Jakoś nie pomyślałem wtedy, że buddysta nie może zdradzić Boga, skoro nigdy Go nie znał. Zdradza natomiast chrześcijanin, który z Buddy lub z cudzych bóstw robi sobie wzór i przewodników.
Czym właściwie jest stawianie sobie obcych bóstw przy domu lub w domu, jeśli nie zdradą żywego Boga? A czym innym jest pląsanie z harekrisznowcami i wykrzykiwanie wezwań do ichnich bogów?
Bóg mówi na kartach Biblii jasno: „jestem Bogiem zazdrosnym”, a to znaczy, że żadnej konkurencji nie uznaje. Jeśli więc człowiek obok kapliczek dla swoich ulubionych bóstw jedną zarezerwuje dla Boga, to dużo gorzej, niż gdyby nie dawał Mu żadnej.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gość Niedzielny

Post autor: Bolito » 22 wrz 2013, 23:03

„GOŚĆ NIEDZIELNY” nr 34 25 VIII 2013

Raj na ziemi?
Marcin Jakimowicz

O Indiach, zdecydowanie mniej sielankowych niż filmy bollywood, z s. Michaelą Zofią Pawlik OP rozmawia Marcin Jakimowicz.
Marcin Jakimowicz: Często dostaje Siostra po głowie?
S. Michaela Pawlik: Po głowie to już w Indiach dostawałam! (śmiech)
Dlaczego?
Bo stawałam po stronie najniższej kasty. Zwłaszcza gdy chodziło o radykalne kroki: na przykład ktoś chciał zagarnąć teren, na którym mieszkała rodzina z najniższej kasty śudrów. Z takimi ludźmi nikt się nie liczył. Szantażowano ich: „Jeśli się nie wyprowadzicie, w nocy was podpalimy!”.
Co Siostra robiła?
Dzwoniłam po policję i pomagało. Byłam pielęgniarką z Europy, trochę się mnie bali, bo za bardzo nie wiedzieli, jakie powiązania za mną stoją. (śmiech) Dlatego zostawiali mnie w spokoju. Kiedyś jednak usłyszałam od jednego profesora: „Gdybyś była Hinduską, już dawno by ciebie było…”.
Wie Siostra, co działo się w redakcji, gdy pisząc o reinkarnacji, zacytowałem opowieść Siostry: „Przynoszą mi dziecko, które zostało oślepione. Z oczodołów leje się ropa. – Co się stało? – pytam. Okazuje się, że w świątyni dokonano ceremonii przygotowania chłopca do pełnienia dharmy rodu, w którym się urodził, a dharmą jego rodu było żebranie, więc żeby skutecznie żebrał, trzeba go było okaleczyć”.
I co, nie uwierzyli?
Odebrałem wiele telefonów. Niektórzy nie wierzyli w te „wyssane z palca bajeczki”.
Sama bym nie uwierzyła, gdybym tego nie widziała. Podobnie szokującymi rytuałami (zakazanymi przez ich konstytucję) była praktyka sati – palenie wdów żywcem czy krwawe ofiary z ludzi. Byłam kiedyś na wycieczce w okolicach Raipuru, gdzie przewodnik, Hindus, wskazał skałę zwaną Skałą Płaczu Dzieci. Mówił, że jeszcze w XX wieku zamordowano tu około 80 niemowląt, by złożyć je w ofierze bogini Kali. Chcieli ją obłaskawić, bo szalała zaraza. Skoro Kali jest siłą, która niesie śmierć, trzeba było zapłacić krwią. Do dziś w czasie jej święta Dasajnu zabija się tysiące zwierząt. Nie chcę opowiadać jednak o skrajnych scenach, bo one wypaczają trochę obraz. Trzeba zawsze pokazać cały kontekst. Zaznaczam więc, że tylko nieliczne rodziny żebraków są tak „gorliwe”. Wspomniany czyn wynikał z wiary, że żebrak przez budzenie litości uszlachetnia innych serca, a dzięki temu sam po śmierci wcieli się wyżej.
Ale za jaką cenę!
Dla Europejczyka jest to szok, bez wątpienia. Trzeba wiedzieć jednak, że tu przyczyną tragedii nie było okrucieństwo, lecz błędna wiara…
Nie wyobrażam sobie, bym mógł okaleczyć troje moich dzieci „dla ich dobra”…
Ale gdyby pan w stu procentach wierzył, że dzięki temu po śmierci osiągną jakieś superwcielenie, to pewno pan by tego dokonał.
„Dlaczego w Indiach nie pomaga się trędowatym? Bo nie można się skalać pracą z kimś z kasty nietykalnych – opowiadał mi o. Marian Żelazek, kandydat do Pokojowej Nagrody Nobla. – On ma taką karmę – mówią – musi cierpieć. A nie musi cierpieć!”. Jak odpowiadała Siostra na takie argumenty?
Mówiłam wprost, że ich poglądów nie podzielam. Na przykład gdy opatrywałam kiedyś trędowatego, który miał rozległe bolesne owrzodzenia, podszedł do mnie Hindus i rzucił: „Kobieto, co ty robisz? Pozwól tej duszy wyjść. Będzie miała nowe ciało! Po co reperować stare ubranie, skoro lada chwila dostanie nowe?”. Powiedziałam stanowczo: „Ja w to nie wierzę. To nie dusza chce wyjść, tylko choroba toczy jego ciało. Ja chcę mu pomóc, by człowiek mógł nadal rozwijać się duchowo, bo po śmierci rozwój duszy się skończy”… I tu pojawia się pytanie: na jakiej podstawie mam tę pewność? Wszystko rozbija się o problem zaufania autorytetom. Ktoś wierzy, że Kriszna (podstawowy nauczyciel reinkarnacji) mówi prawdę, a ja, że Jezus! Przekonywałam więc, że tylko On ma rację, iż w tym jednym, jedynym życiu trzeba osiągnąć doskonałość, by żyć szczęśliwie na wieki…
Jak Siostra przyjmuje perełki w stylu wypowiedzi Tadeusza Bartosia: „Misjonarki Miłości nie pomagały chorym i umierającym. One napawały się swoją dobrocią”.
A co to znaczy „napawały się”, ja się pytam. Ja też byłam upojona radością, gdy widziałam, że człowiek, któremu pomogłam, wyzdrowiał. Gdy siostry widzą gnijącego na śmietniku człowieka, któremu muchy wchodzą do ust i oczu, a potem biorą go, myją, opatrują rany i leczą, to naprawdę mogą upajać się tym, że ten biedak ożył! Dziwię się, że ktoś zarzuca im, iż „nic nie robiły, tylko siedziały bezczynnie”. No chyba, że w czasie adoracji, której on nie rozumiał. (śmiech)
„Chłopie, mam taki węch, że w poprzednim wcieleniu musiałem być psem” – żartują przedstawiciele pokolenia, które wszystko zamienia na nowszy model. Podobno aż 32 procent Polaków wierzy w reinkarnację…
To jakieś szaleństwo. Nawet Janusz Palikot opowiadał w „Gazecie Wyborczej”, że wierzy w reinkarnację, w kolejne wcielenia duszy. Hinduizm przedstawia się w Polsce (szczególnie w kolorowych czasopismach) jako oazę pokoju, źródło szczęścia. Działa tu klasyczny mechanizm reklamy. Często – jestem tego pewna – robi się to celowo po to, by rozbić chrześcijaństwo.
Ludzie, słysząc takie odważne deklaracje, nie biorą Siostry za wariatkę?
Nie przejmuję się tym, co o mnie mówią. Fakty są faktami. Na przykład w polskim konsulacie w Bombaju już w 1973 r. urzędnik do spraw wyznań proponował mi współpracę w propagowaniu indyjskich religii w Polsce. Powiedział mi wprost: „Chodzi o to, by Polak nie był skazany na chrześcijaństwo, ale mógł sobie religię wybrać”. „Polacy nie są skazani na chrześcijaństwo, tylko na ateizm” – zdumiałam się. A on odrzekł: „Ateizm jest dobry dla tych, którym wystarczy miska i łóżko, natomiast człowiek myślący zadaje sobie egzystencjalne pytania: skąd się wziął, dokąd zmierza itp., a na te pytania różne odpowiedzi dają tylko religie, więc niech Polacy mają wybór…
„Dla mnie chrześcijaństwo to przede wszystkim Chrystus. Gdyby tak nie było, w dalszym ciągu szedłbym drogą buddyzmu czy hinduizmu. Spotkałem nie kolejną religię, ale konkretną osobę: Jezusa Chrystusa” – opowiadał mi o. Jacques Verlinde, który chrześcijaństwo odkrył w… Indiach!
Doskonale go rozumiem. Sama zachwyciłam się na nowo katolicyzmem, gdy porównałam go z innymi religiami w Indiach. Wyjechałam po studiach IWKR na KUL z takim przekonaniem, że wszystkie religie są dobre, bo prowadzą do Boga; że wszyscy ludzie jakoś Go czczą. Ale gdy ujrzałam w Indiach ludzi, którzy czczą krowy, od razu przypomniał mi się złoty cielec, więc to bałwochwalstwo!
Cierpimy na chorobę Koziołka Matołka? Po szerokim szukamy świecie tego, co jest bardzo blisko.
Jesteśmy Koziołkami Matołkami – dobrze, że nie wszyscy. Można niektórym powiedzieć: „Cudze chwalicie, swego nie znacie”... itd. Zna to pan?
Jasne… A jednak wielu chce namacalnie sprawdzić, czy to przysłowie nie kłamie. Kilkoro moich znajomych ruszyło do Indii „szukać świętego Graala”, mistyki w czystej postaci. Wrócili przerażeni tym, co ujrzeli na ulicach, poza trasami opisanymi w przewodnikach…
Nie dziwię się. Dotknęli tam prawdziwego życia. Mnie zawsze najbardziej interesowało socjologiczne spojrzenie na rzeczywistość religii: jak przekłada się ona na zwyczajne, codzienne życie. Pańscy znajomi wróciliby jednak wniebowzięci, gdyby swobodnie się tam nie poruszali, lecz ktoś (są takie wycieczki!) zawiózł ich do specjalnie przygotowanego aśramu, na przykład do czcicieli Hare Kriszna. Zostaliby nakarmieni, oprowadzeni, okadzeni (są kadzidełka, które wprawiają człowieka w stan euforii). Zobaczyliby przejrzyste niebo, bogatą roślinność, piękne ptaki, motyle, kraj tonący w kwiatach… Tyle że to tania reklama. Tak jak kilkadziesiąt lat temu przywożono wycieczkę do pokazowego kołchozu. Raj na ziemi! Wspólna własność, sielanka. Żyć nie umierać – a prawda?…
Wielkim zgrzytem kolejnego Woodstocku jest coraz intensywniejsze promowanie Pokojowej Wioski Kriszny. Ruch Hare Kriszna zyskuje zawsze błogosławieństwo organizatorów…
Wiem, że od początku na Woodstocku oni byli. W Polsce wchodzili podstępnie, niby w imię międzywyznaniowych dialogów. Nie pomagały moje ostrzeżenia, że na Zachodzie ta sekta wielokrotnie wmieszana była w kryminalne afery. W Polsce reżyserują „ideał pobożności!”. Argumentacja Owsiaka, że zaprasza ich ze względu na zdrową wegetariańską kuchnię, jest trudna do obrony…
Co odpowiada krisznowiec, gdy w czasie rozmowy przytacza Siostra opowieści o tym, „że w świętych księgach Kriszna manifestował swą boską wolność przez zabójstwa, kradzieże, uwodzenie dziewcząt i cudzych żon”?
Odpowiada, że Bogu wszystko wolno… On nie kradnie, bo… jest właścicielem wszystkiego – jego awatara też!
Ciekawa argumentacja. Da się porozmawiać z człowiekiem nucącym pod nosem: „Hare Kriszna, Hare Rama”? Chce słuchać Siostry argumentów?
Dotknął pan sedna problemu: nie chce słuchać! Podobnie jak Świadkowie Jehowy. Pojechałam kiedyś (oczywiście nie w habicie) do ośrodka Hare Kriszna w Niemczech z ojcem jednego z czcicieli Kriszny, który tam trafił. Ojciec sam nie potrafił go z sekty wyciągnąć, bo brakowało mu argumentów. Spotkaliśmy się z chłopakiem w ich wegetariańskiej restauracji. Mógł być z nami tylko w czasie posiłku. Nam przyniesiono zamówione potrawy, a on dostał miseczkę ryżu z curry. Chwalił się, że jego ryż poświęcony przez Krisznę jest jak nasza Hostia. Ja patrzę, a w tym curry widzę listki konopii indyjskich. Pytam: „A co to za listki?”. „To taka hinduska przyprawa, jak mięta” – odpowiada. Nie znał prawdy!
Zawsze Siostra nazywa rzeczy po imieniu?
Tak. Nie podobają mi się takie metody! Ja dostałam w swej porcji sporo jarzyn. Chciałam się z nim podzielić: „Weź trochę” – zaproponowałam. „Nie mogę” – odparł – bo są one nieczyste”. „Nieczyste? – zaoponowałam – w takim razie też nie będę ich jadła”. „One nie są poświęcone przez Krisznę” – wyjaśnił. Dziękuję za „poświęcenie” konopiami! Przy tej okazji skojarzyło mi się zdanie z listu apostołów do pierwszych chrześcijan: „Nie spożywajcie potraw ofiarowanych bożkom”… Może wtedy też te świątynne potrawy tak były „poświęcane”?
Ma Siostra sporą wiedzę, ogromne doświadczenie. Zna mechanizmy globalnego działania sekt, z których nie zdaje sobie sprawy Jan Kowalski. Czy to pomaga w życiu duchowym? W zwyczajnej modlitwie? W akcie zawierzenia: „Ufam Tobie?”
Jestem głęboko przekonana (tak zresztą napisane jest w Apokalipsie), że po czasie odstępstwa, zaburzeń i różnorakich zawirowań przyjdzie „Pan panów i Król królów”. Fala przejść musi, ale wierzę, że w końcu opadnie, więc Mu ufam…

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------

S. Michaela Pawlik OP Ukończyła Instytut Wyższej Kultury Religijnej na KUL-u w 1966 r. i została zaproszona do Indii, gdzie w latach 1967–1980 pracowała jako świecka pielęgniarka. Aby zrozumieć społeczne problemy, które chciała rozwiązywać, studiowała socjologię na Wydziale Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Karnatak w Dharwad.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gość Niedzielny

Post autor: Bolito » 22 wrz 2013, 23:06

„GOŚĆ NIEDZIELNY” nr 35 1 IX 2013

Potrzeba rabanu
Franciszek Kucharczak

Ewangelia zmienia człowieka, gdy człowiek nie zmienia Ewangelii.
W Rio papież wezwał młodzież, żeby robiła w Kościele „raban”. Zaraz jedynie słuszne media wpadły w zachwyt, bo pomyliły Rio z Kostrzynem. Wydało im się chyba, że niebawem porwani papieskim apelem młodzi opanują kurie diecezjalne w całym kraju, parafie obsadzą macherami z Hare Kriszna i nastanie era harmonii i miłości nieomal jak w Platformie Obywatelskiej.
No, trochę się ci ludzie mylą, ale trudno oczekiwać, żeby rozumieli papieża, skoro pojęcia nie mają, czym jest Kościół.
Papież mówił jednak o czymś bardzo konkretnym: raban rzeczywiście jest konieczny. To on pobudza krążenie w tym olbrzymie, którym jest Kościół. To dzięki chrześcijanom, którzy wiedzą, czego chcą – a chcą żywego Chrystusa – Kościół raz po raz podnosi się z katafalku i odzyskuje świeżość. To spragnieni Boga ludzie poruszają skostniałe struktury i wlewają w nie ducha.
Wiele ewangelizujących wspólnot istnieje dzięki rabanowi. O jednej z nich wiem, że zaczęło się od wizyty studentów u proboszcza z prośbą o umożliwienie zorganizowania spotkań modlitewnych. Proboszcz nie chciał, bo „będziecie świecić, a kto zapłaci za ten prąd”. A że to było w większym mieście, to mieli alternatywę i poszli do innego kościoła. Tam ich kapłani przyjęli, i otoczyli opieką. Powstała niezwykle dynamiczna wspólnota, dzięki której wielu ludzi znalazło Chrystusa i radykalnie zmieniło swoje życie.
Podobnych historii jest wiele, bo u początku wielkich dzieł często trzeba pokonać strach i inercję ludzi przyzwyczajonych do utartych metod, które już nie działają, bo dawno nie ma w nich ducha. Zawsze za to działa Ewangelia, i to jest ten raban: przywracać realność Dobrej Nowiny tu i teraz.
W wielu miejscach kraju odbywają się właśnie dni wspólnoty Ruchu Światło–Życie. Trudno sobie wyobrazić, jaki byłby dziś polski Kościół bez oazy, ale na pewno byłby w o wiele gorszej kondycji. Całe pokolenia udziałowi w tym ruchu zawdzięczają dojrzałą wiarę. A przecież i on powstał z rabanu. Ileż było sprzeciwów i oporów, nie tylko ze strony nienawidzącej tego ruchu komunistycznej władzy, ale i ludzie Kościoła robili problemy. Bo to był raban, bo to wymagało ewangelicznej gotowości przyjmowania tego, co nieoczekiwane.
Tak zawsze działa Duch Święty. Na taki raban odważył się abp Hoser, organizując potężne wydarzenie ewangelizacyjne na Stadionie Narodowym. I oczywiście też były opory, też sprzeciwy, a i dziś nie gasną, bo jak to tak, żeby tam ludzie bezczelnie znajdowali Jezusa, a u mnie w parafii nie.
Niedawno ukazały się dane, z których wynika, że u naszych zachodnich sąsiadów w niedzielnych Mszach uczestniczy już tylko 11,7 proc. katolików. A przecież katolicy wszystko tam mają podane niemal do łóżka. Czasem nawet cudzego, bo z trwającego cudzołóstwa też tam niejeden ksiądz gotów „rozgrzeszyć”. Często bez spowiedzi. Postu też praktycznie nie ma. Egzorcyzmów też nie, bo i diabła ponoć nie ma. Wygoda, jak na Titanicu.
Więc jak to tak, że wszystko jest, a ludzi nie ma? Bo nie trzeba „wszystkiego”, lecz jednego: ewangelicznego rabanu.



Jasna sprawa
Marcin Jakimowicz

O liście zagrożeń duchowych, która wywołała medialną histerię, i niezdrowej fascynacji złem z ks. Przemysławem Sawą rozmawia:
Marcin Jakimowicz:
Wywiad z prymasem sprzed czterech dni w „Rzeczpospolitej”: „Czy podpisuje się Ksiądz pod listą ks. Sawy?”. Wczorajszy wywiad Onetu z ks. Lemańskim: „Czy podpisuje się ksiądz pod listą ks. Sawy?”. Niedługo ustosunkowanie się do listy ks. Sawy będzie kryterium przyjmowania do seminarium…
Ks. Przemysław Sawa: Naprawdę nie pojmuję źródła tej sławy. Wiem jedno: pod tak sformułowanymi pytaniami i „moją” listą, o której czytam w mediach, też bym się nie podpisał.
W ciągu miesiąca zrobiono z Księdza największego oszołoma III RP…
Wróciłem z urlopu i zdumiałem się, widząc moje nazwisko przetaczające się przez media. Myślę, że w jakimś stopniu to wymiar duchowej walki o prawdę i wolność ludzi. Zagrożenia duchowe to w gruncie rzeczy temat pomijany w nauczaniu Kościoła. Ja nie postrzegam siebie jako oszołoma. Nigdy nie demonizowałem świata. Staram się wybijać innych z takiego myślenia. Czasami spotykam ludzi, którzy wszędzie węszą diabła. Jestem pierwszą osobą, która powie: Zaraz, zaraz. Niekoniecznie...
…trzeba „czarno to widzieć”?
Tak! Nie tędy droga. Natomiast w posłudze ewangelizacyjnej istnieje element uwolnienia, kwestia zagrożeń duchowych. To jedna ze składowych nawrócenia i przyjęcia Jezusa jako Pana swego życia.
W internecie znajdziemy wiele wariantów „listy ks. Sawy”. Która jest prawdziwa?
Wiele lat temu powstała pierwsza broszurka, mająca pomóc ludziom proszącym nas o modlitwę wstawienniczą w kierunku uwolnienia. Praktyczna sprawa: osoby otrzymują konkretne pytania, modlą się w domu i zanim przyjdą na modlitwę wstawienniczą, przetrawiają treść tej broszurki. Najpierw rozmowa, wytłumaczenie, wgryzienie się w opisane zagadnienia, potem modlitwa o uwolnienie. Pierwsza wersja listy, wokół której powstało całe zamieszanie, nie istnieje. Wiele lat temu ją wycofałem. Wraz z naszą szkołą ewangelizacji w Bielsku-Białej zamieściliśmy nową, obowiązującą listę. Wersja ta (posługuję się nią w posłudze egzorcysty) znajduje się w mojej książce „Zwycięstwo światłości”.
Padają tam nazwy zespołów?
Nie. Nie padają. Co nie znaczy, że nie podtrzymuję faktu istnienia treści satanistycznych bądź satanizujących, niosących nihilizm, w przekazach wielu kapel.
Nie żałuje Ksiądz tej wyliczanki z poprzedniej broszurki? Diabeł, jak się okazało, tkwi w szczegółach. Gdyby Ksiądz zamiast pisać lapidarnie „The Beatles”, wyjaśnił, że chodzi o piosenki, które George Harrison napisał w aśramie z dedykacją dla Kriszny, uniknąłby wielu zarzutów…
To prawda. Zabrakło tego wyjaśnienia (pamiętajmy, że była to broszurka dla potrzeb wspólnoty, a nie praca naukowa). Dlatego w wersji książkowej i tej, która jest na stronach naszej szkoły ewangelizacji, nie ma tej wyliczanki. Nie dlatego, że problem nie istnieje. Nie ma – uznałem – najmniejszego sensu tworzenia listy kapel, których przekaz może mieć negatywny wpływ na życie duchowe człowieka.
Zalewa nas tysiące gier, płyt. Czy jakikolwiek sens ma prześwietlanie, filtrowanie każdej z nich?
Nie. Z jednego powodu: jest ich zbyt wiele. To ogromny problem. Nie tylko młodego pokolenia, choć ono jest najbardziej zagrożone. Myślę, że pole do popisu mają tu rodzice: przez wieki to oni byli takim naturalnym filtrem treści odpowiednich dla swych dzieci. To naprawdę nie są teoretyczne, wyssane z palca rozważanka. Przeprowadzałem modlitwy o uwolnienie nad dziećmi, które zostały poważnie „zainfekowane” przez Złego właśnie przez konkretne gry komputerowe. O tym mówi się oficjalnie. Sam słyszałem wiele ocen ekspertów, którzy analizowali poszczególne sekwencje tych gier.
W świecie, w którym wszystko wolno, wyskakuje Ksiądz z opowieścią o tym, że jakaś muzyka może stanowić zagrożenie. Świat tego nie kupi!
Nie musi. Moje spostrzeżenia wynikają z wieloletniej praktyki: ewangelizacji, modlitwy. Niestety, w całym zamieszaniu wokół mojej osoby media wyrwały kilka zdań z kontekstu.
I zastosowały niebezpieczny skrót myślowy: „Słuchasz Beatlesów – pójdziesz do piekła”.
Bzdura! Nigdy niczego podobnego nie powiedziałem. Jako kapłan mam prawo pisać o zagrożeniach: na przykład o wspomnianych krisznowskich ciągotach George’a Harrisona. Ale uwaga: zagrożenie to nie przestrzeń, w której od razu po wysłuchaniu piosenki pakuję się w stan zagrożenia demonicznego czy opętania! Nigdy niczego takiego nie napisałem.
Wróćmy do słynnej wycofanej listy. Dziennikarze zastanawiali się, co trefnego znajdziemy w popularnych od żłobka do nagrobka „Gwiezdnych wojnach”?
To kwestia wizji świata. Dwie ścierające się równorzędne siły (dobro zmaga się ze złem) i nigdy do końca nie wiadomo, która z tych stron wygra. To czysty manicheizm, pogląd odrzucony przez chrześcijaństwo. Mam prawo do takiej oceny? Mam. Nigdy natomiast nie powiedziałem, że oglądnięcie tego cyklu grozi duchowym zniewoleniem! A taką intencję przypisują mi dziennikarze. Ja zaznaczam jedynie: nieustanna walka dobra ze złem (przy braku istoty wyższej) to nie jest świat widziany przez pryzmat nauki Jezusa. Zamierzeniem nie było tworzenie szokującej listy filmów zakazanych, ale uwrażliwienie oglądających je chrześcijan, że wizja świata w nich zawarta nie ma zbyt wiele wspólnego z Ewangelią. Stosowany w mediach skrót myślowy: „oglądasz film – pójdziesz do piekła” to pomysł karkołomny, absolutnie niezgodny z nauką Kościoła i zdrowym rozsądkiem! Ja, wspominając o zagrożeniach, piszę jedynie o tym, że to rzeczywistości, które tępią naszą wrażliwość, oswajają nas ze złem.
Zarzucono Księdzu propagowanie „ciemnej strony mocy”.
Tych, którzy tak napisali, zapraszam na spotkania Szkoły Ewangelizacji w Bielsku, na spotkania modlitewne, które od lat animuję, na Msze z modlitwą o uzdrowienia. Można zerknąć do moich książek (znamienny tytuł: „Zwycięstwo światłości”!), posłuchać homilii, zobaczyć uliczne ewangelizacje, porozmawiać z tysiącami osób, które zetknęły się z działalnością naszej wspólnoty. Nigdy – absolutnie nigdy – nie skupiam się na złu. Co nie znaczy, że nie demaskuję, gdy trzeba, jak to pan nazwał, „ciemnej strony mocy”. Mówimy przede wszystkim o Jezusie. Pamiętajmy jednak, że On sam przestrzegał: „Bójcie się Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle”. Nigdy temat ciemności nie stanowił głównego nurtu nauczania! Głoszę kerygmat, zbawienie w Jezusie, życie w obfitości, światło. Ale częścią tej opowieści jest też maleńki akapit poświęcony temu, który nam zagraża. Dodajmy: Jezus całkowicie panuje na tą ciemną rzeczywistością. To również część Dobrej Nowiny! Nie koncentruję się na złu. Jaką przestrzeń zajmuje w moim sercu? – zastanawiałem się ostatnio. Pięć procent? Nie wolno się na tym skupić.
Wielu egzorcystów mówiło mi, że naturalnym „firewallem” katolika są sakramenty. Żyjąc nimi z dnia na dzień, nie infekuje się złem tak szybko jak ktoś wychowany na przykład w absolutnie ateistycznej rodzinie. Dla takiej osoby nawet lektura jakiejś ezoterycznej książki czy obejrzany w dzieciństwie film może być furtką dla Złego.
To prawda. Sakramenty dają ochronę i moc „stąpania po wężach i skorpionach”. Osoby, które są „normalne” w życiu z Jezusem (uwielbiam to słowo, bo naprawdę chodzi o normalność, a nie jakieś ekstrawagancje!), w taką przestrzeń po prostu nie wchodzą. W naszej wspólnocie jest około 200 osób. Żyją normalnie. Mają rodziny, dzieci, piastują odpowiedzialne funkcje i nie wchodzą w duchowe sektory, o których rozmawiamy.
Media zestawiły dwie postawy: egzorcysta z Bielska straszy duchowymi zagrożeniami, a w tym samym czasie ksiądz autorytet uśmiecha się serdecznie: Adam (Nergal – przy red.) to miły człowiek. Diabeł nie wchodzi przez darcie Biblii czy muzykę Behemotha. To zwykłe jasełka.
Trzymam się mocno katechizmu Kościoła, który wyraźnie mówi o grzechach przeciwko pierwszemu przykazaniu. Są dokumenty Papieskiej Rady do spraw Kultury i Papieskiej Rady do spraw Dialogu Międzyreligijnego, które mówią wprost o przestrzeniach New Age obecnych w dzisiejszej kulturze. Jest list episkopatu o zagrożeniach duchowych. Jest przede wszystkim słowo Boże…
Pytam, bo spotkałem mnóstwo ludzi kompletnie zdezorientowanych wypowiedzią ks. Bonieckiego. „Skoro demon nie wchodzi przez afirmację nihilizmu, piekła, bezczeszczenie Biblii – pytali – skoro to zwykłe jasełka, to przez co wchodzi?”. I nie były to niepiśmienne zastraszone staruszki…
To nie są jasełka. Paweł VI powiedział wyraźnie: „Szatan istnieje naprawdę”. Śmieszne (i smutne zarazem) jest to, że ktoś twierdzi, że profanowanie słowa Bożego nie stanowi duchowego zagrożenia…
Napisałby Ksiądz tę pierwotną listę z wyliczanką zespołów, filmów, wiedząc, jaka histeria rozpęta się po latach?
Nie wiem. To bardzo trudne pytanie. Na pewno wiele sformułowań dopracowałbym, trochę bym dopisał, kilka rzeczy zmienił. Ten stary tekst nie był przeznaczony dla szerokiego odbiorcy. To były wskazówki dla tych, którzy przygotowywali się do modlitwy wstawienniczej w naszej bielskiej wspólnocie. Nikt nie dostał praw do publikacji pierwotnej broszury. Byłem zdumiony, gdy ktoś (z pewnością bez złej woli) „powiesił” ten nieaktualny, wycofany tekst na stronie diecezji warszawsko-praskiej… Jest też druga strona medalu: sporo ludzi skorzystało z tych materiałów i szczerze dziękowało mi za to. Przez ostatni miesiąc dostałem mnóstwo sygnałów zapewnienia o solidarności, modlitwie. Nie mam ochoty demonizować współczesnego świata, obrażać się na współczesną kulturę, tupać nogami. Skoro żyjemy w tym świecie, w takim miejscu, czasie, rzeczywistości, to znaczy, że to Boży plan.
Coraz częściej słyszę, że nad Wisłą słowo egzorcysty znaczy więcej niż słowo biskupa… To teza tekstu „Egzorcyści – celebryci” w „Tygodniku Powszechnym”.
Nonsens. Protestuję głośno przeciwko jakiemukolwiek przeciwstawianiu egzorcystów ich biskupom! To manipulacja. Każdy egzorcysta jest powołany przez biskupa i jest mu absolutnie posłuszny. Działają w jedności. Co więcej, z tego posłuszeństwa płynie moc posługi uwalniania! To służba od początku do końca normowana przez Kościół, a nie działalność na własną rękę.
Ostatnio zmieniony 22 wrz 2013, 23:13 przez Bolito, łącznie zmieniany 1 raz.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gość Niedzielny

Post autor: Bolito » 22 wrz 2013, 23:08

„GOŚĆ NIEDZIELNY” (wyd. łowickie) nr 33 18 VIII 2013

Tabletki dla opornego ludu
Monika Augustyniak

- Usłyszałem słowa pewnej siostry: „I co, tak pojedziecie, pochodzicie po tym festiwalu i za rok znów wrócicie. A gdybyście mieli silną wiarę, w tym roku nawrócilibyście wszystkich” – opowiada Grzegorz Stalmierski.
Tygodniowe rekolekcje, niekończące się rozmowy, zarwane noce, zabawy integracyjne i pogotowie modlitewne rozdające witaminki duchowe – to tylko część atrakcji, które przygotowało dla woodstockowiczów prawie 800 młodych ewangelizatorów na tegorocznym Przystanku Jezus. Drugą stroną medalu były: ich lęk, niepewność, głębokie zaufanie Jezusowi i przełamywanie siebie. Młodzi z diecezji łowickiej twierdzą, że nagroda za podjęty trud jest wielka i że za rok znów pojadą głosić Ewangelię na polach Woodstock.

Faustynie się podoba
Jedyne, czego potrzeba, by zostać ewangelizatorem na PJ, to skończone 18 lat i głęboka wiara w Jezusa. Tylko tyle i aż tyle. Grzegorz Stalmierski, który po raz drugi uczestniczył w Przystanku Jezus, twierdzi, że to, co w tym roku przyciągało woodstockowiczów, to ubóstwo i cisza panujące pod namiotem ewangelizatorów. – W zeszłym roku były koncerty, wielu biskupów i gigantyczne przedsięwzięcie. W tym wręcz przeciwnie – cisza, spokój. Młodzi z festiwalu przychodzili, bo chcieli być w ciszy – wspomina Grzegorz.
Rekolekcje rozpoczynające Przystanek Jezus prowadził bp Edward Dajczak. Dotyczyły miłosierdzia Bożego. – Słychać, że biskup czyta „Dzienniczek” Faustyny. Mówił o grzechu, nędzy, biedzie i o tym, że im ich więcej, tym więcej też miłości. Z takim nastawieniem szliśmy na pola. Myślę, że Faustynie by się tu spodobało. Miałem wrażenie, że ja nie mam nic do zaoferowania. Oddawałem Bogu moją słabość i grzech, a On posługiwał się mną podczas rozmów z młodym i w czasie modlitw za nich – opowiada Grzegorz. A chętnych nie brakowało.
Każdego dnia od rana do wieczora kilkuosobowe grupy wtapiały się w woodstockowy tłum, by zanieść tam Jezusa. – Dla mnie najważniejsze było to, by dać miłość – opowiada Daniel Okruch. – Nie chciałem wciskać ludziom Jezusa na siłę, ale pomóc im, wysłuchać, dać to, czego potrzebują. Często oddawałem swój obiad, rozdałem poświęcone medaliki i bransoletki. A to był dobry wstęp do rozmowy. Na Woodstock ludzie są bardzo otwarci i często potrzebują się wygadać i usłyszeć o tym, że są umiłowanymi dziećmi Boga, który ich kocha i z tej miłości umarł na krzyżu. Te słowa sprawiają, że młodzi zaczynają płakać i oddają swoje życie Jezusowi.

Bóg tam mówi
Warto zauważyć, że nie każdemu dane są odwaga i śmiałość do tego, żeby wśród wytatuowanych i często groźnie wyglądających ludzi głosić Jezusa. Są też i tacy, którzy obawiali się, że nie starczy im miłości do każdego napotkanego człowieka. – Kilkanaście dni przed Przystankiem Jezus byłem na Festiwalu Kultury Wschodniej, na którym było pełno wyznawców Kriszny – opowiada Daniel. – Tak bardzo mnie wkurzali, że sobie z tym nie radziłem. Na Przystanku nic takiego nie miało miejsca. Rekolekcje tak bardzo przepełniły mnie miłością Jezusa, wobec której czułem się bardzo malutki, że na polach Woodstock zrozumiałem, że wszyscy jesteśmy dziećmi Boga.
Monika Pintara przez pierwsze dni żałowała, że przyjechała na Przystanek. – Po prostu się bałam. Ludzi, którzy mogą być agresywni, reakcji na moje pytania o Boga, czyjejś krytyki mojego świadectwa. Tylko przed Najświętszym Sakramentem czułam wytchnienie. Klękałam i biadoliłam Jezusowi. A On odpowiedział bardzo szybko. Otworzyłam Pismo Św. i przeczytałam: „Nie bój się ich, nie lękaj się ich oblicza, chociaż są ludem opornym (...). Udasz się do zesłańców, do twoich rodaków i powiesz im: »Tak mówi Pan Bóg«, czy będą słuchać, czy też nie”.
Następnego dnia, opowiadając Bogu o moim lęku przed tym, co powiedzą inni, otworzyłam fragment „unikniesz chłosty języka”. Nie miałam wątpliwości, że jestem na właściwym miejscu i Bóg chce się mną posługiwać – mówi Monika. Rzeczywiście, spotkała wielu młodych, z którymi przeprowadziła głębokie i często trudne rozmowy. Twierdzi, że Bóg uchronił ją przed spotkaniami z agresywną reakcją rozmówców, bo wie, jak bardzo się tego bała. – To były moje rekolekcje, czas adoracji, głoszenia Ewangelii i spotkań z niesamowitymi ludźmi z Przystanku Jezus, którzy nie cofali przed niczym, by każdy mógł usłyszeć o Bogu. Za rok też jadę – zapewnia.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Gość Niedzielny

Post autor: Bolito » 08 gru 2014, 23:16

„GOŚĆ NIEDZIELNY” (Wyd. Koszalińsko-Kołobrzeskie) nr 35 31 VIII 2014

Sekciarski efekt pizzy

Karolina Pawłowska
Feeria barw i zapachów, egzotyczna muzyka i zwiewne stroje przyciągają jak lep. Ale ty nie daj się złapać!
Ławeczki przed sceną ustawioną na kołobrzeskiej plaży, na której występują indyjscy muzycy i tancerze, zajęte są niemal do ostatniego miejsca. W okalających scenę namiotach też nie brakuje atrakcji. Największy tłum w sklepiku z tandetnymi, kolorowymi i pobrzękującymi pamiątkami. W kolejnych można spróbować wegetariańskich specjałów, zrobić sobie tatuaż z henny czy obejrzeć pokazy magika. 
Festiwal wędruje po nadmorskich miejscowościach przez całe wakacje. Organizatorzy reklamują go jako najsłynniejszy orientalny happening w Polsce, prezentację różnych aspektów kultury starożytnych Indii.
Dla spragnionych egzotycznych wrażeń i poznających kulturę Wschodu jedynie z bollywoodzkich produkcji to niewątpliwie gratka. 
Zaglądam do namiotu „pytań i odpowiedzi”. Tu dowiaduję się, że właściwie nie ma żadnej różnicy między Kryszną a Jahwe, a joga to zdecydowanie coś więcej niż ćwiczenia. Cierpliwe odpowiedzi zagłusza nieco intonowana ze sceny od kilkunastu minut transowa mantra wyznawców Kryszny. – To znaczy wszechatrakcyjny – zapewnia mężczyzna z namiotu. 
Zupełnie innego zdania jest s. Michaela Pawlik, która przez lata jako świecka misjonarka pracowała w Indiach. – Czarny, nikczemny, zły – to z sanskrytu znaczenie słowa Kryszna. Jeśli ktoś śpiewa w kółko „boski czarny, boski dzielny”, to o kogo chodzi? – pyta dominikanka, autorka książek o wyznawcach niebieskiego bóstwa. 

Efekt pizzy
Ksiądz prof. Janusz Bujak, wykładowca koszalińskiego seminarium duchownego, przyznaje, że Towarzystwo Świadomości Kryszny to sekta. – Ten stworzony w Ameryce ruch to odłam hinduizmu, dostosowany do potrzeb świata zachodniego i przygotowany w formie łatwej do przełknięcia. Człowiek dostaje produkt, w którym wymieszane są elementy mu znane z orientalnymi – taki efekt pizzy. Do tego dochodzi bombardowanie miłością i psychomanipulacja, więc produkt ten jest niezwykle niebezpieczny – wyjaśnia diecezjalny referent ds. sekt. 
Organizatorzy Festiwalu Indii nie podzielają tych obaw. Przyznają, że wyznawcy Kryszny na festiwalu są obecni, ale im zależy na promowaniu sztuki i artystów. – Indyjska kultura wiąże się z religią, ale impreza nie ma profilu religijnego. Nawet jeśli naszymi gośćmi są wyznawcy Kryszny, to nie nauczają – przekonuje Agnieszka Dawidowska, prezes Fundacji Viva Kultura, tej samej, która przygotowuje Pokojową Wioskę Kryszny na Festiwalu Woodstock. 
Dużo mówi o płaszczyźnie kulturowego porozumienia, wartości, jakie niesie ze sobą poznawanie różnorodności, oraz o pochwałach, które festiwal zbiera na całym świecie. Z niejakim zdumieniem przyjmuje informację, że Towarzystwo Świadomości Kryszny uznawane jest za sektę. – Byliśmy w tym roku na tournée w Indiach i tysiące członków Towarzystwa byłoby zdumionych tym, że są postrzegani jako sekta – uśmiecha się cierpliwie. – Czy pani czuła na tym festiwalu elementy agitacji religijnej? Staramy się, żeby tego nie było, z szacunku dla kultury, w której tu funkcjonujemy. Celowo nie prowadzimy i nie dążymy do żadnych form agitacji religijnej – zapewnia pani prezes.

Subtelna gra
Ksiądz Radosław Siwiński z niemałym niepokojem przygląda się festiwalowi i nie ma wątpliwości, że ryzyko jest realne. 
– Odkrywanie różnych kultur nigdy nie jest złe, ale nie zapominajmy o tym, że orientalna kultura ściśle wiążą się z religią. Przyzywanie energii, duchów, bóstw jest niebezpieczne. To nie musi być nawet świadome działanie. Dotykając brudnych rzeczy, zawsze się w jakimś stopniu pobrudzisz – przestrzega diecezjalny egzorcysta, choć zdaje sobie sprawę, że dla niektórych brzmi to jak śmieszne zabobony. – Nie chcemy dopatrywać się wszędzie demonów, ale dzisiaj naprawdę wielu ludzi wchodzi w niebezpieczne sprawy. Ilu młodych, wykształconych ludzi „bawi się” w magię, podpisuje cyrografy, korzysta z astrologów i z głęboką wiarą kieruje się horoskopami? To w zachodniej, oświeconej Europie nie jest śmieszne, ale to, co Kościół katolicki mówi o działaniu zła w świecie już tak? – pyta retorycznie. 
Posługując na ewangelizacjach i w koszalińskim Domu Miłosierdzia, nieraz miał okazję doświadczyć, że to, o czym mówi, to nie tylko strasznie złym wilkiem. 
– Na jednej z nadmorskich ewangelizacji zjawiła się w kościele osoba, która, jak się potem okazało, była opętana. Jednym z czynników opętania była także przynależność do sekty, i celowo używam tego słowa, wyznawców Kryszny. Dzisiaj jest osobą wolną, ale wówczas potrzeba było kilkakrotnych egzorcyzmów, żeby pozbyć się demonów – opowiada.
Siostra Michaela rozumie, że indyjska kultura może być pociągająca, ale zaleca ostrożność. – Ludzie dojrzali są bardziej krytyczni w stosunku do tego, co widzą i słyszą. Natomiast u młodzieży emocje są bardzo żywe, ta cała kolorowa otoczka bardziej działa na ich zmysły. Zresztą sami wyznawcy Kryszny właśnie tak o nim mówią, jako o działającym na zmysły mistrzu uwodzenia. Jak się chce kogoś uwieść, to nie zaczyna się od wyłożenia kart na stół, tylko od subtelnej gry. To jest metoda manipulacji, choćby przez sztukę, kolory, muzykę, piękno. Ktoś, kto zna dalsze punkty programu, nie złapie się na ten haczyk, inny da się wciągnąć, pójdzie dalej – dodaje dominikanka.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Awatar użytkownika
Purnaprajna
Posty: 2267
Rejestracja: 23 lis 2006, 14:23
Lokalizacja: Helsinki/Warszawa
Kontakt:

Re: Gość Niedzielny

Post autor: Purnaprajna » 09 gru 2014, 06:47

Gość Niedzielny pisze: 
Zupełnie innego zdania jest s. Michaela Pawlik, która przez lata jako świecka misjonarka pracowała w Indiach. – Czarny, nikczemny, zły – to z sanskrytu znaczenie słowa Kryszna. Jeśli ktoś śpiewa w kółko „boski czarny, boski dzielny”, to o kogo chodzi? – pyta dominikanka, autorka książek o wyznawcach niebieskiego bóstwa. 


- Każdy widzi to, co sam ma w sercu. Jeżeli ktoś widzi, w będącym źródle wszelkiej światłości i ostoi wiecznej religii, Krysznie, ciemność i szatana, to co ma w sercu? - pyta czytelnik "Gościa Niedzielnego", który też był wielokrotnie w Indiach, ale nie jest opłacany przez Dominikanów.

- Ta samozwańcza, tzw. "ekspertka" od hinduizmu powinna choć raz w życiu zapoznać się z treścią Bhagawad-gity, zanim zacznie udzielać wywiadów na temat Kryszny - mówi inny, starszy czytelnik "Gościa Niedzielnego", który twierdzi, że wyłysiał na skutek czytania w nim dyletanckich paszkwili.

"Niezamanifestowany i poza ciemnością materii, On jest źródłem światła we wszystkich obiektach świetlnych. On jest wiedzą, jej przedmiotem i celem. To On przebywa w sercu każdej żywej istoty." (Bhagawad-gita 13.18 )

"We Mnie ma swoje źródło światłość słoneczna, która rozprasza ciemność całego świata. Ode Mnie jest również blask ognia i czar księżycowego światła." (Bhagawad-gita 15.12)

"Zawsze, kiedy tylko i gdzie tylko zamierają praktyki religijne, o potomku Bharaty, i zaczyna szerzyć się bezbożność – wtedy zstępuję osobiście." (Bhagawad-gita 4.7)

"Po to, aby wyzwolić pobożnych i unicestwić niegodziwców, jak również dla odnowienia zasad religii, Ja Sam przychodzę w każdym milenium." (Bhagawad-gita 4.8 )

"Ty jesteś celem pierwotnym i najwyższym; Ty jesteś ostatecznym miejscem spoczynku tego całego wszechświata; Ty jesteś najstarszy i niewyczerpany; Ty jesteś ostoją wiecznej religii, Osobą Boga. Takie jest moje zdanie." (Bhagawad-gita 11.18)

ODPOWIEDZ