Newsweek

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Newsweek

Post autor: Bolito » 24 sty 2011, 21:36

To na razie tylko zapowiedź. W najnowszym "Newsweeku" (nr 4/2011, w sprzedaży od dziś) jest spory artykuł o tym, jak milicja od schyłku l. '70 XX w. inwigilowała ówczesne środowisko bhaktowskie. Wspomina też Uttama Bhakti prabhu, czyli obecnego Bhakti Abhay Śridhara Swamiego. Jeżeli artykuł trafi do sieci (najwcześniej za tydzień) to podrzucę go tutaj. Chyba, że uda wam się znaleźć to wcześniej.
Nie jedz na czczo (grafitti)


Vaisnava-Krpa
Posty: 4935
Rejestracja: 23 lis 2006, 17:43
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Newsweek

Post autor: Vaisnava-Krpa » 24 sty 2011, 22:14

Oszust zajmuje miejsce nauczyciela. Z tego powodu cały świat jest zdegradowany. Możesz oszukiwać innych mówiąc: "Jestem przebrany za wielbiciela", ale jaki jest twój charakter, twoja prawdziwa wartość? To powinno być ocenione. - Śrila Prabhupada

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Newsweek

Post autor: Bolito » 24 sty 2011, 23:03

Już jest ? :shock: Jeszcze po południu widziałem tylko informację w spisie treści na stronie. No chyba, że źle szukałem. Byłem przekonany, że zaczekają przynajmniej parę dni z publikacją w necie (dopoki nie sprzeda się trochę nakładu...)
Nie jedz na czczo (grafitti)

Bolito
Posty: 839
Rejestracja: 17 lut 2008, 21:06
Lokalizacja: Kraków

Re: Newsweek

Post autor: Bolito » 25 sty 2011, 22:19

Skoro już jest, to podrzucam, ku pożytkowi ogólnemu (bo nie wiadomo, ile będzie dostępny na stronie):
"NEWSWEEK" nr 4 24 I 2011

Hare Kryszna i generał Kiszczak
Przemysław Semczuk

Po 33 latach gen. Czesław Kiszczak ujawnia grę operacyjną, którą bezpieka prowadziła z grupą religijną hare kryszna i jej polskim przywódcą.
Na wypełnionych pielgrzymami jasnogórskich błoniach 15 sierpnia 1976 roku ubrani w białe szaty, z ogolonymi na łyso głowami Amerykanie Reynold Lee i Kenneth Valpey wzbudzili ogromne zainteresowanie. Byli bhaktami [mnichami – przyp. red.], członkami Międzynarodowego Towarzystwa Świadomości Kryszny, które zaledwie 10 lat wcześniej powstało w USA. Rozdawali kadzidełka, broszury, książki, a nawet płyty z muzyką George’a Harrisona (eks-Beatlesa, wyznawcy Kryszny). Natychmiast przyłączyli się do hipisów, którzy na Jasną Górę pielgrzymowali ze swoim opiekunem, księdzem salezjaninem Andrzejem Szpakiem. – Zaczęło się od wspólnego muzykowania – wspomina ksiądz Szpak. – My śpiewaliśmy swoje pieśni, a oni swoje mantry. Próbowaliśmy na te ich melodie śpiewać po naszemu, zamiast Hare Kryszna – Jezus Maria. Ale to nie wychodziło. Było przy tym wiele radości i wzajemnego szacunku. Oni wtedy nikogo nie próbowali przekonywać do swojej wiary.

Kryszna i hipisi
Mimo to nauka głoszona przez bhaktów trafiła na podatny grunt. Polscy hipisi już od początku lat 70. organizowali obozy medytacyjne, śpiewali mantry i praktykowali wegetarianizm. Wśród zauroczonych dwoma Amerykanami i ich religią był Jerzy Przychodzeń, 24-letni wówczas hipis z Wrocławia. Nie odstępował wyznawców Kryszny ani na krok. W końcu zaprosił ich do siebie. Obiecali, że przyjadą za rok, i podarowali mu kilka książek Swamiego Prabhupady, mistrza i założyciela ruchu. Niestety, książki były po angielsku, a Przychodzeń znał w tym języku ledwie parę słów. Nie zraziło go to – kupił słownik i zaczął tłumaczyć teksty religijne. Wyczytał w nich m.in., jak powinno wyglądać życie bhakty. I oddał się mu bez reszty. Wstawał o czwartej rano, mantrował, przestrzegał diety. Rzucił pracę w zakładach mięsnych i zajął się roznoszeniem mleka. Zarabiał grosze, ale to mu wystarczało. W końcu zaczął jeździć po Polsce i opowiadać o Krysznie.
Swoje wykłady organizował w domach kultury i klubach studenckich. Ludzie przychodzili chętnie, bo chcieli posłuchać czegoś innego niż propaganda. Nie uszło to uwagi Służby Bezpieczeństwa. Wśród znajomych Przychodzenia natychmiast rozpoczęto werbowanie tajnych współpracowników (TW). Wystarczyło pokazać się w jego mieszkaniu, by następnego dnia trafić na przesłuchanie. Po kilku miesiącach spora część sympatyków ruchu została wciągnięta do współpracy. – Zdawałem sobie sprawę, że bezpieka się mną interesuje – opowiada Jerzy Przychodzeń, którego udało nam się odnaleźć w Szwecji. – Co chwila mnie legitymowano. Kilka razy miałem rewizje w mieszkaniu. Jako neofita byłem gotowy na prześladowania, chciałem cierpieć za Krysznę i wiarę. Nie ukrywałem się. Byłem szczęśliwy, że znalazłem swoją drogę w życiu.

Pierwsza świątynia PRL
Wysiłki Przychodzenia zostały nagrodzone. 28 sierpnia 1977 roku w swoim mieszkaniu przy ulicy Oleśnickiej 16/19 we Wrocławiu został inicjowany przez Harikesha Swamiego, kierującego ruchem w Europie (wraz z nim inicjowano jeszcze jednego polskiego hipisa, o którym wiadomo tylko tyle, że miał na imię Filip). Od tej chwili przyjął duchowe imię Uttama Bhakti dasa, a jego mieszkanie stało się pierwszą świątynią ruchu w Polsce. Zainstalowano w nim ołtarz z bóstwami. Przybywali do niego wyznawcy z Czechosłowacji, NRD, Węgier, a także z krajów zachodnich. Na klatce schodowej wciąż było słychać indyjską muzykę, dźwięk bębenków i dzwonków. Wokół unosiła się woń kadzidełek.
Sąsiedzi byli przekonani, że to narkotyczny dym. Bojąc się o życie, zamurowali nawet przewody wentylacyjne w mieszkaniach. Jedna z lokatorek, emerytowana nauczycielka, wciąż wzywała milicję. Gdy do jej drzwi zapukali esbecy, pytając o uciążliwego sąsiada, była przekonana, że wreszcie przyszli go aresztować. Była rozczarowana, że chcą tylko zbierać informacje – jej zdaniem był to kryminalista i narkoman. Jednak chętnie podzieliła się tym, co wiedziała. Znała numery rejestracyjne samochodów, którymi przyjeżdżali goście Uttamy. Miała wynotowane adresy nadawców, a nawet treść listów, które do niego przychodziły.
W maju 1978 roku Przychodzeń wraz z dwoma bhaktami z USA ponownie ruszyli w Polskę. Odwiedzili Warszawę, Gdańsk, Toruń, Katowice, Cieszyn i Jelenią Górę. W aktach IPN zachowały się dokładne informacje na temat spotkań z sympatykami ruchu. Dzięki tajnym współpracownikom Służba Bezpieczeństwa miała listy, a nawet zdjęcia ich uczestników (w cieszyńskim Klubie Propozycji wykonał je TW „Oshea”). Organizatorem spotkania w jeleniogórskim klubie studenckim Zapiecek był Jerzy Klich, student czwartego roku ekonomii. Kilka dni później trafił na przesłuchanie w siedzibie miejscowej Służby Bezpieczeństwa. Esbecy straszyli go więzieniem za kontakty z kadrowymi pracownikami zachodniego wywiadu, którzy na terenie PRL zbierają informacje i werbują agentów.

Nazwa trudna do wymówienia
W dokumentach zachowanych w Instytucie Pamięci Narodowej zachowało się kilka teczek, których bohaterem był Jerzy Przychodzeń. Jego rozpracowaniem zajmował się Departament IV, ten sam, który śledził działalność Kościoła katolickiego. Ale przydział do rozpracowywania nowej religii był wśród esbeków traktowany jak kara. Nie mieli nawet minimalnej wiedzy o ruchu, który w niczym nie przypominał znanego im od dzieciństwa, choć znienawidzonego wyznania rzymskokatolickiego. Rodziło to wiele nieporozumień i zabawnych sytuacji. Jerzy Przychodzeń w raportach nazywany był biskupem sekty religijnej Hare Kryszna.
Nazwy trudne do wymówienia były nagminnie przekręcane. Jakby tego było mało, aby zrozumieć, o co właściwie chodzi w raportach tajnych współpracowników, esbecy sami musieli się wcielać w rolę sympatyków Kryszny. Zaczęli chodzić na spotkania, śpiewać i mantrować. Jeden z nich przeszedł nawet inicjację i został bhaktą. Koledzy nazywali go Guru, tak jak brzmiał kryptonim jednej ze spraw prowadzonych przeciwko Przychodzeniowi.
Latem 1978 roku w Sosnowcu Uttama Bhakti dasa został po raz pierwszy zatrzymany na 48 godzin. – Udało mi się wydostać z więzienia dzięki pomocy Kryszny – opowiada Przychodzeń. – Gdy minęło 48 godzin, zacząłem żądać wypuszczenia lub przedstawienia mi zarzutów. Akurat była niedziela, a strażnicy chcieli oglądać mecz w telewizji. Byli wściekli, że im przeszkadzam. W końcu Kryszna podpowiedział im, aby mnie puścili. Ale przez kilka miesięcy musiałem się ukrywać, by uniknąć kolejnego aresztowania.
Miło słyszeć, że Kryszna osobiście interesował się naszym resortem – komentuje były szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, generał Czesław Kiszczak. – To była zwykła gra operacyjna. Chodziło nam właśnie o to, by Przychodzeń myślał, że udało mu się wymknąć. Taka grupa religijna nie stanowiła żadnego zagrożenia dla państwa. Ale gdyby im pozwolić na legalną działalność, to zaraz przyszliby następni. A tak działali, tylko dyskretnie. Generał Kiszczak ujawnia jeszcze jeden sekret komunistycznej władzy. – Mieliśmy świadomość, że każda, nawet najmniejsza grupa wyznaniowa będzie z czasem szkodzić Kościołowi katolickiemu. Tylko dlatego ci Amerykanie dostali wizy i zgodę na wjazd do Polski – dodaje.

Nieszkodliwi wariaci
Słowa generała znajdują potwierdzenie w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Od 1979 roku SB z coraz mniejszym zapałem kontrolowała poczynania Uttamy. W całym kraju odbywały się spotkania sympatyków ruchu. O ich terminach informowała oficjalna prasa. W reportażu Telewizji Polskiej „Wrócić tam, gdzie ogrody”, pokazującym życie polskich hipisów, cenzura zezwoliła, by Uttama opowiedział o istnieniu kilkudziesięciorga wyznawców Kryszny w PRL. Podczas Marszu Pokoju, który odbył się w 1981 roku we Wrocławiu, Uttama i kilkunastu innych bhaktów całkiem oficjalnie tańczyli, śpiewali i grali na bębnach. W tym samym roku pozwolono im kupić gospodarstwo rolne we wsi Czarnów koło Kamiennej Góry w dzisiejszym woj. dolnośląskim. Powstała tam aśrama – pierwsza zorganizowana społeczność polskich wyznawców Kryszny.
Tymczasem na oficjalnej stronie Międzynarodowego Towarzystwa Świadomości Kryszny możemy przeczytać, że działalność ruchu w PRL była utrudniona. Rzekomo nawet młodzi wyznawcy nie wiedzieli, gdzie znajdują się ośrodki kultu, a ukrywających się bhaktów ścigano listami gończymi. Przeczy temu choćby fakt, że w 1985 roku dziennikarce Elżbiecie Samoraj udało się ich odnaleźć. Jej reportaż „Krok ku Krisznie” (tytuł oryginalny) ukazał się w tomiku „Ekspresu Reporterów” i w nakładzie stu tysięcy egzemplarzy trafił do wszystkich kiosków w kraju.
– Wadze PRL miały zupełnie inne problemy – wyjaśnia Ireneusz Kamiński, badacz nowych ruchów religijnych w Polsce. – Dlatego pozwoliły, by kluby medytacji, jogi czy radiestezji powstawały jak grzyby po deszczu. Prawdę mówiąc, uważano ich za nieszkodliwych wariatów od chwili, gdy jeden z wyznawców wschodniej religii napisał list do generała Jaruzelskiego. Proponował w nim uspokojenie nastrojów społecznych poprzez zbiorowe medytacje na ulicach miast.
Nie zmienia to faktu, że tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego Jerzy Przychodzeń trafił na listę osób do internowania. Ale esbecy wiedzieli, że jego uwięzienie da argument współwyznawcom z Zachodu, którzy natychmiast ogłoszą prześladowanie ruchu przez komunistów. Aby temu zapobiec, jeden z tajnych współpracowników z otoczenia Uttamy namówił go do złożenia podania o paszport i pozwolenie na wyjazd do krajów kapitalistycznych. Plan się powiódł i 11 grudnia 1981 r. Uttama wsiadł na prom do Szwecji. Sam Przychodzeń do dzisiaj uważa, że udało mu się wyjechać dzięki pomocy Kryszny
Nie jedz na czczo (grafitti)

ODPOWIEDZ