Prasa lokalna i mało znana o nas

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Prasa lokalna i mało znana o nas

Post autor: Bolito » 11 paź 2013, 21:19

Kolejna (a właściwie ta sama co zawsze) historia z mrocznego świata Roberta T.

„SZUM Z NIEBA” nr 2 (110) III – IV 2012

Labirynty zła
Robert Tekieli

By „łowienie” ludzi na wędkę zła było skuteczne – trzeba spuścić wodę ze stawu. Wtedy nikt nie będzie miał szans. Tą wodą jest kultura. Przed nią nie ma ucieczki. Jeśli będzie zatruta – każdy tego doświadczy. Ludzie, którzy wchodzą w labirynty zła w dzisiejszych czasach (sekty, okultyzm, spirytyzm, toksyczne style życia), myślą, że są wolni, a nie są.

SEKTY
Siedemnastoletni Konrad pokłócił się z ojcem. Już zarabiał na życie (pisał programy komputerowe). Podczas kłótni powiedział: „dość” i postanowił żyć na własny rachunek. Trzasnął drzwiami i poszedł na dworzec. Pociąg w prawo, pociąg w lewo, ale jednak nie wsiadł do żadnego. Przed dworcem stała grupka młodych, sympatycznych ludzi, ubranych na biało – wyznawcy Hare Kriszna. Przyłączył do nich. Po dwóch miesiącach zadzwonił do ukochanej matki, by powiedzieć: „nienawidzę cię, nigdy się już nie spotkamy”. Później, gdy opowiadał tę historię w radio – aż się czerwienił. W trakcie jego pobytu w sekcie, nieoczekiwanie przyjechał guru. Bili się o jego brudne skarpety jak o relikwie. Nałożyli je na głowę i paradowali dumnie przed ludźmi. Sekta była w stanie inteligentnemu, pracującemu w branży komputerowej człowiekowi, wmówić, że brudne skarpety mogą pomóc w zbawieniu; przekonać, by wstawał o czwartej rano i 1068 razy powtarzał określony zestaw dźwięków (mantra); namówić do przestrzegania niskobiałkowej diety, która czyni człowieka słabszym i bardziej podatnym na manipulację. Jak to się udało? Gdy człowiek przeżywa deficyt, a sekta obieca, że go zaspokoi – ma duże szanse powodzenia.
Ania, studentka. Po pół roku studiów na uniwersytecie, otrzymała stypendium naukowe. Miała ogromną potrzebę pomagania ludziom. Pewnego dnia w rektoracie zobaczyła ogłoszenie zachęcające do działania na rzecz uniwersalnej miłości wszystkich ludzi na całym świecie. Kryła się za nim sekta Moona. Ania zaczęła chodzić na spotkania. Pracowała. Pakowała paczki. Po dwóch latach „obudziła się” na stadionie w Seulu wśród dziesięciu tysięcy par, które miały zawrzeć związek małżeński z osobami, które widziały po raz pierwszy. Gdy Ania zobaczyła trzy razy starszego, niższego od niej, skośnookiego człowieka – oprzytomniała. Uciekła ze stadionu. Podobnie jak Konrad. Na jego szczęście guru przyjechał zbyt wcześnie, gdy ten był jeszcze w stanie wyciągać wnioski. Jak to się dzieje, że człowiek robi rzeczy, których nie chce i które go kaleczą? Co się stało Konradowi? On nie miał doświadczenia pozytywnie przeżytego autorytetu. Nie spotkał bezinteresownego dorosłego. A w sekcie był ktoś, kto wiedział wszystko, i nikt z nim nie dyskutował. Przez pierwsze trzy miesiące Konrad był otoczony zainteresowaniem: przychodzili do niego, wypytywali. Ale kiedy zerwał więź z ostatnią osobą, która go kochała, to zainteresowanie się skończyło. Dostał książki do ręki, przez osiemnaście godzin musiał je sprzedawać na ulicy, i w ten sposób zarabiać na życie. Pierwszy etap w sekcie to epatowanie miłością i zaszczepianie poglądów, by przekształcić światopogląd osoby, by zamrozić jej świadomość. Niszczy się w ten sposób autorytet Kościoła i autorytet nauki, wprowadzając ten stworzony przez sektę. Z jednej strony bardzo banalny, z drugiej – skuteczny. Czasem wystarczy jeden kurs internetowy, jedne warsztaty, by zatruć świadomość człowieka i go okaleczyć. Czasem ideologia danej sekty może odbiegać od zdrowego rozsądku w sposób dramatyczny, ale jeśli ktoś w nią uwierzy – jej twórca ma nad tą osobą władzę nieograniczoną. W sekcie są ludzie, którzy wykorzystują, i ludzie, którzy są wykorzystywani. Na tym to polega. Kościół daje wolność, a sekta ja zabiera. Jeśli usłyszysz, co do ciebie mówi Jezus, jeśli przyjmiesz to, co jest podawane za pomocą dogmatu – wszystko pozostałe zależy od twojej woli i twojego sumienia. Sekta będzie ci mówiła, co masz robić, jak masz to robić, jak masz myśleć, nie pozostawiając ci wyboru. W Polsce jest około trzystu pięćdziesięciu sekt, nikt ich już nie monitoruje.

BIOENERGOTERAPIA
Około trzech milionów ludzi w Polsce miało z nią do czynienia, także w kościołach. Jednym z najbardziej znanych „uzdrowicieli” był Clive Charris. Człowiek, który wchodząc do kościoła, mówił: „proszę usunąć Jezusa Eucharystycznego”. Kapłani myśleli, że chodzi o szacunek. W większych kościołach, gdzie zdarzało się, że taberanaculum znajdowało się w nawie bocznej i Harris go nie widział – nie mógł uzdrawiać. „Coś” mu przeszkadzało. Wielu ludzi myślało, że to człowiek od Boga. Ale po jego wizytach tworzyły się rozłamy we wspólnotach. W końcu ktoś go zapytał, po wielu latach, jak on właściwie uzdrawia. Odpowiedział, że za pomocą duchów. W tradycji anglosaskiej taki rodzaj uzdrawiania jest czymś dobrym. Niektóre osoby, które uczestniczą w seansach bioenergoterapeutycznych faktycznie ma odczucie uzdrowienia. Każda osoba, która uczestniczyła w takich seansach, ma potem problemy duchowe, które najczęściej kończą się depresją, której nie da się w tym przypadku wyleczyć farmakologicznie. Czasem potrzeba nawet egzorcyzmu.

SZTUKI WALKI I MEDYTACJA WSCHODNIA
Inną drogą do utraty wolności są sztuki walki. Na świecie jest około trzech milionów ludzi, którzy ćwiczą aikido, czy tchai-chii. Każdy człowiek, który to ćwiczy i przejdzie pierwszy etap, czyli zacznie łączyć ruch z panowaniem nad umysłem – to do otwarcia się na rzeczywistość duchową droga już niedaleka. Medytacja chrześcijańska, a medytacja wschodnia, naturalistyczna, to są zupełnie dwie różne rzeczy. Medytacje, które są na rekolekcjach ignacjańskich, nie mają z nią nic wspólnego. Znam przypadek osoby, która medytowała na sposób wschodni i na rekolekcjach nie potrafiła wejść w modlitwę medytacją. Za każdym razem, kiedy się wyciszała i próbowała się modlić – wchodziła na ścieżkę praktyk wschodnich. Dla niej istotą był pusty umysł i rozluźnienie ciała, czyli pewna technika. A technika to już nie jest modlitwa. Chrześcijanie nie polegają na technikach, bo Bóg się do nich nie nagina. Można się modlić na sto różnych sposobów, ale dla Boga nie jest ważne, czy mamy wtedy prosty kręgosłup, czy nie. Ale ważne jest w kogo i w co wierzymy.

PSYCHOMANIPULACJA
Na czym polega? Człowiek robi coś co mu szkodzi i tego chce. Wymownym przykładem na to są grupy ludzi w Stanach Zjednoczonych zwane chicken houk. Są to mężczyźni, którzy wywodzą się zazwyczaj z rodzin patologicznych, i którzy stają się manipulantami. W dzieciństwie, byli stawiani w obliczu różnych okoliczności, w których inni nie daliby sobie rady. Dzięki temu potrafią odczytać z mowy ciała wiele informacji. Ci mężczyźni jeżdżą po dworcach i wybierają młode, ładne dziewczęta, czytając mowę ich ciał, rozpoznają, kiedy taka dziewczyna może stać się łatwym łupem. Polują na nie jak jastrzębie na kurczaki. W efekcie takich spotkań nawiązuje się znajomość, która prowadzi do zakochania, a w końcowej fazie do zarabiania swoim ciałem na ulicy. Te dziewczyny robią to z miłości do tych mężczyzn. Kaleczą się na własne życzenie. U korzenia tego jest brak miłości, uczuć, wsparcia, przynależności. Ktoś daje złudzenie, że ten brak wypełni.

KULTURA
Można powiedzieć, że metody psychomanipulacji to łowienie ludzi na wędkę. Ale ryby z czasem uczą się chować. Dlatego, by łowienie było skuteczne – trzeba spuścić wodę ze stawu. Wtedy nikt nie ma szans. Tą wodą jest kultura. Przed nią nie ma ucieczki. Jeśli będzie zatruta – każdy tego doświadczy. Ludzie, którzy wchodzą w labirynty zła w dzisiejszych czasach (sekty, okultyzm, spirytyzm, toksyczne style życia), myślą, że są wolni, a nie są. W Polsce taką rolę przez wiele lat spełniał komunizm, który niszczył ludzi, rodziny, więzi, kościoły. Obecnie komunizm zastąpił konsumpcjonizm i materializm. Najwymowniejszym tego przejawem jest aborcja, eutanazja, swoboda seksualna. Te zjawiska w wielu krajach są czymś normalnym. O eutanazji mówi się, że jest przejawem miłosierdzia, jednak coraz częściej po prostu przejawem rachunku ekonomicznego (w Holandii pięćdziesiąt procent osób jest jej poddawanych wbrew własnej woli, nie istnieją hospicja). O homoseksualizmie mówi się, że jest normą, o aborcji, że jest prawem, że narkotyki są ok. Taki styl życia staje się wodą w stawie, w którym żyjemy, powietrzem, którym oddychamy, kulturą życia, która odbiera wolność. Taką rolę spełnia też prasa. W wielu czasopismach można przeczytać historie osób, które żyją w taki sposób, korzystając ze źle rozumianej wolności. W młodości: alkohol, narkotyki, kolejni partnerzy, aborcje. Szał. Opis tego zajmuje większą część tekstu. Dopiero w ostatnim akapicie jest o zakładzie psychiatrycznym i śmierci w samotności. Zazwyczaj w pamięci zostaje początek, bez powiązania z dalszymi konsekwencjami.

DROGA WYJŚCIA
Jak uniknąć pułapek? Rzeczywistość jest poznawana w stu procentach przy pomocy dwóch narzędzi: rozumu czyli nauki i religii. Chrześcijaństwo jest religią objawioną, która daje nam konkretne reguły postępowania i rozum – dzięki temu możemy dokonywać wyborów. W labirynty zła wchodzi się zazwyczaj przez głupotę, a ta polega na tym, że wierzymy w coś, co powinniśmy wiedzieć. Jak można wierzyć, że kawałek metalu może wpłynąć na moje życie? A ludzie noszą pierścienie atlantów. To jest irracjonalne, ale to robią. A już samo noszenie jest aktem wiary. Chrześcijaństwo jest nieskończenie prostą religią. Nam wystarczą słowa: „Jezu ufam Tobie” I tyle. Jeśli ufam Bogu – nie skomplikuję sobie życia. Ale z Bogiem nie ma żartów. Z Nim się jest albo na sto procent, albo wcale. Ktoś, kto jest z Bogiem na dziewięćdziesiąt dziewięć, to jest na zero. Między światłością, a ciemnością jest otchłań. A ona ma zero grubości. Jest tak, tak lub nie, nie. Kropka.

Tekst nieautoryzowany. Powstał na podstawie konferencji wygłoszonej w Łodzi w lutym 2012r.
Opracowanie B.Sz-Z.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Prasa lokalna i mało znana o nas

Post autor: Bolito » 27 lis 2013, 19:01

To właściwie cytat z bloga, ale na stronie czasopisma, więc powiedzmy, że pasuje.

„MISYJNE DROGI"

Misyjny Blog

Konark
Jacek Mocek w poniedziałek, 04 marzec 2013 w Indie

Odwiedziłem drugi z najważniejszych punktów pielgrzymkowych Indii – wschodnie - Puri. Wejść do tamtejszej świątyni nie można. Wyłączność maja Hindusi. W miasteczku niezły bajzel. Wszędzie krowy i bawoły. Masa ich leży na głównej szerokiej drodze w mieście.
Spotkałem grupę białych, których „błędne mniemania uwiodły'' Nie wiem, czy cytat dokładny. Czułem się zażenowany ich postawą. Szli śpiewając. Kobiety tańczyły taniec Hary Krishna. Gdy ich później spotkałem okazało się, że są to Rosjanie. Wtedy wszystko stało sie jasne.
Kilka godzin później szybki skok do Konark, w której jest świątynia słońca w kształcie dużego wozu. A w niej dużo symboliki także erotycznej.
Chciałem dać więcej zdjęć, lecz wolno sie lądują. Musze kończyć, za 30 min mam pociąg do Kalkuty. Cybercafe to zawsze duża strata czasu.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Awatar użytkownika
trigi
Posty: 2068
Rejestracja: 09 sie 2011, 13:38
Lokalizacja: UK

Re: Prasa lokalna i mało znana o nas

Post autor: trigi » 28 lis 2013, 19:44

Bolito pisze:Kolejna (a właściwie ta sama co zawsze)
„SZUM Z NIEBA” nr 2 (110)
ubranych na biało – wyznawcy Hare Kriszna.
pomimo szumu - mało znane, teraz jest na biało wizerunek sie zmienia...
Bolito pisze: Misyjny Blog

Gdy ich później spotkałem okazało się, że są to Rosjanie. Wtedy wszystko stało sie jasne.
Do Puri pojechał, ale do Moskwy to lepiej niech się nie udaje...

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Prasa lokalna i mało znana o nas

Post autor: Bolito » 25 gru 2013, 18:42

Artykuł nieprzychylny, ale zadziwiająco konkretny, jak na tego typu publikacje, prawie bez błędów.

„MISYJNE DROGI” nr 6 (162) XI – XII 2013

Wilk w owczej skórze

Są promowani podczas wielu koncertów rockowych w Polsce. Rozdają jedzenie i mantrę. Zabierają wolność i niszczą człowieka.
Pomimo że Hare Kryszna wywodzi się z hinduizmu, to organizacja formalnie narodziła się w Stanach Zjednoczonych. Ruch szybko rozprzestrzenił się w krajach europejskich, wzbudzając swą działalnością skrajne opinie, które nasiliły się po ujawnieniu skandalicznych praktyk wewnątrz tej organizacji. Pod pozorem tolerancji religijnej oraz działalności społecznej, kulturowej i proekologicznej, Hare Kryszna nieustannie poszukuje nowych zwolenników orientalnej religijności.

U początków
Międzynarodowe Towarzystwo Świadomości Kryszny (MTŚK, ang. International Society for Krisna Consciousness – ISCON), szerzej znane jako Hare Kryszna, to neohinduski ruch filozoficzny, ukształtowany w 1966 r. w Stanach Zjednoczonych. Doktryna wspólnoty bazuje na kulturze, tradycji i wierzeniach indyjskich, zaś w znacznej mierze czerpie z wisznuizmu – jednej z gałęzi hinduizmu. Za prekursora ruchu należy uznać hinduskiego uczonego Abhaya Charana Bhaktivedantę Swami Prabhupādę (1896–1977), który na polecenie swojego duchowego mistrza Bhaktisidhānty Sarasvatīm Thākury, w 1965 r. wyruszył z misją szerzenia świadomości Kryszny do Stanów Zjednoczonych.

Stany Zjednoczone ojczyzną ruchu Hare Kryszna
Burzliwe lata siedemdziesiąte, obfitujące w studenckie frustracje i społeczne protesty, stworzyły podatny grunt dla rozwoju sekt oraz nowych ruchów religijnych w Stanach Zjednoczonych. Demonstranci odczuwali głęboką potrzebę reorganizacji ówczesnej rzeczywistości społeczno-politycznej i stworzenia nowego, lepszego świata. Na fali sprzeciwu wobec tradycji wzrosła również popularność niekonwencjonalnych, egzotycznych praktyk duchowych. Nauka A.C. Bhaktivedanta Swami Prabhupādy trafiła na podatny grunt, a hinduski uczony w szybkim czasie zyskał wielu zwolenników, co umożliwiło legalizację działalności wspólnoty w lipcu 1966 r. oraz utworzenie w 1972 r. własnej korporacji propagandowo-wydawniczej: „The Baktivedanta Book Trust”. To z kolei pozwoliło rozszerzyć działalność ruchu na Europę Zachodnią.

Krysznowcy u hipisów
W 1977 r. pierwsi wyznawcy Hare Kryszna przybyli do Polski i wzięli udział w corocznym zlocie hipisów w Częstochowie, zyskując nowych sympatyków. W następnym roku wyświęcono zaś pierwszego polskiego ucznia – Uttama Bhakti Dąsa. Ze względu na trudną sytuację polityczną prawnej rejestracji grupy dokonano dopiero w czerwcu 1988 r. Natomiast status związku wyznaniowego uzyskano 31 stycznia 1991 r. Obecnie na terenie Polski znajdują się trzy świątynie Hare Kryszna: w podwarszawskim Mysiadle, Wrocławiu i Czarnowie; oraz pięć ośrodków: w Krakowie, Białymstoku, Lesznie, Poznaniu i Wałbrzychu. Oficjalne spotkania krysznistów odbywają się też w Łodzi i Katowicach. Dziś ich działalność jest mocno obecna i promowana podczas Przystanku Woodstock, gdzie gromadzi się nawet do 500 tys. młodych ludzi.

Doktryna Hare Kryszna
Założenia doktrynalne Hare Kryszna nawiązują do nauki hinduskiego mistyka Ćajtanja Maharabhu (1486–1534), który propagował wiarę w Krysznę jako najwyższą osobę boską oraz praktykę intonowania jego świętych imion, czyli codziennego odmawiania lub śpiewania mahā-mantry, z użyciem korali modlitewnych japa. Wypowiadając formułę, adepci podkreślają wszechatrakcyjność Kryszny, uznając go za źródło energii i radości. Proszą również, by mogli mu służyć. Członkowie ruchu wierzą, że jedynie praktykowanie mahā-mantry pozwoli im odzyskać świadomość Kryszny, inaczej oczyścić umysł oraz odizolować się od māyā – złudzeń i niewiedzy, symbolizujących zło otaczającego świata. Hare Kryszna naucza, że wyzbycie się pragnień i przyjemności materialnych pozwoli duszy ludzkiej wyzwolić się ze źródła wszelkich cierpień, czyli z ciała oraz cyklu wcieleń. Wyznawcy wierzą, że można tego dokonać na drodze bhakti-jogi, czyli służby oddania, oznaczającej poświęcenie całej swej uwagi dla Kryszny. Dzięki tej praktyce dusza bhaktiego – wielbiciela wstąpi po śmierci do świata duchowego na planetę Kryszny.
Filozofia krysznistów w niewielkim stopniu odwołuje się do Wed – tradycyjnych pism hinduskich, a w znacznej mierze korzysta ze starożytnych komentarzy do nich. Istotne znaczenie przypisuje się Bhagavad-gitcie, czyli sanskryckiej księdze Pieśni Pana, w której opisano rozmowę Kryszny z jego przyjacielem Arjuną o duchowości ludzkiej oraz rzeczywistości transcedentalnej. Analiza tego tekstu pozwoliła założycielowi Hare Kryszna określić zasady życia wspólnotowego oraz hierarchię grupy. Według A.C. Bhaktivedanta Swami Prabhupādy ludzie cierpią, a ich działania są nieefektywne, ponieważ wszelkie ich działania podyktowane są jedynie potrzebami materialnymi: jedzenia, spania, łączenia się w pary i obrony. Sprzeciwiając się konsumpcjonizmowi oraz wypaczeniom społecznym, hinduski uczony apelował o unikanie grzesznych zachowań, mających na celu dostarczenie przyjemności fizycznych, między innymi: hazardu, seksu, stosowania środków odurzających i używek (w tym: alkoholu, narkotyków, kawy, herbaty, niekiedy też czekolady). „Czysty” wielbiciel Kryszny nie powinien być w jakikolwiek sposób związany ze światem pasji lub ignorancji – rzeczywistości oddalonej od Kryszny, której wyraz stanowi pożywienie w postaci mięsa, ryb i jajek. Oprócz stosowania powyższych reguł, by osiągnąć idealne życie duchowe, ludzie powinni w pełni podporządkować się boskiemu autorytetowi. W tym procesie istotną rolę przypisuje się mistrzom duchowym – sługom Kryszny, których zadaniem jest niesienie pomocy uczniom przez przekazywanie im nauk oraz łaski Pana. Guru powinni kierować duchowym rozwojem adepta tak, aby zmusić go do okazania szacunku i całkowitego posłuszeństwa nauczycielowi.

Działalność misyjna czy destrukcyjna?
Hare Kryszna ukrywa działalność agitacyjną za fasadą akcji społecznych, kulturowych lub proekologicznych. Z inicjatywy ruchu organizowane są festiwale oraz uliczne święta, które mają na celu przybliżenie kultury, tradycji i religijności hinduskiej, na przykład: Festiwal Dni Kultury Wedyjskiej, Festiwal Wozów lub Jarmark Indyjski. Ponadto organizacja prowadzi szeroką działalność propagandowo-wydawniczą, sprzedając na ulicach swoje publikacje oraz rekwizyty indyjskie.
Z reguły wyznawcy krysznaizmu zapewniają, że filozofia ruchu nie stoi w sprzeczności z doktrynami innych wyznań religijnych, a może uzupełnić praktyczną sferę duchowego rozwoju człowieka o nowe, orientalne doświadczenia mistyczne. Jednak te deklaracje nie są zgodne z prawdą. W publikacji: „W stronę samopoznania” założyciel organizacji A.C. Bhaktivedanta Swami Prabhupāda przyznał: Kriszna kończy Bhagavad-gītę zaleceniem: (…) Porzuć wszelkie wymyślone religie i po prostu podporządkuj się Mi (…). Podporządkowanie się Krisznie to prawdziwa dharma (czyli właściwy sposób wypełniania obowiązków życia duchowego – przyp. red.). Każda inna tzw. dharma jest wymysłem. Kryszniści uważają, że posiadają monopol na prawdę, dzięki czemu jedynie ich oferta religijna jest autentyczna i pozwala czynić postępy w życiu duchowym. Co więcej, członkowie ruchu dezinformują swoich rozmówców, twierdząc, że Kryszna to uniwersalne określenie Boga, który jest znany pod różnymi imionami we wszystkich religiach świata. W rzeczywistości wielbiciele uznają Krysznę za najwyższą osobę oraz jedynego boga, który stanowi źródło wszelkiej przyjemności. Wymieniają jego imiona: Kryszna, Rama lub Wisznu. Przyznają jednocześnie, że Jezus Chrystus nie jest Bogiem, a jedynie wielbicielem Kryszny.

Zagrożenie
Przynależność do Hare Kryszna to zagrożenie dla człowieka zarówno w wymiarze fizycznym, jak też psychicznym i religijnym. Wyniszczający proces indoktrynacji grupy, silnie zhierarchizowana struktura ruchu wespół z ascetycznymi warunkami życia oraz koniecznością bezwzględnego posłuszeństwa jednostki wobec guru, mogą przyczynić się do kryzysów psychologicznych, socjologicznych i rozwojowych. Proces naboru pozbawia adepta umiejętności myślenia refleksyjnego oraz samodzielności w podejmowaniu decyzji. Z tego też względu znaczna część krysznistów nie przywiązała uwagi do skandali z lat osiemdziesiątych XX w. (kontrowersje związane z guru Dżajatirtha, oskarżonym o zażywanie LSD, oraz mistrzem duchowym Hamsaduta, oskarżonym o posiadanie broni), które przyczyniły się do wyodrębnienia ze struktury wspólnoty niewielkich sekt mistyczno-religijnych. Świadectwa byłych członków ruchu (na czele z Lottą Danielson) wskazują ponadto, że doświadczenie manipulacji oraz przyjęcie obcej inicjacji religijnej może skutkować zachwianiem wiary lub kryzysem przeżyć mistycznych, a nawet zahamowaniem duchowego rozwoju danej osoby.

Elżbieta Jaroś, Katedra Teologii Religii, UKSW
Nie jedz na czczo (grafitti)

mirek

Re: Prasa lokalna i mało znana o nas

Post autor: mirek » 26 gru 2013, 16:10

Elżbieta Jaroś, Katedra Teologii Religii, UKSW (UKSW: Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego i wszystko jasne ;)) napisała:
Elżbieta Jaroś pisze:Kryszniści uważają, że posiadają monopol na prawdę, dzięki czemu jedynie ich oferta religijna jest autentyczna i pozwala czynić postępy w życiu duchowym.
Autorka na dowód swojej deklaracji przytacza fragment książki "W stronę samopoznania":
Elżbieta Jaroś pisze:W publikacji: „W stronę samopoznania” założyciel organizacji A.C. Bhaktivedanta Swami Prabhupāda przyznał: Kriszna kończy Bhagavad-gītę zaleceniem: (…) Porzuć wszelkie wymyślone religie i po prostu podporządkuj się Mi (…). Podporządkowanie się Krisznie to prawdziwa dharma (czyli właściwy sposób wypełniania obowiązków życia duchowego – przyp. red.). Każda inna tzw. dharma jest wymysłem.
Fragment książki nie jest podsumowaniem całości nauczania Śrila Prabhupada. Prabhupad stwierdza:
Dharma odnosi się do tego, co istnieje nieprzerwanie wraz z danym obiektem. Wiemy, że ciepło i światło istnieją razem z ogniem; bez światła i ciepła słowo ’ogień’ nie ma znaczenia. Podobnie musimy odkryć najistotniejszą część żywej istoty, tę część, która jej zawsze towarzyszy. Ten towarzysz jest jej wieczną cechą, a ta wieczna cecha jest jej wieczną religią.
Gdy Sanatana Gosvami zapytał Śri Caitanyę Mahaprabhu o svarupę, czyli konstytucjonalną pozycję żywej istoty, Pan odpowiedział że svarupą, czyli konstytucjonalną pozycją żywej istoty jest pełnienie służby dla Najwyższego Osobowego Boga. (Bhagavad-gita, Wprowadzenie)
"Bezbożnością jest wszystko, co nie prowadzi do służby oddania dla Pana, a wszystko co do niej prowadzi, jest religią." (Bhagavatam, 3.12.25).
"(...) Chrześcijanie praktykują bhakti-jogę wielbiąc Jezusa Chrystusa, ponieważ akceptują go jako syna Bożego, a co za tym idzie, akceptują Boga. Dopóki ktoś nie zaakceptuje Boga, nie ma mowy o bhakti-jodze. - The Path of Perfection (Uniwersalna i Poufna Miłość do Boga)
"Nie mówię: "W waszej tradycji nie ma Boga. Jest On jedynie w naszej". Prawda i piękno
ps. Ksiądz Tischner powiedział kiedyś:
W moim życiu filozoficzno-kapłańskim nie spotkałem kogoś, kto stracił wiarę po przeczytaniu Marksa, Lenina, Nietzschego, natomiast na kopy można liczyć tych, którzy ją stracili po spotkaniu z własnym proboszczem. - http://www.wprost.pl/ar/2079/Opoka/

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Prasa lokalna i mało znana o nas

Post autor: Bolito » 18 sty 2014, 23:02

Poniższy tekst pochodzi z bloga: http://www.fronda.pl/blogi/arkadiusza/r ... 35054.html , ale uznałem, że tu pasuje, bo w wersji skróconej ukazał się w czasopiśmie
"SZUM Z NIEBA" nr 5 (119) X - XI 2013

Arkadiusz Szczepaniak
Refleksja po Przystanku Woodstock 2013

„Pentagramy, trupie czaszki, ściekająca krew, wizerunki baphometa, były obrazami, które nosił na sobie, szacuję, co dziesiąty uczestnik Przystanku Woodstock”

Ogłuszająca cisza
Pierwszy raz w życiu, z bliska, mogłem przyjrzeć się owemu festiwalowi, mającemu swą siedzibę w Kostrzynie nad Odrą. Stało się to możliwe, ponieważ właśnie na nim zaproponowano mi posługę, której celem była pomoc ludziom, nie potrafiącym poradzić sobie ze swoimi nałogami. Do tej pory Woodstock znałem jedynie z doniesień prasowych lub telewizyjnych. Najczęściej było to bardziej lub mniej subiektywne przedstawienie tej rzeczywistości. Zapewne i moje spojrzenie w jakiś sposób jest już obciążone wcześniejszą oceną. Jednak postaram się w tym tekście opisać fakty, które może staną się inspiracją do refleksji nad tym fenomenem.
Zacznę od końca. Znamienne jest moje pewne doświadczenie. Otóż mimo upływu dwóch dni od mojego powrotu z Przystanku Woodstock do domu (a spędziłem na nim kilka dni), nie mogłem wytrwać w całkowitej ciszy. A to dlatego, że owa cisza nadal powodowała w mojej głowie ciężki do zniesienia szum. Na tyle ciężki, że musiałem włączyć cokolwiek, aby docierający do mnie dźwięk zastąpił uporczywe brzęczenie w uszach. Sytuację taką spowodował hałas, na który byłem narażony ze względu na liczne koncerty. Także kilkusettysięczny tłum, non-stop przewalający się z jednej strony na drugą, (koncerty były w różnych miejscach) był źródłem moich dodatkowych katuszy.Trzeba tu zaznaczyć, że woodstockowa scena jest największą tego typu w Europie. Gdy przechodziłem w odległości około 150m od wieży z kolumnami, w moich piersiach czułem intensywny i wielce nieprzyjemny rezonans, spowodowany basami. Nawet w przyczepie, którą używaliśmy, rezonans powodował drganie materaca na którym spałem. Bez zatyczek w uszach, sen nie byłby w ogóle możliwy.
Jakież było moje zdziwienie, gdy wśród tych nieprzebranych rzesz ludzi, zobaczyłem dzieci. Było ich wiele. Widziałem jak niespełna 10 letnia dziewczynka zakrywała sobie rączką ucho, a jej mama nie reagowała. Wielokrotnie przyglądałem się malutkim dzieciom (1-3 latka) i ze zdumieniem spostrzegłem, że hałas ten nie robił na nich większego wrażenia. Natomiast starsze dzieci wyglądały na przelęknione. Czasami rozmawiałem z ich rodzicami, jednak oni nie widzieli nic złego w wystawianiu swoich dzieci na tą ilość decybeli. Chyba również nie przeszkadzało im to, że ich nastoletnie dzieci często przypatrywały się upijającym, narkotyzującym, i obnażającym się ludziom. Również przykro mi było patrzeć na nieliczne psy, zabrane przez ludzi, a których słuch musiał przechodzić istne tortury.
Nie chcę rozwijać kwestii związanej z charakterystyką zespołów i muzyką jaka jest serwowana z przystankowych scen. Dość powiedzieć, że okultystyczna, często jawnie satanistyczna symbolika jest nieodłącznym atrybutem tych metalowo-rokowych grup. Dla przykładu, świadczy o tym choćby pentagram widniejący prawie na każdym instrumencie pewnego zespołu. Oczywiście teksty idą w sukurs okultystycznej symbolice.
Okultyzmu na festiwalu w Kostrzynie jest zatrzęsienie. Na głównym pasażu stanowiącym „kręgosłup moralny” całej imprezy można zobaczyć nieomalże cuda. Wzdłuż głównego traktu stoi ciąg namiotów głównie pełniących rolę sklepików z rozmaitościami. Bardzo dużo jest wszelkiego rodzaju koszulek, czapeczek, chust, z satanistycznym nadrukiem. Pentagramy, trupie czaszki, ściekająca krew, wizerunki bahometa, były obrazami, które nosił na sobie, szacuję, co dziesiąty uczestnik Przystanku Woodstock. Rozdawano w ramach „reklamy” przeróżne gadżety z tymi znakami. Owa symbolika również była obecna w tatuażach, których właściciele (duża ilość ludzi) starali się eksponować w całej okazałości. Na wprost naszego stanowiska, na dużej ścianie białego namiotu rzucał się w oczy pentagram z wpisaną w niego trupią czaszką.
Wygląd ludzi jest specyfiką tego miejsca. Nigdzie nie widziałem takiej rozmaitości i kreatywności w zwracaniu na siebie uwagi. Chyba pod pewnymi względami woodstockowy tłum przebija nawet techno-parady. Nie ma możliwości aby tutaj to wszystko opisać. Mam wrażenie, że pomysłowość w dekorowaniu się, ludzie ci mieli nieograniczoną. Zakładali na siebie przeróżne rzeczy: puszki po piwie, kartony, worki, płyty CD itp. Malowali farbami na sobie rysunki i napisy, np. „Przytul mnie” lub „Pocałuj mnie”. Podobne napisy na kartonach (także po angielsku), często trzymali nad głową i każdy kto przechodził mógł poobściskać lub pocałować taka osobę. Zdarzały się i mniej wybredne napisy np. „Pokaż cycki”, które o dziwo były dość.. skuteczne. Na każdym kroku widziałem kurtki z ćwiekami. Natomiast ich fryzury to istna rewia kształtów i kolorów z przewagą „irokezów”. Inni znów zakładali na głowy przeróżne nakrycia: kaski, hełmy, maski przeciw gazowe. Widziałem też zamiast ludzkiej głowy - gumową głowę jednorożca, albo arbuza z wyciętymi otworami na oczy. Także całe mnóstwo kolczyków w różnych częściach ciała. Można było zobaczyć „wybitne” kreacje-zachowania, jak choćby chłopaka ciągnącego sanki z wielkim pluszowym misiem, albo osobę na szczudłach, w czarnym garniturze z rękawami prawie do ziemi i białą pończochą na twarzy, albo człowieka-smoka udekorowanego puszkami po piwie.
Piwo, piwo, piwo. Wszechobecne. Szacuję, co trzeci człowiek przemieszczał się nie wypuszczając puszki piwa z ręki. Na terenie Woodstocku znajdowały się dwie tzw. wioski piwne. Sprzedawano tam piwo „kuflowe” czyli w plastikowych kubkach, jak i w zwykłych puszkach. Dowiedziałem się, że przez jedną popołudniową godzinę potrafiło zejść pięć tysięcy litrów piwa. Do soboty, południa (jeszcze przed wielkim apogeum), zeszło pięć cystern piwa, każda po 25,800 litrów. Dodatkowo dziennie schodziło około 25 tyś. puszek. Do tych ilości trzeba doliczyć piwo, wino i wódkę, które przywozili (mimo czasowej prohibicji w Kostrzynie) uczestnicy festiwalu ze sobą. Także zastraszające ilości. Szczególnie widać to było rano, gdyż wszędzie walały się opakowania po tym alkoholu. Nie widziałem jeszcze takiego bałaganu. Stosy śmieci. A wśród nich, bywa że posikani, czasami w wymiocinach, śpiący na ziemi młodzi ludzie. O czwartej nad ranem, gdy ucichły już koncertowe wrzaski, ludzie często padali tam gdzie stali, bywało, że w pobliżu śmierdzących toi toi-ów. Jest charakterystyczne, że pijaństwo nasila się, równolegle z koncertami. Natomiast pierwsza część dnia jest potrzebna ludziom aby dojść do siebie. Oczywiście nie wszyscy piją do nieprzytomności. Myślę, że większość uczestników potrafiło zapanować nad alkoholową słabością. Jednak nawet ta mniejszość stanowiła wielką rzeszę biednych, na ogół młodych ludzi.
Na Przystanku Woodstock, w sukurs alkoholizmowi, idzie narkomania. Głównie jest to marihuana, którą młodzi palą przeważnie w zaciszach swych namiotów. Jednak widziałem też chłopaka, który szedł (na haju) trzymając przed sobą strzykawkę z czerwonawą cieczą. Te dwie plagi, alkoholizm i narkomania, zbierają obfite żniwo. Co chwila (powiedzmy co godzinę) słyszałem sygnał „karetki”, albo widziałem przewożoną na leżąco osobę, za pomocą specjalnego, ratunkowego pojazdu. Drugiego dnia, najwyraźniej po przedawkowaniu, w moim pobliżu doświadczyła „zejścia” młoda dziewczyna. Trzeba przyznać, że reakcja służb medycznych była szybka. Zabrali ją, nie wiem jakie były jej dalsze losy.
Tam gdzie jest alkohol i narkotyki, tam musi być także i seks. Tego na Woodstocku nie brakuje. Mniej lub bardziej jawnie ludzie uprawiają seks. Na ogół dzieje się to w ich namiotach, ale nie zawsze. Jest to tym bardziej przerażające, że robią to tak naprawdę jeszcze dzieci. Brak odpowiedzialności jest przytłaczający. Ogólnie w sferze seksualnej panuje na festiwalu szczególna swoboda. Świetną zabawą jest na przykład taplanie się w błocie. nawet na nago. Choć zdecydowanie większość zwolenników tej atrakcji (a jest ich dużo), preferuje taplanie się w skąpym ubraniu. Paradowanie i jednoczesne eksponowanie swej golizny należy tu do dobrych obyczajów. Na porządku dziennym są także żarty typu, z przodu fartuszek, z tyłu goła pupa. Raz widziałem, zapewne znawcę muzyki, gdy na koncert szedł z dmuchaną lalą. Pozwoliłem sobie na pewien sarkazm, wybaczcie, emocje ponoszą.
Zapewne w skali kraju, wynalazkiem Woodstocku są enklawy, czyli miejsca namiotowe, szczególnie wydzielone dla określonych grup ludzi. Jedną z takich oaz dobrobytu jest enklawa gejów i lesbijek. Mimo mojej wewnętrznej odwagi, nie pozwoliłem sobie, aby moje zewnętrzne ciało było narażone na powyższe „atrakcje” i nie poszedłem w opisywane miejsca. Za to parokrotnie zdarzyło mi się podczas licznych rozmów jakie w ramach posługi przeprowadzałem z ludźmi, doświadczenie „anielskiego” spojrzenia mojego męskiego rozmówcy. Gorzej gdy było ich dwóch.. Raz spotkałem się z zaskakującą reakcją pewnej młodej osoby, gdy (z dumą!) oświadczyła, że idąca obok niej niewiasta „nie jest moją koleżanką, ale dziewczyną”!
Dlaczego tak się dzieje? Tego do końca nie wiem, ale wiem, że wśród namiotowych sklepików było stanowisko „kondomiarzy”, czyli osób które za swoją dziejową misję obrali sobie, jak uczyć dzieci naciągania kondomów na sztucznego penisa i propagowanie „bezpiecznego seksu”. Mało tego, na sąsiednim stoisku, nawet mało uważny oglądacz mógł dostrzec następnego fantoma, czyli sztuczną waginę. Mógł również otrzymać wszelką „fachową” wiedzę jak uprawiać „super seks”. Albo co zrobić gdy jest już po, a seks, który uprawiał należy (wg tych instruktorów) do grupy „niebezpiecznej”, czyli tej bez zabezpieczenia. Wtedy taki młody człowiek, mógł się dowiedzieć (z ulotek także), ze tzw. antykoncepcja awaryjna jest zupełnie bezpieczna (nie ważne, że jest hormonalną bombą), i że nie jest aborcją, bo „nie działa jeśli już jesteś w ciąży”. Najwyraźniej owi „fachowcy” uznają, że „uniemożliwienie zagnieżdżenia się zapłodnionej komórki w ścianie macicy” – nie oznacza aborcji. Taki delikwent mógł również zabrać ze sobą mały transparencik do zawieszenia na namiocie: „Nie przeszkadzać – ćwiczymy bezpieczny seks”. Tego właśnie uczą młodych ludzi na Przystanku Woodstock pod szyldem Towarzystwa Rozwoju Rodziny. Słyszałem także jak w ramach festiwalowej rozgłośni (w ciągu dnia też było głośno), padały stwierdzenia gloryfikujące seks wśród osób małoletnich, z sugestią, że dobrze jest zaczynać jak najwcześniej.
Seks, alkohol, narkotyki, sprzyjają swoistemu otwarciu się człowieka na świat. I rzeczywiście, tak dzieje się na festiwalu w Kostrzynie. Wielokrotnie ludzie podkreślali, że takiego luzu, takiej swobody, takiej wolności jak tu, nigdzie nie doświadczyli. Widać, znakomicie przyswoili sobie radę ich czołowego idola pana Jerzego Owsiaka, czyli słynne już „Róbta co chceta”. Trochę uogólniając i upraszczając stwierdzam: w ich opiniach, które poznawałem podczas rozmów, podkreślali, że Woodstock pozwala im oderwać się od świata, od codzienności szarego życia, pozwala im na pełne „wyluzowanie”, na całkowitą akceptację i tolerancję otaczającej rzeczywistości. Muszę przyznać, że na tak wielką ilość ludzi, agresji jest tu bardzo mało. To fenomen. Dodatkowo uczestnicy festiwalu faktycznie w pewien sposób troszczą się o siebie. Potrafią bezinteresownie polewać się zimną wodą, co przynosi ulgę w piekącym słońcu. Dzielą się piwem z zupełnie obcymi ludźmi. Troszczą się o śpiących na słońcu, przenosząc ich w cień. Rozmawiają ze sobą. Mają dla siebie czas. Czas, którego tak często nie mają dla nich ich właśni rodzice. Nawet widziałem grających w szachy. Osobiście doświadczyłem tej potrzeby dzielenia się z ich strony, kiedy niektóre nasze rozmowy mogłyby trwać godzinami. Są bardzo otwarci, bez przeszkód mówią o swoich traumach, nałogach, chorobach, łącznie z aidsem. Także mówią o swoich pragnieniach i oczekiwaniach. Jednocześnie bardzo zauważalna była ich trudność do budowania głębokiej relacji z Panem Bogiem.
Tutaj z pomocą przychodzi Przystanek Jezus. Pamiętam moje wzruszenie, gdy spostrzegłem tę „Armię Pana”, gdy to albo w sutannach, albo w habitach, albo w błękitnych koszulkach, wkraczała na teren Woodstocku. Prawie 800 ludzi z czego 250 to osoby duchowne. Serce wtedy rośnie. Sebastian jako uczestnik Przystanku Jezus zgodził się podzielić swoimi wrażeniami:
„To był mój pierwszy udział w Przystanku Jezus, choć w Kostrzynie byłem po raz trzeci (wcześniej byłem 2 razy na Przystanku Woodstock), co mi trochę pomogło w odnalezieniu się w tamtejszym "klimacie". Jakie są moje wrażenia? Dopóki tego nie doświadczyłem, trudno było mi uwierzyć w to z jaką mocą Bóg działa w tym miejscu, jak bardzo pragnie przemienić serca młodych ludzi, którzy na jakimś etapie swojego życia odwrócili się od Niego i pobłądzili. W ciągu tych kilku dni byłem świadkiem wielu cudów (myślę, że wcale nie przesadzam) i potężnego działania Bożej Miłości, która kruszyła skamieniałe skorupy młodych serc i uzdrawiała bolesne rany. Nasz Pan Bardzo konkretnie działał na naszych oczach. Odbyliśmy mnóstwo ważnych rozmów, często wspólnie z woodstokowiczami modliliśmy się i czytaliśmy Pismo Święte, wielu spośród nich przystąpiło także do sakramentu pojednania (nie raz po długiej przerwie). Pomimo dużego wysiłku, jaki wnosiliśmy w to dzieło, nie odczuwałem prawie w ogóle zmęczenia, wciąż wszyscy byliśmy pełni zapału. Wspaniała atmosfera, prawdziwa jedność, wzajemne wsparcie i OGROMNA ŁASKA dodawały sił i motywowały do dalszego działania. Z resztą nic nie daje tak wielkiej radości jak głoszenie Dobrej Nowiny tym, którzy na prawdę bardzo jej potrzebują, a zwłaszcza wtedy gdy zostaje przyjmowana z wiarą. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz będę mógł współuczestniczyć w tej niesamowitej inicjatywie. Chwała Panu za Przystanek Jezus!”
Jednak opisywana przeze mnie otwartość uczestników Przystanku Woodstock przynosi także i bardzo gorzki owoc. Jest nim owa bezrefleksyjność w przyjmowaniu wszelkiego zła, związanego z okultyzmem, nałogami i pożądaniem. W ten stan otwartości kieruje swoje żądło również sekta Hare Kriszna, rozpanoszona na festiwalu za przyczyną organizatora. Co ciekawe, pan Jerzy Owsiak nie widzi możliwości współpracy z Przystankiem Jezus ponieważ jak sam mówi: „Ten namiot (o PJ) emanuje czymś niedobrym […] Przystanek Woodstock i Przystanek Jezus to dwie różne filozofie, dwa inne światy”. Sekta Hare Kriszna ma również (jak geje i lesbijki) swoją ogrodzoną enklawę, nazywaną wioską. Można tam dość tanio zjeść wegetariański posiłek. Można uczestniczyć w koncertach, ich wioska posiada aż dwie sceny. Można dokształcić się odnośnie jogi, reinkarnacji, astrologii, a nawet wziąć udział w niekończących się pogadankach (w formie wykładu) z jednym z guru. Nad wszystkim góruje wóz, otaczany przez ochroniarzy, wysokości kilkunastu metrów, codziennie przetaczany za pomocą lin przez główny pasaż Woodstocku. Na wozie, obok niemałej tuszy jakiegoś wschodniego guru, można dojrzeć bożka owej sekty. Na noc ów bożek jest pieczołowicie chowany. W czasie owego przetaczania wozu, do lin zapraszani są wszyscy chętni. Jest bardzo kolorowo i wesoło. Członkowie sekty są bardzo barwnie, na wzór wschodni, ubrani i pomalowani. Pląsy, śpiewy muzyka i tańce. Często słyszałem jak młodzi ludzie, już potem, czy to z gitarami czy bez, mantrowali te bzdety „hare rama, rama hare”. To im bardzo zapadało w pamięć. „Służba porządkowa” w prześcieradłach (nie wiem jak ten strój nazwać) miotełkami czyściła drogę przed wozem z ich bożyszczem. Inni rozdawali wtedy ulotki.
Myliłby się ten, który spodziewałby się jogi tylko w granicach wioski owej sekty. Otóż ćwiczenia-medytacje jogi były prowadzone choćby w pobliżu tymczasowej placówki Lidla. Można było w nich za darmo uczestniczyć. Uczestnicy festiwalu wynajdywali sobie także własne zajęcia czy zabawy, jak choćby zawieszanie par butów na kablu prądowym ponad głowami przechodniów, albo obrzucanie się plastikowymi butelkami. I pewnie jeszcze wiele innych.
Reasumując, Przystanek Woodstock, to z pewnością żywy Kościół, i to taki, który najbardziej miłosierdzia potrzebuje. Mam nadzieję, że dobry Bóg jeszcze kiedyś pozwoli mi iść tam z posługą. Teraz rozumiem dlaczego tak wielu młodych ludzi nie może obyć się bez słuchawek na uszach. Oni nie są w stanie wytrzymać całkowitej ciszy. Dla nich taka cisza staje się ogłuszająca. Cisza, którą muszą wypełnić dźwiękiem.
Nie jedz na czczo (grafitti)

Awatar użytkownika
Purnaprajna
Posty: 2267
Rejestracja: 23 lis 2006, 14:23
Lokalizacja: Helsinki/Warszawa
Kontakt:

Re: Prasa lokalna i mało znana o nas

Post autor: Purnaprajna » 19 sty 2014, 08:25

[quote=""SZUM Z NIEBA""]Teraz rozumiem dlaczego tak wielu młodych ludzi nie może obyć się bez słuchawek na uszach. Oni nie są w stanie wytrzymać całkowitej ciszy. Dla nich taka cisza staje się ogłuszająca. Cisza, którą muszą wypełnić dźwiękiem.[/quote]
A może ludzie pokroju autora tego artykułu za dużo, za głośno i niezbyt przekonywającą mówią, a młodzież słucha "muzyki Szatana", aby ich zagłuszyć? Kto wie?

Co prawda niewyszukana kiełbasiana dieta nie pomoże mózgowi w/w autora w czynieniu najprostszych, inteligentnych rozróżnień pomiędzy starożytną Gaudija Wajsznawa Wedantą Ruchu Hare Kryszna, a bardzo uproszczoną filozofią życia narkomanów i alkoholików z Woodstocku, ale przynajmniej zajmie mu usta przeżuwaniem, i nastanie wreszcie cisza, o którą tak głośno, a przy tym irracjonalnie prosi autor, bo to przecież kilkudniowa sesja koncertów muzycznych, a nie wizyta w salonie odnowy biologicznej.

Ta relacja z pobytu na Przystanku Woodstock wygląda mi trochę na formę niezdrowego średniowiecznego samobiczowania, sadystycznie smagając przy tym wszystkich innych tym samym bacikiem, nierozróżniającej białego od czarnego koloru, krytyki. Boże, miej w opiece owieczki takiego "kochającego" swoich bliźnich pasterza!

Ale co się dziwić? Kiedy wabi się ludzi do Jezusa flakami i cierpieniem innych stworzeń, to nie dziwo, że się potem ma problemy ze zrozumieniem subtelności otaczającego nas świata, przyczyn moralnego kryzysu, oraz z pojęciem istoty i celu religii.

Narkoman, Hare Kryszna, alkoholik, Harry Potter? Wsio ryba. Paszoł won do jednego wora!

Jeszcze troszkę polędwiczki i wódeczki, panie Arusiu? Aaa, nie odmówię, pani Zosiu! Nie odmówię! Ojcze nasz...

;) :D

nava-yauvana

Re: Prasa lokalna i mało znana o nas

Post autor: nava-yauvana » 19 sty 2014, 11:25

Purnaprajna pisze:[quote=""SZUM Z NIEBA""]Teraz rozumiem dlaczego tak wielu młodych ludzi nie może obyć się bez słuchawek na uszach. Oni nie są w stanie wytrzymać całkowitej ciszy. Dla nich taka cisza staje się ogłuszająca. Cisza, którą muszą wypełnić dźwiękiem.
A może ludzie pokroju autora tego artykułu za dużo, za głośno i niezbyt przekonywającą mówią, a młodzież słucha "muzyki Szatana", aby ich zagłuszyć? Kto wie?

Co prawda niewyszukana kiełbasiana dieta nie pomoże mózgowi w/w autora w czynieniu najprostszych, inteligentnych rozróżnień pomiędzy starożytną Gaudija Wajsznawa Wedantą Ruchu Hare Kryszna, a bardzo uproszczoną filozofią życia narkomanów i alkoholików z Woodstocku, ale przynajmniej zajmie mu usta przeżuwaniem, i nastanie wreszcie cisza, o którą tak głośno, a przy tym irracjonalnie prosi autor, bo to przecież kilkudniowa sesja koncertów muzycznych, a nie wizyta w salonie odnowy biologicznej.

Ta relacja z pobytu na Przystanku Woodstock wygląda mi trochę na formę niezdrowego średniowiecznego samobiczowania, sadystycznie smagając przy tym wszystkich innych tym samym bacikiem, nierozróżniającej białego od czarnego koloru, krytyki. Boże, miej w opiece owieczki takiego "kochającego" swoich bliźnich pasterza!

Ale co się dziwić? Kiedy wabi się ludzi do Jezusa flakami i cierpieniem innych stworzeń, to nie dziwo, że się potem ma problemy ze zrozumieniem subtelności otaczającego nas świata, przyczyn moralnego kryzysu, oraz z pojęciem istoty i celu religii.

Narkoman, Hare Kryszna, alkoholik, Harry Potter? Wsio ryba. Paszoł won do jednego wora!

Jeszcze troszkę polędwiczki i wódeczki, panie Arusiu? Aaa, nie odmówię, pani Zosiu! Nie odmówię! Ojcze nasz...

;) :D[/quote]

małe sprostowanie, nie istnieje gaudija wajsznawa wedanta Ruchu Hare Kryszna

Awatar użytkownika
Purnaprajna
Posty: 2267
Rejestracja: 23 lis 2006, 14:23
Lokalizacja: Helsinki/Warszawa
Kontakt:

Re: Prasa lokalna i mało znana o nas

Post autor: Purnaprajna » 19 sty 2014, 11:57

Cieszę się, że się ze mną nie zgadzasz, bo zawsze kiedy się ze mną zgadzasz, to zaczynam mieć poważne wątpliwości, co do tego, czy wszystko jest ze mną w porządku. Od razu poczułem się lepiej! :D

nava-yauvana

Re: Prasa lokalna i mało znana o nas

Post autor: nava-yauvana » 20 sty 2014, 09:37

Purnaprajna pisze:Cieszę się, że się ze mną nie zgadzasz, bo zawsze kiedy się ze mną zgadzasz, to zaczynam mieć poważne wątpliwości, co do tego, czy wszystko jest ze mną w porządku. Od razu poczułem się lepiej! :D
to nie jest kwestia zgadzania lub nie z tobą, nie jesteś kimś wyjątkowym, nie pochlebiaj sobie.
to co piszesz nie jest zgodne z siddhantą wisznuicką, nie istnieje wedanta Ruchu Hare Kryszna, chyba, że RHK jest nową sampradają, ale nie jest.

ODPOWIEDZ