Wykład nt. relacji uczeń-świątynia-guru

System przekazywania wiedzy - parampara, guru-sadhu-śastra, guru i uczeń. "Jeśli słucha się z właściwego źródła, wtedy proces działa bardzo szybko. Na ogół ludzie jednak słuchają od nieautoryzowanych osób. Takie nieautoryzowane osoby mogą być bardzo uczone, biorąc pod uwagę ich akademickie kwalifikacje, ale ponieważ nie przestrzegają one zasad służby oddania, słuchanie od nich staje się po prostu stratą czasu. Czasami teksty są interpretowane zgodnie z modą, dla zaspokojenia własnych osobistych celów. Zatem, po pierwsze, należy wybrać kompetentnego i bona fide mówcę i wtedy słuchać od niego. Kiedy proces słuchania jest doskonały i kompletny, inne procesy stają się automatycznie doskonałymi w ich własny sposób. - 01.08.36 Zn.
Promyczek

Wykład nt. relacji uczeń-świątynia-guru

Post autor: Promyczek » 14 lis 2007, 14:11

to było nieuniknione. Zeby utrzymac w całości i rozwijać organizację o zasiegu światowym musi ona posiadac centralny system zarządzania podobny KK, Sony i innym .
sprowadzenie roli mistrzów duchowych do pełnienia funkcji proboszczów, wyłączność na łaskę Prabhupada przez ISKcon, postawienie znaku równości między Prabhupadem a ISKconem, przypisanie GBC roli 100% wykonawcy woli Prabhupada,uznanie osób spoza Iskonu za pozbawione łaski Prabhupada, emocjonalny szantaż :
"Proszę zastanówcie się, co sprowadziło was świadomości Kryszny. Kto przyciągnął was świadomości Kryszny? Zrobił to Śrila Prabhupada, który przyciągnął was albo przez swe książki, albo przez swe świątynie, albo przez swych bhaktów. Do świadomości Kryszny przyprowadził was Śrila Prabhupada. A kto odżywiał wasze życie duchowe gdy byliście już w świadomości Kryszny? To był ISKCON. A jeżeli już mówimy o mistrzu duchowym, to kiedy dla was i dla wielu, który przyjęli mnie jako swojego mistrza duchowego, pojawiła się moja osoba? Czy ja byłem od samego początku waszego życia duchowego, czy może trochę później? To było jakis czas później. To dlaczego mielibyście uważać mnie, ponieważ jestem waszym mistrzem duchowym, za jedyną ostoję waszego życia duchowego? Dlaczego o tym mówię? Powiedzmy bardzo jasno i bardzo szczere. W przeszłości widzieliśmy, że bhaktowie rozwijali mentalność, że mój inicjujący mistrz duchowy jest dla mnie wszystkim. A gdy ten mistrz duchowy miał jakieś problemy z własnym życiem duchowym i odchodził z ISKCON-u, to co działo się z jego uczniami? Jestem pewny, że wielu z was widziało co się działo.
Oni myśleli, że ich życie duchowe legło w gruzach i odchodzili z ISKCON-u. Czy było to w porządku, czy postąpili właściwie? Zauważmy, że to był błąd. Na czym on polegał? Błędem było myślenie, że mój mistrz duchowy jest wszystkim dla mojego duchowego postępu. Ale tak właściwie, to kto jest naszym głównym schronieniem duchowym? To jest Śrila Prabhupada. W jakiej postaci? W postaci ISKCON-u. A kim jest inicjujący mistrz duchowy? Inicjujący mistrz duchowy jest reprezentantem ISKCON-u."


to główne tezy tego wykładu.
czy znajdują one poparcie w siastrach, szczególnie chodzi mi o rolę guru?

Caturmukha dasa

Re: Wykład nt. relacji uczeń-świątynia-guru

Post autor: Caturmukha dasa » 14 lis 2007, 15:36

Promyczek napisał:
...to było nieuniknione. Zeby utrzymac w całości i rozwijać organizację o zasiegu światowym musi ona posiadac centralny system zarządzania podobny KK, Sony i innym .
sprowadzenie roli mistrzów duchowych do pełnienia funkcji proboszczów, wyłączność na łaskę Prabhupada przez ISKcon, postawienie znaku równości między Prabhupadem a ISKconem, przypisanie GBC roli 100% wykonawcy woli Prabhupada,uznanie osób spoza Iskonu za pozbawione łaski Prabhupada, emocjonalny szantaż : ....

....to główne tezy tego wykładu.
czy znajdują one poparcie w siastrach, szczególnie chodzi mi o rolę guru?
Drogi Promyczku ! Skądkolwiek i dokądkolwiek byś nie świecił, warto pamiętać, że emocje w takich sprawach, to złudny doradca. Jeśli chcesz, to przeczytaj książkę Śivarama Svamiego "Śiksza poza ISKCON-em".

Promyczek

Post autor: Promyczek » 14 lis 2007, 17:23

czekałem na taki rozwój wypadków od czasu http://forum.waisznawa.pl/viewtopic.php?t=412
ustanowiona została zasada nieomylności GBC co do woli Prabhupada.

były dwie koncepcje, w pierwszej GBC zajmuje się sprawami zarządzania, a strona duchowa pozostaje w gestii guru. w drugiej obie sfery podporządkować GBC.

widać wybrano drugą opcję. prawdopodobnie utrzymanie Iskconu w całości przy uwzględnieniu innego modelu jest niemożliwe

Caturmukha dasa

Post autor: Caturmukha dasa » 14 lis 2007, 20:46

Promyczek napisał:
były dwie koncepcje, w pierwszej GBC zajmuje się sprawami zarządzania, a strona duchowa pozostaje w gestii guru. w drugiej obie sfery podporządkować GBC.

widać wybrano drugą opcję. prawdopodobnie utrzymanie Iskconu w całości przy uwzględnieniu innego modelu jest niemożliwe
Czy możesz mi podać źródło swojej tezy ? Jeśli tak, to wyślij mi proszę jakąś rezolucję GBC na ten temat.

Wiem tylko o tym, iż w przypadku chęci przyjęcia sanjasy, kandydaturę adepta mają zaakceptować członkowie GBC, chociaż tej osoby mogą wogóle nie znać. Szczerze Ci powiem, że jest to dla mnie bardzo dziwne.

Awatar użytkownika
Rasasthali
Posty: 641
Rejestracja: 23 lis 2006, 18:58
Lokalizacja: USA

Post autor: Rasasthali » 15 lis 2007, 02:15

Nie podoba mi sie ten wyklad, nie wiem dlaczego nie mozna dodac komentarzy przy artykule.

Wczoraj bylam na spotkaniu z okazji odejsca Srila Prabhupada i Rasamandala Prabhu, ktory jest uczniem Sirla Prabhupada i naszym drogim przyjacielem, prowadzil wyklad i wspomnienia o Sila Prabhupadzie. Powiedzial ze rozmawial z kims na temat 'starych dobrych czasow ISKCONu' i ta osoba powiedziala ( z czym sie on tez zgodzil), ze stare dobre czasy byly tylko dlatego dobre, bo 'byl tam Srila Prabhupada'. W starych dobrych czasach wielbiciele rowniez mieli problemy, jak powiedzial Rasamandala Prabhu. Lubimy tworzyc taki iluzoryczny swiat przeszlosci, cos za czym mozna tesknic. Wspaniale jesli jest to podyktowane docenieniem starszych bhaktow czy samego Srila Prabhupada. Jednak Maharaja mowi to cos innego 'W tamtych dniach przyłączenie sie oznaczało 100-procentowe zaangażowanie.' natomiast teraz , jak Maharaja sugeruje, czlonkowie Iskconu sa mniej zaangazowani.

Kolejny niezbyt inspirujacy cytat (mowi o grihasthach): "Prawdopodobnie wasze zaangażowanie nie będzie aż tak intensywne jak w przypadku brahmaczarinów w tamtych [pierwszych] dniach, ale jeśli wasze serce pozostanie z ISKCON-em, to wystarczy. "

Sa grihasthowie ktorzy tak staraja sie zaangazowac w sluzbe Iskconu (a osobiscie znam tu w UK sporo wspnialcyh przykladow przewspanialych par malzenskich z prawdziwa misja), ale Maharaja zaklada ze sa mniej zaangazowani. Psychologicznie bardzo zle zagranie - zniecheca. Dobrze tez aby Maharaja wypowiedzial sie na temat tych samych zaangazowanych brahmacarinow ktorzy pozniej odeszli z Iskconu.

Nastepnie Maharaj mowi o koniecznosci centralizowania Iskocnu. Shaunaka Rsi Prabhu mowil nijako o tym zagadnieniu wczoraj podczas swieta. Powiedzial m.in. ze nie mozemy pozbawic bhaktow indywidualnych preferencji. Np policznych - Shaunaka Rsi Prabhu zna np kilku bhaktow zaangazowanych od lat w dzialalnosc polityczna roznych - przeciwnych - ugrupowan. Chociaz ugrupowania te sa przeciwne to ten sam maja cel -- stworzenie dogodnych warunkow politycznych dla szerzenia swiadomosci Kryszny. Z jego punktu widzenia bhaktowie maja wiec indywidualne wierzenia polityczne i nawet...odrebne religie. Pewnych rzeczy sie nie da scentralizowac, stad moim zdaniem GBC zawsze bedzie natrafialo na pewien opor i problemy. Nie mozna komus narzucic pewnych rzeczy i zawsze bedziemy mieli 'klany' czy grupy bhaktow o podobnych pogladach czy usposobieniu.

inny cytat: "Czyż nie chcemy, by ISKCON rozkwitał na całym świecie? Gdy ISKCON będzie prosperował na całym świecie i świadomość Kriszny będzie na całym świecie, to czy nie będziemy szczęśliwi i bardzo dumni z faktu, że jesteśmy członkami tego Ruchu? "

Moja odpowiedz: ja chce aby SWIADOMOSC KRYSZNY rozkwitala na calym swiecie, czemu utozsamiac to z instytucja? Czy nie ma innych grup bhaktow, ktore chcielibysmy by rozkwitaly na swiecie?

Dalej Maharaja mowi sporo o hierarchicznym ustroju w Iskconie, o GBC, prezydentach swiatyni, komitecie, wladzy oraz o potrzebie lojalnosci wobec tych wladz. Brzmi to wszystko dosc faszystowsko (bez urazy w stosunku dla Maharaja, mowie o sformuowaniu) i zniechecajaco. Gdyby ktos tak zareklamowal mi Iskcon, ja na pewno nie przylaczylabym sie.

Jestem bardzo lojalna w stosunku do mojego Guru, natomiast z racji mojego usposobienia niestety nie moge 'podporzadkowac sie' innym wladzom dla samego tylko utrzymania hierarchii. Gdyby moj guru odszedl z Iskconu, a jednak ciagle pozostal bhakta, ja 'odeszlabym' z nim tzn nie wyrzeklabym sie go, niezaleznie od tego czy ucierpi na tym ruch, bo pewnie nie ucierpial by za bardzo ;) Natomiast w pewnym momenie wazniejsze jest utrzymanie naszej swiadomosci Boga niz pozostanie w ruchu, poniewaz sukces ruchu zalezy wlasnie od tego jakimi bhaktami jestesmy. Jesli utracimy bhakti, to ruch i tak nie bedzie z nas mial zadnego pozytku.

Rozumiem dobre intencje Maharaja, Maharaja troszczy sie o osoby ktorych guru odszedl z Iskconu z powodu problemow w zyciu duchowym. Jednak mimo wszystko za duzo jest tu gloryfikacji instytucji i jej wladz. Pamietajmy, ze wladze tez okazuja sie czesto robaczywe!
http://actinidia.wordpress.com/

Vaisnava-Krpa
Posty: 4935
Rejestracja: 23 lis 2006, 17:43
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Post autor: Vaisnava-Krpa » 15 lis 2007, 13:03

Rasasthali napisała:
Dalej Maharaja mowi sporo o hierarchicznym ustroju w Iskconie, o GBC, prezydentach swiatyni, komitecie, wladzy oraz o potrzebie lojalnosci wobec tych wladz. Brzmi to wszystko dosc faszystowsko (bez urazy w stosunku dla Maharaja, mowie o sformuowaniu) i zniechecajaco. Gdyby ktos tak zareklamowal mi Iskcon, ja na pewno nie przylaczylabym sie.
Droga Rasasthali, hierarhii nie ma tylko w Federacji Anarchistycznej i to nie do końca. Skąd u ciebie takie określenie jak faszystowski? Niedawno taz zostalem nazwany przez czlonka innej organizacji, która ma jednego guru, ponad ktorym nie stoi nikt. Hierarhia i podporządkowanie jest podstawą funkcjonowania każdego społeczeństwa, nawet w komuniźmie byli równi i równiejsi. W rzeczywistości GBC to z jednej strony demokratyczne rozwiązanie, które może uśredniać wybitnych mistrzów duchowych, z drugiej strony nawet Kryszna pobierał nauki u guru i nie robił rewolucji, że jest Bogiem, Pan Czejtanja przyjął inicjację od impersonalisty, też nie wojował jak radykałowie islamscy, że trzeba świat zmieniać w ten sposób. Z jednej strony demokrację można nazwać tyranią większości, ale należy pamiętać, że GBC to ciało zarządzające składające się z osob, które wykazują odpowiednią wiedzę, zaangażowanie i zaawansowanie. Z drugiej strony brak władz to brak organizacji, czyli rozkład. Prabhupad załozył GBC, czyli Prabhupad nie chciał rozkładu. Jeżeli ktoś czuje się bardziej wyjątkowy od innych, to odchodzi z organizacji i wtedy nie jest naszym zmartwieniem jego postęp duchowy, gdyż przyjmuje schronienie w czymś innym, innej organizacji lub innej filozofii życia. Jeżeli jesteś uczniem szkoły, dostajesz oceny za sprawowanie, jeżeli nie ucześzczasz do tej szkoły, szkoła nie może ci nic zrobić. Szkoła to zbiór uczniów i nauczycieli, nie wszyscy nauczyciele mają te same zdania i nie wszyscy uczniowie mają ten sam cel, ale istnieją normy postępowania i program szkolny, który jest obowiązujący. Gdy kończymy doktorat zostajemy nauczycielami, autorytetami, dla innych jest to znak, że z powodu ukończenia szkoły nasza wizja jest bardzo szeroka na te sprawy dlatego warto słuchać naszego zdania. Jeżeli jesteśmy samoukami, nasza droga jest inna i nie należy za to winić świata. Zazwyczaj to wynika z naszej odmiennej osobowości, złej lub dobrej, której swiat nie może zrozumieć. Obecnie żyjemy wspólczesną historią, wspólczesnymi czasami, jesteśmy podatni na wspólczesne mody i kierunki uciekania mas. Jak pokazują badania Polacy glosują nie na polityków ale przeciwko nim. Warto poznać trochę historii, aby mieć szerszy wgląd w omawiane kwestie i właściwie dobierać skojarzenia:

„Historia i filozofia prawa to chyba najbardziej pasjonująca
z humanistycznych dyscyplin, ale nie bardzo doceniana.
A przecież odbija się w niej najdokładniej cała ludzka
mentalność i tylko w niej, bo nie ma bardziej ludzkiej
specjalności jak prawo właśnie. (...) Dzieje prawodawstwa
to historia samego państwa i jego społeczeństwa."
Piotr Kuncewicz

Konfederacja Barska: warcholstwo w imię Maryi
Autor tekstu: Wojciech Rudny


Romantyzm nasz poetycki dzieje Polski wieku upadku oraz wzlotów „anielskich dusz szlachetnych i cnych Sarmatów" przedstawił jako zmaganie się dwóch skrajnie przeciwstawnych sobie światów — nurtów: zgnilizny moralnej i zdradzieckich knowań przeciwko Rzeczypospolitej (reprezentowany przez ex-kochanka „Semiramidy Północy" króla Stanisława Augusta i Targowicę) oraz nurtu niezłomnej cnoty, wierności i miłości Ojczyzny (konfederaci barscy, Kościuszko). Tyle poezja — co tu dużo mówić — błędna w swych ocenach. Albowiem owi niepodległościowcy (że użyjemy tego określenia, ukutego dopiero wiek później) - ci wszyscy wrogowie króla (Ciołka) i zwolennicy Sasów; obrońcy „źrenicy wolności" — liberum veto — i pospolitego ruszenia (zacięci wrogowie armii zaciężnej — grożącej zaprowadzeniem absolutum dominium); zagorzali przeciwnicy i innych reform na pohybel zacietrzewienia partyjnego i anarchii — nie mogli być ex definitione - tak nazywani. Nazwać by ich trzeba raczej utrwalaczami błędu, słabości i przedmiotowości Rzeczypospolitej. Pomimo patriotycznych frazesów (i stroju narodowego) nie było tu zdrowej myśli — poza odruchami spłoszonej błogości przez gwałty moskiewskie — "contra iura gentium et iura regni" (przeciw prawom międzynarodowym i prawom królestwa).

Złotowolnościowcy nienawidzili przede wszystkim „ekonomskiego wnuka", wybranego królem dzięki swej byłej petersburskiej kochance. Nienawidzili go bardziej nawet niż samych Moskali. Przecież na ich to, tj. Repnina najmniejszego paluszka kiwnięcie stawili się ochoczo na konfederacji radomskiej (1767) — zawiązanej pod opieką trzydziestotysięcznego wojska rosyjskiego — z nadzieją, że przepędzony wreszcie będzie „Ciołek" — parweniusz z polskiego tronu. Konfederowali się ochotnie nie znając granic w warcholstwie. Władza, rząd? Dla nich był niczym; posłuszeństwo — obcym zgoła słowem. Nie króla „Piasta" się słuchali, lecz najbardziej kobiet z którymi sypiali — to one tak naprawdę ton nadawały polskiej polityce. Zauważył to już mizogin na pruskim tronie, Fryderyk Wielki, (w 1752 roku) twierdząc, iż w Polsce rozum popadł w zależność od niewiast, gdyż to one intrygują i rozstrzygają o wszystkim, podczas gdy ich mężowie ciągle się upijają.

Repnin i rezydent czeski Essen jednym głosem stwierdzili, że siedem czy osiem niewiast wciągnęło do kolejnej (obozu bezrządu) agitacji konfederackiej swych mężów, kochanków, krewniaków, i stąd rozpaliła się ta nieszczęsna barska burda... Notabene ojciec krakowskiej szkoły historycznej, x. Walerian Kalinka, potwierdził (w XIX wieku) występującą u nas wyższość kobiet nad mężczyznami, która "mogłaby być komentarzem owej polityki, jaką od stu lat prowadzimy - polityki, którą słusznie uczuciową i fantastyczną nazwano. Bo rzecz prosta, że ten kto w narodzie góruje, musi jego działaniom kierunek i charakter nadawać".

Formalnie jednak ster polityki w Rzeczypospolitej należał do mężczyzn - niezmiernie wrażliwych na punkcie swej dumy i honoru. Nie była to już oczywiście ta dawna Rzeczpospolita, przynajmniej sprzed wieku, gdzie można było być słusznie dumnym; ale kraj, który — jak trafnie zauważył Oskar Halecki - z dawnego przedmurza chrześcijaństwa zamienił się w „karczmę przydrożną, obsługującą głównie wojska rosyjskie...".

Słaby może być dumny nawet wobec silnego; może go drażnić, a także mu grozić; lecz czyż nie żałosna to duma? Taką też była ta — okazywana rozpanoszonym w Polsce Moskalom. Jak wskazuje przykład organizatora konfederacji barskiej Józefa Pułaskiego (w innych okolicznościach, miejscu i czasie — Bohdana Chmielnickiego, Napoleona III) urażona duma ma za nic wszystko — nie liczy się z niczym — nawet z możliwością katastrofy dla całego kraju. Sponiewierany, skopany i zrzucony z końcu ze schodów repninowskiego pałacu (ambasady rosyjskiej) zdesperowany Pułaski — postanowił chwycić za szablę. Może budzić naszą sympatię ta erupcja honoru i urażonej dumy, jakby nie było, Polaka - przed brutalnym Moskalem. Sympatia jednak to jedno, czymś zgoła innym - konsekwencje dla państwa. Konfederacja zawiązana przez Pułaskiego w Barze, dnia 29 lutego 1768 roku, zaliczana jest przez politycznych realistów do najzgubniejszych ze zgubnych — wieku XVIII — bowiem jej bezpośrednim następstwem był pierwszy rozbiór Polski!

Inicjatorami konfederacji barskiej obok J. Pułaskiego byli: Michał Krasiński, brat biskup Adama Krasińskiego, Wacław Rzewuski, Anna Jabłonowska (wojewodzina bracławska). Jeszcze przed sejmem radomskim układali plan zmiany na tronie (przewodząc fakcji saskiej) — konfederacji przeciwko Moskwie popierającej Stanisława Augusta. Po porwaniu i wywiezieniu przez Rosjan Sołtyka i Rzewuskiego biskup Krasiński nawiązał kontakty dyplomatyczne z wrogami Rosji, licząc zwłaszcza na pomoc Turcji, Austrii i Francji. Powstanie przeciwko królowi i popierającym go Moskalom miało wybuchnąć na Podolu, aby zapewnić sobie pomoc... Turcji. Pułaski przyspieszył jednak wybuch ruchawki, by uprzedzić rozwiązanie sejmu.

Apologeta tej wojny domowej, będącej przy tym zrywem przeciwko dominacji Moskwy, Wł. Konopczński, pisze: „nastrój krzyżowy, heroiczny, napełnia serca i głowy pierwszych konfederatów barskich". Wzniosły ten nastrój „krzyżowy" nie przeszkadzał saskim inicjatorom zrywu iść po prośbie do pohańców - wchodzić z nimi w alianse (Turcja)! Warneńczyk pewnie w grobie się przewracał - jakoż to i hetman Żółkiewski, Sobieski... Przedmurze chrześcijaństwa było już nie tylko karczmą wojsk rosyjskich, ale niemal tureckim zamtuzem! Oczywiście w polityce nawet wczorajszy wróg może okazać się w końcu pożyteczny, ale czyż nie wydaje się nikomu dziwny krzyżowiec gotowy walczyć ramię w ramię z wyznawcą religii Proroka przeciwko swoim braciom w Chrystusie? Gdyby chociaż porzucono tę całą frazeologię krzyżowo-maryjno-kościelną, ale nie — to potrzebne było do poruszenia mas — katolickiej szlachty; zresztą specjalnie nie zainteresowanej z kim ich przywódcy wchodzą w sojusze. Można więc było przyzywać i samego Belzebuba z piekieł przeciwko Ciołkowi - pijana szlachta katolicka stęskniona za „dawnym szczęściem czasów saskich" pewnie by się nie obruszyła — uznałaby ten krok za słuszny - wielce polityczny.

Józef Wybicki, który jako 21 letni rotmistrz brał udział w konfederacji barskiej (pełnił ponadto funkcje jej zagranicznego agenta dyplomatycznego) opisał - cudu z nieba wyczekującą — „twierdzę" barską. Był to „na kopcu dworeczek (...) obwiedziony nieco szerokim rowem i mając polski mostek zwodzony; naokół wyniesione brzegi fosy niby to szańce czy chcesz nazwać mury, i coś podobno trzy lub cztery kosze całą składały inżynierską sztukę do obrony". Kiedy wjechał do „twierdzy" nie zastał żołnierzy - byli na kwaterach w mieście. "Pohulać sobie żołnierzowi pozwolono"... Marszałek związkowy, Józef Pułaski, "cały był obrazami i relikwiami okryty" — podobnie i konfederaci "wszyscy te świątobliwe pozawieszali na się szyszaki" - to nie przeszkadzało im bynajmniej w pijaństwie. Te wszystkie świętości miały nie tylko pobudzić ducha religijno-patriotycznego poświęcenia, ale i zastąpić oręż owych czasów, bo jak stwierdził trzeźwy rotmistrz Wybicki: "powiedzmy prawdę, zachowawszy zabobonność naddziadów, zachowaliśmy razem tylko i ich piki z wieku dwunastego na wiek osiemnasty".

Kiedy na koniec pod „twierdzę barską" przybyły wojska koronne i rosyjskie, jak pisze Jasienica, „z obwałowań Baru, rozbrzmiewającego pieśniami i suplikacjami, zamiast parlamentariuszy wyszło <czterech księży z krucyfiksami i piąty ze statuą Najświętszej Panny, z którymi nie wiedzieć co było traktować>, jak zapisał naoczny świadek. Bar został łatwo zdobyty, nic nie pomogło <zaślepienie w cudotwórstwie Marka>". Ów ksiądz Marek był nie tylko ojcem duchowym utworzonego w Barze tajnego Zakonu Rycerzy Świętego Krzyża — z zawołaniem: „Jezus, Maria, Józef", ale i jakoby „cudotwórcą — prorokiem". Wróżył krótkie panowanie — „nie od Boga danego" — Stanisława Augusta. Wzywał szlachtę do cierpliwości - do czasu aż osiągnie pełnoletność elektor saski, „który przywróci Polsce dawne szczęście".

Ruchawka zorganizowana przez koterię saską upadłaby prędko, gdyby nie złudne, jak zwykle, nadzieje na pomoc obcych. Tliła się aż do pierwszego rozbioru - cztery lata! To — normalne w narodzie — przy całym jego bohaterstwie — rządzonym przez kobiety — kobiece metody jego obrony. Bo, kiedy środków i sił już nie staje — pozostaje rozpaczliwe zawołanie: — na pomoc, ratunku, pomóżcie! Przeciwnie: naród rządzony przez trzeźwych mężczyzn, liczy przede wszystkim na własne siły; nie potrzebuje też żadnych „parasoli ochronnych" - uczynnych rąk obcych...

Michał Bobrzyński stwierdził jasno i bez ogródek, że „konfederacja taka, jakkolwiek będziemy oceniali jej pobudki, nie mogła doprowadzić do celu. Ruchawka nie wyćwiczona nie mogła nic skutecznego zdziałać przeciw regularnemu wojsku Rosji i tylko cały kraj naraziła na straszne spustoszenia i klęski. Na Ukrainie wybuchł straszny bunt chłopstwa, które w samym Humaniu 20 000 ludności wymordowało (...) . Wspierała konfederację wysłaniem generała Dumourieza i drobnych posiłków Francja, kokietowała z nią Austria (...). Program polityczny konfederacji przeciwny reformie oddalał od niej króla i wszystkich wytrawniejszych ludzi, którzy tylko w reformie i w poparciu rządu królewskiego nadzieję lepszej przyszłości widzieli. Pomoc obca zawiodła....".

Pewnikiem jest, iż casus konfederacji barskiej to tak częsty w naszej historii przykład bezgranicznego heroizmu i bezdennej politycznej głupoty - znamionujące nasz naród w dobie upadku. Natomiast jej apologia — nie obywa się, niestety, bez zohydzania orientacji przeciwnej: współdziałania z Rosją w dobrze pojętym interesie własnym — drogi kompromisu i rozsądnej ugody. Ale to — nic innego jak żałosna, choć szkodliwa sofistyka starająca się udowodnić, że białe jest czarne — że wszystkie klęski, jakie spadały na nasz naród, zawinione były przez (reformatorski jak by nie było) prorosyjski obóz ugody — nie niepodległościowo — powstańczy (anarchizujący i zawsze antyrosyjski).

Przykład konfederacji barskiej wskazuje także na to, ile nieszczęść i katastrof potrafią ściągnąć na swą Ojczyznę „szlachetni szaleńcy". Takimi byli szeregowi konfederaci barscy, warchoły w świątobliwych szyszakach, „rycerze Krzyża Świętego" i „słudzy Maryi", którzy kraj oczyścić chcieli z schizmatyckich Moskali — choćby z pohańcem Turkiem pospołu.

Dziś nawet dziecko wie, że obelgą jest nazwać kogoś „targowiczaninem". „Targowica" — to inwektywa z polskiego słownika politycznego, bodaj nie mająca sobie równych. Pomimo że konfederacja barska doprowadziła do nie mniejszych wcale nieszczęść co — targowicka — w tymże słowniku próżno by szukać przezwiska — „barszczanin". Stereotypowy barszczanin bowiem, choć naiwny, to „cny Sarmata, obrońca Krzyża Świętego, Kościoła Rzymskiego - Ojczyzny przed królem zdrajcą i schizmatycką Moskwą". Kim był naprawdę ów barszczanin? Czyżby rzeczywiście „prawdziwym patriotą" — o niebo lepszym od targowiczanina, co w gruncie rzeczy chciał tego samego — "złotej wolności", bezrządu, liberum veto - tyle że pod protekcją Katarzyny II?

Więcej jednak niż przebrzydłych i brutalnych Moskali nienawidzili „Piasta". Jakże to dla nas typowe. Iluż — bezmyślnie i dzisiaj powtarza: „lepsze już panowanie obcych, niż ich rządy sprawowane rękami Polaków". Słusznym więc było ich zgnębić, rzucać im kłody pod nogi, uwięzić, a nawet próbować zamordować. Wymyślać im, złorzeczyć, pomawiać — i pamięć ich w końcu oczernić. Po co? By sztafeta pokoleń — szaleństwa, naiwności i zwyczajnej głupoty — mogła bezpiecznie biec dalej ku kolejnym katastrofom? Czyż nie pora wreszcie otrzeźwieć?

Autor tekstu: Wojciech Rudny; Oryginał: www.racjonalista.pl/kk.php/s,3460
Oszust zajmuje miejsce nauczyciela. Z tego powodu cały świat jest zdegradowany. Możesz oszukiwać innych mówiąc: "Jestem przebrany za wielbiciela", ale jaki jest twój charakter, twoja prawdziwa wartość? To powinno być ocenione. - Śrila Prabhupada

Vaisnava-Krpa
Posty: 4935
Rejestracja: 23 lis 2006, 17:43
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Post autor: Vaisnava-Krpa » 15 lis 2007, 13:30

O nacjonalizmie niejednoznacznie
Autor tekstu: Wojciech Rudny

"Istotną cechą każdego patriotyzmu jest również poprawny stosunek do innych narodów. Pomijanie tego elementu prowadzi do podporządkowania interesów innych narodów interesom własnego narodu. Towarzyszy temu najczęściej podnoszenie prawdziwych i urojonych zalet własnego narodu, żądanie szczególnych przywilejów, przypisywanie sobie specjalnej misji do spełnienia. Konsekwencją tego stanu rzeczy jest rosnąca niechęć do przedstawicieli innych narodów, przypisywanie im wad, działań skierowanych przeciwko „naszemu" narodowi - do wrogości. Tak rozumianą, jednostronną wersję patriotyzmu nazywamy nacjonalizmem. Efektem narastania nacjonalizmów są waśnie i wojny międzynarodowe, wojny domowe oraz czystki etniczne". — Czytamy w gimnazjalnympodręczniku „Wiedzy o społeczeństwie i wychowania obywatelskiego" autorstwa Hanny Konopki (Warszawa 1999, s. 61-62).

Biorąc pod uwagę taką, a nie inną definicję nacjonalizmu, musimy przyznać, że polskiego nacjonalizmu w ten sposób zdefiniować absolutnie nie możemy. Osoby, które znają historię polskiego ruchu narodowego, wiedzą doskonale, że polscy nacjonaliści (nazywajmy ich w dalszej części tekstu bardziej swojsko - narodowcami) nigdy nie „podnosili prawdziwych i urojonych zalet swojego narodu" (mało kto był tak krytyczny wobec polskiego charakteru narodowego, jak polscy narodowcy); nigdy nie przypisywali innym narodom jakichś szczególnych wad — częściej podziwiano inne narody za te cechy, których Polakom brakowało (np. Niemców za niemiecką pewność siebie i głębokie przekonanie o swej wartości; Rosjan za rosyjską dumę narodową...); nigdy nie żądali szczególnych przywilejów dla Polaków, aniżeli te, które biorą się z prawa naturalnego (np. do swobodnego i niczym nie skrępowanego rozwoju narodowej kultury). Polscy narodowcy nigdy nie przypisywali Polsce i Polakom jakiejś szczególnej misji (robili to zwykle oponenci ruchu narodowego — np. piłsudczycy), a wręcz przeciwnie — nikt bodaj tak ostro nie krytykował idei Polski jako „Winkelrieda" i „Chrystusa narodów"; niepodległościowego prometeizmu - jak narodowcy właśnie.

Jeśli więc za pomocą „szkolnej" definicji nie możemy zdefiniować polskiego nacjonalizmu, oznacza to, że albo nie jesteśmy jako naród zdolni do takiej, jak przedstawiona w podręczniku do wiedzy o społeczeństwie i wychowania obywatelskiego, ekspresji nacjonalizmu, albo ta definicja jest defektowna i niepełna — nie opisuje wszystkich typów nacjonalizmów, jak np. nacjonalizm polski.

Zdrowy i zdegenerowany nacjonalizm
Stwierdzenie, że niektóre typu nacjonalizmu (zdegenerowany), a raczej szowinizm (np. niemiecki), prowadzą do wojen i konfliktów między narodami (dlatego według doktrynerów antynacjonalizmu należy zwalczać wszelkie przejawy nacjonalizmu — nawet te zdrowe!), jest tak samo prawdziwe, jak stwierdzenie, że liberalizm (zdegenerowany) prowadzić może do wyprzedaży majątku narodowego danego kraju zagranicy (jak w naszym przypadku); ale to bynajmniej nie oznacza, że należy całkowicie wyrugować własność prywatną (powrócić do socjalizmu), ani naturalną chęć zysku (zastąpić całkowicie altruizmem i działalnością charytatywną). To byłby ślepy zaułek. Należy uporządkować pojęcia i wprowadzić rozróżnienia uniemożliwiające wylewanie dziecka z kąpielą! Albowiem nacjonalizm nacjonalizmowi nierówny — tak jak liberalizm liberalizmowi...

Nikt jakoś z tych doktrynerów anynacjonalizmu nie pomyślał, że to właśnie nacjonalizm — taki jak nacjonalizm polski — zdolny był wydobywać z Polaków okresu narodowej niewoli najszlachetniejsze skłonności i postawy — takie jak np. zdolność do poświęcenia się dla innych; obrony wartości kultury narodowej w czasach, gdy szalała hakata — germanizacja i rusyfikacja. To polska szlachetna idea narodowa zamieniała zamkniętych na własne tylko sprawy egoistów (pierwotniejszy typ człowieka) — często z niższych warstw społecznych — w szlachetnych, ideowych działaczy narodowych: kulturalnych i oświatowych, a także polityków przedkładających interes całości — Polski — nad prywatę czy ciasne — klasowe tylko interesy.

Trzeba też sobie jasno i bez ogródek powiedzieć — tak jak degeneracją nacjonalizmu był faszyzm, tak degeneracją socjalizmu — komunizm. Nikt jednak dzisiaj nie zakazuje socjalistom działalności politycznej, nikt nie nawołuje do ostracyzmu, bojkotu wybijających się — przy zachowaniu wszelkich demokratycznych procedur — polityków tej orientacji. Socjalizm zapanował w Europie niemal całkowicie — w wersji demokratycznej ma się rozumieć, przejawiającej jednak coraz częściej tendencje do mentorstwa i politycznego monopolu — co zwykliśmy w polityce określać jako totalizm. Parafrazując klasyka komunizmu i my możemy powiedzieć, że widmo nacjonalizmu krąży nad Europą. Od samych socjalistów w dużej mierze zależy, czy nacjonalizm ten, któregoś dnia nie ujawni się w swej zdegenerowanej formie — jako reakcja na dominację jedynego tylko - socjalistycznego — światopoglądu. Stanie się to tym pewniej z im większą zaciekłością socjaldemokraci będą zwalczać zdrowy nacjonalizm; a więc ten nacjonalizm, który w swej politycznej teorii i praktyce ma się tak samo do faszyzmu, jak współczesna europejska socjaldemokracja do wszelkiej maści komunizmu.

Nacjonalizm znakiem czasu
Według Ernesta Gellnera (autor pracy "Narody i nacjonalizm"), traktującego nacjonalizm jako zjawisko towarzyszące uprzemysłowieniu świata, "nacjonalizm jest przede wszystkim zasadą polityczną, która głosi, że jednostki polityczne powinny pokrywać się z jednostkami narodowościowymi (...) to jedna z teorii politycznego legitymizmu, która żąda, by granice etniczne nie przecinały się z granicami politycznymi, a zwłaszcza, by granice etniczne w obrębie państw (...) nie oddzielały jego władców od reszty obywateli". Jego zdaniem "okres przechodzenia w epokę industrialną jest także okresem przechodzenia w epokę nacjonalizmu". Pojawienie się nacjonalizmu związane jest bowiem z przejściem od społeczeństwa agrarnego do społeczeństwa industrialnego (przemysłowego), które w przeciwieństwie do społeczeństwa poprzedniego typu ma mobilną i egalitarną strukturę. I tak ze „społeczeństwa rolniczego" wyłonił się nowy typ społeczeństwa — "społeczeństwo oparte na potężnej technologii i nieprzerwanym rozwoju, społeczeństwo wymagające zmiennego podziału pracy oraz ciągłego, częstego i precyzyjnego komunikowania się ze sobą ludzi obcych, które musi się odbywać za pomocą wspólnych znaczeń, przekazywanych przez jednolity język i w razie potrzeby przez państwo". Gellner nazywa ten nowy typ społeczeństwa "społeczeństwem nieprzerwanego rozwoju", porównuje je do armii, gdzie "każdego dobrze wyszkolonego rekruta można będzie w razie potrzeby przekwalifikować bez większej straty czasu, z wyjątkiem, oczywiście, niewielkiej liczby specjalistów wysokiej klasy". Taki właśnie typ społeczeństwa - mobilnego, piśmiennego, kulturowo zestandaryzowanego oraz wymienialnego wewnętrznie - odpowiada wymogom nowoczesnego państwa przemysłowego, które ściśle wiąże się z nacjonalizmem — czy się to komuś podoba czy też nie.

Prywata czy nacjonalizm?
Zdaniem Kazimierza Z. Poznańskiego (autora głośnej ostatnio książki o klęsce polskiej transformacji gospodarczej) kapitalizm i państwo narodowe są nierozerwalne. "Nie ma narodu bez pewnej formy nacjonalizmu, jako źródła pojęcia interesu narodowego,, cementującego ludzi w koherentny twór zwany państwem narodowym". Poznański stwierdza, że to właśnie brak nacjonalizmu prowadzi do takich „cudów", jak „cud Balcerowicza" ("ten „cud" to kpina" — pisze), kiedy społeczeństwo wyzbywa się swego majątku narodowego na rzecz zagranicy, tracąc w ten sposób nie tylko kapitał (wyprzedawany grubo poniżej swej rzeczywistej wartości), ale także kontrolę nad pracą i płacą. Na takiej prywacie jednostek (klasy polityczno-urzędniczej) traci całe społeczeństwo — naród. W ten sposób — postępując akurat odwrotnie niż nakazywałby zdrowy nacjonalizm (rozumiany jako poczucie współodpowiedzialności) — Polacy stają się "gośćmi u samych siebie" — we "własnym domu"! Sytuacja taka nie byłaby do pomyślenia wówczas, gdyby istniała w Polsce rozbudowana świadomość interesu publicznego, a więc nacjonalizm (obecny zresztą w każdym normalnym państwie kapitalistycznym).

Świadomy patriotyzm na co dzień — polska idea narodowa
Tymczasem nacjonalizm ma w dzisiejszych czasach — zwłaszcza w mediach — wyłącznie negatywne konotacje. Próżno by szukać tam jego pochwały. Najczęściej (widać to także w omawianej podręcznikowej definicji) przeciwstawiany jest patriotyzmowi; przy czym na tym przeciwstawieniu gorzej wypada oczywiście nacjonalizm - jako źródło wszelkiego rodzaju wojen, konfliktów zbrojnych, czystek etnicznych etc.

Ale także teoretycy polskiego nacjonalizmu, jak np. Zygmunt Balicki — bliski współpracownik Romana Dmowskiego - przeciwstawiali patriotyzm nacjonalizmowi. Patriotyzm „jest uczuciem zbiorowym i tylko uczuciem" — twierdzi Balicki — nacjonalizm natomiast jest „narodową myślą". Podobną charakterystykę przedstawił autor "Narodu, jednostki i klasy", Roman Rybarski, stwierdzając, że "patriotyzm jako przywiązanie do narodu, jako gotowość walki o jego wartości, nie jest kierunkiem politycznym, lecz raczej żywiołowym faktem. Ma podkład tylko uczuciowy, a nie doktrynalny... Patriotyzm nie ogarnia (...) świadomie całego życia narodowego, nie przejawia się we wszystkich jego kierunkach. Próżno by w patriotyzmie dopatrywać się zawiązków nacjonalizmu. Nacjonalizm to świadomy patriotyzm, normujący całe życie narodowe, to patriotyzm na co dzień" (podkr. — WR). Inni polscy narodowcy, jak np. Zygmunt Wasilewski, uważali, że nacjonalizm jest wytworem danej cywilizacji w zakresie psychiki narodowej, który z patriotyzmu typu uczuciowego uczynił fakt etycznego stosunku jednostki do narodu.

Co ciekawe sam Roman Dmowski uważał "nacjonalizm" za nazwę "niezbyt szczęśliwą" — unikał jej, stosując najczęściej określenie: "polska idea narodowa". Brało się to stąd, że nie lubił on wszelkiego doktrynerstwa (talmudyzmu), wszelkich „-izmów", prowadzących do skostnienia myśli i zaniku twórczości. Rację miał Tadeusz Bielecki, kiedy pisał, iż "ruch narodowy pod potężnym wpływem Dmowskiego nigdy nie zszedł na manowce sztywnej doktryny ciasnego nacjonalizmu. Polska idea narodowa więcej buduje na przywiązaniu i miłości do własnego narodu, niż na nienawiści do obcych. Również nie zamierza izolować się od innych, ale chce wnosić swój dorobek do skarbnicy ogólnoludzkiej i korzystać z tego, co inne narody stworzyły, czyli brać, ale i dawać (...) Polska idea narodowa jest bardziej postawą wobec życia i jego spraw, jednostek wobec narodu i powiązań międzypaństwowych, bardziej szkołą politycznego myślenia, aniżeli sztywną doktryną społeczno-polityczną, którą można zamknąć w gotowych i wszystko rozwiązujących formułkach".

Autor tekstu: Wojciech Rudny; Oryginał: www.racjonalista.pl/kk.php/s,3474
Oszust zajmuje miejsce nauczyciela. Z tego powodu cały świat jest zdegradowany. Możesz oszukiwać innych mówiąc: "Jestem przebrany za wielbiciela", ale jaki jest twój charakter, twoja prawdziwa wartość? To powinno być ocenione. - Śrila Prabhupada

Vaisnava-Krpa
Posty: 4935
Rejestracja: 23 lis 2006, 17:43
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Post autor: Vaisnava-Krpa » 15 lis 2007, 13:36

Lekcji historii ciąg dalszy:

Charakterystycznym zjawiskiem schyłku Republiki Rzymskiej było rozprzężenie obyczajowo-moralne, a także chorobliwa wręcz niechęć do zawierania małżeństw i posiadania potomstwa. Powszechne stały się rozwody, których głównym motywem była chęć zrobienia majątku bądź kariery w nowym związku. W I wieku n.e. rozwody przybrały w Rzymie rozmiary prawdziwej epidemii, rozprzestrzeniającej się zwłaszcza wśród majętnych i uprzywilejowanych stanów rzymskiego narodu. Spadek urodzeń, postępująca demoralizacja wraz z degeneracją wyższych warstw, upadek obyczajów, zanik tradycyjnych cnót rzymskich — wszystko to musiało niepokoić dalekowzrocznych polityków i mężów stanu Imperium Romanum.
...
Niewątpliwie Rzymianie końca republiki i początków cesarstwa niechętnie poddawali się rygorom ustaw, które wedle ich pomysłodawcy naprawiać miały zepsute obyczaje. Wyrazicielem tych niechętnych ustawom pryncepsa nastrojów Rzymian był m.in. Propercjusz, który w poetyckiej formie (III-VI elegia) zaznaczał, że wielkość Augusta kończy się za drzwiami cudzego ogniska domowego (zob. G. Żurek, Echa polityki wewnętrznej Oktawiana w elegiach Propercjusza, Mean. 221967, s. 14-28).

O tym, że niełatwo było powrócić do mores maiorum (obyczajów przodków) świadczy m.in. pierwsza, ale i nieudana próba ustawodawcza Oktawiana z 28 roku p.n.e.- musiał się z niej wycofać pod naciskiem oburzonej opinii publicznej). Nie znamy treści tych zarządzeń, ale możemy przypuszczać, że miały one podobny charakter do ustaw ogłoszonych dziesięć lat później, tj.: lex Iulia de adulteriis coercendis (dotycząca karania cudzołóstw) oraz lex Iulia de maritandis ordinibus (o zawieraniu małżeństw).

Augustowi zależało nie tylko na wzroście liczebnym rdzennej ludności Italii, ale również na tym, by ta nie przemieszała się z obcymi elementami etnicznymi, których na Półwyspie Apenińskim nie brakowało. W tym celu cesarz zainicjował dwie ustawy konsularne (lex Fufia Caninia z 2 r. p.n.e. oraz lex Aelia Sentia z 4 r. n.e.), które miały ograniczyć wyzwolenia niewolników (przybrały one w Rzymie zjawisko masowe, bowiem wielu właścicieli nieproduktywnych niewolników chciało się w ten sposób ich pozbyć, przerzucając na państwo troskę o ich wyżywienie). Pierwsza z tych ustaw ograniczała manumissio testamento (wyzwolenie testamentowe), druga z kolei utrudniała wyzwalanie inter vivos. W innej ustawie, lex Iunia (Norbana? z 17 r. p.n.e. bądź z 19 r. n.e.), uzależniono wyzwolenie niewolników od spełnienia pewnych warunków; wprowadzono przepis, iż niewolnik, który nie udowodni, że został uwolniony według zasad ius civile, nie będzie mógł otrzymać pełnego obywatelstwa rzymskiego, ale status latyński (stąd pojawiła się nowa kategoria wyzwoleńców, zwana „Latynami juniańskimi" - Latini iuniani).

Natomiast polski historyk M. St. Popławski pisze: "Cała ta działalność (ustawodawcza Augusta — przyp. W.R.) nie odniosła piorunującego skutku, ale biorąc na dłuższą metę, wzmocniła niewątpliwie społeczeństwo i uodporniła je przez podkreślenie rasowej odrębności (...) na ogół społeczeństwo dało Augustowi pełne poparcie w tej jego działalności, bo był wyrazicielem ogólnej woli i państwowej konieczności" (M. St. Popławski, Oktawian August, Lublin 1938, s. 40). Z kolei L. Piotrowicz — na swoim odczycie z okazji 2000. rocznicy urodzin cesarza Augusta (op. cit., ss.23-24) — stwierdził m.in.: "Podnosi się czasami, że wszystkie te zarządzenia (cesarza Augusta - przyp. W.R.) nie dały zamierzonych wyników; zdaniem moim jednak niesłusznie. Nie da się zaprzeczyć, że przez życie rzymskie tego czasu idzie jakiś świeży powiew idei, do dziś dnia widniejący z kart współczesnej literatury, której rozkwit zarówno sam August, jak i ludzie z jego otoczenia (Mecenas, Waleriusz Mesala, Asyniusz Pollio) gorąco popierali. Wspaniały rozkwit kulturalny i gospodarczy, jaki wykazuje żywioł rzymski w najbliższych stuleciach, wyciskając piętno swego geniuszu na olbrzymich obszarach państwa, był możliwy właśnie dzięki temu skrzepnięciu sił moralnych narodu, o które walczył August".


Hitler a Kościół
Autor tekstu: Wojciech Rudny


Watykan, chociaż zdawał sobie doskonale sprawę z antychrześcijańskiego charakteru narodowego socjalizmu, poszedł jednak na dobrowolną współpracę z reżimem nazistowskim w jego germanizacyjnej polityce. Jak wyjaśnić ten paradoks?

Nienawiść do Żydów była w czasach Hitlera normą, a antysemityzm — narodowym obowiązkiem każdego Niemca. Równie żywiołowo nienawidzili Żydów niemieccy katolicy, jak i ewangelicy. Katolicy podczas liturgii wciąż słyszeli o „perfidnych Żydach" (zwrot ten usunięto z liturgii dopiero w 1961 roku), którzy przyczynili się do śmierci Chrystusa. Niemieccy protestanci natomiast w wielkiej czci i poważaniu mieli Marcina Lutra, pierwszego protestanta Niemiec, który nie tylko nazywał Żydów „bezbożnymi nędznikami", otwarcie głosił wrogość oraz konieczność odwetu i zemsty na nich, ale i był zdania, że „Żydzi zasługują na śmierć przez powieszenie na szubienicy siedem razy wyżej, aniżeli pospolici złodzieje".

Ideologią spajającą rozbity naród niemiecki był w coraz większym stopniu antysemityzm i rasizm. W takiej nieprzychylnej Żydom atmosferze rodził się ruch narodowosocjalistyczny, gdzie mógł „zasiadać — jak kłamliwie twierdził jego twórca, Adolf Hitler — najgłębiej wierzący protestant oraz najbardziej oddany swej wierze katolik, nie wchodząc w najlżejszy nawet konflikt ze swymi przekonaniami religijnymi".

Zanim jednak Hitler został kanclerzem i wodzem Trzeciej Rzeszy Niemieckiej, twierdził, że „ocenę przydatności jakiegoś wyznania powinny w mniejszym stopniu określać obciążające je braki, a w znacznie większym zalety możliwego zastępstwa. Tak długo jednak, jak nie widać takiego zastępstwa na horyzoncie, jedynie niemądrzy lub przestępcy mogą usiłować podważać wyznanie, które istnieje". Dlatego też na ogół pozytywnie oceniał Kościoły działające w Niemczech i Austrii. Przy czym w większym stopniu uznawał protestantyzm za religię w pełni narodową, aniżeli kosmopolityczny ze swej natury katolicyzm. Były ministrant, kościelny chórzysta i „żołnierz Chrystusa", nie miał jednak zamiaru zmieniać wyznania. W „Mein Kampf" pisał: „każdy powinien być aktywny w obrębie swej wspólnoty wyznaniowej i uważać za pierwszy swój i najświętszy obowiązek zajmować stanowisko przeciw tym, którzy w swoim działaniu przez mowy i czyny z ram własnej zbiorowości wyznaniowej występują i do drugiej usiłują się wgramolić".

Hitler był zawsze przekonany, że działa z woli Stwórcy przeciwko Żydom. Tak pisał nie tylko w swoim manifeście politycznym, ale i później powtórzył te same słowa (przemówienie w Reichstagu w 1938 roku). Jego pogląd na temat Jezusa był zresztą wielce osobliwy. To, że Chrystus urodził się jako syn żydowskiej dziewczyny, nie miało dla niego żadnego znaczenia. Na początku swej kariery politycznej, Hitler nawet porównywał się do Zbawiciela, który początkowo miał niewielu zwolenników, ale z czasem jego kult objął prawie cały świat. Później wódz Trzeciej Rzeszy uważał, że szczególnym rodzajem bóstwa Gottmensch (Bóg-człowiek), nadczłowiekiem, stojącym ponad wszystkimi ludzkimi uczuciami i pragnieniami (wpływ filozofii Fryderyka Nietzschego, autora „Antychrysta"). Jego wyobraźnię pobudzała wciąż średniowieczna legenda o włóczni św. Maurycego, której posiadacz predestynowany jest do panowania nad światem. Tylko w gronie najbliższych, zaufanych sobie ludzi, Hitler pozwalał sobie na zjadliwie, antychrześcijańskie wywody.

Już na samym początku, po dojściu Hitlera do władzy, Episkopat Niemiec pozytywnie ocenił faszyzację kraju (konferencja w Fuldzie, 28.03.1933 r.). w przeciwieństwie do „bezbożnego komunizmu", faszyzm miał dobre notowania w Watykanie (konkordat z faszystowskimi Włochami). Dlatego przedstawiciele hierarchii kościelnej wezwali niemieckich katolików do uznania nowej władzy. W takiej też przychylnej hitleryzmowi atmosferze, 20 lipca 1933 roku podpisano konkordat. Watykan reprezentował wówczas podsekretarz stanu, kardynał Eugenio Pacelli (późniejszy Pius XII), a stronę niemiecką wicekanclerz, Franz von Papen. Konkordat zobowiązywał Kościół m.in. do „popierania lekcji religii w języku niemieckim we wszystkich państwach, w których istnieje mniejszość niemiecka", natomiast nie dawał np. polskiej mniejszości w Niemczech prawa do nauki religii w języku ojczystym. Na protesty Polaków zamieszkujących Trzecią Rzeszę, którzy specjalnie wybrali się do Rzymu, by zaprotestować przeciwko prohitlerowskiej polityce Watykanu, Eugenio Pacelli odpowiedział, iż „interesy Kościoła wymagają całkowitej germanizacji Nadodrza dla umocnienia tam germańskiego katolicyzmu. I dlatego papież przemówi do was po niemiecku, i to w obecności przedstawiciela waszej ambasady, ambasady Trzeciej Rzeszy!" (H. Lehr, E. Osmańczyk, „Polacy spod znaku Rodła", s. 93).

Nic dziwnego, że Hitler uznał konkordat za swój wielki sukces dyplomatyczny i odtąd przez myśl nawet mu nie przeszło, by miał opuścić Kościół katolicki. W 1941 roku generałowi Gerhardtowi Engelowi oświadczył: „jestem, tak jak wcześniej, katolikiem i nigdy nim być nie przestanę". Pewnie w dowód wdzięczności, pamiętając wciąż o nieszczęsnym dla Polaków konkordacie, pozostał wiernym, choć niepraktykującym synem Kościoła, aż do swojej samobójczej śmierci 20 kwietnia 1945 roku. Co ciekawe, obecność Hitlera w łonie Kościoła wcale nie przeszkadzała hierarchii kościelnej. Nigdy nie był oficjalnie ekskomunikowany, tak jak np. francuski monarchista i nacjonalista Charles Maurras, a jego jawnie heretycka książka „Mein Kampf" nie znalazła się na kościelnym indeksie ksiąg zakazanych! Bezprawia nazistów, polegające m.in. na odciąganiu młodych Niemców od Akcji Katolickiej i wciąganiu ich do Hitlerjugend [_1_], zaowocowały wprawdzie papieską encykliką „Mit brennende Sorge" (1937 r.), ale nie było w niej nawet słowa potępienia rządu hitlerowskiego za prześladowania, które objęły oprócz katolików także duchowieństwo ewangelickie.

W świetle powyższych faktów, Hitler jawi się jako makiaweliczny polityk, który znakomicie potrafił wykorzystać Kościół do swoich celów politycznych. Był wrogiem chrześcijaństwa, które nazywał protobolszewizmem, ale nie miał nic przeciwko przynależności do Kościoła rzymskokatolickiego — do końca swego życia uważał się za katolika. Natomiast Watykan, mając na uwadze wyłącznie swoje interesy polityczne, stał się dobrowolnym narzędziem wodza Trzeciej Rzeszy w jego antyhumanitarnej polityce eksterminacyjnej germanizacji. I tym, nie odpokutowanym dotąd, grzechem obciążony jest nie tylko Episkopat Niemiec, ale i najważniejsze sfery kościelne, z papieżem Piusem XI i Piusem XII włącznie.

Autor tekstu: Wojciech Rudny; Oryginał: www.racjonalista.pl/kk.php/s,5584
Oszust zajmuje miejsce nauczyciela. Z tego powodu cały świat jest zdegradowany. Możesz oszukiwać innych mówiąc: "Jestem przebrany za wielbiciela", ale jaki jest twój charakter, twoja prawdziwa wartość? To powinno być ocenione. - Śrila Prabhupada

Vaisnava-Krpa
Posty: 4935
Rejestracja: 23 lis 2006, 17:43
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Post autor: Vaisnava-Krpa » 15 lis 2007, 14:38

Problematyka współdziałania i autorytetu w procesie tworzenia, stosowania i interpretacji prawa

a. Każde zaistnienie tego, co w jakikolwiek sposób jest regulowane prawem, stanowi zbiór faktów historycznych. Z jednej bowiem strony każda treść normatywna w doświadczeniu potocznym występuje jako wartościowanie, a z drugiej strony jest dana w doświadczeniu jako przedmiot przeznaczony do urzeczywistnienia się w życiu. Treść normatywna jest więc aktualizowana przez tych, których obowiązuje.

Natomiast proces tworzenia prawa wynika z potrzeby zaradzenia jakiemuś zjawisku lub uporządkowania materii społecznej. U podłoża każdej normy tkwi potrzeba związana z osobą, która ową normę ustanowiła. Rozliczne potrzeby człowieka wiążą to, co moralne, z tym, co prawne. G. W. Hegel pisze o tym następująco: "... koniecznym prawem określającym sposób istnienia moralnego podmiotu jest więc to, że każde jego działanie zaspakaja jakąś jego wewnętrzną potrzebę, a tym samym każde ma dla niego pewną pozytywną wartość. Jest on nim z konieczności zainteresowany. Nie ma działania bezinteresownego, lecz zawsze chodzi w nim o osiągnięcie pewnego osobistego dobra czy też osobistej pomyślności (Wohl)" [_7_]. Owo dobro czy pomyślność są kształtowane przez rzeczywistość i kulturę, zwłaszcza materialną, określonego czasu historycznego. Tak więc możemy powiedzieć, że prawo jest rzeczywistością historyczną, czyli faktem realnym. Zarazem każde prawo jest także konstrukcją idealną.

Zakładamy, że istnienie norm prawnych wymaga minimalnej wspólnoty — co najmniej dwóch osób, które ze sobą współdziałają. Tak więc zasada koniecznego i powszechnego współdziałania, leżąca u podstaw każdego biologicznego systemu, dotyczy i musi być stosowana także w obrębie systemów prawnych [_8_]. Współdziałanie obejmuje konieczność wzajemnego komunikowania, możliwość zaufania pomimo niejasności komunikatu, możliwość współpracy podyktowanej chęcią ochrony lub pomnażania dóbr, a także pragnienie niesienia pomocy. Zasada koniecznego współdziałania, mimo że występuje np. już u owadów, jest fundamentalną zasadą etyczną i ponadto — rozumiana jako prawo powszechne — ideałem każdego społeczeństwa.

Bez przyjęcia i upowszechnienia jako naczelnej zasady koniecznego współdziałania nie mógłby istnieć żaden wymiar sprawiedliwości. Zatem w dążeniu do opisania systemu prawnego warto rozszerzyć zakres jego rozumienia. Jeśli do badań nad prawem, rozumianym wyłącznie, jako zbiór ustaw, dołączone zostanie orzecznictwo sądowe stanowiące integralną część każdego systemu prawa — jego składnik etyczno-idealny zostanie lepiej rozpoznany. Jedna z płaszczyzn rzeczywistości badanej przez sądy dotyczy bezpośrednio stanów faktycznych, tego, co miało miejsce „na prawdę", co się zdarzyło. Sąd często musi wypowiadać zdania o faktach, których bezpośrednio nie widział. Na sali rozpraw chodzi więc o odtworzenie przeszłości — faktu historycznego. Dlatego też ze względu na ten sposób postępowania oraz ze względu na konkretny rodzaj materiału prawda sądowa stanowi przede wszystkim prawdę historyczną. Jednak tego, co historyczne, i tego, co idealne, szczególnie w interpretacji wyroków sądowych nie da się od siebie oddzielić. Tak więc, w pewnych wypadkach owa prawda historyczna staje się jednocześnie tożsama z prawdą idealną. Każdy wyrok sądowy jest w swej finalności poszukiwaniem prawdy idealnej. Trzeba jednak pamiętać, że sąd poszukując prawdy idealnej o dokumentach, umowach, zapiskach itp. jest ograniczony techniką badania, wynikającą z przepisów postępowania sądowego. Ale nawet przy najdoskonalszym wymiarze sprawiedliwości najistotniejsza jest dobra wola współdziałających ze sobą kompetentnych ludzi. Czynnik etyczny w obszarze współdziałania ludzi staje się czynnikiem wiążącym i wzajemnie zobowiązującym.

b. Zasada koniecznego współdziałania jest możliwa do utrzymania w dłuższym czasie tylko wówczas, gdy posiłkuje się ideą autorytetu. Nieodzowną potrzebą, ale i wartością, którą prawo winno zaspokajać, jest potrzeba autorytetu. Autorytet jest kolejnym, zasadniczym elementem prawa jako konstrukcji wewnętrznie etycznej. W pojęciu autorytetu, jak w soczewce, skupia się wszystko to, co etyczne; a szczególnie to, co pewne, słuszne i sprawiedliwe wiąże się z ideą porządku istniejącego dzięki systemowi prawa. W praktyce życia społecznego postrzega się silny związek między ładem społecznym a prawnym. Często stwierdza się, że życia społecznego nie można wyobrazić sobie bez prawa, że ono jest warunkiem istnienia życia społecznego, ponieważ postuluje ład; a każde prawo w swej treści zmierza do wprowadzenia ładu. Dlatego też pierwszoplanowe znaczenie należy się tym wszystkim podmiotom organizacji życia zbiorowego, których funkcjonowanie i realizacja zadań przybiera formę aktywności prawotwórczej. Aktywność ta musi wiązać się z ideą autorytetu prawa, a splendor tej idei powinien rozciągać się na podmioty stanowiące prawo. Stąd też idea autorytetu powinna być rozpatrywana na kilku płaszczyznach: historycznej, pewności obrotu prawnego, aksjologicznej i racjonalnej. Postulaty wypływające z teorii legislacyjnej pod adresem idei autorytetu systemów prawa są następujące:
"a) postrzeganie autorytetu w jego pierwotnym, rzymskim znaczeniu jako decyzji rozwijających życie społeczne w przeszłość, myślenie o przyszłości w kategoriach stałego sięgania — poprzez tradycję — do założeń danego układu społeczno-politycznego (najbardziej spektakularnym przykładem współczesnego praktykowania podobnego podejścia jest Konstytucja USA; przykładem przeciwnym jest sytuacja Polski, gdzie pracowicie gubione jest znaczenie początków transformacji na rzecz pustosłowia dysput pozbawionych dookreślonego punktu wyjścia);
b) traktowanie prawa jako podstawy ostatecznej decyzji (a nie jako wszechogarniającego regulatora, wyznaczającego każdą decyzję);
c) ukazanie problematyki aksjologicznej jako stałego elementu legislacji i samego prawa;
d) wzajemne dookreślenie wszystkich elementów definicyjnych — np. debata nad wartościami jest wpisana nie tylko w tradycję i fundament danego układu społeczno-politycznego, ale i w podstawowe kanony racjonalności"

Tak więc, wokół pojęcia autorytetu skupiają się i zachodzą na siebie: przeszłość historyczna, pewność i racjonalność prawa oraz wątek aksjologiczny. Żadna inna wartość związana z systemem prawnym nie wymaga tak bardzo wielopłaszczynowej analizy.

c. Ujęcie prawa jako konstrukcji historycznej, etycznej, a także idealnej wynika z przyjętego filozoficznego rozumienia procesów poznawczych. Dotyczą one postrzegania przez człowieka znaczenia zjawisk z zakresu interpretacji i rozumienia tekstu pisanego. Rozumienie tekstu pisanego może być nacechowane idealizmem i obiektywizmem zarazem. Pojęcie znaczenia jest rozumiane (ma konotacje) jako sens poznania. Samo pojęcie znaczenia należy do świata idealnego i stąd za pomocą rozumowania wypowiadamy o rzeczywistości zdania prawdziwe lub fałszywe. Zależnie od tego, czy aktualizowane przez nas np. dokumenty, umowy, zapiski są zgodne ze znaczeniem, jakie mają w oderwaniu od tworzących je podmiotów. Opinie dotyczące prawa zawsze mieszczą się pośród świata znaczeń i sensów, czyli świata idealnego i aksjologicznego zarazem. Dlatego prawdę związaną ze stosowaniem prawa można nazwać prawdą idealną.

Właściwość strukturalna normy prawnej, a także prawa w każdej jego postaci sprzyja kształtowaniu się postawy poznawczej o nastawieniu idealizacyjnym. Poznawcza postawa idealizacyjna sprzyja kształtowaniu się prawidłowych zasad techniki legislacyjnej. By postawa idealizacyjna nie rozmijała się z etyczną, techniki tworzenia prawa muszą być podporządkowane zasadom moralnym.

W pracach z zakresu prawoznawstwa idealizacja jest także stałym składnikiem każdego zabiegu interpretacyjnego. Dzieje się to zarówno w toku podejmowanych prób rozumienia prawa, jak i w toku urzeczywistniania prawa. Stosowanie prawa opiera się na założeniu idealizacyjnym, zaasymilowanym przez teorię prawa, zgodnie z którym dajemy posłuch prawu, które rozumiemy lub czynimy to z powodu szacunku dla autorytetu podmiotu ustanawiającego normę. Zasada współdziałania ma zastosowanie przy każdym zabiegu interpretacji. Tak więc, żaden system prawny nie może obyć się bez rozumienia odwołującego się do tego, co idealne, bez interpretacji opartej na idealizacji oraz bez pierwiastka etycznego, wprzęgniętego do tego, by służył autorytetowi prawa.

Humanistyczna postawa poznawcza — także w przypadku prawnika, ustawodawcy czy sędziego — dąży do uogólnień i posługuje się generalizacjami (np. klauzule generalne w prawie). Jest więc to postawa idealizacyjna. Humanistyczna postawa idealizacyjna nie ogranicza się wyłącznie do prawa, ale ma zastosowanie w wielu dyscyplinach szczegółowych [_10_].

Należy zwrócić uwagę na rozpiętość kontekstu, w którym zastosowany jest termin „idealizacja" i „idealność". Terminy te odnosi się zarówno do istniejących w zawodach prawniczych procedur poznania humanistycznego, jak też do założeń czynionych na gruncie teorii poznania. Terminy te bywają także używane do opisu określonej postawy światopoglądowej — potocznie kryjącej się pod mianem idealizmu. Podobieństwa terminologiczne powodują konieczność drobiazgowego uściślania kontekstów znaczeniowych. Szczególnie na gruncie filozofii prawa czy ogólnej nauki o prawie termin „idealność" wielu uczonych stosowało i stosuje w różnych kontekstach znaczeniowych.

Idealizm i postawa idealistyczna ze względu na rozległość postulowanych wartości, stała się dla wielu badaczy nie tyle postawą ideologiczną, ile ścisłą metodologią naukową. Można podać stosunkowo liczne przykłady idealistycznych założeń w analizach wartości etycznych i prawniczych. Filozoficzne kierunki myślenia idealistycznego rysowały często utopijne horyzonty celów, które miały być osiągnięte w dalekiej, bliżej zresztą nieokreślonej przyszłości.

...
Utożsamienie słuszności ze sprawiedliwością nie uwalnia nas od arbitralności, ponieważ jak pisze Ch. Perelman: „Wszelki system sprawiedliwości stanowi jedynie rozwinięcie jednej lub kilku wartości, których arbitralny charakter jest związany z samą ich naturą. To pozwala nam zrozumieć, dlaczego nie ma jedynego systemu sprawiedliwości, dlaczego może istnieć ich tyle, ile jest różnych wartości. Wynika z tego, że jeśli jakieś prawidło jest uważne za niesprawiedliwe przez tego, kto głosi inną formułę sprawiedliwości konkretnej, a więc inny podział na kategorie istotne, możemy tylko zaznaczyć antagonizm zwolenników różnych formuł sprawiedliwości: każdy z nich bowiem wysuwa na pierwszy plan inną wartość. Wobec tego, że tak wiele jest wartości, wobec ich przeciwstawności i arbitralności nie podobna pogodzić antagonistów przy pomocy rozumowania, bo nie ma zasad, które by mogły służyć za punkt wyjściowy dyskusji" [_16_]. Arbitralność i paradoksy stają się częścią każdego systemu prawnego odwołującego się do sprawiedliwości: „... każdy bez wyjątku system normatywny zawiera zawsze pewien element arbitralny: wartość, którą afirmują jego zasady podstawowe, a te nie są bynajmniej uzasadnione ... wolno tylko pragnąć eliminacji wszelkiej arbitralności z wyjątkiem tej, którą implikuje przyjęcie wartości znajdującej się u podstaw systemu" [_17_]. O przyjęciu takiej lub innej wartości leżącej u podstaw systemu prawa decyduje etap rozwoju kultury prawnej. O kształcie systemu prawnego decyduje kontekst kulturowy i historyczny w jakim ów system się rozwijał. Dla europejskiego kręgu kulturowego taką nadrzędną wartością kształtującą poczucie sprawiedliwości jest miłosierdzie. „Każdy system sprawiedliwości powinien pamiętać o swojej niedoskonałości i wyciągnąć z niej wniosek, że niedoskonała sprawiedliwość bez miłosierdzia nie jest sprawiedliwością" [_18_]. Przy czym miłosierdzie w kontekście tu przytoczonym należy rozumieć jako bezwarunkowe wyświadczanie dobra również wobec naszych nieprzyjaciół. Chrześcijaństwo postulowało miłość nieprzyjaciół, co w praktyce społecznej mogło odzwierciedlać się w minimalizowaniu reakcji negatywnej na zło. Rzecz tkwi w pewnym ideale, do którego należy dążyć i który w historii naszego kontynentu przyczyniał się do minimalizacji wszystkich tych sytuacji, w których konieczność zmuszała społeczeństwa i rządzących do odpłacenia złem za zło. Kiedy pojęcie miłosierdzia występuje w kontekście słowa sprawiedliwość nie powinno być utożsamiane z przebaczeniem. Miłosierdzie to coś znacznie więcej niż tylko sam akt przebaczenia. To moralne przekroczenie sytuacji, w której przestajemy pielęgnować ból zadany przez innych [_19_].

Chrześcijański ideał moralny wniesiony na trwałe do świadomości jednostek powodował i nadal może powodować, iż w chwilach szczególnych kryzysów, wojen, kataklizmów i innych poważnych społecznych zagrożeń ludzki gatunek może polegać, choć na zazwyczaj nikłym procencie altruistów, którzy z narażeniem siebie świadczą pomoc każdemu bez wyjątku. Są teoretycy, którzy twierdzą, iż to właśnie ów wysoki poziom etyczny nakazujący częściej niż w innych cywilizacjach wybaczać krzywdy doznane od nieprzyjaciół i nieść pomoc potrzebującym, gdy tego wymagały okoliczności, przyczynił się do osiągnięcia tak wysokiego cywilizacyjnego rozwoju Europy [_20_]. Pod koniec XX stulecia, gdy człowiek coraz przenikliwiej zgłębia tajniki swojej natury, a jednocześnie patrzy z przerażeniem na historię, którą stworzyli jego przodkowie, jesteśmy świadomi naszych pragnień: stałej obecności pierwiastka etycznego i utopijnego w historii [_21_].

Poczynając od rzymskiego terminu słuszność poprzez tożsame z tym terminem pojęcie sprawiedliwość w ostatecznej instancji odwołujące się do miłosierdzia możemy próbować zgłębiać wyższy, utopijny sens tkwiący w naszej cywilizacji budowanej także z pomocą prawa. Analizując moment historyczny i etyczny w obrębie systemów prawnych, udało się dojść do prawideł, które rządzą danym nam światem i powinny być stosowane także jako dyrektywy etyczne. Zasada przyczyny i skutku rządząca już światem fizykalnym na poziomie materii nieożywionej ma swoje zastosowanie w etyce. To co tej zasadzie urąga w ludzkim postępowaniu to niekonsekwencja ludzkiego działania.
http://psr.racjonalista.pl/kk.php/s,4511
Oszust zajmuje miejsce nauczyciela. Z tego powodu cały świat jest zdegradowany. Możesz oszukiwać innych mówiąc: "Jestem przebrany za wielbiciela", ale jaki jest twój charakter, twoja prawdziwa wartość? To powinno być ocenione. - Śrila Prabhupada

Awatar użytkownika
Rasasthali
Posty: 641
Rejestracja: 23 lis 2006, 18:58
Lokalizacja: USA

Post autor: Rasasthali » 15 lis 2007, 17:03

Nie obraz sie, prosze, ale naprawde nie mam Arku czasu na czytanie wszystkich artykulow. Dobrym zwyczajem jest wysylanie linkow do artykulu i streszczanie artykulu dla zainteresowanych lub wklejanie krotkich cytatow wraz z linkiem.

Rozumiem ze musi istniec pewna hierarchia, jednak Maharaj wydaje sie glownie na tym skupiac, bardzo duzo mowi o sile, hierarchii, 'polityce Iskconowej' a jest to wyklad z inicjazji. Dla mnie jest to wprost odrazajace.

Znam historie w stopniu wystarczajacym do uzycia tego skojarzenia o ktorym mowisz.

Oto cytat z encyklopedii, niestety nie mam innej encyklopedi pod reka przetlumaczonej na poslki: "Najważniejszym dobrem w państwie faszystowskim jest wspólnota, to znaczy naród lub grupa etniczna rozumiana jako tożsama z narodem. Prawa jednostki są podporządkowane prawom narodu, który zyskuje tym samym realną osobowość, nie tylko jako pojęcie abstrakcyjne. Każde działanie dla jej dobra i na jej korzyść jest działaniem moralnie usprawiedliwionym. Jest to przede wszystkim zasada wodzostwa. Charyzmatyczny wódz, który "ma zawsze rację", to osoba, która doskonale umie zdobywać sobie posłuch wśród ludzi. "

Wydaje mi sie ze moje skojarzenie jest wiec dosc trafne. Ja nie zgadzam sie ze prawo jednostki jest mniej wazne niz prawo Iskconu. Iskcon sklada sie z jednostek.

Prosze, wymien mi kilka przykladow ze GBC zwraca sie o pomoc czy zdanie wiekszosci. Jesli nawet wymienisz mi taki przyklad, to bedzie ich niewiele. Ja nawet nie wybieram GBC wiec co to ma wspolnego z demokracja?
http://actinidia.wordpress.com/

ODPOWIEDZ