Opowieść o czystym oddaniu

Literatura religijna, naukowa i akademicka. " Osoba która pragnie zrobić postęp w duchowym zrozumieniu, powinna niezwykle starannie unikać czytania zwykłej literatury. Świat pełen jest zwykłej literatury, która wywołuje niepotrzebne poruszenie umysłu. Literatura taka, jak gazety, dramaty nowele i magazyny, w rzeczywistości nie jest przeznaczona dla robienia postępu w wiedzy duchowej. Prawdę powiedziawszy, została ona opisana jako miejsce dla kruków. Ktokolwiek pragnie zrobić postęp w wiedzy duchowej, musi odrzucić taką literaturę. Co więcej, nie powinny nas obchodzić, wnioski różnych logików czy filozofów. Oczywiście ci, którzy nauczają, muszą czasami spierać się z argumentami przeciwników, jednak tak bardzo, jak jest to możliwe, należy unikać takiego spornego nastawienia." - 07.13.07 Zn.
Awatar użytkownika
Divya
Posty: 258
Rejestracja: 19 sty 2007, 01:51
Lokalizacja: Warszawa

Opowieść o czystym oddaniu

Post autor: Divya » 29 sie 2007, 04:42

Drodzy wielbiciele
Dandawat

ponizej historia z zycia hh radhanatha maharaja

Spisane własnymi słowami przez Purnaprajna dasa w prezencie urodzinowym dla Śrimati Radharani

Opowieść o czystym oddaniu

Radhanath Swami

Pewnego pięknego, sierpniowego dnia, 1971-ego roku, będący na pielgrzymce w Indiach, z Pashupatinatha do Amarnatha 19-stoletni Amerykanin, a przy tym
wielbiciel Pan Sziwy, już od 40-stu godzin stał, w zatłoczonym do granic możliwości, pociągu trzeciej klasy. Kiedy pociąg wreszcie zatrzymał się na jakiejś nieznanej stacji, młody chłopak zadecydował, że nadszedł czas aby wreszcie rozprostować kości. Płynąc dosłownie na głowach współpasażerów, dotarł on do okna, przez które zgrabnie wyśliznął się na peron. Po krótkim czasie pociąg ruszył, pozostawiając Richarda, bo tak miał na imię, samego na peronie. Jego rozpaczliwe próby ponownego wdrapania się przez okno do pociągu, zakończyły się niestety porażką.

W ten sposób, młody Rich znalazł się w zupełnie nieznanym mu miejscu, podczas gdy jego pociąg kontynuował swoją dalszą podróż. Rozglądając się wokół, w końcu zapytał stojącego na peronie sadhu, o to gdzie się znajduje.
W odpowiedzi usłyszał on, że znajduje się w Mathurze i że był to dzień festiwalu Janmastami, narodzin Pana Kryszny.

Sadhu zabrał ze sobą młodego Richarda do Janmasvana, gdzie spędził tam cały dzień. W miejscu tym, było bardzo tłoczno ale i bardzo radośnie. Niestety Rich, nie za bardzo orientował się o kim czy też czym jest Kryszna. Kiedy wybiła północ, tłumy ludzi zebrały się nad Yamuną, aby wziąć w niej kąpiel

Rich spędził noc w świątyni Pana Sziwy, z babajim o imieniu Sivananda. Wtedy też przyszło mu do głowy, że skoro już jest w Mathurze, to warto by pojechać na trzy dni do pobliskiego Vrindavan. Następnie, miał w planach wyruszyć w dalszą
podróż do Amarnatha.

Następnego ranka, o świcie, można było ujrzeć go, żwawo maszerującego w kierunku Vrindavan. Nagle, przejeżdżający obok niego autobus linii Mathura r11; Vrindavan, zatrzymał się na środku drogi, a kierowca, uprzejmym gestem zaprosił
go do środka. - Nie, nic nie musisz płacić", powiedział z uśmiechem.

Zwyczajem Richa po przybyciu do jakiegokolwiek świętego miejsca, było wzięcie kąpieli w świętej rzece, oraz spanie pod drzewem i medytacja nad brzegiem tejże rzeki. Natychmiast więc, zapytał się on, jak dotrzeć do Yamuny. Kiedy już zmierzał w kierunku rzeki, podszedł do niego Vraja-vasi, i ze zdziwieniem stwierdził: Przybyłeś tu na pewno z bardzo odległego kraju" (W tym czasie ISKCON Vrindavan jeszcze nie istniał i cudzoziemcy stanowili niezwykle rzadki widok.).

Przyszedłeś do domu Kryszny, a jako, że my jesteśmy Jego rodziną, jesteś naszym gościem i dlatego proszę pozwól nam ofiarować Ci skromny poczęstunek". To powiedziawszy, zabrał go ze sobą, do jednego z domostw, i nakarmił go do syta prasadam. Dowiedziawszy się, że młody człowiek śpi na
ziemi pod drzewem, zaprowadził go do aśramu pewnego niewidomego sadhu, który natychmiast zgodził się na przyjęcie gościa. Pomimo zaprosin, Richard zdecydował się jednak na powrót pod drzewo nad Yamuną.

Po trzech dniach pobytu, Rich podjął decyzję opuszczenia Vrindavany i następnego dnia, miał pomaszerować na stację kolejową w Mathurze. Jednak tegoż ranka
obudził się z wysoką gorączką i poczuł się naprawdę bardzo chory. Niektórzy z sadhu, jak się potem okazało, braci duchowych Śrila Prabhupada, okazało mu w tym czasie wiele współczucia oraz pomocy. Umieścili go oni także w szpitalu Rama-Kryszna. Spędził tam dwa tygodnie podczas których, mógł z bliska doświadczyć cierpień czterdziestu innych umierających ludzi, którzy
leżeli obok niego.

Lekarz powiedział mu, że jego ciało jest tak wyniszczone jego stylem życia, że musi odłożyć podróżowanie na przynajmniej dwa miesiące, gdyż w innych wypadku umrze. Po wyjściu ze szpitala, dano mu schronienie w Gaudiya matha, gdzie przez jakiś czas studiował filozofię Waisznawa.

Kiedy okres dwóch miesięcy dobiegał końca, doszedł on do wniosku, że ze wszystkich teologii, filozofii, religii i ścieżek duchowych, których dotychczas
doświadczył, nie ma nic słodszego i piękniejszego, ponad religię Vrindavany, oddania dla Sri Radharani i Sri Kryszny. Postanowił tak więc, spędzić resztę swojego życia we Vrindavanie, i nigdy jej nie opuścić.

Po jakimś czasie, Richard znowu zamieszkał pod drzewem nad brzegiem Yamuny, w pobliżu miejsca zwanego Chir-ghata. Czasami udawał się na pielgrzymki w różne święte miejsca, takie jak Govardhana, Nandagrama, Varsana i wiele innych. Co
rano, chodził na mangala-arati w świątyni Radharamana, zaraz potem na mangala-arati w świątyni Radha-vallabha, a potem znowu do Sevan-kunja i świątyni Bunki-bihari jako, że Bóstwa budzą się tam nieco później. Czasami chodził też do świątyni Radha-Damodara.

W tym czasie zaprzyjaźnił się on, z pewnym sadhu, z którym każdej nocy, udawali się na parikram wokół Vrindavany. Podczas miesiąca Kartik, zwykli siadać nad brzegiem Yamuny i w blasku księżyca śpiewać bhajany.

Jeden z towarzyszących im sadhu, był "muzycznym" bratem duchowym Ravi Shankara, i zwykł akompaniować im na sitarze podczas bhajanu. Uważał on, że Ravi Shankar był trochę w mayi jako, że grał ragi bez intonowania imion Kryszny. Na swoim sitarze, grał fanstastycznie wspaniałe ragi, podczas których intonował wyłącznie imiona Pana Kryszny.

Cała ta grupa złożona z trzech do pięciu osób, zwykła siadać na brzegu Yamuny i grać oraz intonować Święte Imię. Każdej nocy po bhajanie, w blasku
księżyca, udawali się na pielgrzymkę wokół Vrindavany.

Pewnego dnia, jeden z sadhu należącej do grupy bhajanowej, postanowił przedstawić Richarda, bardzo prostemu sadhu o niezwykle czystej duszy. Kiedy go
spotkasz, to zrozumiesz czym jest bhakti - powiedział.

Podążając za sadhu, minął świątynie Radha-Vallabha i skręcił w niepozorną uliczkę, z wielkich rynsztokiem, którym rwał potok ścieków. Aby dostać się
do maleńkiego domku na przeciwko, musieli najpierw przeskoczyć przez
ten brudny, zagradzający im drogę kanał.

Właścicielami domu była pewna rodzina, i jak to bywa w rodzinie zawsze było tam wiele wrzawy i różnego rodzaju domowej krzątaniny. W przedpokoju, przez który często przechodzili członkowie rodziny, a prowadzącym do wyjścia,
znajdowała się prosta szafka. W szafce tej znajdowały się bóstwa Sri Sri Radha-Gopijanavallabha. Znajomy sadhu przedstawił Richarda pujariemu, który opiekował sie tymi bóstwami. Nazywał sie on Ghaneśyam.

Na pierwszy rzut oka, wydawał się on być osobą niezwykle życzliwą i miłą. Jego miłość i oddanie dla bóstw były nie do opisania. Okazało się, że Ghaneśyam, kiedy był jeszcze bardzo młody, razem ze swymi niezwykle bogatymi
rodzicami, brał udział w pielgrzymce do Vrindavan. Cała rodzina przebywała tam przez kilka dni, podczas których, serce ich syna roztopiło się w miłości do świętego dham. Przez sam pobyt we Vrindavan, zupełnie stracił on przywiązanie do materialnego życia. Od tamtego czasu, nie istniał dla niego żaden inny cel życia, poza całkowitym podporządkowaniem swojej egzystencji w służbie dla Sri
Radhy i Kryszny we Vrindavanie.

Kiedy więc nadszedł czas aby powrócić do rodzinnego domu, odmówił on opuszczenia Vrindavan. Jego rodzice uważając to za tymczasowy kaprys, pozwolili
mu tam zostać na jakiś czas i obiecali wkrótce, ponownie po niego przyjechać.

Po jakimś czasie, jego rodzice powrócili aby go zabrać do domu, jednak pomimo próśb i gróźb, nie udało im sie przekonać ich syna na opuszczenie Vrindavany. Wtedy zagrozili mu, że jeżeli natychmiast nie
powróci z nimi do domu, to wydziedziczą go oraz zaprzestaną płacić za jego utrzymanie we Vrindavan.

Po krótkim namyśle Ghaneśyam doszedł do wniosku, że jedynym skarbem i bogactwem w życiu jest jego pobyt we Vrindavan, służąc Radha-Krysznie. Zawiedzeni i rozeźleni na niego rodzice, udali się w drogę powrotną do domu, postanawiając aby
na zawsze zerwać wszelki kontakt z ich synem.

Od tamtej pory, Ghaneśyam nigdy ich więcej nie zobaczył, a z bycia dziedzicem wielkiego majątku, stał się żyjącym w skrajnej biedzie nędzarzem. Nie mając nawet jednej rupii przy duszy, spał on w ulicznym kurzu Vrindavany, niezależnie czy było
to upalne lato czy też zima.

Aby odżywić i utrzymać przy życiu ciało, chodził od domu do domu, gdzie w jałmużnie dostawał czasami roti (rodzaj placka). W tym czasie, Vrindavana była niezwykle spokojnym miejscem, a Ghaneśyam prawie że nikogo tam nie znał. Jego
jedynym i stałym zajęciem, było zupełne zaabsorbowanie się w intonowanie Świętego Imienia i modlitwę.

Wielbionym przez niego bóstwem, było imię Śrimati Radharani napisane w sanskrycie na piasku. Codzienne, wypisywał on palcem, w kurzu Vrindavany imię Sri Radha, a pod wieczór, zamazywał je ręką, tak aby nikt w nocy, na nie
nie nadepnął.

Pewno wieczora, kiedy zacierał imię na piasku, jego ręka natrafiła na coś twardego o złocistym kolorze. Zaciekawiony zaczął usuwać rękami piach, i nagle zorientował się, że to "coś", co na pierwszy rzut oka, wygłądało na bryłę złota, było... czubkiem głowy bóstwa Śrimati Radharani. Obok niej, pod warstwą ziemi, znalazł też, przepiękne, czarnawe bóstwo Pana Kryszny. U dołu było napisane: "Radha-Gopijanavallabha".

I tak nagle, Ghaneśyam znalazł się w posiadaniu, całkiem sporej wielkości, pięknych i samo-zamanifestowanych bóstw Radha-Kryszna, którymi
któs musiał się teraz zaopiekować. Problem w tym, że był on niezwykle biedny. To co jedynie posiadał, to podarte ubranie, które miał na sobie.W kieszeni nie miał ani grosza, a jego łóżkiem był kurz Vrindavany.

Nie znajdując odpowiedzi na swoje rozterki, usiadł na ziemi przed bóstwami, i zaczął intonować Święte Imię. W ten sposób mijały dni i miesiące. Czasami,
przechodzący pielgrzymi dawali mu w jałmużnie roti i wtedy
ofiarowywał je Radha-Gopijanavallabha.

Nie mógł sam chodzić i prosić o wsparcie, bo nie chciał zostawić bóstw samych w szczerym polu. Siedział więc tak, nawet w porze deszczowej, wielbiąc
stojące pod drzewem bóstwa.

Pewna rodzina vraja-vasi, obserwując jego szczere i prawdziwe bhakti, zaproponowała, że jeśli chce, to może przenieść bóstwa do szafki w przedpokoju ich domu, a sam zamieszkać na korytarzu. Bóstwa te, a wraz z nimi Ghaneśyam, pozostały tam przez następne 50-siąt lat. To właśnie w tamtym miejscu, Richard spotkał Ghaneśyama, który w tamtym czasie, musiał mieć około 80-ciu lat.

Ghaneśyam nigdy nie rozstawał się ze swoimi bóstwami. Opuszczał je tylko na chwilę, raz dziennie, kiedy to szedł do Yamuny, aby przynieść dla Nich wody i
przy okazji, sam się wykąpać.

Nastrój Ghaneśyama, którym było przepełnione całe jego jestestwo, posiadał bardzo specyficzną naturę. Otóż uważał się on, za najbardziej upadłego, nic nie znaczącego i nie posiadającego żadnych kwalifikacji, sługę
Gopijanavallabha. Ktokolwiek przychodził do jego świątyni, a zaprawdę niewielu to robiło, był traktowany przez niego, jako bardzo szczególny gość i przyjaciel Gopijanavallabha, który przyszedł na Jego osobiste zaproszenie. Będąc w tym nastroju, był on w stanie oddać życie i duszę, aby tylko móc służyć tym, którzy przyszli aby mieć darsan Gopijanavallabha.

Ghaneśyam był jednym z najprostszych ludzi, których Richard spotkał w swoich życiu. A także jednym z najbiedniejszym. Przez 50-siąt czy 60-siąt lat spał na
korytarzu, na ziemi. Rodzina tam mieszkająca, po prostu przechodziła obok niego, lub przestępując przez niego wychodziła na zewnątrz domu. Bóstwa i rzeczy do Nich należące, były umieszczone w dwóch maleńkich szafkach. Poza tym, Ghaneśyam nic więcej nie posiadał.

Rich poczuł natychmiastową i silną atrakcję do tego sadhu, i zaczął regularnie go odwiedzać. Przychodził codziennie o 9-tej rano oraz po powrocie z 5-ciu arati, w różnych świątyniach. Chciał on po prostu przebywać w jego towarzystwie.

Pewnego dnia, Ghaneśyam powiedział mu aby przyszedł w południe, to dostanie wtedy maha-prasadam od Gopijanavallabha. Rich ucieszył się, bo jakże by mógł odmówić takiej okazji. Kiedy przyszedł o wyznaczonym czasie, dostał trzy roti. Oprócz tego nic więcej nie było.

Kiedy tak jadł ze smakiem to maha-prasadam, Ghaneśyam zaczął nalegać, aby Rich zaczął przychodzić codziennie o tej porze, na prasadam. Powiedział, że "Gopijanavallabha i Radharani chcą abyś tu codziennie przychodził i przyjmował z Nimi prasadam".

Po trzech dniach wizyt w południe, i jedzenia zawsze trzech roti, do Richa podszedł ten sam sadhu, który go po raz pierwszy przedstawił Ghaneśyamie. "Czy wiesz o tym, że Ghaneśyam nic nie jadł od 4-ech dni?" - zapytał. Rich zdziwiony zapytał o przyczynę. "Dlatego, że zjadasz wszystkie jego roti" - powiedział. Wyjaśnił, że Ghaneśyam prawie wcale nie chodzi i prosi o jałmużnę. Nie jest w stanie daleko chodzić, a w okolicach jego świątyni są tylko trzy małe domki. Z każdego z nich dostaje po jednym roti. Codziennie tylko trzy roti, które zanosi do zjedzenia Gopijanavallabhie. A więc, przez 4-y dni, Richard, nie będąc tego świadom, zjadał całe jego dzienne wyżywienie.

Kiedy następnego dnia, Rich ponownie przyszedł odwiedzić Ghaneśyama, ten po prostu położył przed nim wszystkie roti. "To są twoje roti. Ja już zjadłem prasad gdzie indziej" - powiedział Rich. "To nie ma znaczenia. Gopijanavallabha pragnie abyś zjadł te wszystkie roti" usłyszał w odpowiedzi. Rich ponownie odmówił, po czym znowu usłyszał, "Gopijanavallabha powiedział, że MUSISZ, MUSISZ, je zjeść. Mówił przy tym pięknie po angielsku jako, że pochodził z bardzo dobrej arystokratycznej rodziny.

Ghaneśyam, powiedziano mi, że od 4-ech dni nic nie jadłeś, ponieważ ja zjadałem całe prasadam" powiedział Richard.
"NIE, KTO CI TO POWIEDZIAŁ, TO NIE PRAWDA. JA JEM TAK OBFICIE, GOPIJANAVALLABHA DOSTARCZA MI WSZYSTKIEGO CZEGO POTRZEBUJĘ" usłyszał oburzoną odpowiedź. "A teraz juz proszę, zjedz te wszystkie roti." Mówiąc to, ze złożonymi
w modlitwie dłońmi, Ghaneśyam zaczął szlochać i drżeć na całym ciele.
"Ghaneśyam, jeżeli nie pokażesz mi, że masz w domu więcej niż te
trzy roti, to ja ich nie dotknę" ze stanowczością w głosie odpowiedział Rich.

Mam tak wiele, roti w tym domu. Gopijanavallabha jest mężem Sri Radharani, a Ona jest najłaskawszą boginią fortuny. Czy myślisz więc, że w takiej sytuacji,
nie ma żadnych roti w tym domu?!

- Ghaneśyam, pokaż mi roti!
- Nie ma potrzeby, aby ci je pokazywać. Po prostu nie ma takiej potrzeby. Natychmiast je weź i zjedz.
- Ghaneśyam, znam przynajmniej 12-ście miejsc we Vrindavan, w których rozdają madhucari dla sadhu, o ustalonych porach dnia.

W tamtych czasach, każdy sadhu, wiedział, dokąd i o której godzinie, udać się aby otrzymać za darmo roti. To była pierwsza rzecz, którą sadhu poznaje, zaraz po przybyciu do Vrindavan r11; miejsce i czas rozdawania darmowych
roti, w różnych świątyniach.

- Ghaneśyam, ja jestem w stanie pójść w dowolne miejsce, a ty siedzisz tylko tutaj i głodujesz.
- Nie, nie, ty zjedz te roti.

Powiedziawszy to, zaczął płakać i błagać o to, aby zjadł on prasadam. Było dla Richa zrozumiałe, że jeżeli nie weźmie on tych roti, to Ghaneśyamowi pęknie z rozpaczy serce. Dlatego też zaczął się on modlić do Gopijanavallabha, z prośbą
o pomoc w tej sytuacji bez wyjścia; złamać mu serce czy zagłodzić go na śmierć.

W końcu wziął od niego roti, ale już nigdy więcej nie przyszedł w południe aby go odwiedzić. Nazajutrz, Ghaneśyam znowu nic nie jadł, ponieważ wiedząc, że
następnego dnia, Richard znowu przyjdzie o 9-ej, odłożył dla niego, wszystkie ofiarowane w południe roti. Nie obyło się bez awantury, w której Rich stanowczo odmówił zjadania roti.

Ghaneśyama miał własnie taki nastrój bezinteresownej służby dla innych. Codziennie przynosił on wiadro wody z Yamuny dla Gopijanavallabha. Był on bardzo
stary i wychudzony i dlatego, co trzy kroki musiał stawiać wiadro na ziemi aby odpoczywać. Po czym ponownie i z wysiłkiem, podnosił wiadro z wodą, i znowu robił trzy kroki.

Rich miał wtedy 20-ścia lat i oczywiście natychmiast zaoferował swoją pomoc, starając się wziąć wiadro z rąk Ghaneśyama. "Nie ma potrzeby, nie ma naprawdę takiej potrzeby" - usłyszał w odpowiedzi.

Proszę pozwól mi pomóc Ci. Mi to zajmie 3-y minuty, podczas gdy tobie zajmie to pół godziny. Jestem przecież młody i silny" - odparł Richard.

Jesteś młody i dlatego powinieneś cieszyć się życiem, a nie nosić wiadra z wodą. Jestem starym człowiekiem i sługą. Ofiarowałem moje życie Gopijanavallabha,
a ty jesteś jego drogim przyjacielem. Dlatego nie powinieneś pracować, tylko pozostawić to takiemu upadłemu słudze jak ja. Moim obowiązkiem jest służenie." - argumentował Ghaneśyam. W ten sposób, przez 20-cia
minut, nawzajem wyrywali sobie wiadro z wodą. W pewnym momencie Ghaneśyam wybuchnął rzewnych płaczem i ze zduszonym gardłem powiedział - "Zrozum, że służba dla Gopijanavallabha, jest jedyną rzeczą którą posiadam w moim życiu. Proszę, błagam Cię, nie odbieraj mi tej służby!" Po tym zdarzeniu, Rich już nigdy więcej nie próbował nalegać na możliwość jego pomocy w
noszeniu wody.

Pewnego dnia, podczas jakiegoś festiwalu, Vraja-vasi przyniósł kubek ze słodkim ryżem, aby ofiarować go Gopijanavallabha. Rich miał wtedy niezwykłe szczęście, aby stać się osobistym świadkiem spontanicznej miłości
rezydenta Vrindavany do Kryszny. Po wyrzeczonej i wieloletniej diecie dwóch czy trzech roti dziennie, nagle pojawił się ten smakowity kąsek w postaci glinianego kubka pełnego słodkiego ryżu.

Ghaneśyam przyniósł ten kubek przed bóstwa, oraz posadził Richa na przeciwko Nich. Zanurzył łyżkę w słodkim ryżu, po czym przytknął ją do ust
Gopijanavallabha i Radharani wypowiedając krótką modlitwę. Następnie poprosił Richarda o otworzenie ust i odchylenie głowy do tyłu, po czym wlał zawartość łyżki do jego ust. W ten właśnie sposób ofiarował Gopijanavallabha cały słodki ryż, a Jego maha-prasadam Richowi.

Richard zaoponował, domagając się aby Ghaneśyam zostawił coś dla siebie. "Nie ma potrzeby. Nie ma takiej potrzeby." - usłyszał w odpowiedzi. Po czym ze złożonymi dłońmi oraz łzami w oczach powiedział - "Jesteś drogim
przyjacielem Gopijanavallabha. Ja natomiast jestem nic nieznaczącym
sługą".

Niezależnie od pory dnia czy nocy, kiedykolwiek Richard przychodził odwiedzić Ghanyśyama, nigdy nie zauważył aby ten był bezczynny; zawsze robił jakąś seva - służbę. Czasami wachlował bóstwa i śpiewał pieśni Vaisznawów,
czasami nakładał im na czoła papkę sandałów, lub też ją przygotowywał. Innym razem robił puję, ofiarowywał arati lub ubierał bóstwa. Jednak najczęściej, po prostu siedział z harmonium i śpiewał przepiękne pieśni dla przyjemności Gopijanavallabha.

Pewnego chłodnego, styczniowego wieczora, Rich postanowił odwiedzić Ghaneśyama, aby wraz z nim intonować Święte Imiona. Kiedy zrobiło się już późno, Richard wstał z zamiarem udania się na spoczynek. Widząc to, Ghaneśyam
zaproponował, aby Rich spędził noc na korytarzu, przed bóstwami, a nie jak zwykle nad brzegiem Yamuny. Był przecież Styczeń i noce były bardzo zimne, a przecież "nie masz ani domu, ani ciepłego ubrania ani nawet koca, i dlatego dzisiejszą noc musisz spędzić w domu. Jesteś gościem Gopijanavallabha i musisz się dobrze i wygodnie wyspać", powiedział Ghaneśyam.

Rich nie był w stanie odrzucić prośby Ghaneśyama i położył się obok niego na podłodze. Kiedy już leżał poczuł, że sadhu nakrywa go jedynym posiadanym przez niego starym kocem, sam pozostając tylko w cienkim dhoti i maleńkim czadarze. Zamiast poduszki używał on kawałka płótna z którego szyte są worki, na którym kładł swoje ramię.

Po krótkim czasie Richard poczuł, że Ghaneśyam trzęsie się z zimna. - "To jest twój koc i dlatego ty masz prawo go używać", powiedział
Rich i nakrył swojego przyjaciela kocem.. "Nie, nie, to nie jest mój koc. To twój koc. Gopijanavallabha chce abyś ty okrył się tym kocem. Ty jesteś Jego przyjacielem, a ja tylko upadłym sługą. Dlatego musisz okryć się tym kocem", - usłyszał w odpowiedzi.

-Nie chcę twojego koca. Zostanę tu przez resztę nocy tylko pod warunkiem, że sam się nim okryjesz..

-Nie mogę przyjąć tego koca, ponieważ jestem tylko starym i bezużytecznym sługą. Nie zrobi to mi żadnej różnicy jeżeli troszkę pocierpię. Jednak ty jesteś
bardzo drogi Panu i dlatego musisz czuć się komfortowo i wygodnie

W ten sposób i w tym pokornym i szczerym nastroju Ghaneśyam szlochając prosił i błagał Richa, aby ten okrył się jego jedynym kocem. Nie miało dla
niego najmniejszego znaczenia, że wielbił on Bóstwa przez 50-siąt czy 60-siąt lat, a Rich był zupełnie nowym bhaktą, który co dopiero przybył do Vrindavany i zaledwie kilka miesięcy temu dowiedział się kim jest Kryszna. Kiedy jednak Rich zagroził, że pójdzie spać nad Yamunę, i prawie że już stał w drzwiach, Ghaneśyam poddał się. "W porządku, w porządku, będę spał pod
kocem".

W środku nocy Rich obudził się czując ciepło. Spojrzał na Ghaneśyama i zobaczył, że ten trzęsie się z zimna, niczym liść na wietrze. Oczywiście, kiedy Rich przysnął,
Ghaneśyam nakrył go kocem. Richard bardzo ostrożnie, tak aby nie obudzić swojego współtowarzysza, zaczął naciągać na niego koc.

- Nie TRZEBA! NIE TRZEBA!, prawie,
że podskoczył do góry Ghaneśyam.

- Ty nawet nie możesz spać z zimna.

- Nie potrzeba! Nie potrzebuję koca, bo obowiązkiem sługi jest dbać o gości Gopijanavallabha. On nigdy nie będzie ze mnie zadowolony, jeżeli całkowicie nie poświęcę mojego życia aby uczynić Jego gości szczęśliwymi. Dlatego też, musisz
przyjąć ten koc.

Kiedy Rich ponownie ostrzegł, że pójdzie spać nad Yamunę, cała historia powtórzyła się kilkakrotnie w koło. Zawsze po kilku minutach, koc znowu wylądował na ramionach Richa. Ghaneśyam za każdym razem tłumaczył, że jego
przyjemnością i celem życia jest służba; jest to jego jedyna funkcja w życiu. To czy cierpi, czy cieszy się nie ma najmniejszego znaczenia. Jedyną istotną rzeczą jest to czy Gopijanavallabha i Radharani są z niego zadowoleni. A są Oni szczęśliwi, kiedy oddaje wszystko co ma, ich wielbicielom.

Wiedząc taką determinację i oddanie dla Kryszny, Rich postanowił, że będzie to ostatnia zimowa noc, którą spędzi z Ghaneśyamem. Zaczął przychodzić ponownie, kiedy zrobiło się cieplej.

Ghaneśyam co wieczór kładł bóstwa do malutkich łóżeczek, które sam dla Nich zrobił. Następnie masował im stopy i przykrywał ich maleńkim kocykiem, po czym śpiewał dla nich przez wiele godzin. Robił to przez
wiele lat. Kiedy jednak jego wiek zaczął mu się dawać we znaki, nie był on już w stanie, unieść bóstw i położyć je do łóżeczek. Tak więc kiedykolwiek Rich do niego zawitał, Ghaneśyam prosił go o pomoc w położeniu Gopijanavallaba i Radharani do łóżka.

W tamtym czasach, Rich ani nie był inicjowany, ani nie miał mistrza duchowego, ani też nie był braminem. Jednak nic na to nie zważając, Ghaneśyam zawsze angażował go w tą służbę. Ghaneśyam unosił stopy Gopijanavallabha bo były lżejsze, a
Rich podnosił go za ramiona. W ten sposób przenosili Krysznę do łóżka. Kiedy już Gopijanavallabha i Radharani leżeli razem koło siebie, Ghaneśyam zaczynał płakać z radości.

Ghaneśyam nigdy nie prosił Richarda o pomoc. Jeżeli któregoś wieczoru nie przyszedł on, Ghaneśyam kładł bóstwa spać na stojąco. Ale kiedy przychodził Rich, wtedy bardzo pokornie prosił go o pomoc. Wtedy kładzenie bóstw do łóżeczka, stawało się dla niego wielkim festiwalem i ucztą
szczęścia duchowego w jego sercu.

Pewnego ranka Richard odwiedził Ghaneśyama i poinformował go, że udaje się na pielgrzymkę do Varsana. Słysząc to, Ghaneśyam zaczął płakać. Przybył do Vraja-bhumi, kiedy miał 18-ście czy 19-ście lat, a od tamtej pory minęło już około
60-ciu lat, i nigdy nie opuścił swoich bóstw, będąc związany bezustanną dla Nich służbą. Nigdy nie był ani w Warszanie, ani w Nanda-grama ani nawet nie widział wzgórza Govardhana.

Szlochając i ze złożonymi dłońmi Ghaneśyam powiedział: "Kiedy będziesz w Sri-ji mandir, proszę powiedz Sri Radharani, że Ghaneśyam bardzo tęskni aby tam pójść i zobaczyć ją. Jednak nie może tego uczynić, ponieważ jest tylko
sługą i nie może opuścić miejsca swojej służby."

Innym razem kiedy Rich udawał się do wzgórza Govardhana, pograżony w rozpaczy Ghaneśyam, płacząc prosił o przekazanie Girirajowi, że jego sługa, czczący go przez wiele lat, bardzo za nim tęskni i pragnie go zobaczyć.
Jasnym było, że Ghaneśyam miał duchową wizję zarówno Govardhana jak i Warszana, w sposób którego brakowało tysiącom pielgrzymom odwiedzającym te miejsca.

Bhaktisiddhanta Saraswati Thakura mawiał, że nie powinniśmy starać się zobaczyć Kryszny, ale raczej służyć mu w taki sposób, aby to On chciał zobaczyć się z nami. Kiedy w jakiś czas później Rich usłyszał tę naukę, już zawsze
kojarzyła mu się ona z nastrojem i osobą Ghaneśyama, który
prawdziwie żył zgodnie z zasadą "sługa sługi sługi."

Kiedy termin ważności wizy Richarda zbliżał się ku końcowi, w obecności Gopijanavallabha, Ghaneśyam oraz dwóch czy trzech innych sadhu, doradziło mu aby udał się do Mithala -Janakapura. Była to Warszana rozrywek Pana Ramy i była położona w Nepalu. Rich niezwłocznie się tam udał.

Niestety dostał on tylko miesięczną wizę w Nepalu i powrócił on do Indii mając tylko pozwolenie na dwutygodniowy pobyt. Starczyło mu zaledwie czasu aby odwiedzić Pashupatinatha, Ayodhyę, Prayag a następnie, spędzić dziesięć dni we
Vrindavan. Na dzień przed wyjazdem, Ghaneśyam wraz z innymi Sadhu, starali się pocieszyć Richa, który płakał z powodu rozłąki z Vrindavan. Doradzili mu oni, że jeżeli ma już opuszczać Vrindavan, to najlepiej aby udał się do Nowego Vrindavan.

Kiedy zdziwiony Richard zapytał o szczegóły, odpowiedziano mu, że Swami Prabhupada powiedział im, że stworzył Nowe Vrindavan w Ameryce i że nie jest ono różne od Vrindavany. W ten sposób, jeżeli tam pojedziesz - mówili- to tak naprawdę nigdy nie opuścisz Vrindavany, a po jakimś czasie
będziesz mógł tu wrócić. "Jak już tam będziesz, to powinieneś zostać pujarim" - powiedział Ghaneśyam.

W tym czasie Richard, przyjął już w swoim sercu jako guru, Srila Prabhupada, którego spotkał uprzednio w Bombaju. Spędził z nim całe 10 dni, podczas parikramu wokół Vrindavany, ale w tym czasie nie spotkał jeszcze żadnego
ISKCON-owego wielbiciela.

Po opuszczeniu Indii, udał się do Amsterdamu, gdzie po raz pierwszy zobaczył świątynię ISKCON-u. Następnie udał się do świątyni w Bury place w Londynie. Kiedy po długim czasie odwiedził swoich rodziców, dowiedział się, że
Prabhupada przyjeżdza do Nowego Jorku. Bez wachania, wyruszył więc autostopem aby go spotkać i miał jego towarzystwo przez cały tydzień.

W ostatnim dniu pobytu w Nowym Jorku ogłoszono, że Prabhupada wybiera się do New Vrindavan, gdzie zamiarza dać siedmiodniową serię wykładów ze Śrimad
Bhagavatam, zatytułowaną "Bhagavad-dharma Discourse"
("Dysputy na temat Bhagavad-dharmy"). Jako, że Prabhupada miał tam spędzić zarówno Janmastami jak i Vyasa-puję, i z tej okazji, wielbiciele z całych Stanów Zjednoczonych mieli tam przyjechać, potrzebowano wielu ochotników do pomocy w przygotowaniach do festiwalu.

Wtedy właśnie Richard przypomniał sobie słowa Ghaneśyama, sugerujące aby udał się do New Vrindavan. Zdecydował więc aby tam pojechać i przeczekać sześć miesięcy, dopóki nie będzie mógł uzyskać następnej wizy do Indii, i powrócić do Vrindavan.

Na wykładzie Prabhupada, usłyszał jednak, że Vrindavanę można zawszę postrzegać poprzez pełnienie służby dla mistrza duchowego. Narottama Dasa Thakura powiedział, że dopóki w naszych sercach istnieje materialne pragnienie, nie jesteśmy w stanie naprawdę widzieć Vrindavany. Tak więc poprzez łaskę Prabhupada, został on zainspirowany aby podporządkować się służbie
oddania, tam gdzie przebywał. "Jesteś teraz tutaj, i tu podporządkuj się służbie. Podporządkuj się służbie pomocy mojej misji" - usłyszał. Zdecydował się więc, na pozostanie w New Vrindavan, gdzie najpierw doił krowy i wykonywał inne proste czynności, a kiedy pujari ożenił się, zajął jego pozycję.

Richard był niezwykle prostym wielbicielem. Kiedy pujari zmienił aśram i zrezygnował ze służenia bóstwom, nie mógł on zrozumieć dlaczego to uczynił.
Przecież służył bezpośrednio Radha-Vrindavananatha, kąpał Je, ubierał, karmił. Dlaczego ktoś na pozycji osobistego sługi chciałby się ożenić. Myśląc w ten sposób, poszedł on do byłego pujariego i powiedział, że jeżeli chce on żeńskiego towarzystwa, to Richard, zaprasza go do dojenia krów, gdzie może mieć do woli towarzystwo płci przeciwnej, i w dodatku będzie to bardzo bezpieczne towarzystwo. Ku rozczarowaniu Richa, pujari nie przyjął jego propozycji i wkrótce się ożenił.

Gdy to nastąpiło, prezydent świątyni polecił mu aby został pujarim. "A kto zajmie się krowami?" - zapytał Rich. "Ty. Będziesz wykonywał obie
służby" - usłyszał w odpowiedzi. I tak Richard został pujarim Radha-Vrindavananatha, przez następnychr 11-ście lat. W tym czasie, nie pozwolono mu odwiedzić Indii, a on będąc zupełnie podporządkowany swojej służbie oddania i poleceniom administracji świątynnej nidgy o to nie prosił.

Jednak przez cały ten czas, Rich myślami był pogrążony we Vrindavanie. Tylko o niej rozmawiał z innymi wielbicielami. Jako, że w tamtych czasach, bardzo niewielu
wielbicieli odwiedziło Vrindavan, a wszyscy słyszeli o niej z książek Srila Prabhupada, kiedy opowiadał o tym świętym dham, zawsze zbierała się wokół niego spora grupka słychaczy.

Jego opowieści o urokach Vrindavan, tak zainspirowały wszystkich bhaktów w New Vrindavan, że wszyscy chcieli jak najszybciej tam się udać. Sytuacja stała się do
tego stopnia kłopotliwa, że przywódca społeczności, Kirtananda Swami, zwrócił się do Richa z zakazem mówienia o Vrindavan! Ten zakaz był niezwykle trudny do przestrzegania, gdyż wielbiciele zawsze prowokowali Richa aby mówił im o Vrindavan. I wtedy zaczynały się opowieści o Govardhana, Nanda-grama, Varsana, różnych sadhu, spotkaniem z Prabhupadem itd., itp.

Słuchający tych opowiadań wielbiciele natychmiast dzielili się nimi z innymi, i tak w
błyskawicznym tempie, do prezydenta świątyni docierały wieści o złamaniu zasad przez Richa. Prezydent świątyni wołał go wtedy do siebie i ganił za to, że jest w mayi! Richard wstawał o 1-szej nad ranem, intonował 64-y rundy maha-mantry, pracował cały dzień, ale był w mayi. Dlaczego? Dlatego, że mówił o Vrindavan! Wtedy prezydent świątyni zwykł przychodzić do niego i upominać go, aby więcej tego nie robił, ponieważ niepokoi w ten sposób społeczność Vaisznawów.

Pewnego dnia, Kirtananda Swami ganiąc Richarda, za jego "mayę", zacytował Srila Prabhupada mówiąc, że New Vrindavan nie jest różne od Vrindavany. Dlatego też - powiedział - od dzisiaj masz zezwolenie, na mówienie wyłącznie o New Vrindavan. "I tak nigdy nie pozwolę Ci, na
odwiedzenie Vrindavan, bo wiem, że już stamtąd nie wrócisz."
- skonkludował Kirtanananda.

Od jakiegoś już też czasu, Kirtanananda Swami, naciskał Richarda na przyjęcie sannyasy. Rich absolutnie nie chciał się na to zgodzić. Chciał być z bóstwami i swoimi krówkami. Jednak Kirtananda, do tego stopnia podburzył całą społeczność New Vrindavan, że wydawało się, że wszyscy, włącznie ze zwierzętami farmowymi, wywierali na niego nacisk aby zmienił aśram. W końcu, w 1982-im roku, kiedy to Kirtananda przyrzekł, że pozwoli Richardowie na odwiedzenie Vrindavan, jeżeli przyjmie sannyasę, po długim namyśle i będąc umęczony stałymi naciskami ze strony społeczności świątynnej, dał za wygraną. Chciał on służyć Krysznie w bezwarunkowy sposób, i zdawał sobie sprawę, że wcześniej czy później i tak będzie musiał przyjąć wyrzeczony porządek życia. Przynajmniej teraz, miał pozwolenie na odwiedzenie swojej ukochanej Vrindavany.

Wreszcie po 11-stu latach, w 1983-cim roku, na kilka dni przed Gaura-purnimą, Richard ponownie zawitał do Indii. Swoim dawnym zwyczajem, postanowił iść pieszo z
Mathury do Vrindavany, wzdłuż Yamuny. Wiele się zmieniło przez te lata, i napotkał on na swojej drodze wiele przeszkód. W końcu jednak, szczęśliwie dotarł do Vrindavany.

Będąc niezwykle podekscytowanym, natychmiast udał się w kierunku starej świątyni Radha-Vallabha, niedaleko której położony był domek Ghaneśyama. Kiedy już tam dotarł, zobaczył Ghanśyama siedzącego na schodkach starej świątyni.
Teraz był on 11-ście lat starszy, i miał około 90-ciu lat.

Ghaneśyam podniósł wzrok i spojrzał na nadchodzącą postać. Kiedy Rich przebywał we Vrindavan, nosił proste, rozdarte tu i tam białe lungi, ramiona przykryte małym czadarem, oraz długie włosy, "dredy". Będąc młodym
człowiekiem, nigdy się też nie golił. Teraz przed Ghaneśyamem stał sannyasin z dandą i ogoloną głową o duchowym imieniu Radhanath Swami. Stary sadhu wpatrywał się z wielką uwagą w twarz gościa...

Za czasów kiedy Radhanath Swami mieszkał jeszcze we Vrindavan, otrzymał on od pewnego wielkiego sadhu z Vrindavany, imię Ratin-Krishna dasa (sługa Kryszny będącego woźnicą rydwanu). Był to przydomek nadany mu z czystej sympatii. Z tego powodu, zarówno Ghanaśyam, jak i inni sadhu we Vrindavan
zwali go po prostu Ratin.

Kiedy Ghaneśyam, przypatrywał się tak z uwagą gościowi, ten złożył mu pokłony, po czym powstał z ziemi. W tym momencie Ghaneśyam rozpoznał Radhanatha Swamiego i niczym ojciec, który po długie rozłące ujrzał wreszcie swojego syna, zakrzyknął "Ratiiiiiin!". Następnie jednym skokiem, płacząc
i szlochając, mocno objął drogiego mu przyjaciela. "Radha-Gopijanavallabha czekały na ciebie przez tak długi czas"
powiedział.

Wziął Radhanatha Swamiego za rękę i zaprowadził na korytarz, gdzie w szafce mieściły się bóstwa, po czym zaczął zdejmować z bóstw wszelkie ozdoby i dawać je w prezencie Radhanacie Swamiemu mówiąc przy tym: "Radharani pragnie abyś to od niej przyjął". Dał mu także roti.

Tego wieczora, Radhanatha Swami wraz z parą braci duchowych wykradli się z Krishna-Balarama mandir, aby pomóc Ghanśyamie w ułożeniu bóstw do snu. Ghaneśyam był tak szczęśliwy, że oddawał wszystko co miał, zarówno
Radhanacie Swamiemu jak i jego towarzyszom, uprzednio składając pokorne pokłony przed każdym z nich.

Kiedy po jakimś czasie Radhanath Swami, znowu poszedł odwiedzić Ghaneśyama, przywitała go dziwna cisza. Wchodząc na korytarz z ołtarzem w szafce, natychmiast
zauważył, że bóstwa gdzieś zniknęły. Nigdzie też nie było widać Ghaneśyama. "Gdzie jest Ghaneśyam? = zapytał jednego z złonków rodziny zamieszkującej domek. Na uśmiechniętej twarzy tej osoby zobaczył krople łez. "Goloka..." = usłyszał w
odpowiedzi.

Bóstwa Śri Śri Radha-Gopijanavallabha też zniknęły. Radhanath Swami przez wiele lat wypytywał się ludzi, co się z nimi stało stało, ale nikt nie był w stanie, udzielić mu na to pytanie odpowiedzi, nawet rodzina u której mieszkał Ghaneśyam.

Pewnego razu Radhanath Swami spotkał się ze swoim drogim bratem duchowym i przyjacielem Asika-Krishna dasa, który także znał i odwiedział Ghaneśyama.
Wtedy dopiero usłyszał od niego o tym co się stało. Ghaneśyam baba opóźniał swoje odejście tylko i wyłącznie dlatego, że nie było nikogo kto mógłby służyć jego bóstwom. Mieszkańcy domku w którym mieszkał, nie mieli nic wspólnego z wielbieniem bóstw. W tejże sytuacji, aczkolwiek będąc o słabym zdrowiu, żył tylko dlatego, że nikt inny nie był w stanie wykonywać seva dla bóstw.

Tak się jednak złożyło, że pewna fundacja wybudowała nową swiątynię i pilnie poszukiwała bóstw. Usłyszeli wtedy od kogoś, o przepięknych samo-zamanifestowanych bóstwach wielbionych w szafce na korytarzu małego domku. Kiedy zwrócono się w tej sprawie do Ghaneśyama, niezwykle się
ucieszył. Po 60-ciu czy 70-ciu latach przebywania w małej szafce, Gopijanavallabha nareszcie będzie miał swoją świątynię!

Po przeniesieniu bóstw, Ghaneśyam nadal się Nimi opiekował ale jednocześnie przygotowywał do tej służby nowego pujariego. Kiedy tylko zobaczył, że pujari jest już gotowy aby w pełni przejąć jego obowiązki, wtedy w spokoju opuścił
swoje ciało. "Młoda osoba będzie lepiej niż ja służyła bóstwom"
- powiedział na krótko przed odejściem. Nie miał już żadnego powodu aby dłużej pozostawać na tym świecie.

Często czytamy o cechach bezinteresownej i niemotywowanej służby i stania się sługą sługi sługi. Kiedy głęboko zastanowimy się nad rzeczywistym znaczeniem
pokory serca, to możemy wtedy zrozumieć, że Śri Gopijanavallabha upełnomocnił Ghaneśyama, aby stał się on ucieleśnieniem tej cechy oraz doskonałym jej przykładem.

Jednakże tylko kilku ludzi na całym świecie, mogło o nim wiedzieć lub go znać. Był on zupełnie nikomu nieznaną osobą. Jego życie i dusza były ciągłą modlitwą o to, aby ludzie przyszli odwiedzić bóstwa. Miesięcznie odwiedzało je
tylko 6 czy 7 osób. Jednak ktokolwiek przyszedł, stawał się dla niego, największą radością życia. Radością w której mógł służyć gościowi i przyjacielowi zaproszonemu osobiście przez Gopijanavallabha.

Radhanath Swami, w ostatnim dniu Vrindavan Yatry 2003, siedząc przed bóstwami Śri Śri Radha-Gopijanavallabha we Vrindavan, w ten sposób mówi o Ghaneśyamie:

Krysznę, możemy zrozumieć tylko poprzez łaskawość Jego czystych wielbicieli. Nie jest możliwym poznanie Go i zbliżenie się do niego w bezpośredni sposób.
Kryszna pragnie obdarzać nas swoją łaską poprzez swoich wielbicieli, oraz przypisuje im za to całą tego zasługę. Poprzez miłosierdzie Jego wielbicieli możemy dowiedzieć się kim jest Kryszna, czym jest Święte Imie, czym jest Vrindavan i jaki jest cel życia poza egzystencją pełną egoizmu i chciwości.[...]

Tak więc myślę, że dzisiaj Ghaneśyam baba jest niezwykle szczęśliwy, że wszyscy zebraliście się tu, aby podziwiać przepiękne formy jego ukochanych bóstw. Jest to prawdziwą tajemnicą życia, że w tamtym czasie, byłem nic
nieznaczącym żebrakiem śpiącym na brzegu Yamuny, a teraz dana mi była
cudowna szansa i szczęście, aby przyprowadzić Was... aby pomóc
przyprowadzić ponad tysiąc wielbicieli na darsan Gopijanavallabha.

Nasz Śrila Prabhupada był prawdziwym ucieleśnieniem bezinteresownej służby. Opuszczając Vrindavanę, pozostawił tam swoje ukochane Radha-Damodara. Przeszedł ataki serca, cierpiał na chorobę morską, był prześladowany, a
wszystko po to aby dać nam Krysznę. Śrila Prabhupada powiedział, że widział w nas reprezentantów swojego guru maharaja.

Służył nam i ostatecznie oddał swoje życie aby dać nam Krysznę. Tylko przez bezprzyczynowe współczucie Śrila Prabhupada było możliwym, aby nic
nieznacząca osoba, taka jak ja, była chociaż do pewnego stopnia duchowo utrzymywana i odżywiana rok po roku. To tylko jego nastrój bezinteresownej służby opartej na czystej miłości, utrzymuje naszą duchową egzystencję. To jego przejaw tak pokornego oddania, nawet dla niepoprawnych materialistów, przywiódł nas wszystkich dzisiaj do Vrindavany. To Śrila Prabhupada jest tym, który spełnił duchowe pragnienia milionów ludzi na całym świecie. I to Śrila Prabhupada jest tym, który spełnił wielkie pragnienie
Ghaneśyama baba, aby tysiące szczerych dusz, przyszło aby otrzymać błogosławieństw jego ukochanego Pana.

Powinniśmy więc wiedzieć i być z wielką wiarą przekonani o tym, że Jego Boska Miłość A.C Bhaktivedanta Swami Prabhupada jest nadzwyczajnym przejawem najwyższych nauk pism Vaisznava. Podarował on nam zupełnie wszystko. Dał on nam, niczym nie skażoną łaskę parampara. I to na co kładł nacisk, to podkreślenie
nastroju służenia. Zarówno poprzez swoje wykłady, książki, jak i całe swoje życie podkreślał rozwinięcie właściwego nastroju służenia.

Czy jest więc ten nastrój służenia? Służba nie oznacza po prostu robienia czegoś dla kogoś innego. To jest bardzo powierzchowne zrozumienie. Prawdziwa służba jest bezinteresowna, niczym niemotywowana i nieprzerwana, bez względu
na napotkane na jej drodze przeszkody.

Ghaneśyam baba zawsze marzył aby odwiedzić Varsana, Govardhana, Maha-vana. Jednak nie brał tego pod uwagę jako, że liczyła się tylko służba dla jego Pana. Śrila
Prabhupada mógłby po prostu pozostać i mieszkać we Vrindavan.
Być może żyłby tu szczęśliwie, przekraczając wiek stu lat. Ale aby w zupełnie bezinteresowny sposób dać nam możliwość pokochania Kryszny, poświęcił swoje zdrowie oraz spokój umysłu świętego dham. Poświęcił dla nas wszystko.

Prabhupada nauczał nas aby żyć zgodnie z zasadą z którą sam żył, a o której to zasadzie możemy przeczytać na stronicach Caitanya-caritamrita -
niemotywowanej, bezinteresownej służby. Ta zasada jest propagowana w całym Śrimad Bhagavatam, od pierwszego do ostatniego wersetu - niemotywowana służba oddania bez naszego ego.

To co jest przyjemnością Pana, jest przyjemnością Jego wielbicieli. Jaki jest mój obowiązek w stosunku do Niego? Prabhupada naucza, że wola Pana przychodzi poprzez Guru, Sadhu i Śastra. Jego guru nakazał mu rozprzestrzenianie
Świętych Imion na całym świecie. Stało się to dla niego życiem i duszą, bez względu na przeszkody i osobiste niewygody. Bez względu na to, czy rezultatem byłoby życie czy śmierć. Z powodu jego bezinteresownego, pokornego nastawienia służenia nam wszystkim, zostaliśmy ocaleni. Bramy do duchowego świata Goloki zostały otwarte
dla miliardów i miliardów ludzi.

trnad api su-nicena taror iva
sahisnuna amanina mana-dena kirtaniya sada harih (Cc. Adi 17.31)

Caitanya Mahaprabhu powiedział nam aby zawiesić sobie ten werset na nici Świętego Imienia i zawsze go ze sobą nosić. Jest to naszym życiem, i poprzez to jesteśmy w stanie oszacować do jakiego stopnia zadowalamy Krysznę. Do jakiego stopnia Go zadowalamy może być ocenione poprzez baczną obserwację naszych
serc, intencji, słów i czynów w stosunku do Jego nauk.

trnad api su-nicena taror iva
sahisnuna amanina mana-dena kirtaniya sada harihCc. (Adi 17.31)

Stań się pokorny niczym słoma na
ulicy, tolerancyjny niczym drzewo, zawsze gotowym aby ofiarować
szacunek innym, nie oczekując niczego w zamian. Jeżeli jesteśmy w
stanie żyć zgodnie z tym wersetem, to dopiero wtedy, w rzeczywistości
idziemy w ślady nauk Prabhupada. Musimy też zawsze rozprzestrzeniać
chwały Świętego Imienia.

Dzisiaj jest ostatni dzień naszej yatry. To jest ostatnie nasze wspólne spotkanie. Celem ten yatry nie jest ani wakacyjna turystyka i zwiedzanie interesujących miejsc, ani też pobyt w świętym dham aby się rozchorować i w ten
sposób się oczyścić. Celem tej yatry jest inspiracja do tego, aby zadedykować nasze życie i duszę bezinteresownemu nastrojowi służenia, tak abyśmy mogli służyć Śrila Prabhupadzie i jego misji.

Śrila Prabhupada oddał nam swoje życie, a jego ofiarą dla parampary było stworzenie Towarzystwa Świadomości Kryszny. Czy zadowolimy Krysznę jeżeli nie będziemy wdzięczni Prabhupadzie za to, że nas uratował? Niezależnie od tego
jak wielkie kwalifikacje i wiedzę posiadamy na różne tematy, czy Kryszna będzie z nam zadowolony jeżeli nie będziemy wdzięczni jego czystemu słudze za to, że poświęcił życie aby wydobyć nas z ignorancji kali i wskazał nam ścieżkę doskonałości?

Tak więc, ze szczerymi sercami, pomódlmy się razem aby ta cudowna yatra, w której uczestniczyliśmy przez ostatnie 15-ście dni, przyniosła nam głębsze uczucie dedykacji i pokory, tak abyśmy naprawdę zrobili co tylko w naszych siłach, dla misji czystego współczucia zainicjowanej przez Śrila Prabhupada. Abyśmy też mogli wprowadzić jego nauki w życie, poprzez pokorną służbę dla Vaisznavów, i byli w stanie rozdawać jego współczucie innym cierpiącym, uwarunkowanym duszom. Możemy to zrobić poprzez czytanie i rozmawianie na temat jego książek, poprzez ich dystrybucję, a także na tak wiele innych sposobów. A ostatecznie, możemy szczerze modlić się całym
sercem, aby zrozumieć ważność intonowania Świętych Imion i uczynienia tego najważniejszym celem naszego życia.

Im więcej sami mamy miłości, tym więcej możemy jej dać innym. Ta miłość przychodzi wtedy, kiedy służymy tym, którzy dali nam tak wiele. Możemy odwzajemnić się Śrila Prabhupadzie, poprzez przyjęcie schronienia w Świętym Imieniu, ponieważ jest to najcenniejszy prezent jakim nas obdarzył. Prabhupada
chciał abyśmy żyli w zgodzie oraz współpracowali ze sobą w propagowaniu chwał intonowania Świętych Imion:

HARE KRYSZNA HARE KRYSZNA KRYSZNA KRYSZNA HARE HARE
HARE RAMA HARE RAMA RAMA RAMA HARE HARE



Chciałbym Wam wszystkim bardzo podziękować za Waszą niezwykłą służbę dla społeczności Waisznawa, podczas festiwalu odejścia Śrila Prabhupada. Wasz piękny widok wykonujących służbę oddania, był ucztą dla mojego serca. Cóż
to za wielkie błogosławieństwo, aby mieć możliwość wykonania świętej służby rozdawania prasadam, zwolennikom Śrila Prabhupada z całego świata, tak aby uhonorować festiwal odejścia Śrila Prabhupada. Myślę, że zstąpiła na nas jakaś bezprzyczynowa łaska i, że Śrila Prabhupada nagrodził tym Waszą szczerość i wysiłki oraz dał Wam szansę służenia jego wielbicielom.

Musimy być przekonani, nie tylko teoretycznie ale i praktycznie, że szczęściem nie jest osiągnięcie iluzorycznych miraży tego świata, ale prawdziwe szczęście, może tylko nadejść poprzez służbę, poprzez dawanie czegoś innym. Thakura
Bhaktivinode powiedział, że cierpienia i nieszczęścia, które napotykam w mojej służbie dla Kryszny, są moim największym źródłem radości.

Osiągnięcie prestiżu, popularności, zwolenników, pieniędzy, pięknej rodziny i domu, dobrego zdrowia, wszystkie te rzeczy, dają nam tymczasowe, powierzchowne i
zewnętrzne poczucie szczęścia lub przyjemności. Ale podczas pełnienia służby oddania, nawet jeżeli nie mamy żadnej z wyżej wymienionych rzeczy, uzyskujemy rzeczywistą wewnętrzną satysfakcję.

To jest łaska Prabhupada. To jest prawdziwa łaska Śrila Prabhupada i Sri Radhy, że jesteśmy w stanie, praktycznie zrozumieć tą zasadę. Zasadę mówiącą, że prawdziwe szczęście leży w poświęceniu się dla służby oddania. A tym bardziej
taka służba jest niemotywowana i bezinteresowna, tym bardziej jest to
służba miłości, czystej miłości. To właśnie tej czystej miłości pragnie każda dusza i nic nie jest w stanie jej zastąpić.

Musimy dążyć i pragnąć tej miłości. Niestety nie posiadamy kwalifikacji i jesteśmy tak daleko od standardu niemotywowanej miłości. Jednakże, jeżeli szczerze, z pokorą i z wielką determinacją, będziemy próbować intonować Święte
Imiona, wtedy Kryszna dostrzeże nasz wysiłek.

Tak jak niczym ten mały wróbel, który starał się wysuszyć ocean, jeżeli Kryszna widzi, że jesteśmy szczerzy i zdeterminowani w osiągnięciu właściwego celu, obdarzy nas On miłością poprzez łaskę guru i Waisznawów. W
rzeczywistości, służba dla wielbicieli, którą wykonaliście podczas festiwalu Prabhupada, być może da wiarę i szczęście ludziom na całym świecie, kiedy tylko o tym usłyszą. Nawet tym, oddalonym od nas o tysiące kilometrów. To jest nauczanie.

Jeżeli staniemy się dumni z wykonanej służby, to wtedy ta duma zneutralizuje efekty tego wielkiego błogosławieństwa, które otrzymaliśmy. Jeśli czujemy
natomiast, że nie mamy kwalifikacji ale za to czujemy wdzięczność, wdzięczność za bezprzyczynową łaskę tego, że pozwolono mi służyć Waisznawom, już wkrótce Kryszna obdarzy nam największym błogosławieństwem czystej miłości w naszych sercach.

Wiem, że wszyscy pracowaliście bardzo ciężko, a więc w imieniu Śrila Prabhupada oraz liderów Międzynarodowego Towarzystwa Świadomości Kryszny, i wszystkich innych wielbicieli, którzy poświęcili dla niego życie, niezwykle
uprzejmie, wszystkim Wam dziękuję. Niech to będzie lekcja prawdziwej cnoty dla naszych serc. Chciałbym także Wam podziękować za niesamowity entuzjazm, który utrzymaliście podczas festiwalu. Niektórzy z Was się rozchorowali, inni mieli wiele cierni w stopach i mnóstwo kurzu w płucach. Pomimo tego nikt się nie skarżył, i każdy dążył do tego aby się oczyścić oraz próbował aby uszczęśliwić innych wielbicieli podczas ich pobytu we Vrindavan.

Chciałbym też wyrazić szczególne podziękowania za to, że byliście mnie w stanie tolerować. Szczerze mówiąc, nie wiem jak i dlaczego to zrobiliście ale mimo wszystko zrobiliście. Tak więc dziękuję jeszcze raz i modlę się, abyście mogli po powrocie do swoich domów, przynieść ze sobą ducha i nastrój Vrindavany - bezinteresowną służbę, tęsknotę za całkowitym przywiązaniem do Śri Śri Radha-Gopinatha oraz całkowitą determinację do wysławiania Ich poprzez słuchanie i intonowanie Świętych Imion.

Chciałbym szczególnie wyrazić moją wdzięczność Malati devi mataji. Jest ona tak niezwykle pokorną osobą i nauczyłem się od niej tak wiele. Jest ona jedną z
najstarszych uczennic Śrila Prabhupada na tej planecie.

Jest ona jedną z niewielu osób, które miały dostęp do osobistej służby dla Śrila Prabhupada i do poufnych okoliczności które wpływały na bieg misji Śrila Prabhupada. Jest ona nieustraszoną, niezwykle zdeterminowaną, i pomimo olbrzymich problemów ze zdrowiem, nigdy się nie
poddaje, nigdy się nie skarży, i nigdy się nie przypisuje sobie żadnych zasług. Jest po prostu szczęśliwa, że może być pośród wielbicieli. Proszę przyjmij moją głęboką wdzięczność Malati mataji, za wszystko co zrobiłaś i za to co robisz dla Śrila Prabhupada oraz
nas wszystkich.

Dziękuję także Rasalila mataji, która wykonuje niezwykle trudną służbę, utrzymania swojego małżeństwa w zachodnim świecie, w kali-yudze, przez tak wiele lat. To jest znakomita metoda nauczania. Za służbę i proces wychowania
swojego dziecka, dziękuję Gauragakisiora Prabhu. Wychowuje on dziecko, które kocha Krysznę i kocha o Nim nauczać. Dobry owoc pochodzi z dobrego drzewa. Dziękuję.

A Nartaka mataji, taka pokorna wielbicielka, z takim prawdziwym, głębokim przywiązaniem do Kryszny, do słuchania i mówienia o Nim oraz bycia jego wielbicielką. Ona naprawdę została pobłogosławiona w sercu łaską Śrila Prabhupada.

Podczas tej yatry, przyłączało się do nas i nauczało nas, tak wiele wielkich i cudownych dusz. Pomiędzy nimi, zawitał do nas dzisiaj, lśniący klejnot wszystkich Vraja-vasich - Dinabandhu Prabhu. HARIBOL, HARIBOL, HARIBOL! Jego spontaniczne
oddanie, jego entuzjazm w nauczaniu chwał Vrindava-dhama, w połączeniu z jego niezwykłą wiedzą i realizacjami, zawsze stanowi dla nas niezwykle głęboką inspirację.

Jednocześnie jest on zaangażowany w wykonywanie wielkich ofiar i poświęceń dla Śrila Prabhupada, w formie budowy świątyni we Vrindavan, w formie jakiej tego zawsze pragnął Prabhupada. Jestem Ci bardzo za to wdzięczny Dinabhandu Prabhu.
Nauczyłem się od Ciebie tak wielu rzeczy. Mam więc nadzieję, że wszyscy jesteśmy bardzo szczęśliwi. HARIBOL, HARIBOL, HARIBOL!

Jeżeli wy jesteście szczęśliwi, to moje nic nie znaczące życie, przysłużyło się chociaż jakiemuś szlachetnemu celowi. Jestem więc niezmiernie Wam wdzięczny za to, że
mi to umożliwiliście i podarowaliście. Srila Prabhupada ki jaya!
Niech Pan Śri Ćajtanja, księżyc Nawadwipy, król tancerzy, pojawi się w zakątku mego serca.

Vaisnava-Krpa
Posty: 4935
Rejestracja: 23 lis 2006, 17:43
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Post autor: Vaisnava-Krpa » 29 sie 2007, 10:47

Ta historia jest tu: http://waisznawa.pl/readarticle.php?article_id=43 na naszej stronie. Adam z Katowic kiedyś mi powiedział, ze wyciąl tą historię ze strony i wysyła bhaktom mailem i tak oto zatoczyło się koło:) Ki Jay!

ODPOWIEDZ