Mój drogi mistrz duchowy, Bhakti Charu Swami...

System przekazywania wiedzy - parampara, guru-sadhu-śastra, guru i uczeń. "Jeśli słucha się z właściwego źródła, wtedy proces działa bardzo szybko. Na ogół ludzie jednak słuchają od nieautoryzowanych osób. Takie nieautoryzowane osoby mogą być bardzo uczone, biorąc pod uwagę ich akademickie kwalifikacje, ale ponieważ nie przestrzegają one zasad służby oddania, słuchanie od nich staje się po prostu stratą czasu. Czasami teksty są interpretowane zgodnie z modą, dla zaspokojenia własnych osobistych celów. Zatem, po pierwsze, należy wybrać kompetentnego i bona fide mówcę i wtedy słuchać od niego. Kiedy proces słuchania jest doskonały i kompletny, inne procesy stają się automatycznie doskonałymi w ich własny sposób. - 01.08.36 Zn.
Awatar użytkownika
Jagadisha das
Posty: 107
Rejestracja: 17 lut 2007, 12:18
Lokalizacja: Kraków

Mój drogi mistrz duchowy, Bhakti Charu Swami...

Post autor: Jagadisha das » 13 sty 2013, 19:27

Obrazek

1. W poszukiwaniu życia duchowego.

Od samego dzieciństwa miałem przekonanie, że któregoś dnia zostawię wszystko i zostanę sadhu. Myślałem, że każdy ma takie przekonania i że nie są one czymś niezwykłym. Ale prawdziwa atrakcja do życia duchowego pojawiła się u mnie podczas pobytu w Niemczech.

Właściwie to bhaktów spotkałem pierwszy raz w Hamburgu w 1970r. Odwiedziłem wtedy świątynię kilka razy, ale nie przyszło mi do głowy aby do niej dołączyć. Postrzegałem bhaktów jako raczej bardzo aroganckich, agresywnych i gruboskórnych. Przez to właśnie przestałem przychodzić do świątyni. Sama świątynia również nie zrobiła na mnie wrażenia. Właściwie był to stary magazyn, gdzie na drugim piętrze mieściło się pomieszczenie świątynne. Jak na taki kraj jak Niemcy, gdzie wszystko jest takie eleganckie i super, świątynia ta nie była wcale imponująca, w sumie nie wyglądała na świątynię. Ale było tam wielu bhaktów, głównie Amerykanów. Któregoś dnia miałem mały zatarg z jednym z nich i przestałem przychodzić do świątyni. I nie tylko przestałem przychodzić do świątyni, ale kiedykolwiek widziałem z daleka bhaktów na ulicy, to przechodziłem na drugą stronę. A oni zawsze stali w bardzo strategicznym miejscu. Stacja metra przy uniwersytecie znajduje się przy Placu Stefana. Gdy wychodzisz ze stacji metra, musisz przejść przez ulicę na moście. A oni właśnie tam stali, tak więc każdy, kto szedł od metra w stronę uniwersytetu musiał ich spotkać. Prawie każdego ranka tam byli tam i intonowali. A ja za swój cel postawiłem sobie ich unikać.

Potem, stopniowo moje nastawienie zaczęło się zmieniać. Bardzo rozczarował mnie tamtejszy materialistyczny styl życia. Musicie wiedzieć, że w Indiach ogólnie dorasta się w przekonaniu, że Zachód jest najlepszy. Indyjski system edukacji z dużą biegłością wychowuje cię w takim przekonaniu. A ty kupujesz tę iluzję myśląc, że to prawda i że duży materialny sukces jest twoim najwyższym celem w życiu, i tak dalej. Ale gdy jedziesz tam osobiście, zaczynasz dostrzegać degradację całej zachodniej kultury.

Inną sprawą jest to, że po wyjeździe na Zachód zacząłem doceniać własne Indie. Będąc w Niemczech nawiązałem wiele znajomości. Większość z moich znajomych pochodziła z Ameryki, ponieważ oni mówili po angielsku, jak ja. Na początku nie miałem wielu przyjaciół wśród Niemców, tylko tych, którzy mówili po angielsku, ale ich liczba nie była duża. Przyjaźniłem się głównie z Amerykanami. A oni mieli jakieś takie bardzo protekcjonalne podejđcie do Indii. Nie było to może umyślne, ale wychodziło z nich od czasu do czasu coś takiego jak: "Och, Indie są tak bardzo dotknięte ubóstwem, w Indiach ludzie umierają z głodu." Bardzo silnie sprzeciwiałem się takiemu poglądowi. Nigdy nie postrzegałem Indii jako szczególnie biednych. Indie to bardzo bogaty kraj. Mówiąc to mam na myśli to, że bogaci Hindusi są naprawdę bogaci. Ich bogactwo przewyższa bogactwo zachodu w wielu przypadkach. I również styl życia w Indiach jest dużo lepszy niż na Zachodzie. Cały czar Zachodu jest bardzo powierzchowny, ale pod spodem… [niezrozumiały tekst]. Ci ludzie byli w zasadzie moimi bardzo bliskimi przyjaciółmi, ale wdawałem się w ostre polemiki z nimi. I mówiłem im: "Nigdy nie byłeś w Indiach, rozsiewasz tylką złą propagandę. Uważasz, że ten Zachód jest najlepszy, ale ten twój Zachód jest paskudny." Wskutek tych rozmów zacząłem rozumieć jak sam niewiele wiedziałem o indyjskiej kulturze. Zacząłem więc czytać książki o Indiach i to doprowadziło mnie do zaczęcia doceniania indyjskiej kultury, filozofii, indyjskiego dziedzictwa. I dostrzegłem jaki wielki, nowy horyzont zaczął otwierać się przede mną.

Wtedy poczułem, że muszę podjąć życie duchowe, a w tym celu musiałem wrócić do Indii. Życie duchowe oznaczało dla mnie znalezienie guru, który pokierowałby mnie na duchową ścieżkę. Myśląc tak, wróciłem do Indii. Ale po długim poszukiwaniu nie mogłem znaleźć nawet jednego guru. Inaczej mówiąc, nie znalazłem nawet jednej osoby, której mógłbym zaufać i podporządkować się...

Gdy wylądowałem w Delhi, pojechałem prosto do Rishikesh, a następnie do Haridwaru. Nie pojechałem nawet do domu, ani nie poinformowałem rodziny o swoim powrocie do Indii. Pojechałem więc prosto do Rishikesh i Haridwaru i spędziłem tam jakiś czas w przekonaniu, że ci ludzie, ci różni sadhu, pogrążeni są w duchowym zrozumieniu, filozofii i duchowej kulturze. Ale zobaczyłem tylko, że oni od rana do nocy palą ganję (marihuanę), a nawet palą i w nocy. Siedzieli cały czas nad Gangesem i palili, bo jedzenie mieli za darmo. Jest tam wiele dharmshali, wiele aśramów, gdzie można otrzymać darmowe jedzenie. To co ujrzałem nie było tym, czego w swoich wyobrażeniach oczekiwałem. Miałem przecież wielu przyjaciół na Zachodzie, hipisów, który też palili ganję od rana do nocy, ale przynajmniej nie udawali, że interesuje ich duchowość.

Myśląc w ten sposób zostawiłem Rishikesh, wróciłem do Delhi, a z tamtąd do Kalkuty. To był bardzo trudny okres w moim życiu. Odrzuciłem już w umyśle materialistyczny sposób życia, ale nie byłem w stanie rozpocząć życia duchowego. Nie wiedziałem jak je rozpocząć. Wiedziałem natomiast jedno na pewno, że potrzebuję duchowego przewodnika. Potrzebowałem kogoś, kto poprowadziłby mnie w życiu duchowym. Był to bardzo, bardzo trudny okres i wtedy prawie że zarzuciłem poszukiwanie guru.

Wędrowałem tu i tam, zatrzymywałem się w różnych aśramach, przebywałem w towarzystwie różnych osób zajmujących się duchowością, ale żaden z nich nie zrobił na mnie wrażenia. Żaden nie zdobył mojego zaufania, że byłby w stanie pokierować mnie na ścieżce duchowej i że mógłbym mu powierzyć się całkowicie. I gdy praktycznie zarzuciłem już swoje poszukiwania, pomyślałem, że jeżeli mam gdzieś tam jakiegoś guru, to niech on sam mnie znajdzie i zaopiekuje się mną, skoro ja nie mogę znaleźć jego.
Trust no future, however pleasant...
Ten świat nie jest miejscem dla gentelmana...

Awatar użytkownika
Jagadisha das
Posty: 107
Rejestracja: 17 lut 2007, 12:18
Lokalizacja: Kraków

Mój drogi mistrz duchowy, Bhakti Charu Swami...

Post autor: Jagadisha das » 15 sty 2013, 18:18

Obrazek

2. W stronę ISKCON-u.

Mniej więcej w tym czasie, za sprawą mojego bliskiego przyjaciela zacząłem odwiedzać świątynię w Kalkucie. Był on również ze mną w Niemczech. Pochodził z Kalkuty i został bhaktą. Jego imię jest Sarvabhavana Prabhu. Pewnego wieczora przyjechał do Kalkuty i zapukał do moich drzwi. Słyszałem o tym, że został bhaktą i przyłączył do ISCKON-u. W tym czasie nie uważałem ISKCON-u za rozwiązanie dla mnie. Myślałem, że rozwiązanie dla mnie jest gdzieś indziej, ponieważ wrażenie jakie wtedy ISKCON sprawiał nie było imponujące. Tak więc któregoś dnia przychodzi do mnie Sarvabhavana, z ogoloną głową, w dhoti. Zawsze wcześniej nosił długie włosy i nigdy wcześniej też nie widziałem go w dhoti (śmiech). Zawsze chodził w dżinsowej kurtce i dżinsowych spodniach. Teraz wyglądał bardzo spokojnie i promiennie. Oczywiście bardzo się ucieszyłem na jego widok. Zapytałem go czy podchodzi do tego na serio. Powiedział, że tak, na serio. Nie próbował mnie nauczać, zrobić ze mnie bhakty. Zaczął po prostu wpadać do mnie i spędzaliśmy razem czas. Potem zaczął zapraszać mnie do do świątyni w Kalkucie, która była niedaleko mojego domu. I chociaż wielokrotnie ją odwiedziłem, nigdy nie przyszło mi do głowy, by szukać w niej duchowego życia.

Któregoś wieczora w świątyni Sarvabhavana rzucił myśl, abym przeczytał jakąś książkę. Bardzo wysoce wypowiadał się o Śrila Prabhupadzie, polecił mi rozpocząć od Bhagavad-Gity. Ale niestety z jakiegoś powodu żaden egzemplarz Bhagavad-Gity nie był dostępny. Więc dostałem Nektar Oddania, być może dlatego, że wielkościowo był zbliżony do Bhagavad-Gity (śmiech). Wziąłem więc ten Nektar Oddania i wróciłem z nim do domu. I kiedy zacząłem czytać, już od pierwszej strony uderzyło mnie, że to jest dokładnie to, czego cały czas szukałem. W życiu duchowym, ogólnie rzecz biorąc, poszukuje się wyzwolenia. A tu już na pierwszej stronie Prabhupada bardzo klarownie wymienia aż pięć rodzajów wyzwolenia (śmiech)! To powaliło mnie zupełnie. Nie wiedziałem tak naprawdę czym wyzwolenie w ogóle jest, a tu Prabhupada mówi aż o pięciu rodzajach wyzwolenia (śmiech)! I pisze, że jedno z nich jest negatywne, a pozostałe cztery są pozytywne. Nigdy wcześniej nie natknąłem się na tak rzeczowy i klarowny opis, jak ten. Następnie uderzyło mnie to, że Bóg jest Osobą, że Bogiem jest Kryszna. Prabhupada wyjaśnił to z taką przejrzystością, że poczułem, że "to jest to". To było dokładnie to, czego szukałem. I tak mnie Nektar Oddania pochłonął, że nie mogłem przestać czytać, aż usnąłem nad książką. A gdy rano się obudziłem, pierwszą rzeczą jaką zrobiłem było dalsze czytanie Nektaru Oddania. I przeczytałem go od deski do deski w ciągu chyba trzech dni (śmiech). Nie robiłem niczego innego, tylko czytałem (śmiech).

Drugiej nocy, następnej nocy, miałem bardzo niezwykły sen. Przyśnił mi się Śrila Prabhupada. Do dziś nie wiem, czy to był tylko sen. Widziałem Śrila Prabhupadę siedzącego na tronie. Wtedy nie wiedziałem jeszcze czym jest vyasasan. W Indiach sadhu zazwyczaj siadają na prostych, niewymyślnych siedzeniach. A wydawało mi się, że Prabhupada siedział na czymś w rodzaju tronu. Wokóła niego jaśniała świetlna poświata. Widok ten napełnił mnie pełnym przekonaniem, że to jest mój mistrz duchowy na którego tyle czekałem. Nie zadałem mu żadnego pytania, nie odezwałem się ani słowem, złożyłem mu tylko pokłony. I przepełniłem się uczuciem, które nie jest do opisania w żadnych słowach.

Pierwsza Fala była bardzo zrozumiała, ale opisy różnych ras, ich połączenia, symptomy - były zupełnie poza moją zdolnością pojmowania. Nadal nie mogłem powstrzymać się od czytania, byłem jak uwiązany do tej książki. Nie przestawałem czytać. W pewnym miejscu jest opis służby oddania. Zacząłem sobie wyobrażać jak ja robię te różne czynności. Wyobrażałem sobie, że jestem we Vrindavan, odwiedzam świątynie, biorę kąpiel w Yamunie. Wtedy pojawił się Sarvabhavana Prabhu, wróciwszy właśnie skądś do Indii. Ponieważ wyraziłem swoje uznanie dla książek Śrila Prabhupady, powiedział abym pojechał z nim do Delhi, gdzie był vice-prezydentem świątyni. Powiedziałem mu, że wolę być na swoim, nie chcę się od nikogo uzależniać. I spytałem go gdzie jest Prabhupada. On wyjaśnił, że Prabhupada jest obecnie w Ameryce. Pomyślałem sobie, że gdy Śrila Prabhupada wróci do Indii, podporządkuję mu się. Podjąłem już decyzję w sercu, że zostanę bhaktą i podążę tą ścieżką.
Trust no future, however pleasant...
Ten świat nie jest miejscem dla gentelmana...

Awatar użytkownika
Purnaprajna
Posty: 2267
Rejestracja: 23 lis 2006, 14:23
Lokalizacja: Helsinki/Warszawa
Kontakt:

Re: Mój drogi mistrz duchowy, Bhakti Charu Swami...

Post autor: Purnaprajna » 16 sty 2013, 15:47

Jeszcze, jeszcze, jeszcze! Albo przynajmniej podaj Prabhu link do wersji angielskiej. ;)

Vaisnava-Krpa
Posty: 4935
Rejestracja: 23 lis 2006, 17:43
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Mój drogi mistrz duchowy, Bhakti Charu Swami...

Post autor: Vaisnava-Krpa » 16 sty 2013, 16:47

Nie, nie podawaj, tłumacz Prabhu! :)
Oszust zajmuje miejsce nauczyciela. Z tego powodu cały świat jest zdegradowany. Możesz oszukiwać innych mówiąc: "Jestem przebrany za wielbiciela", ale jaki jest twój charakter, twoja prawdziwa wartość? To powinno być ocenione. - Śrila Prabhupada

Awatar użytkownika
Purnaprajna
Posty: 2267
Rejestracja: 23 lis 2006, 14:23
Lokalizacja: Helsinki/Warszawa
Kontakt:

Re: Mój drogi mistrz duchowy, Bhakti Charu Swami...

Post autor: Purnaprajna » 16 sty 2013, 16:54

Vaisnava-Krpa pisze:Nie, nie podawaj, tłumacz Prabhu! :)
Cha, cha! :D

Awatar użytkownika
Jagadisha das
Posty: 107
Rejestracja: 17 lut 2007, 12:18
Lokalizacja: Kraków

Mój drogi mistrz duchowy, Bhakti Charu Swami...

Post autor: Jagadisha das » 16 sty 2013, 17:25

Obrazek

3. Przyłączenie do ISKCON-u.

W międzyczasie postanowiłem odwiedzić wszystkie miejsca, w których Caitanya Mahaprabhu i Kryszna wykonywali Swoje rozrywki. Najpierw udałem się do Mayapur. To było lato. Po drodze odwiedziłem jednego ze swych przyjaciół. On próbował mnie odwieść mnie od mojego zamiaru zostania bhaktą, przekonywał mnie abym nie szedł tą drogą. To były tylko jakieś ostatnie pułapki Mayi (śmiech). Potem przyszli jeszcze jacyś inni znajomi i właściwie oni wszyscy próbowali przekonać mnie, bym prowadził normalne życie (śmiech). Ale ja już postanowiłem.

Ponieważ w tamtych dniach Mayapur było trudnym do dojechania zakątkiem i nie było publicznego transportu jak dziś, musiałem najpierw pojechać pociągiem z Kalkuty do Krishna Nagar, a potem autorykszą do Mayapur po drugiej stronie Jalangi. Następnie przeprawiłem się łodzią na naszą stronę. Były tam zaledwie 2-3 stragany serwujące herbatę i oczywiście nie mieli elektryczności. Używali lamp kerozynowych. Były tam może ze dwie ryksze i jedną z nich dojechałem do Mayapur Candrodaya Mandir.

Tak więc do Mayapur dotarłem wieczorem, w porze sandhya-arati. Pięknie było widzieć bhaktów w ekstatycznym kirtanie. Cała atmosfera była bardzo uroczysta, a wszyscy byli bardzo przyjaźni. Jeden z bhaktów zaprosił mnie na wykład z Bhagavad-Gity. W tamtych czasach Mayapur wyglądało inaczej niż dziś. Był tylko jeden budynek, Lotus Bulding (Budynek Lotosu). I świątynia właściwie była na parterze tego budynku. Powyżej były pokoje gościnne, a na drugim piętrze były kwatery Śrila Prabhupady. Jayapataka Maharadża i Bhavananda Maharadża, którzy obaj byli dyrektorami i sannyasinami, mieszkali na dachu. Po jednej stronie dachu było pomieszczenie Jayapataki Maharadża, a po drugiej stronie Bhavanandy Maharadża.

Wykłady z Bhagavad-Gity odbywały się w pokoju konferencyjnym GBC i tego wieczora wykład prowadził Bhakti Raghava Maharadża. Wtedy nie był on jeszcze sannyasinem, był brahmacarinem i nazywał się Raghava Pandita Prabhu. Byłem pod wielkim wrażeniem widząc jak zachodni bhakta prezentuje tak rozległą wiedzę. Cytował sanskryckie wersety z Bhagavad-Gity. Miałem wrażenie, że znał całą Bhagavad-Gitę na pamięć (śmiech). Kiedy później mu o tym powiedziałem, przyznał się, że zna tylko jakieś pięć czy sześć wersetów i na wykładach zawsze cytował te same (śmiech). Ale właściwie tego Śrila Prabhupada nas nauczył. Prabhupada nauczał nas, abyśmy mówili na podstawie śastr. Cokolwiek powiemy, powinniśmy podeprzeć cytatem z pism. Dlaczego Śrila Prabhupada chciał, abyśmy uczyli się wersetów na pamięć. Nie żebyśmy musieli znać je wszystkie, ale jakieś wybrane. I cytując werset powinniśmy go objaśnić. Sam wtedy doświadczyłem jak potężna była ta prezentacja w wykonaniu Bhakti Raghavy Maharadża. Później wyjawił mi, że tak na prawdę to ze mnie uczynił cel tamtego wykładu i ja również czułem, że powiedział o wszystkim co było istotne. Mówił o próżności materialistycznego stylu życia. No bo co w nim jest takiego wartościowego? Nic. Prawdziwe życie jest tutaj (śmiech). A wiodąc proste życie, praktykując wzniosłe myślenie, będąc w Dhama (świętym miejscu) w takiej spokojnej atmosferze, możemy praktykować nasze duchowe życie.

Tak więc byłem pod bardzo dużym wrażeniem tego wykładu. Wtedy wszyscy zaczęli mnie namawiać, abym z nimi pozostał. Jak już powiedziałm, w tamtych latach Mayapur było trudno dostępnym zakątkiem i ISKCON nie był jeszcze tak znany. Z ISKCON-em kojarzyły się raczej negatywne wyobrażenia, fabrykowane przez pewnych wątpliwej natury ludzi. Wtedy bardzo niewiele osób odwiedzało świątynię. Czasami tylko pojawiał się jakiś life-member (członek-sympatyk).

Następnego ranka wziąłem udział w mangala-arati, po którym usiadłem razem z bhaktami i pierwszy raz w moim życiu mantrowałem mahamantrę Hare Kryszna na koralach. Potem była dalsza część programu porannego i wykład ze Śrimad Bhagavatam, który dał Satadhanya Prabhu.
I znów każdy z kim rozmawiałem, namawiał mnie do pozostania, przynajmniej na próbę. A ponieważ już wcześniej podjąłem decyzję co do podporządkowania się Śrila Prabhupadzie i podążania tą ścieżką, więc pomyślałem sobie, że czemu nie?

Rano poszedłem do fryzjera i ogoliłem głowę. Wykąpałem się w Gangesie, wyrzuciłem stare ubranie i nałożyłem dhoti oraz kurtę, które sam kupiłem. Bhaktowie byli zszokowani. Nie liczyli, że zadziałam aż tak szybko (śmiech)... No i tak zaczęło się moje duchowe życie.

Był tam pewien bhakta-artysta, Pandu Prabhu. Gdy zobaczył mnie w bhaktowskim stroju wykrzyknął z radością: "Ogoliłeś głowę i zostałeś bhaktą!" A po chwili skorygował się i powiedział: "Nie, ty zawsze byłeś bhaktą." Wiele pięknych doświadczeń doznałem w tych wczesnych dniach w Mayapur.

Gdy byłem tam już całe trzy dni, miał miejsce pewien incydent. W odwiedziny do świątyni przyjechała jakaś rodzina. Nie wiedzieli zupełnie nic o świadomości Kryszny, przyjechali do Mayapur tylko z ciekawości. Zacząłem ich nauczać i wtedy ten mężczyzna powiedział, że chce przyjąć od mnie inicjację (śmiech). Opowiadałem wam o tym zdarzeniu już wcześniej, ponieważ w Indiach inicjacja nie jest tak "rozdmuchanym" wydarzeniem jakim uczyniliśmy ją w ISKCON-ie. I w wyniku tego nasz wzrost został przyhamowany. Słowo "inicjacja" oznacza po prostu początek. Inicjacja oznacza początek życia duchowego i dla naszego Ruchu, aby właściwie urosnąć do rozmiarów jakie przewidział dla niego Caitanya Mahaprabhu - czyli że nasz Ruch ma być obecny w każdym mieście i w każdej wsi, potrzebujemy wielu, bardzo wielu guru. Niestety, rozwinęliśmy ideę, że guru musi być supermenem, nadczłowiekiem. Dlatego nikt nie pasuje do takiego obrazka, lub takich osób jest bardzo mało. Osobiście czuję, że nasz Ruch potrzebuje wielu, wielu mistrzów duchowych, ponieważ wielu ludzi potrzebuje kierownictwa i duchowego wsparcia. Dla zaledwie garści takich guru nie będzie możliwe wykonanie tej misji tak jak powinna.

Tak więc zaangażowałem się. Przyłączyłem do ISKCON-u i w naturalny sposób rozwinąłem przyjazne relacje ze wszystkimi bhaktami. W tym czasie hinduskich bhaktów nie było wielu, większość stanowili bhaktowie z Zachodu. Jeśli chodzi o Hindusów, to właściwie byli to bhaktowie z Bangladeszu, którzy z całą masą innych ludzi uciekli do Indii w obawie o swoje życie. Bangladesh znajdował się wtedy pod opresją Pakistanu. Więc ci bhaktowie znaleźli schronienie w ISKCON-ie i mieli służbę w kuchni. Jedną z działalności świątyni było wtedy karmienie lokalnych ludzi kicheri. Zostałem wysłany do pomocy w kuchni i zgłosiłem się Adi-guru Prabhu, który dowodził akcją gotowania kicheri. Spojrzał on na mnie z powątpiewaniem czy ja się do tej służby nadaję. Kazał mi nanosić trochę drewna opałowego do kuchni, wskazując na leżącą opodal wielką stertę, po czym wyszedł. Nie wiedziałem ile tego drewna mam przynieść, więc nosiłem i nosiłem, aż wypełniłem praktycznie pół kuchni. Gdy Adi-guru Prabhu wrócił, spojrzał na mnie z dezaprobatą i kazał wynieść drewno z powrotem na zewnątrz.

W tamtych dniach nie przyłączało do ISKCON-u wielu wykształconych ludzi, nikt wtedy nie myślał o ISKCON-ie tak poważnie jak dziś. Wielu ludzi myślało, że ISKCON został stworzony przez CIA (amerykańską agencję wywiadowczą) i że bhaktowie są agentami CIA (śmiech). W tamtych czasach dużo podróżowaliśmy autobusami, tramwajami i pociągami i wielokrotnie byliśmy o to pytani.

Jeden z bhaktów, jeden z moich braci duchowych opiekował się o goshalą (zagrodą dla krów). Więc zachęcił mnie do służby w goshali. Jeśli chodzi o osoby zarządzające, to Bhavananda Maharadża był co-GBC i to on zajmował się głównie sprawami w Mayapur, a Jayapataka Maharadża większość czasu podróżował, nauczał i przewodził grupie dystrybuującej książki. Więc Bhavananda Maharadża był głównym zarządzającym w Mayapur. Poszedłem do niego i powiedziałem mu, że chciałbym dostać służbę w goshali. Ale on powiedział, że ja się do tej służby nie nadaję (śmiech). Oprócz goshali była jeszcze w Mayapur gurukula (szkoła dla chłopców). Byli w niej głównie lokalni chłopcy, mili, mali bengalscy chłopcy, bardzo słodcy. Dyrektorem gurukuli był Hiryangarbha i jemu zależało, abym został oddelegowany do służby w gurukuli do uczenia tych dzieci. Wtedy uważałem, że służenie przy krowach było najwyższą formą służby, ale skoro nie nadawałem się do służby przy krowach, wtedy zapaliłem się uczenia dzieci w gurukuli. Poszedłem więc z tym do Bhavanandy, a on znów powiedział: "O, nie. Gurukula nie jest dla ciebie" (śmiech).

Wtedy zdenerwowałem się już naprawdę: "Czy nie nadaję się do niczego? (śmiech) Nie mogę służyć w goshali, nie mogę służyć w gurukuli, to co mogę robić? Czy ja do niczego się nie nadaję?" Wtedy Bhavananda powiedział, że to nie jest kwestia tego czy się do czegoś nadaję, czy nie. Po prostu nie chciał abym dostał służbę, która mnie wypali, sfrustruje i spowoduje, że odejdę. Tak naprawdę, to on był bardzo miły dla mnie. W początkowym okresie Bhavananda pomógł mi w wielu, wielu sytuacjach i czuję się bardzo mu za to wdzięczny.

W końcu dostałem swoją służbę. Polegała ona na byciu asystentem Pancaratny Prabhu, który budował Long Building (Długi Budynek). To był rok 1976. Moim zadaniem było kupowanie wszystkich potrzebnych materiałów budowlanych, takich jak stal, cement, kamień. Na przykład kamień sprowadzaliśmy z Biharu koleją. Był taki kanadyjski bhakta Bhumna Prabhu i właśnie często jeździliśmy we dwóch do Kalkuty w tym celu. Bhumna Prabhu był zabawny i pełen wigoru, oraz uwielbiał bengalskie słodycze. Znał wszystkie sławne cukiernie w Kalkucie. Wyprawa z nim do Kalkuty zawsze oznaczała zaszczycanie tych cukierni swoją obecnością i objadanie się ponad wszelkie wyobrażenie. Któregoś dnia zapytałem go jak sobie daje radę z popędem seksualnym po tych wszystkich słodkościach. Odparł, że daje sobie radę zawiązując kaupinę naprawdę ciasno. Innym razem Bhumna Prabhu, który miał o mnie bardzo wysokie mniemanie powiedział: "Być może wkrótce osiągniesz najwyższe pozycje w ISKCON-owej hierarchii." Poczułem się zmieszany i zapytałem, czy przypadkiem nie zależy to starszeństwa liczonego według czasu. A on odparł, że nie za bardzo, że tak naprawdę liczą się czyjeś cechy i kwalifikacje." Później wielokrotnie wspominał tę naszą rozmowę i wskazywał, że jego przepowiednia się wypełniła.

Miałem wtedy też inną służbę. Ponieważ uwielbiałem czytać, kiedykolwiek miałem wolny czas udawałem się do Navadvip po drugiej stronie Gangesu. Jest tam wiele Gaudiya Maths. Jedna z nich nazwa się Devananda Gaudiya Math. Zaprzyjaźniłem się tam z bhaktami i czytałem książki w ich bibliotece. W trakcie tego czytania natknąłem się na stare teksty napisane przez Śrila Prabhupadę. Devananda Gaudiya Math wydawała w latach 1948 do 1954 czasopismo nazywane "Gaudiya Patrika", a w pewnych latach wydawcą tego pisma był Śrila Prabhupada. Zacząłem więc gromadzić te teksty i w ten sposób złożyłem książkę "Bhagavaner Katha" w języku bengalskim. Zacząłem również wydawać bengalską edycję "Back to Godhead". Tak oto zaangażowany byłem w różne rodzaje służb.

Gdy później, na początkach roku 1977 w Kalkucie zaprezentowałem Śrila Prabhupadzie tę nowo wydrukowaną książkę, był on niezwykle zadowolony. Spojrzał na mnie jaśniejącą od uśmiechu twarzą i powiedział: "Dziękuję ci, bardzo ci dziękuję. Proszę drukuj dalej moje książki." Znacznie później (data z Folio 1991) ksiązka ta ukazała się również w języku angielskim jako "Renunciation Through Wisdom" (Wyrzeczenie Poprzez Wiedzę).

Któregoś dnia miało miejsce pewne wydarzenie. Vrindavan-biharini, która była żoną Anakadundubhi Prabhu, była wyśmienitym kucharzem i cukiernikiem. Zwykle to ona przygotowywała wieczorne ofiarowanie, pełne rozmaitych słodyczy. Po ofiarowaniu Madhusevita Prabhu, który był świątynnym komandorem, zanosił wszystkie te talerze z prasadam na dach Budynku Lotosu, gdzie mieszkali sannyasini. Gdy oni już pokosztowali maha-prasadam, Madhusevita Prabhu znosił talerze do pokoju konferencyjnego na pierwszym piętrze, gdzie po wieczornym wykładzie z Bhagavad-Gity wszyscy czekali na maha-maha prasadam. Któregoś dnia czekaliśmy na te talerze niezwykle długo. Nadia zniecierpliwił się i poleciał na dach do sannyasinów. Okazało się, że Madhusevita Prabhu zabrał talerze już jakiś czas temu. Bhaktowie rozpoczęli poszukiwania i odnaleźli Madhusevitę schowanego w jakimś ciemnym i ustronnym zakątku balkonu, zajadającego maha-prasadam. Sprowadzili go na dół gdzie opowiedział z wielkimi szczegółami co tak naprawdę się wydarzyło i przyznał, że robił tak codziennie od dłuższego czasu. Wszyscy zataczali się ze śmiechu.

Sannyasini razem z wybranymi bhaktami zwykli rozkoszować się każdego popołudnia mango na dachu Budynku Lotosu. Pewnego dnia day Bhavananda zaprosił mnie na tę ucztę, więc poszedłem. Wokół wielkiej sterty mango siedzieli tam sannyasini i inni starsi bhaktowie, a kilka osób kroiło i serwowało je. Poczułem się wyróżniony tym zaproszeniem i napchałem się wybornym mango po uszy. Bhavananda powiedział, żebym przychodził każdego popołudnia. Niemniej jednak, nazajutrz nie poszedłem tam. Gdy Bhavananda zobaczył mnie wieczorem, zapytał dlaczego nie przyszedłem. Odpowiedział mu: "Zapraszasz mnie, to bardzo miłe. Ale którego dnia mnie nie zaprosisz i wtedy będę czuł się źle. Dlatego zdecydowałem, że lepiej jest nie pójść na mangową ucztę." Bhavanandzie spodobała się moja odpowiedź, i od tamtej pory zaczął traktować mnie z szacunkiem.
Trust no future, however pleasant...
Ten świat nie jest miejscem dla gentelmana...

Awatar użytkownika
Jagadisha das
Posty: 107
Rejestracja: 17 lut 2007, 12:18
Lokalizacja: Kraków

Re: Mój drogi mistrz duchowy, Bhakti Charu Swami...

Post autor: Jagadisha das » 18 sty 2013, 20:32

Obrazek

4. Pożegnanie z ojcem.

Z Mayapur napisałem list do ojca, że bardzo mi się tu podobało. On był przekonany jednak, że była to tylko jedna z moich wielu wizyt w różnych aśramach, po której znów wrócę do domu. Nie zrozumiał, że przyłączyłem do Ruchu Świadomości Kryszny i listem tym żegnam się z nim i rodzinnym życiem. Ojciec poinformował mnie, że jest pewna ważna sprawa wymagająca mojego zaangażowania i poprosił bym wrócił do domu. Ja również czułem, że powinienem pojechać w tej sprawie do domu na kilka dni i poinformowałem o tym Satadhanyę Prabhu. On był temu całkowicie przeciwny, obawiając się, że jak pojadę do domu, to już nie wrócę do świątyni. Mieliśmy dość mocną wymianę zdań i w końcu spakowałem się i pojechałem do Kalkuty.

Do domu dotarłem wieczorem. Ojciec leżał na łóżku i czytał książkę. Gdy zobaczył mnie ogolonego i ubranego w dhoti i kurtę, oniemiał. Wiedział, że wcześniej poszukiwałem życia duchowego i straciłem serce do materialnych wysiłków. Ale kiedy zrozumiał, że w końcu znalazłem to czego szukałem, był załamany. Zawsze bardzo mnie kochał.

Matkę straciłem gdy miałem 8 lat i wychowywany byłem przez ciotki i wujków, niewielki mając kontakt z ojcem. Komunikowaliśmy się głównie listownie. Na jego listy czekałem zawsze bardzo niecierpliwie. On zawsze mówił mi, że moje życie przeznaczone było do osiągnięcia czegoś wyjątkowego, więc dorastałem z pragnieniem aby go nie zawieść. Śmierć matki spowodowała, że moje materialistyczne życie legło w gruzach, chociaż z drugiej strony, w subtelny sposób przygotowało mnie do życia duchowego. Czasami ludzie nie rozumieją jak mogę uważać śmierć matki za wydarzenie fortunne, gdyż nie rozumieją jak takie wydarzenie można uważać za fortunne. Myślę, że wyrastając bez jej czułości i miłości odwiązałem się do jakiegoś stopnia od materialistycznego życia. I podjęcie życia duchowego stało się dla mnie łatwiejsze. Jak już mówiłem, od samego dzieciństwa miałem przekonanie, że jednego dnia pozostawię wszystko i zostanę sadhu, a po śmierci matki przekonanie to tylko wzrosło.

Ojciec zawsze chciał wychować mnie w wyjątkowy sposób. Przygotowywał się do wysłania mnie do najlepszych szkół w Indiach i zapewnienia mi najlepszych warunków do dorastania. Śmierć matki jednak zmieniła to wszystko. Później zrozumiałem, że wszystko co wydarzyło się w moim życiu było boskim zrządzeniem Kryszny, by doprowadzić mnie do punktu, w którym jestem dzisiaj.

Kiedy wyjeżdżałem z Mayapur do Kalkuty, Jayapataki Maharaja w tym czasie w Mayapur nie było. On zawsze rozprowadzał książki, szkolił brahmacarinów jak nauczać po indyjskich wioskach. Więc gdy wrócił do Mayapur, dowiedział się że miałem ostre spięcie z Satadhanyą Prabhu i wyjechałem. Jayapataka Maharaja zawsze był osobą pełną współczucia. Mimo, że z powodu jego częstej nieobecności nie miałem okazji mieć zbyt dużo jego towarzystwa, jakoś mnie doceniał i nie chciał mnie stracić. Więc następnego dnia pojechał po mnie do Kalkuty, by ściągnąć mnie z powrotem do Mayapur. Gdy przyjechał do domu mojego ojca, mnie akurat tam nie było, gdyż cały ten dzień byłem gdzieś indziej.

Gdy wróciłem do domu, ojciec powiedział mi, że Jayapataka Maharaja był kilka razy, chcąc się ze mną spotkać. Tego wieczora było już zbyt późno bym się z nim skontaktował, ale nazajutrz poszedłem do świątyni w Kalkucie bardzo wcześnie rano, długo przed mangala arati. Jayapataka Maharaja był szczęśliwy widząc mnie i poprosił mnie, bym wrócił z nim do Mayapur. Zapewniłem go, że wrócę jak tylko załatwię kilka ważnych spraw, ale on uparł się bym jechał razem w nim już następnego dnia.

Myśl, że opuszczam dom na dobre musiała być bardzo bolesna dla mojego ojca, ale nie dał tego po sobie poznać. Już wcześniej w kilku poufnych rozmowach dałem mu zrozumieć jak ważne jest duchowe życie. Zapewniłem go, że pozostając z nim mógłbym zadbać o niego tylko do końca jego życia, a podejmując życie duchowe będę w stanie zadbać o niego nawet po śmierci. Widziałem, że doceniał wiedzę jaką nabyłem w ciągu zaledwie kilku tygodni w ISKCON-ie. Wychodząc z domu nie obejrzałem się za siebie. Nie wytrzymałbym widząc łzy w jego oczach.
Trust no future, however pleasant...
Ten świat nie jest miejscem dla gentelmana...

Awatar użytkownika
Jagadisha das
Posty: 107
Rejestracja: 17 lut 2007, 12:18
Lokalizacja: Kraków

Mój drogi mistrz duchowy, Bhakti Charu Swami...

Post autor: Jagadisha das » 19 sty 2013, 18:24

Obrazek

5. Spotkanie ze Śrila Prabhupadą

Pewnego dnia dotarła do nas wiadomość, że Śrila Prabhupada wrócił do Indii. Był w Bombaju. Poszedłem więc do Bhavanandy Maharadża i powiedziałem, że chcę jechać do Bombaju, by spotkać Śrila Prabhupadę. Ale on powiedział, że Prabhupada nie jest zbyt zdrowy obecnie i nie udziela bhaktom darshanów. A oprócz tego w Bombaju nikt mnie znał, byłoby mi więc i tak bardzo trudno dostać się do Śrila Prabhupady. Miałem więc zaczekać aż Prabhupada przyjedzie do Mayapur. Cóż mogłem zrobić? Zaakceptowałem tę decyzję.

Potem dotarła do mnie wiadomość, że Prabhupada pojechał na Kumbha-melę do Allahabad, i że grupa bhaktów z Mayapur ma tam też pojechać. W tamtym czasie był jeszcze jeden sannyasin i GBC, Gurukripa. Przewodził on grupie bhaktów zwanej Namahatta, która działała w Japonii i południowo-wschodniej Azji. Oni zbierali fundusze na budowę projektów świątynnych Śrila Prabhupady we Vrindavan, Bombaju i Mayapur. Gurukripa ze swoją grupą właśnie wrócili do Mayapur i postanowiono, że razem z grupą mayapurskich bhaktów pojedzie on autobusem do Allahabad na Kumbha-melę. Ja również zostałem włączony do tej grupy. Któregoś poranka przeprawiliśmy się przez Ganges do Navadvip, gdzie czekał zamówiony autobus.

Podróż trwała cały dzień i kawałek następnego. Noc spędziliśmy w Benares i na miejsce zajechaliśmy przed południem. Kumbha-mela w Allahabad odbywa się przy zbiegu Gangesu i Yamuny. Jest tam olbrzymi kawał piaszczystego terenu, na którym podczas festiwalu pojawiają się tysiące namiotów, a cały obszar zalewają miliony pielgrzymów. Normalna Kumbha-mela ma miejsce co dwanaście lat, ale ta była purna, czyli pełna. Purna Kumbha-mela wypada raz na 144 lata i jest bardzo specjalna.

Gdy wysiadłem z autobusu natychmiast pobiegłem w kierunku kwater zajmowanych przez Śrila Prabhupadę. Był to dość duży obszar ogrodzony płotem z blachy falistej, a wewnątrz był namiot Śrila Prabhupady. Uzyskałem potwierdzenie, że Prabhupada był tam obecny, więc popędziłem by go spotkać. Przy wejściu na teren kwater Prabhupady stał na straży duży, brodaty, zachodni bhakta pilnujący wejścia. Zatrzymał mnie i powiedział, że Prabhhupada będzie dawał darshan wieczorem, więc mogę przyjść wieczorem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem jak trudno było znaleźć się blisko Śrila Prabhupady, ponieważ Prabhupada miał tak wielu uczniów i zwolenników, a każdy chciał się z nim spotkać. Dlatego był strzeżony bardzo dokładnie. Jego sekretarze utrudniali dostęp do niego.

Czułem się ponownie rozczarowany. Odchodząc stamtąd zobaczyłem nagle Bhavanandę niosącego kosz warzyw, które przywiózł z Mayapur. Zobaczył mnie i powiedział: "Chodź ze mną, właśnie idę do Śrila Prabhupady". Pobiegłem więc za nim i brodaty strażnik nas przepuścił. Wtedy zobaczyłem w namiocie Śrila Prabhupadę siedzącego za biurkiem. Niestety, popełniłem błąd. Zamiast wejść prosto do namiotu jak to zrobił Bhavananda, złożyłem Śrila Prabhupadzie pokłony. Widziałem, że Prabhupada spojrzał na mnie. Wejście do namiotu zastąpił mi jednak Rameśvara Maharaja, który pełnił wtedy funkcję sekretarza Prabhupady. Powiedział mi, że Prabhupada je teraz prasadam i że nie mogę wejść. Coż mogłem zrobić? Znów odszedłem.

Na wieczorny darshan Prabhupady trochę się spóźniłem. Gdy przyszedłem namiot był zupełnie zapakowany ludźmi i z trudem wcisnąłem się pomiędzy ostatnią osobę, a ścianę namiotu. Na widok Prabhupady serce zaczęło mi bić bardzo gwałtownie wskutek niekontrolowanego przypływu emocji. Doznałem tak niezwykłej radości jak nigdy w życiu. Słyszałem tylko walenie własnego serca, które niemal chciało mi wyskoczyć z piersi. Gdy doszedłem do siebie zobaczyłem Śrila Prabhupadę siedzącego na swoim simhasanie, odpowiadającego na wiele pytań. Wtedy bhaktowie nie zadawali wielu pytań. Pytali głównie Hindusi, a Prabhupada udzielał bardzo błyskotliwych odpowiedzi. Dwa wydarzenia z tego darshanu wryły mi się w pamięć najbardziej. Pewien inteligentnie wyglądający dżentelmen rzucił wyzywające pytanie, dlaczego Prabhupada buduje nowe świątynie, skoro tak wiele starych świątyń wymaga renowacji. Śrila Prabhupada nie odpowiedział na to pytanie wprost, lecz wysłuchał spokojnie pytania po czym zapytał tego mężczyznę, kim jest kobieta siedząca obok niego. Ten człowiek odparł: "To moja żona". Prabhupada zapytał: "A dlaczego się ożeniłeś?" To pytanie tak zmieszało i zdenerwowało tego człowieka, że nie wiedział co powiedzieć. Prabhupada stwierdził: "Ożeniłeś się, bo chcesz mieć dzieci. Putrarthe kriyate bharya, mężczyzna się żeni by mieć dzieci. Ale dlaczego mieć mieci, skoro tak wiele sierot wałęsa się po ulicach? Dlaczego nie chcesz po prostu się nimi zaopiekować i ich wychować?" I ten mężczyzna nie wiedział co powiedzieć. Prabhupada mówił dalej: "Tak jak ty chcesz mieć własne dzieci, tak wielbiciele Kryszny chcą Mu budować i ofiarować nowe świątynie." Wszyscy ludzie w namiocie byli pełni podziwu dla wielkiego stylu, w jakim Śrila Prabhupada odpowiadał na pytania. Tylko on potrafił odpowiadać tak pięknie.

Potem miał miejsce następny incydent. Był tam pewien młody hinduski sadhu, który po ubraniu można było przypuszczać, że należy do Bharata Srivashrama Sanga, bengalskiej grupy zajmującej się działalnością charytatywną. Pomagają w takich sytuacjach jak susze czy powodzie. I ten sadhu również zadał Śrila Prabhupadzie pytanie w duchu wyzywającym, co Prabhupada robi dla korzyści społeczności? Pytanie zadał w Bengali, a Prabhupada odpowiedział mu w Hindi, że prawdziwą działalnością dobroczynną jest dawanie ludziom świadomości Kryszny, a samo dawanie schronienia i jedzenia jest jedynie działaniem powierzchownym. Prabhupada mówił bardzo mocno i dosadnie. Potem człowiek ten zapytał, czemu Prabhupada odpowiedział w Hindi, skoro pytanie było w Bengali? I znów dosadnie Śrila Prabhupada odparł: "Nie jest ważne czy w Bengali, czy w Hindi. Ważne jest, czy rozumiesz co mówię." Widziałem, że ten człowiek był całkowiecie zdruzgotany i pomyślałem sobie, że pewnie nigdy już nie będzie chciał wejść w kontakt z ISKCON-em. Jednak jakiś czas później, już po odejściu Śrila Prabhupady, zobaczyłem go w Mayapur. Został uczniem Jayapataki Maharadża. Co do tej Kumbha-meli, to wtedy po raz pierwszy w tym życiu spotkałem mojego wiecznego mistrza duchowego, co było najbardziej pamiętnym wydarzeniem w całym moim życiu.

Festiwal Kumbha-mela trwa około miesiąca, a my mieliśmy to szczęście być w świętym miejscu, w świętym okresie i ze Śrila Prabhupadą. Prabhupada obdarzał nas swoim towarzystwem zwykle dwa razy dziennie. Rano była guru-puja i czasami wykład ze Śrimad Bhagavatam. Zdrowie Prabhupady nie było wtedy najlepsze, więc czasami musiał odpoczywać. A wieczorami był darshan dostępny dla wszystkich.

Hindusi przychodzący na darshany często zachowywali się arogancko i wyzywająco. Bardzo źle czułem się z tego powodu, że nie potrafią oni dostrzec wzniosłej pozycji Śrila Prabhupady i swojej wyjątkowej szansy obcowania z czystym wielbicielem i bliskim towarzyszem Kryszny zarazem. Któregoś dnia Śrila Prabhupada powiedział mi jak bardzo był zawiedziony tym, że Hindusi nie przyłączają do tego ruchu. Przyłączają się ludzie na całym świecie, ale nie Hindusi. Powiedział: "Jestem Hindusem, który w pojedynkę rozprzestrzenił Świadomość Kryszny na całym świecie. Co by się wydarzyło w świecie, gdyby tak wszyscy Hindusi pojęli obowiązek szerzenia sanatana-dharmy? To było jego troską. Zgodnie z instrukcją Caitanyi Mahaprabhu 'bharata bhumite haila manusya janma yara, janma sarthaka kari kara para-upakara.' [CC Adi 9.41], każdy człowiek urodzony w świętych Indiach, powinien osiągnąć sukces w życiu przez nauczanie Świadomości Kryszny na całym świecie.

Któregoś dnia podczas guru-pujy, jeden bhakta prowadził ekstatyczny kirtan, a jakieś trzysta osób upojonych kirtanem skakało w górę i w dół. Nagle prowadzący zaczął śpiewać: "Bhaja Hare Kryszna, Hare Kryszna." Śrila Prabhupada nagle ryknął i zatrzymał kirtan. Zapanowała taka cisza, że słychać byłoby upadającą szpilkę. "Gdzie się nauczyliście tego Bhaja Hare Kryszna?" ryczał Prabhupada. Dalej wyjaśnił, że maha-mantra Hare Kryszna musi być intonowana: "Hare Kryszna Hare Kryszna Kryszna Kryszna Hare Hare / Hare Rama Hare Rama Rama Rama Hare Hare, bez żadnych uszczerbków ani dodatków." To była ważna lekcja jaką odebraliśmy tego dnia.

Ponieważ Śrila Prabhupada z uwagi na panujący nieustanny zgiełk i to, że nie czuł się najlepiej, nie mógł nocami tłumaczyć książek, pewnego ranka usłyszeliśmy, że Prabhupada wybiera się do Kalkuty. Bhavananda powiedział mi, że Prabhupada będzie jechał nocnym pociągiem razem z grupą bhaktów. Dzięki znajomościom w Allahabad do pociągu został doczepiony dodatkowy wagon pierwszej klasy, specjalnie dla Prabhupady i jego świty. Ja również zostałem do niej włączony. Byłem tym bardzo podekscytowany. Domyślałem się, że to właśnie Bhavananda zrobił to dla mnie i byłem mu za to wdzięczny. On niego usłyszałem, że Śrila Prabhupada narzekał, że nie przyłączają do ruchu Hindusi z wyższych sfer. Bhavananda uważał, że ja właśnie z nich pochodzę i dlatego był przekonany, że Prabhupada będzie bardzo zadowolony z poznania mnie.

Wieczorem mnóstwo bhaktów odprowadziło Prabhupadę i towarzyszącą mu grupę na stację. Wszyscy machali nam rękoma na pożegnanie. Stałem w drzwiach, więc odmachałem im. Będąc nowym, nieinicjowanym bhaktą, czułem się wielkim szczęśliwcem i wybrańcem, że mogłem podróżować razem ze Śrila Prabhupadą. To zaprawdę była łaska Kryszny. Gdy tylko pociąg ruszył, to było około dziewiątej wieczorem, wkrótce wszyscy poszliśmy spać.

Następnego dnia rano obudziłem się, wziąłem kąpiel i zacząłem intonować japa. Bhavananda przyszedł do mnie i powiedział: "Chodź, zaprowadzę cię do Śrila Prabhupady." Przez wiele ostatnich dni zaniechałem prób zbliżenia się do Śrila Prabhupady, aż wreszcie nadszedł czas kiedy miałem go spotkać. Teraz Bhavananda mówi mi, że zaprowadzi mnie do Śrila Prabhupady, który był tylko jeden czy dwa przedziały dalej, a ja miałem uczucie, że jestem zupełnie niekwalifikowany by go zobaczyć. Siedziałem jak wryty i Bhavananda prawdopodobnie mógł zrozumieć co się działo w moim umyśle. Chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą przez korytarz. Otworzył drzwi do przedziału Śrila Prabhupady i wepchnął mnie do środka (śmiech). Od razu padłem na ziemię i złożyłem dandavat. Kiedy wstałem zobaczyłem, że Śrila Prabhupada patrzy na mnie z uśmiechem na twarzy. Skinął ręką i pokazał bym usiadł obok niego. W przedziałach pierwszej klasy w indyjskich pociągach są dwa rzędy siedzeń na wprost siebie. Po przeciwnej stronie siedzieli Jayapataka Maharadża, Bhavananda Maharadża i Rameśvara Maharadża. Abhirama Prabhu, który w tamtym czasie był prezydentem świątyni w Kalkucie, siedział na podłodze. A Prabhupada siedział sam i poprosił mnie, bym usiadł obok niego. Najpierw powiedziałem: "Nie, raczej usiądę na podłodze". Ale Prabhupada uparł się. Powiedziałem znowu: "Nie". A Prabhupada rzekł: "Nie, chcę byś usiadł tutaj". Na siedzeniu był rozłożony koc. Więc odwinąłem koc i usiadłem na brzeżku siedzenia.

Prabhupada najpierw wypytał mnie kim jestem i tak dalej, po czym powiedział: "Będziesz tłumaczył moje książki na Bengali." Nie wiedziałem czy dam sobie z tym radę, ale Prabhupada powiedział, że praktyka czyni człowieka doskonałym." Tak dosłownie to użył bengalskiego przysłowia, które mówi, że przez muzykowanie zostaje się muzykiem, a przez tańczenie zostaje się tancerzem.

Potem Prabhupada zaczął krytykować Ramakrishnę i Vivekanandę. Opowiedział mi jak oni zniszczyli bengalską kulturę i życie duchowe w Bengalu. Z powodu głoszenia przez nich fałszywych nauk, nauki Caitanyi Mahaprabhu poszły w zapomnienie, nie mówiąc już o zrozumieniu, że jest On samym Najwyższą Osobą, Bogiem. Prabhupada nazwał Ramakrishnę pudżarim-analfabetą, a Vivekanandę oprychem. Zrozumiałem pragnienie Śrila Prabhupady. Nauki tych dwóch indywiduów muszą zostać rozbite w proch i ponownie muszą zostać ustanowione chwały Śri Caitanyi Mahaprabhu. I tak dojechaliśmy do Kalkuty.
Trust no future, however pleasant...
Ten świat nie jest miejscem dla gentelmana...

Awatar użytkownika
Jagadisha das
Posty: 107
Rejestracja: 17 lut 2007, 12:18
Lokalizacja: Kraków

Mój drogi mistrz duchowy, Bhakti Charu Swami...

Post autor: Jagadisha das » 21 sty 2013, 17:17

Obrazek

6. Bliżej Śrila Prabhupady

Każdy wiedział, że tłumaczenie i drukowanie książek Prabhupady było bardzo, bardzo ważną służbą. A kiedy przyjechaliśmy do Kalkuty, mojego ulubionego miejsca, byłem z Prabhupadą praktycznie cały czas.

Któregoś wieczora, kiedy Prabhupada pozostawał w Kalkucie tylko trzy czy cztery dni, miało miejsce pewne wydarzenie. Prabhupada dawał darshan każdego wieczora i zwykle było pełno ludzi. Gdy rozpoczęło się arati, Prabhupada polecił wszystkim iść na arati. Wyszliśmy wszyscy, ja też. Ale pomyślałem sobie, że w arati mogę brać udział co wieczór, a bycie w towarzystwie Śrila Prabhupady jest rzadką okazją. Wróciłem więc do Śrila Prabhupady. Gdy otworzyłem drzwi zobaczyłem, że Prabhupada liczył pieniądze (śmiech). Ludzie zwykle dawali dakshina po darshanach u Śrila Prabhupady. Prabhupada spojrzał na mnie i zapytał co się stało. Powiedziałem, że chciałem tylko z nim pobyć trochę. Prabhupada kazał mi usiąść i dalej liczył pieniądze. Był to dla mnie rodzaj szoku do mnie (śmiech), bo nie wyobrażałem sobie takiej sytuacji w której Prabhupada liczy pieniądze. Ale natychmiast odgoniłem te myśli, bo cokolwiek Prabhupada robił, było to doskonałe.

Gdy Prabhupada skończył już liczenie pieniędzy, zrobił z nich plik i schował do szuflady. Wtedy zapytał: "I co? Chcesz mi coś powiedzieć?" Wtedy tylko wyrzuciłem z siebie: "Śrila Prabhupada, proszę daj mi inicjację." Gdzieś tam w głębi duszy miałem obawę, ponieważ słyszałem, że wielu bhaktów czekało na inicjację całymi latami i nie chciałem aby mi przytrafiło się to samo. Bałem się, że Prabhupada mógłby uznać, że nie nadaję się jeszcze do inicjacji. Ale Prabhupada odpowiedział natychmiast: "Tak, na pewno dam ci inicjację. Dam ci inicjację podczas festiwalu Gaura Purnima w Mayapur."

Potem Śrila Prabhupada wyjechał z Kalkuty do Buvaneshwar. Gour Govinda Maharadża dostał tam kawałek ziemi i zaprosił Śrila Prabhupadę by przyjechał położyć kamień węgielny pod budowę świątyni. Mogłem pojechać do Buvaneshwar, ponieważ dzięki łasce Bhavanandy Maharadża wszyscy uważali mnie już za należącego do "przybocznej" grupy Śrila Prabhupady. Ale drukowałem właśnie książkę o służbie oddania, "Bhakti Katha", a równolegle z nią drukowałem "Bhagavaner Katha" składającą się z artykułów Śrila Prabhupady jakie znalazłem w archiwach Gaudiya Patrika. Pomyślałem więc, że raczej zostanę i wydrukuję tę książkę by ofiarować ją Śrila Prabhupadzie kiedy powróci.

Śrila Prabhupada wrócił do Mayapur jakieś dwa tygodnie później i widok ten był zdumiewający. Było to tuż przed Gaura Purnimą i do Mayapur zjechało z całego świata bardzo wielu wielbicieli. Pod bramę świątyni podjechał czerwony ambasador, z którego wysiadł Śrila Prabhupada. Wszyscy bhaktowie tańczyli i śpiewali zgromadzeni po obu stronach drogi i jak tylko zobaczyli Prabhupadę, złożyli pokłony, a do ich oczu spontanicznie napłynęły łzy radości. Wtedy zobaczyłem jak głębokie było ich oddanie dla niego, które wypełniło ich tak wzniosłymi emocjami. Tamten kirtan był jednym z najbardziej ekstatycznych jakie pamiętam, a z pierwszego piętra Budynku Lotosu bhaktinki rzucały kwiaty. Śrila Prabhupada wszedł do świątyni, miał darshan "astha dhatu", ośmiu małych, metalowych bóstw Radha Madhavy i Chaitanyi Mahaprabhu, po czym usiadł na vyasasanie znajdującym się w drugim końcu pomieszczenia i wygłosił krótki, powitalny wykład. Powiedział, że cieszył się z powrotu do Mayapur, które traktował jak własny dom. Następnie udał się do siebie na górę. Byłem szczęśliwy, że mogłem go znów widywać.

Jednego dnia pojechałem do Kalkuty popchnąć drukowanie książek. W tamtych czasach drukowanie książek w Indiach było bardzo czasochłonne, gdyż cały skład tekstu robiony był ręcznie, litera po literze. Potem były ze 2-3 korekty tekstu i ostatecznie dochodziliśmy do wersji finalnej. Bardzo frustrował mnie ten drukarz. Liczyłem, że zaprezentuję Prabhupadzie książki zaraz po jego powrocie do Mayapur, ale niestety druk nie był gotowy. Gdy późnym wieczorem wróciłem do Mayapur, jacyś bhaktowie powiedzieli mi, że Prabhupada zauważył moją nieobecność na wieczornym darshanie i pytał o mnie. Bardzo mnie to uradowało, gdyż znaczyło to, że Prabhupada zauważał mnie i dbał o mnie. Na drugi dzień poszedłem do Śrila Prabhupady i zapytałem, czy życzy sobie bym coś zrobił. Prabhupada zapytał gdzie wczoraj byłem, więc wyjaśniłem całą sytuację. Prabhupada przyznał, że w Indiach sprawy faktycznie toczą się powoli i trzeba mocno je popychać, by zostały załatwione. Musiałem Śrila Prabhupadzie jeszcze przyznać się do czegoś. Nie potrafiłem kontrolować języka i podczas wyjazdów do Kalkuty odwiedzałem cukiernie. "Śrila Prabhupada, jest powiedziane, że ten kto nie kontroluje języka nie osiągnie Kryszny. Co więc ze mną będzie?" - zapytałem. Prabhupada odpowiedział: "Jedz Kryszna prasadam, to jedyna droga. Karibare jihva jay sva prasad anna dilo bhai. Kryszna dał nam prasadam, abyśmy mogli kontrolować język." Wtedy powiedziałm o cukierniach, a Śrila Prabhupada odparł: "To też jest Kryszna prasadam. Tak naprawdę, to wszystko jest dane przez Krysznę. Dlatego cokolwiek potrzebujemy, otrzymujemy czy bierzemy, powinniśmy brać ze zrozumieniem, że faktycznie jest to łaską Kryszny." W ten sposób mogłem zobaczyć jak szerokie było Śrila Prabhupady zrozumienie świadomości Kryszny. Rozumiałem oczywiście, że była to zachęta dla młodego bhakty jakim byłem, i że zadawalanie zmysłów nie powinno być standardem. Nie powinniśmy szukać wymówek dla zadowalania zmysłów. Raczej wszystko powinniśmy przyjmować we właściwym duchu jako należące do Kryszny i służące Jego przyjemności. A nasze potrzeby Kryszna i tak zaspokoi. My powinniśmy w miarę postępu na ścieżce duchowej odwiązywać się od zadowalania zmysłów.

Któregoś dnia Śrila Prabhupada posłał kogoś po mnie. Wręczył mi stos bengalskich listów i poprosił, bym na nie odpowiedział. Miałem je odczytywać Prabhupadzie na głos, on podawał mi główne punkty odpowiedzi i wtedy robiłem szkic listu. Odczytywałem mu ten szkic i po jego korekcie pisałem wersję listu na czysto na papierze z nagłówkiem Prabhupady, a on je podpisywał. Wiele listów przychodziło w Bengali, więc Prabhupada chciał, bym na nie odpisywał. A kiedy uporałem się ze stosem listów w Bengali, Śrila Prabhupada dał mi stos listów w Hindi. Powiedziałm mu wtedy: "Prabhupada, ja znam Hindi, ale moje odręczne pismo w Hindi nie wygląda zbyt dobrze." Prabhupada uśmiechnął się i powiedział: "Tak naprawdę to niczyje pismo w Hindi nie wygląda dobrze. Jest taki dowcip. Pewien człowiek otrzymał od przyjaciela list napisany w Hindi. W odpowiedzi na list napisał, że gdy ten przyjaciel znów zechce napisać do niego list, to niech do listu dołączy pieniądze na bilet kolejowy. Przyjaciel znów napisał, że nie rozumie dlaczego ma załączać pieniądze na bilet, skoro pisze list? Na to ten człowiek odpisał, że aby zrozumieć co do niego przyjaciel napisał, musi przyjechać do niego, gdyż tylko on sam może odczytać to co napisał." Tak więc Śrila Prabhupada zapewnił mnie, że mój charakter pisma nie jest tu najważniejszy.

Któregoś dnia Śrila Prabhupada wyznaczył mnie na Sekretarza Do Spraw Indyjskich. Wezwał Tamal Krishna Maharadża, który był jego sekretarzem w tamtym czasie i poinformował go o mojej nominacji. Jak również powiedział mu, że mam wprowadzić się do jego pokoju, który był pokojem sekretarzy Prabhupady. To dało mi następną cudowną sposobność, jaką było bycie z Tamal Krishna Maharadżą w jednym pokoju. Przez jakieś następne dziesięć miesięcy, gdziekolwiek pojechaliśmy, byliśmy zawsze w jednym pokoju. Ponieważ Tamal Krishna Maharadża był zawsze przychylnie do mnie usposobiony, kiedykolwiek później przyjeżdżał do Mayapur, zawsze zamieszkiwał w moim pokoju. I tak zaczęło się moje służenie Śrila Prabhupadzie.
Trust no future, however pleasant...
Ten świat nie jest miejscem dla gentelmana...

Awatar użytkownika
Jagadisha das
Posty: 107
Rejestracja: 17 lut 2007, 12:18
Lokalizacja: Kraków

Mój drogi mistrz duchowy, Bhakti Charu Swami...

Post autor: Jagadisha das » 23 sty 2013, 11:18

Obrazek

7. Inicjacja

Któregoś dnia Hari Sauri Prabhu zapytał się mnie czy potrafię gotować, a ja arogancko odpowiedziałem, że tak. Hari Sauri poinformował Śrila Prabhupadę, że umiem gotować i Prabhupada polecił, abym zaczął gotować dla niego. Wtedy dopiero dotarło do mnie, że tak naprawdę to nie znam się na gotowaniu, a zwłaszcza na gotowaniu dla Śrila Prabhupady. Tu wymagane było prawdziwe mistrzostwo. W ten krytycznej sytuacji zwróciłem się do Pishimy, siostry Śrila Prabhupady, która szczęśliwie była wtedy w Mayapur. Pishima uspokoiła mnie, żebym się nie martwił, bo ona mi pomoże. W rzeczywistości gdy weszliśmy do kuchni, ona przejęła całą inicjatywę i mi pozostało jedynie zanieść talerz Śrila Prabhupadzie. Prabhupada jedynie rzucił okiem na talerz i zapytał: "Kto gotował?" Odpowiedziałem, że Pishima. Prabhupada był tym bardzo poirytowany: "To przecież tobie kazałem gotować! Dlaczego wziąłeś ją do gotowania?" Gdy Prabhupada wpadał w gniew, był niczym kula ognia. Zacząłem się cały trząść. Po udzieleniu mi ostrej reprymendy Śrila Prabhupada kazał mi zabrać talerz. Nie wiedziałem co robić, ale Prabhupada uparł się abym zabrał talerz. Później żałowałem tego. Powinienem był błagać Prabhupadę, by przyjął prasadam i przyznać się, że poprosiłem Pishimę o pomoc, gdyż tak naprawdę to nie umiałem gotować. Po tej wpadce myślałem, że już nigdy pewnie nie będę miał szansy gotowania dla Śrila Prabhupady, ale postanowiłem się tej sztuki nauczyć, by w przyszłości poprosić o jeszcze jedną szansę.

Ponieważ zdrowie Prabhupady nie było zbyt dobre, prezydent świątyni kalkuckiej Abhirama Prabhu, umówił słynnego doktora ayurwedyjskiego Bimalanandę Tarkatirthę, który znał Prabhupadę, by przybył do Mayapur zająć się zdrowiem Prabhupady. Miał on wtedy już 92 lata i stracił wzrok. Więc on przyjechał do Mayapur i zaczął leczyć Prabhupadę. Moim obowiązkiem było opiekować się nim jako gościem i wielokrotnie miałem szansę obserwować ich słodkie, intymne pogawędki.

Któregoś dni powiedziałem Śrila Prabhupadzie, że chciałbym uczyć się Sanskrytu. Ale Prabhupadzie nie podobał się ten pomysł: "Po co ci Sanskryt? Sanskryt możesz poznać z moich książek. Jest tak wielu znawców Sanskrytu, ale co im z tego? Nie robią nic dla propagowania Świadomości Kryszny, nie rozsławiają nawet chwał indyjskiej kultury. Możesz nauczać Świadomości Kryszny wykorzystując to, co już poznałeś." I tak Śrila Prabhupada zniechęcił mnie do nauki Sanskrytu.

Któregoś dnia po zabiegu Śrila Prabhupada dyskutował z Bimalananda Tarkatirthą o tym jak bardzo wszystko ulegnie dalszej degradacji wraz z rozwojem Kali-yugi. Prabhupada kazał mi przynieść 12-te Canto Śrimad-Bhagavatam, które nie było jeszcze przetłumaczone na angielski. Więc przyniosłem Bhagavatam w Sanskrycie i Prabhupada kazał przeczytać określony werset. Gdy go przeczytałem, Śrila Prabhupada przetłumaczył go i objaśnił. Potem, gdy Bimalananda Tarkatirtha wyszedł z pokoju Prabhupada spojrzał na mnie i zapytał: "Gdzie się uczyłeś Sanskrytu?" Sam byłem zdumiony jak bez żadnego trudu byłem w stanie przeczytać ten werset. Wtedy zrozumiałem, że dzięki łasce mistrza duchowego możliwe jest wszystko.

Jednego wieczora, Śrila Prabhupada i Bimalananda Tarkatirtha siedzieli sobie razem i Prabhupada zaczął opowiadać o swoim życiu, a ja miałem to szczęście, że mogłem usłyszeć to z własnych ust Śrila Prabhupady. Prabhupada opowiedział o tym jak spotkał Śrila Bhaktisiddhantę Saraswati Thakura w 1922 roku i jak chciał rzucić pracę, mimo, że wiódł życie rodzinne i miał syna. Jego jedynym pragnieniem było spełnić polecenie Śrila Bhaktisiddhany, jego mistrza duchowego. Prabhupada wyjaśnił Dr. Bhosh'owi, który był właścicielem Laboratorium Dr. Bhosh'a a zarazem przyjacielem jego ojca, że chciał poświęcić swój czas propagowaniu świadomości Kryszny: "Pracując dla ciebie, mój czas należy do ciebie, nie należy już do mnie." Gdy Dr. Bhosh dowiedział się, że Prabhupada zamierza dlatego otworzyć własny biznes, zaproponował Prabhupadzie poprowadzenie w Północnych Indiach agencji sprzedającej jego wyroby. I tak Śrila Prabhupada udał się do Allahabad. Biznes ten jednak nie przyniósł sukcesów, gdyż umysł i serce Śrila Prabhupady były zupełnie gdzieś indziej. Prabhupada powiedział Bimalananda Tarkatirthrze, że jego zamierzeniem było zarobić dużo pieniędzy by wyjechać na Zachód i szerzyć świadomość Kryszny. Ale nie zarobił tych pieniędzy. "Kryszna w końcu wysłał mnie na Zachód, ale jako biedaka. A i tak wszystko się dokonało" mówił Prabhupada. Kryszna pokazuje, że gdy ktoś mu służy, nie musi o nic się martwić. Kryszna wszystko zaaranżuje. Tak Śrila Prabhupada opowiedział Bimalananda Tarkatirthrze jak bez żadnych funduszy, bez niczyjego poparcia, jego misja odniosła sukces będący poza wszelkim wyobrażeniem. Była to po prostu boska, bezprzyczynowa łaska Kryszny.

Któregoś dnia Śrila Prabhupada wyznaczył mnie na Sekretarza Do Spraw Indyjskich. Wezwał Tamal Krishna Maharadża, który był jego sekretarzem w tamtym czasie i poinformował go o mojej nominacji. Jak również powiedział mu, że mam wprowadzić się do jego pokoju, który był pokojem sekretarzy Prabhupady. To dało mi następną cudowną sposobność, jaką było bycie z Tamal Krishna Maharadżą w jednym pokoju. Przez jakieś następne dziesięć miesięcy, gdziekolwiek pojechaliśmy, byliśmy zawsze w jednym pokoju. A nawet później, kiedykolwiek przyjeżdżał do on Mayapur, zawsze zamieszkiwał w moim pokoju.

W międzyczasie nadszedł czas Gaura Purnimy i Prabhupada powiedział, że da mi pierwszą i drugą inicjację jednocześnie. Zostałem więc wreszcie inicjowany. Praktycznie każdego dnia byłem z Prabhupadą, zajmowałem się jego korespondencją w Bengali i Hindi. Codziennie czytałem Prabhupadzie swoje tłumaczenia, a on poprawiał je. Czasami chwalił moje tłumaczenia. W ten sposób byłem ze Śrila Prabhupadą praktycznie przez ścianę, w sąsiednim pokoju. Właściwie to pokój sekretarza był pierwotnie tuż obok pokoju Prabhupady. Ale ponieważ wtedy nie było jeszcze komputerów, używaliśmy takiej głośnej maszyny do pisania (śmiech). Prabhupadzie bardzo przeszkadzało to stukanie, więc przelokował pokój sekretarza do następnego pomieszczenia, a obok Prabhupady znalazł się pokój służącego. Służącym Śrila Prabhupady był wtedy Hari Sauri Prabhu, a właściwie to kończył on swoją kadencję, gdyż został mianowany na GBC Australii i wkrótce miał zastąpić go Upendra Prabhu. A o jeden pokój dalej mieszkaliśmy Tamal Krishna Maharadża i ja.
Trust no future, however pleasant...
Ten świat nie jest miejscem dla gentelmana...

ODPOWIEDZ