Sathya Sai Baba opuścił ciało

Świadomość Kryszny to miłość do Boga. Jeśli nie nauczyłeś się kochać Boga, wówczas jakie znaczenie ma twoja religia? Kiedy rzeczywiście jesteś na platformie miłości do Boga, wtedy rozumiesz swój związek z Bogiem – "jestem integralną cząstką Boga". Wówczas rozszerzasz swoją miłość również na zwierzęta. Jeśli rzeczywiście kochasz Boga, wówczas zawarta w tym jest również miłość do insektów. Rozumiesz, że "ten insekt ma inne ciało, ale również jest integralną cząstką mojego ojca; zatem jest moim bratem". Wówczas nie możesz utrzymywać rzeźni. Jeśli utrzymujesz rzeźnie i sprzeciwiasz się poleceniu Chrystusa: "Nie zabijaj", a przy tym ogłaszasz się chrześcijaninem czy hinduistą, to nie jest to religią. Jest to jedynie strata czasu. Ponieważ nie rozumiesz Boga, nie masz miłości do Boga. Podajesz się za członka jakiejś sekty, ale nie ma w tym prawdziwej religii. Taka sytuacja ma miejsce na całym świecie. - A.C. Bhaktiwedanta Swami Prabhupada - Prawda i Piękno - Rozdział 11 - Wyścigi psów czterokołowych
Awatar użytkownika
Gopikanta
Posty: 46
Rejestracja: 25 maja 2010, 14:08

Sathya Sai Baba opuścił ciało

Post autor: Gopikanta » 26 kwie 2011, 13:36

w sobotę 24.04.2011 świat obiegła wiadomość, że Saibaba nie żyje, w związku z tym rodzi się multum pytań i wątpliwości, a jedną z nich jest kwestia, czy on umarł, czy może opuścił ciało...

Jak sądzicie :?:
kim był, kim jest i kim się stanie... :?:
Nie wierzę w UFO, ono po prostu istnieje. Wierzę tylko w Boga!

Masato

Re: Sathya Sai Baba opuścił ciało

Post autor: Masato » 26 kwie 2011, 14:50

Był moment kiedy zainteresowała mnie ta postać i doszukiwałem się informacji na jego temat.
Ci biedni ludzie myśleli że to jest sam Bóg. Robił to dla celów materialnych ? Czy może coś nie tak z psychiką ? Moim zdaniem nie zasłużył sobie na żadne z 840000 gatunków życia. Ale to tylko moje nic nie znaczące zdanie. Sam chętnie posłucham wypowiedzi innych.

Vaisnava-Krpa
Posty: 4935
Rejestracja: 23 lis 2006, 17:43
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Sathya Sai Baba opuścił ciało

Post autor: Vaisnava-Krpa » 26 kwie 2011, 15:11

Z artykułu "Tantra, mysz i Sai Baba" - Atmatattva Das Adhikari
Źródło: http://www.nama-hatta.pl/articles.php?article_id=204

Rozdział 7: Z Sai Babą i przeciw niemu

Po przyjeździe do ashramu Sai Baby, najpierw powitała mnie duża grupa obdartych żebraków siedzących przed główną bramą. Minąwszy ich zobaczyłem gromady zamożnych ludzi tłoczących się na terenie, co oznaczało, że Sai Baba był tu teraz obecny. Przyglądałem się tej scenie ze zdecydowanie mieszanymi uczuciami.

"On podobno jest Bogiem", rozważałem "i jego wielbiciele mówią, że posiada moc usuwania nieszczęść, chorób i biedy - dlaczego więc ci nędzarze wałęsają się tu, tuż przed jego własnym domem? A jeśli jego uczniowie są naprawdę tak błogosławieni, to dlaczego nie zrobią czegoś więcej dla tych biednych ludzi, niż tylko dawanie im kilku monet?"

Z tymi obawami wszedłem na przestronny i dość piękny teren ashramu. W jego środku stała rezydencja Sai Baby, duży budynek w kolorze moreli zwany Mandirem. Przed tym budynkiem, na połaci piaszczystej gleby nazywanej miejscem "darshanu" siedziało na ziemi w rzędach może z tysiąc ludzi, czekających aż Sai Baba pojawi się na balkonie piętra. Poza tłumem była okrągła, zadaszona scena, Shanti Vedika. W jej pobliżu, w dużych otwartych wiatach obozowali pielgrzymi.

Inne budynki, usytuowane wzdłuż muru okalającego teren, były zwrócone w stronę Mandiru. Zauważyłem mały szpital. Słyszałem, że przez samo zjedzenie świętego popiołu (vibhuti), który Sai Baba tajemniczo stwarza swą ręką, zostały wyleczone choroby jego wiernych. Czytając wywieszkę z godzinami przyjęć lekarzy, zastanawiałem po co mu szpitalny, wyszkolony w Zachodnim stylu personel, skoro miał on moc uzdrawiania przy pomocy popiołu?

Duży brodaty Sikh w kolorowym turbanie przemierzał przez obszar darshanu. Złapałem z nim krok i zapytałem dokąd idzie. On powiedział mi, że idzie do stołówki, by zdobyć coś do jedzenia. Zaczęliśmy rozmawiać i on zapytał o mnie. Powiedziałem mu, że porzuciłem wszystko dla duchowego życia. "Szukam Boga" powiedziałem z łagodnym uśmiechem, "więc przyjechałem zobaczyć, czy Bóg naprawdę tu jest".

Sikh uśmiechnął się żartobliwie. "Ja nie wierzę w żadne z tych tak zwanych avatarów, ale ponieważ byłem tu w pobliżu w interesach i ktoś mi powiedział, że Sai Baba jest Bogiem, więc wpadłem tutaj by zobaczyć na co tego Boga stać". Potem spojrzał na mnie zdziwiony i zapytał "Nie masz żadnych pieniędzy?"

"Nie mam", odpowiedziałem.

Zatrzymując się, podniósł palec wskazujący do góry i górnolotnie rzekł, "Nie przejmuj się, Bóg tu jest, lecz on cię nie nakarmi". Obaj wybuchnęliśmy śmiechem.

Ciągle śmiejąc się, powiedziałem "Cóż, może Bóg mnie nie nakarmi, ale ty tu jesteś, więc może kupisz mi śniadanie?"

"Och, żaden problem", zawołał serdecznie. Klepiąc mnie w plecy, zaprowadził mnie do stołówki. "Jak ci na imię?"
"Swami Atmananda".
"Och, jesteś swamim?"
"Tak, zostałem nim właśnie wczoraj". Znów się uśmialiśmy.

Stołówka serwowała typowe południowo-indyjskie danie: idli, doszę i sambar. Ja umierałem z głodu, a Sikh nalegał, "Zjedz więcej" zamawiając więcej doszy dla mnie "ponieważ Bóg nie będzie cię karmić, a ja za pół godziny wyjeżdżam. Cokolwiek chcesz, bierz. O nic się nie martw". Spakowałem jedzenie, a on z przyjemnością za mnie zapłacił.

Wychodząc z stołówki pokazał mi gdzie jest biuro, w którym można wszystkiego się dowiedzieć, po czym ciepło pożegnaliśmy się. Wtedy poszedłem do biura i przejrzałem kilka z wystawionych tam książek. Z jednej z nich, zawierającej jego wykłady na temat Ramajany zorientowałem się, że nauki Sai Baby składały się z typowych banałów Advaitystów i odrobiny innych dodatków. Będąc świadomy, że filozofia Advaita jest obowiązkowa dla wszystkich popularnych hinduskich guru, nie wywarło to na mnie żadnego wrażenia.

Odkładając książkę z powrotem, spytałem człowieka w biurze czy jest jakiś pokój, w którym mógłbym się zatrzymać. Ten dżentelmen, pan N. K. okazało się, że był głównym asystentem Sai Baby w ashramie. Na moje pytanie odpowiedział wymieniając ceny obiektów dla gości.

"Ale ja nie mam żadnych pieniędzy, a chciałbym pozostać tu przez dwa tygodnie. Czy może mi pan dać jakieś miejsce do spania?"

"Jest mi bardzo przykro", rzekł pan N.K. ze zrezygnowaną stanowczością, "ale nie mamy tu takich udogodnień. Jeśli chcesz pozostać za darmo, to możesz skorzystać z miejsca w wiatach z innymi pielgrzymami". Zmieniłem temat. "Chciałbym zobaczyć się z Sai Babą. Czy jest na to jakiś sposób?"

"Och" uśmiechnął się życzliwie, "widzenie Boga nie jest taką łatwą sprawą. Tylko popatrz tam...", wskazał na miejsce darshanu gdzie w wyczekiwaniu siedział w słońcu tłum. "Dzisiaj czekają od dwóch godzin. Niektórzy są tu już od miesięcy, nie odjeżdżają. Nikt nie wie, kiedy on zejdzie, by ich zobaczyć. To jest boska sprawa".

Zostawiając pana N.K., poszedłem tam gdzie siedział tłum i siadłem na wolnym miejscu w jednym rzędów. Po mojej prawej stronie siedział jeden Chettiar (członek tamilskiej społeczności kupieckiej). Zaczął mi opowiadać o swej córce, która nie mówiła. Pozostawił dom i pracę i przyjechał tutaj, by Bóg dał jej głos. "Jestem tu już od siedmiu dni i nie miałem żadnego darshanu! Mój czas jeszcze nie nadszedł. Nie wiem, co teraz zrobię". Jego usta zadrżały i nagle odwrócił się z oczyma pełnymi łez.

Wszystko o czym mogłem pomyśleć było, "Co ja tu robię?" Wstałem i opuściłem teren przez bramę. Szedłem piaszczystą drogą w stronę pobielonych budynków przed mną i zauważyłem sklep z materiałami z tabliczką "Noclegi" przy bocznym wejściu. Wewnątrz były cztery pokoje do wynajęcia. Nie widząc nikogo, siadłem na schodkach na zewnątrz.

Zastanawiałem się, jak bardzo łatwowierni byli ci wielbiciele Sai Baby, gdy z jednego z pokoi wyszedł mężczyzna, jak gdyby miał gdzieś się wybrać. Pozdrowiłem go hasłem "Sai Baba", a on powtórzył moje pozdrowienie.

Spytałem go, "Co tu robisz i o co się modlisz?"

On był trochę zaskoczony moim tajemniczym pytaniem, przyklęknął obok mnie i podekscytowany zapytał, "A swami to skąd jest?" Wygłosiłem następne tajemnicze stwierdzenie: "Swami jest stąd, gdziekolwiek jest. Więc powiedz mi tylko - jaka jest twoja modlitwa?"

On został wytrącony w równowagi, "Och, przecież Swami zna moją modlitwę". Patrzyłem na niego jak kamień. "Może i tak, ale nadal powinniśmy powiedzieć naszą modlitwę otwarcie".

Trząsł się gdy mówił. "Robię poważny biznes i nie jestem pewien jego rezultatu, potrzebuję więc błogosławieństwa". Bez słowa, tajemniczo zacząłem wpatrywać się w niebo, jak gdyby konsultując się z bogami. Następnie przeszywając mężczyznę spojrzeniem, spytałem, "O której godzinie masz darshan?"

"Och, myślałem żeby pójść teraz, ale słyszałem, że jest tam tak wielu ludzi. Sześć razy próbowałem zobaczyć się z Sai Babą. Nie uskarżam się, rozumiesz, to pewnie musi być moja grzeszna karma, ale mój czas jeszcze nie nadszedł". Rzekłem do niego nieodwołalnym głosem, "Chcę pójść z tobą na darshan. Ponadto, gdzie nocujesz?"

"Ja nocuję tutaj. Właściciel tego sklepu jest moim krewnym".

"Chętnie zostanę z tobą. Nie mam gdzie się zatrzymać".

"Och tak, proszę bardzo! Co za szczęściarz ze mnie, że swami pozostanie ze mną. Swami nie przychodzą tu często, ponieważ oni nie rozumieją, że Sai Baba jest Bogiem. Tylko bardzo rzadko jest im objawiane, że Bóg, którego szukają to Sai Baba. Proszę, chodź ze mną".

Zaprowadził mnie do swego pokoju i spytał o moje bagaże. Z pogardą odparłem, "Cały świat jest moim bagażem". Odświeżyłem się i uciąłem lekką drzemkę. Następnie obaj udaliśmy się w miejsce darshanu.

Siedliśmy w pierwszym rzędzie. Nie mogłem powstrzymać się, żeby nie pomyśleć, że to wszystko jest bardzo głupie: "Jeśli ci ludzie myślą, że nie mogli zobaczyć się z Sai Babą ponieważ ich czas jeszcze nie nadszedł, to kto jest bardziej potężny, czas czy on?"

Nagle na balkonie pojawił się Sai Baba, trzymając w górze prawą dłoń w abhaya-mudra, geście błogosławieństwa. Obserwowałem go bacznie. Gdy zobaczyłem jak łatwo wywierał on wpływ na swych uczniów, chciałem dowiedzieć się czegoś więcej. Gdzieś w zakamarkach mojego umysłu rodził się pewien plan.

Jego długie kręcone włosy tworzyły czarną aureolę wokół jego twarzy. Na sobie miał jedwabną opalizującą, pomarańczową togę do ziemi, z długimi rękawami. Nagle śmignął na dół, szybko jak zjawa. Obserwowałem jego krok, gesty i mimikę twarzy. Zbliżał się do mnie coraz bliżej posuwając się wzdłuż pierwszego rzędu i odbierając listy od ludzi, które trzymał w lewej ręce. W końcu doszedł do końca rzędu.

Zauważyłem, że po drodze skinął na kilka osób, by wstały. Pan N.K. szybko zgromadził ich razem.
Zamiast jednak przejść dalej do następnych siedmiu rzędów, Sai Baba zawrócił wzdłuż naszego rzędu. Zatrzymał się przed moim nowym współlokatorem i dokładnie się w niego wpatrywał. Mój przyjaciel wybałuszył z wrażenia oczy, a grdyka zaczęła skakać mu w gardle. Nagle Sai Baba odwrócił się od niego i spojrzawszy na mnie skinął palcem bym wstał. Naprawdę nie wiedziałem co się dzieje, ponieważ to był mój pierwszy raz.

Mój podekscytowany przyjaciel wypalił: "Och, zostałeś wezwany! Sai Baba przyznał ci audiencję! Czy możesz mu wspomnieć o mnie, proszę? Poproś o błogosławieństwo dla mnie!" Gdy wstawałem, on dotknął moich stóp. Pan N.K. polecił mi dołączyć do grupy wybranych wcześniej.

Tymczasem Sai Baba przeszedł szybko też przez pozostałe rzędy, prawie jak gdyby płynął. Po skończeniu wrócił w naszą stronę, skinął głową na Kasturi mówiąc w Telegu, "Przyślij ich na górę" i sam wrócił do siebie.

Ja wchodziłem na górę zaraz za nim, razem z Kasturi. Jak tylko osiągnął poziom balkonu, Sai Baba wrzucił wszystkie listy do dużego metalowego pojemnika. Potem skręcił w lewo i wszedł do swych kwater. Kasturi wskazał nam pokój po prawej stronie, gdzie odbywały się rozmowy. Było nas sześciu. Siedliśmy na sofach, by czekać na ciąg dalszy.

Sai Baba wszedł do pokoju przez drzwi, które prowadziły wprost do jego kwater. Wszyscy podnieśli złożone w pranam-mudra ręce. Ponieważ tego wymagała grzeczność, ja wstałem również. Miałem okazję przyjrzeć się z bliska jego oczom, wydawały się bezmyślne i nieskupione.

Dał popiół kilku osobom - widziałem wyraźnie jak materializował się spod jego palców. Obok mnie stała około dziesięcioletnia dziewczyna ze swoim ojcem. Kiedy Sai Baba podszedł do niej, założył dwa kolczyki na jej uszy, które dopiero co pojawiły się w jego ręku. Ojciec i córka sapali ze zdumienia, ponieważ jej uszy nie były wcześniej przekłute. Teraz już były przekłute i obwieszone złotem.

Widząc ten wyczyn, wszyscy zakrzyknęli "Sai Baba! Sai Baba!" w wielkim zdumieniu. Wtedy, bez zwracania na mnie większej uwagi za wyjątkiem samego spojrzenia, obrócił się i wyszedł skąd przyszedł.

Chwilę później z tych samych drzwi pojawił się pan N.K. i ogłosił, "Widzenie skończone; powinniście już pójść. A z tobą nie mówił, ale za to jesteś wielkim szczęściarzem, ponieważ widziałeś cudowną moc Sai Baby". I pomachał wszystkim wychodzącym.

Ja wstałem z miejsca by podążyć za ojcem i córką, ale N.K. wyciągnął rękę i zatrzymał mnie. "Proszę siedź dalej. Sai Baba chce, byś zaczekał tu wygodnie". Kiwnąłem głową trochę zakłopotany i usiadłem ponownie. Gdy tylko wszyscy wyszli, Sai Baba pojawił się ponownie. Teraz wyglądał inaczej.

Nie miał teraz tego wprawiającego w trans, prawie oszałamiającego spojrzenia co wcześniej. Teraz wyglądał na zupełnie normalnego i zrelaksowanego. Pomyślałem sobie prześmiewczo, "A to ciekawe: obłąkane spojrzenia dla mas".

Stał przed mną. Tym razem nie wstałem. Mówiąc w sanskrycie, spytał mnie jak się czuję i czy wszystko jest w porządku. Odpowiedziałem w Tamilu, "Nie znam sanskrytu; proszę mów do mnie w twoim ojczystym języku". Przełączył się na Telegu i zadał to samo pytanie. Rozmowa była teraz możliwa, ponieważ Telegu i Tamil są do siebie podobne.

Odpowiedziałem, "Dzięki Bogu, wszystko jest w porządku. Znalazłem miejsce do nocowania i mam zamiar pozostać w ashramie przez dwa tygodnie". On obszedł pokój dookoła jak gdyby myślał o czymś i wrócił do mnie.

"Więc mówisz, że chcesz pozostać tu przez dwa tygodnie?" Kiwnąłem głową.

"Jaka jest twoja misja?"

Pamiętając o tym, co powiedziałem Sikhowi, odpowiedziałem, "Szukam Boga".
On nagle uśmiechnął się i wzniósł do połowy ręce, obracając dłonie w moim kierunku, co odebrałem jako gest błogosławieństwa. Uginając nieznacznie ciało w kolanach, biodrach i barkach, wstydliwie przechylił głowę w jedną stronę i jedwabistym głosem rzekł, "Jeśli nie możesz znaleźć Boga tutaj, to gdzież Go znajdziesz?"

To małe przedstawienie nie wywarło na mnie wrażenia i zaczynałem czuć się niewygodnie w tej sytuacji. "Tak, pobędę tu przez pewien czas i mam nadzieję na więcej spotkań z tobą...", wymamrotałem. On popatrzył na mnie uważnie i powiedział, "Możesz mnie widzieć, kiedykolwiek zechcesz".

Właśnie wtedy w drzwiach jego apartamentu pojawił się służący i dał sygnał. Sai Baba odprawił go machnięciem ręki. Zwrócił się znów do mnie znów i zapytał, "Czy nie jesteś głodny?"

Była to mniej więcej pora obiadowa, więc odpowiedziałem, "Nie mam nic przeciwko temu żeby coś teraz zjeść, ale najpierw ktoś musiałby dać mi biksha".

Sai Baba uśmiechnął się wielkodusznie. "Zjedz ze mną". Nie byłem w stanie ukryć mojego zaskoczenia z jego propozycji i podziękowałem mu. Przeszedł przez drzwi, a ja podążyłem za nim. Weszliśmy do pokoju, który wyglądał jak miejsce do prowadzenia poufnych rozmów. Usiedliśmy po dwóch stronach małego okrągłego stolika.

Przez duże otwarte przejście widać było jego sypialnię. Zauważyłem parę rekwizytów Boga: luksusowe łóżko, budzik i kilka butelek z lekarstwami na nocnym stoliku, a za półotwartymi drzwiami, spłukiwany klozet.

On nonszalancko zaśpiewał coś do siebie, gdy służący przyniósł jedzenie na tacy. Na posiłek składała się utma (smażone warzywa z mąką), achar (ostre pikle), smażony bakłażan i kawa.

Ku mojemu zdziwieniu, utma była przyrządzona z cebulą. Wiedziałem, że rygorystyczni sadhu stronili od cebuli, gdyż ona powoduje wzrost namiętności. Picie kawy i alkoholi, podobnie było uważane za dogadzanie sobie. Ale najwyraźniej Sai Baba tymi zasadami nie przejmował się. Ja również, gdyż nie składałem ślubów sannyasina.

Skończyliśmy. On wstał, by umyć ręce i przepłukać usta, ja zrobiłem to samo. Wtedy z jego zwyczajowym dobrodusznym uśmiechem skinął głową, wskazując, że mogę już sobie pójść.

Gdy zszedłem schodami zobaczyłem, jak ludzie, którzy nadal siedzieli w rzędach, teraz wpatrywali się we mnie z otwartymi ustami. Mój współlokator podbiegł do mnie z pełnym szacunku podziwem przyklejonym do twarzy. Inni biegli tuż za nim i spotkaliśmy się na dole schodów.

On niecierpliwie zapytał, "Co się stało? Po spotkaniu wszyscy zeszli na dół, ale ciebie Sai Baba zatrzymał". Nonszalancko wzruszając ramionami powiedziałem, "Och, ja tylko zjadłem z nim obiad, to wszystko".

Nagle wydawało się, że oblega mnie z dwustu ludzi. Zaciągnięto mnie do luksusowego budynku, w którym kwaterowali zamożni. Posadzono mnie w dużym klimatyzowanym apartamencie, a bogaci szczęściarze wypełnili pomieszczenie siadając przed mną. Drzwi zostały zamknięte i były strzeżone z uwagi na duży tłum, który zgromadził się na zewnątrz.

Było to praktycznie przesłuchanie: "A co z tym cudem z kolczykami? I co ci Sai Baba powiedział?" A ja, nic się nie odzywając siedziałem spokojnie w dużym pluszowym fotelu w jakim mnie posadzono. W umyśle napawałem się w nagłą odmianą mego losu. Zastanowiłem się, jak mogę wykorzystać tę sytuację dalej. Musiałem dowiedzieć się, co naprawdę znaczyło bycie Bogiem. "Po prostu zrób to", triumfował we mnie oportunista. "To nie jest grzech; po prostu dajesz im wiarę w coś wyższego. Na takie życie czekałeś".

Ignorując ich paplaninę, przyjąłem zrelaksowaną i pewną siebie pozę jaką podpatrzyłem u Sai Baby i zacząłem śpiewać "Chitta Chora" (Złodziej Mojego Umysłu), bardzo dobrze znaną jego pieśń.

Cała grupa zamarła w ciszy. Potem jedna osoba za drugą zaczynały klaskać i śpiewać i po kolei włączać się aż do punktu, kiedy cały pokój wypełniony był wrzawą. Po skończeniu pieśni, znów nie powiedziałem nic. Nastała taka cisza, że gdyby upadła przysłowiowa szpilka, to zabrzmiałoby to jak samochodowa kraksa.

W końcu, cicho powiedziałem: "Czego chcecie od mnie? Ja jestem żebrakiem".

"Swami", padła odpowiedź, "jesteś jednym z tych nielicznych swamich, którzy uznali, że Sai Baba jest Bogiem. Sai Baba powiedział, że jest to czymś bardzo niezwykłym, ponieważ on ukrywa się przed tymi, którzy zaangażowani są w religijne i duchowe życie. On mówi, że na końcu ich sadhany on daje im taki darshan, jakiego oczekują. Jeśli oni wielbią Ramę, on im się pojawi jako Rama, a jeżeli czczą Shivę, to on przyjdzie do nich jako Shiva. Ale tylko bardzo nieliczni szczęśliwcy mogą widzieć go jako Sai Babę". Przymknąłem oczy. "Ale dla mnie", wymamrotałem, "jest on po prostu przewodnikiem".

Ktoś z tyłu zawołał, "Ha, co za wizja! Przewodnik!" Zacząłem dostrzegać, że cokolwiek bym nie powiedział tutaj zostanie to przyjęte jak nektariańska prawda.

Właśnie wtedy zasłona, która przykrywała otwarte szklane drzwi balkonowe, poruszyła się pod wpływem wiatru. Widząc to, dwie panie w tłumie zaczęły łkać, "Sai Baba! Właśnie teraz Sai Baba jest tu z nami!".

Teraz naprawdę mogłem zobaczyć jak to działa. Nie trzeba było nic robić. Ci głupcy sami kreowali jakiś własny "cud", potem go rozpowszechniali i robili z ciebie Boga.

Mój przyjaciel też był w tym tłumie, blisko mnie. On zaczął nalegać, "Swami, proszę opowiedz nam swoje doświadczenie z Sai Babą".

"Kiedy wszyscy wyszli", zacząłem, "pan N.K. poprosił mnie, żebym siedział dalej, nie wychodził i Sai Baba przyszedł do mnie. Przemówił do mnie w sanskrycie".

Wszyscy popatrzyli na siebie z szeroko otwartymi oczami. Usłyszałem jak szemrają, "Sanskryt! Weda! Wedy płyną z jego ust". Kontynuowałem dalej. Opisałem im nawet jakie przyjmował pozy, że powiedział, że jeśli nie mogę znaleźć Boga tutaj, to gdzie indziej Go znajdę, i jeszcze powiedziałem im, że mogę mieć jego darshan kiedykolwiek zechcę. Oni wisieli mi na ustach, wsłuchując się w każde słowo.

Mój współlokator zapytał, "A rozmawiałeś z nim o mnie?" Pokręciłem z powagą głową. On zajęczał, "Ale prosiłem cię, byś to zrobił". Z pełną powagą odpowiedziałem mu, "Albo przyjmujesz, że jest on Bogiem, albo przyjmujesz, że jest on zwykłą osobą. Jeżeli myślisz, że on jest Bogiem, to on zna twój problem. A jeśli myślisz, że jest on zwykłą osobą, to nie powinno cię tu być. Dlaczego ktokolwiek miałby polecać mu twój przypadek?"

Ktoś zawołał, "Dokładnie to samo mówi Sai Baba! Jeśli myślisz, że jestem Bogiem, to dlaczego nie masz wiary, a jeśli myślisz że nie jest, to dlaczego tu jesteś? Sai Baba mówi to samo!"

Jakaś inna pani zawołała z tyłu, "Swami, może jeszcze jakąś pieśń? Trochę nektaru dla naszych uszu?" Więc zaśpiewałem pieśń o Vishnu, jedną z tych, które Sai Baba również śpiewał, ale która nie była jego kompozycją. Ponieważ zbliżało się już popołudnie, zgłodniałem. Zabrano mnie więc do stołówki i oczywiście za wszystko zapłacono.

Tak się złożyło, że i mój przyjaciel również stał się sławny wśród tych zamożnych ludzi, z powodu bliskiego związku ze mną. Oni tłoczyli się wokół niego, by przyciągnąć moją uwagę, a do mnie garnęli się, by zdobyć zainteresowanie Sai Baby.

Wbrew mojemu ukrytemu cynizmowi o ashramowym "Bogu", czułem do niego pewną atrakcję, ponieważ on ciągnął to tak dobrze. Porzuciwszy świat doczesnych aspiracji, znalazłem tu zupełnie nową pokusę. Nic tak nie pobudza ambicji w sercu, jak sława kogoś innego. Chociaż brzydziłem się do tego przyznać, zazdrościłem temu "Bogu". Ciekawą zaś rzeczą było to, że moje prymitywne naśladowanie zachowania Sai Baby, było uważane przez jego zwolenników za moje oddanie dla niego. Wkrótce miałem dowiedzieć się, że on myślał tak samo.


Rozdział 8: Dziwni bogowie południa


Jakiś dzień później poprosiłem mojego przyjaciela, żeby oprowadził mnie po wsi. Poszliśmy do rzeki Chitravati, ale ponieważ była to sucha pora roku, nie było tam żadnej wody tylko piaskowy kanał.

Na skalistym wzgórku blisko łożyska rzeki rosło tamaryndowe drzewo, o którym mówiło się, że w czasach swojej młodości Sai Baba magicznie zrywał z niego mango i inne owoce. Wspiąłem się po skałach i siadłem pod tym drzewem. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, jak wielkie znaczenie ma to drzewo dla wielbicieli Sai Baby, dla mnie było to po prostu odpowiednie miejsce do medytacji. Siadłem w pozie lotosu, a mój przyjaciel usiadł obok. Z zamkniętymi oczami wizualizowałem Pana Ramę, avatara Boga w postaci księcia, który pokonał demona Ravanę.

Gdy otworzyłem oczy, mój przyjaciel siedział blisko mnie ze złożonymi rękoma i psim spojrzeniem w oczach jakby oczekując jakichś nauk lub poleceń od mnie. Wyglądał tak zupełnie bezradnie, że poczułem litość do niego. Wymyśliłem, że najlepszą rzeczą jaką mógłbym dla niego zrobić, to wydostać go z tej wsi, gdyż tutaj jego głupota mogłaby tylko wzrosnąć.

"Powinieneś udać się do Bangalore, gdzie Sai Baba ma mniejszy ośrodek. Tutaj nie doczekasz się rozmowy".

On ze zniechęceniem zapytał, "Swami, jaki paap (grzech) popełniłem?"

"Popełniłeś ich wiele", odpowiedziałem. On zadrżał. "Ale zrób to, co mówię - pojedź do Bangalore. A Sai Baba może się z tobą tam zobaczy". Gdzieś w głębi mojego umysłu pomyślałem sobie, "Oj, głupcze nie widzisz, że nie jesteś ani wystarczająco bogaty, ani wystarczająco niezwykły jak ja, by zwrócić na siebie uwagę Sai Baby?" Po paru dniach wyjechał, załatwiwszy wpierw z właścicielem sklepu, że będę mógł pozostać w jego pokoju.

Następnego dnia podczas spaceru wstąpiłem do starej świątyni Satyabhamy, która była na skraju wsi. Świątynię tę założył dziadek Sai Baby, Kondama Raju. Mówi się, że jego syn Pedda modlił się tutaj o drugiego syna i syn mu się urodził, i otrzymał imię Satya Narayana, znany później jako Sai Baba.

Uważałem to za dziwne, że świątynia wymagała napraw, jak gdyby została zaniedbana przez wielbicieli Sai Baby. Przez dziwny zbieg okoliczności, do świątyni zajrzałem równocześnie ze starszym bratem Sai Baby, który właśnie przyszedł ze swego domu w pobliżu.

Zapytałem go o jego sławnego brata: "Czy myślisz, że on jest Bogiem?"

Machnął ręką ze zniecierpliwieniem. "To grzech", powiedział z lekkim wstrętem. "On popełnia poważny błąd i Bóg go za to ukarze. Gdy był mały, ukąsił go skorpion i od tamtej pory zaczął paplać, że jest Sai Babą.

"Może wtedy, gdy został ukąszony ten baba wszedł w niego", brat mówił dalej, "ale bez względu na to co się wydarzyło, nie powinien twierdzić że jest Ramą i Krishną. My w naszej rodzinie czcimy Ramę i Krishnę jako Boga, ale on wziął tę pozycję dla siebie. Gdy nadejdzie jego czas, zostanie ukarany za to bluźnierstwo". Waga tego końcowego stwierdzenia brata Sai Baby nie dotarła do mnie.


Z dnia na dzień stałem się drugą sławą w ashramie. Dzięki mojemu żółtemu strojowi wyróżniałem się z tłumu, a wiadomość, że zjadłem obiad z Sai Babą rozeszła się po terenie lotem błyskawicy. Często zabawiałem tłum śpiewając pieśni Sai Baby w stylu, który nauczyłem się od niego. Dwa razy dziennie, różni bogaci ludzie karmili mnie w stołówce. Lecz mimo zainteresowania, jakie sprawiało mi przyjemność, byłem coraz bardziej niespokojny. Zadeklarowałem się wcześniej jako poszukiwacz Boga, ale wygodne życie tutaj zaczęło ściągać mnie z wybranego kursu.

Siódmego dnia mojego pobytu w ashramie, złapał mnie w stołówce podekscytowany N.K.
"Sai Baba chce rozmawiać z tobą".
"Mam iść na plac darshanu?"
"Nie, idź prosto do jego apartamentu".
"Co, tak od razu? Mam po prostu wejść do niego?"
"On właśnie czeka na ciebie!" rozgorączkowany N.K. był poirytowany moimi reakcjami. "Proszę, po prostu idź natychmiast do niego! Nawet ja nie dostaję takiej szansy na bliski kontakt z Sai Babą!"

Więc z obojętną miną, jak gdyby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie, wszedłem schodami na górę do pokoju rozmów i usiadłem. On nie wyszedł. W końcu zajrzałem do pokoju gdzie jedliśmy razem. Ale tam też go nie było. Zajrzałem więc do jego sypialni.

Odpoczywał na łóżku leżąc na boku z ręką pod głową. Gdy wszedłem, on uśmiechnął się szeroko i podniósł rękę w błogosławieństwie. Rozejrzałem się dookoła gdzie mógłbym usiąść, ale w pokoju nie było żadnego krzesła. W końcu usiadłem na rogu łóżka. "N.K. powiedział mi, że chcesz się ze mną widzieć", zacząłem. "Tak", on odpowiedział. "Właśnie chciałem cię zapytać, czy już znalazłeś Boga?" "Nie, nie znalazłem". Z odrobiną zamierzonej ironii w głosie powiedział, "Medytowałeś pod drzewem tamaryndowym o Ramie". "Tak, medytowałem", potwierdziłem spokojnie. "To jest moja zwykła dhyana. Lubię medytować o Ramie, oceanie łaski. On ochrania tych, którzy są słabi".

Jego oczy wwiercały się w moje. "Ale, dlaczego szukasz Boga gdzieś indziej, kiedy siedzisz z nim teraz?" Pozwoliłem by uprzejmy, głęboki wyraz pojawił się na mojej twarzy zanim powiedziałem, "Jesteś świętym człowiekiem i jesteś starszy ode mnie, a ja jestem bardzo pospolity i grzeszny. Nie chciałbym powiedzieć czegoś niewłaściwego do ciebie, proszę zrozum mnie, ale nie jesteś Bogiem".

Gdy mówiłem, on kiwał głową, jak gdyby oczekiwał mojego odrzucenia jego boskości. "W porządku", powiedział kiedy skończyłem, "jak mnie widzisz, tak wyglądam. Jeśli chcesz mnie widzieć jako Boga, to jestem Bogiem, a jeśli nie chcesz, to nie jestem. Ale spróbuj rozumieć, takim właśnie Bóg jest". Powiedział jeszcze trochę w tym stylu, doprawiając swoje argumenty typowymi sloganami Advaitystów.

Przerwałem mu. "Przepraszam, ale wszystko to już przeczytałem w twojej książce Rama Katha. Raz piszesz tam, że każdy jest Ramą, a i innym razem piszesz, że ty jesteś Ramą. Więc co tak właściwie masz na myśli? Spójrz, ja wiem, że ty nie jesteś Ramą. Dlaczego nie powiesz swoim wielbicielom, że każdy jest Brahmanem? Czy nie jest to twoja filozofia? Jeśli jest, to powinieneś wiedzieć, że wyrażasz się niepoprawne mówiąc, że każdy jest Ramą czy że ty jestem Ramą, ponieważ Rama jest osobą, a Brahman jest bezosobowy".

"Tak", odpowiedział cierpliwym głosem, jak gdyby pobłażając niesfornemu dziecku. "Ale ja zrealizowałem Brahmana, a oni nie".

Ta wypowiedź, wytrąciła mnie trochę z równowagi. "To powinieneś sprawiać, by oni też go zrealizowali. Ale ty celowo trzymasz ich na niższych pozycjach. Spychasz ich w dół, a nie windujesz ich do góry. Z wielkim osobistym poświęceniem przyjeżdżają do ciebie z bardzo daleka, by czekać na zewnątrz tygodniami i miesiącami tylko po to, by ujrzeć cię w przelocie, a ty radośnie wykorzystujesz tą sytuację. Nawet zwykli politycy okazują więcej zainteresowania swymi zwolennikami niż ty. Po prostu wrzucasz wszystkie ich listy do pojemnika. Mógłbyś przynajmniej je przeczytać".

"Spokojnie, nie emocjonuj się tak", leniwie pomachał ręką. "Gdy tylko dotknę tych listów, wiem, co w nich jest i odpowiadam poprzez ich karmę". Patrzyłem na niego poirytowany, ledwie wierząc w to, co słyszę. "Ale karma ma miejsce zawsze. Jeśli działasz poprzez ich karmę, to po co potrzebny ci jest ten ashram? Dlaczego oni muszą tu przyjeżdżać by cię zobaczyć? Przepraszam za moją śmiałość, ale ta sytuacja bardzo mnie niepokoi. Kiedy porusza się zasłona, ci biedni ludzie myślą, że to ty tam jesteś. Oni są bardzo łatwowierni i przykro mi to powiedzieć, ale uważam, że ich wykorzystujesz".

"Ale ja byłem tam, kiedy ta zasłona się poruszyła", z samozadowoleniem rzekł Sai Baba. "Śpiewałeś Chitta Chora bardzo ładnie. Ja tam byłem".

Teraz byłem jeszcze bardziej rozczarowany. Powiedziałem do niego, "Wiem, że masz moce mistyczne. Widzisz i słyszysz rzeczy, których zwykli ludzie nie widzą i nie słyszą. Dlaczego więc nie użyjesz swych mocy, by usunąć ich cierpienia raz na zawsze, zamiast bawić się nimi w ten sposób? Dlaczego tych, którzy poddali się tobie utrzymujesz w ignorancji ich wiecznego duchowego istnienia? Jak oni mają kiedykolwiek wyjść poza ten marny świat narodzin i śmierci? Samo dawanie kolczyków nie rozwiązuje problemów życia".

"W porządku", powiedział z cieniem rezygnacji w głosie, "zrozumiesz to później". Potem zmienił temat: "Potrzebujesz tu jakiejś pomocy?"

"Nie, jestem w pełni chroniony przez Boga".

"Więc nie przyznasz tej zasługi mnie?"

"Do pewnego stopnia tak, ponieważ ci ludzie, którzy płacą za mnie są twoimi wielbicielami. Ale ja postrzegam to inaczej, że to moja karma dostarcza mi utrzymanie w tym świecie. I odnosi się to również do wszystkich tych ludzi tutaj, jak i również odnosi się to do ciebie. Masz karmę, która pozwala ci siedzieć tam, a moja karma pozwala mi siedzieć tutaj. Gdybym ja miał twoją karmę a ty miałbyś moją, to ja byłbym Bogiem tutaj, a frustratem byłbyś ty".

Lecz on już mnie nie słyszał. Zaszła w nim zmiana. Podniósł się z niewidzącymi, błyszczącymi oczyma. "Teraz muszę iść na dół. Jeszcze porozmawiamy", powiedział nieobecnym głosem. Szybko wyszedł, zostawiając mnie w swym pokoju samego.

Zdecydowałem się trochę rozejrzeć. Otworzyłem szafę w jego sypialni, była zapełniona pomarańczowymi szatami, które nosił. Chciałem znaleźć jego zapas popiołu, pamiętając swoje własne dawne eksperymenty z teleportowaniem popiołu za pomocą mantry. Ale pokój w zasadzie był pusty poza łóżkiem i kilkoma normalnymi rzeczami.

Usiadłem na łóżku imitując w żartach jego pozy i podziwiając swoje odbicie w lustrze sypialni. Potem wstałem i wyszedłem na balkon popatrzeć jak on biegał wzdłuż rzędów wywołując masową histerię. Policjanci musieli ochraniać go od oblegającego go tłumu. Potem Sai Baba wszedł na scenę Shanti Vedika.

Nagle poczułem litość dla niego. "Ten człowiek jest jak marionetka", pomyślałem. "Wszyscy ci ludzie myślą, że on jest Bogiem i nawet on sam w to wierzy - ale zarówno nim, jaki i nimi kieruje jakaś wyższa siła, nad którą on nie ma żadnej kontroli". Zszedłem na dół, by zobaczyć, co on wymyśli. Stojąc na scenie, rozkołysał cały tłum. Ze wzniesionymi rękoma prowadził pieśń, którą oni chóralnie powtarzali. Gdy pieśń skończyła się, Sai Baba zapadł się w fotel, a oni ofiarowali mu kadzidła, lampkę i kwiaty, jak murti w świątyni. Wtedy grupa sanksryckich panditów zaintonowała dla niego modlitwy Rudram i Chamakam, modlitwy, które są przeznaczone są dla Pana Shivy. Tego było już za wiele dla mnie. Opuściłem teren ashramu i poszedłem do mojego pokoju.

Dziewiątego dnia rano zdecydowałem wyjechać stąd. Poszedłem do N.K. i potrząsnąłem jego rękę mówiąc, "Dziękuję ci i do widzenia".

On był zaskoczony: "Wyjeżdżasz? Myślałem, że tu pozostaniesz. Śpiewasz tak słodko. Mieliśmy tu jednego swamiego z Hrishikesh, który również śpiewał dla Sai Baby, a Sai Baba zatroszczył się o niego. O ciebie też się zatroszczy".

"Bóg się troszczy o mnie. Co może zrobić Sai Baba? Niech zatroszczy się o najpierw o siebie samego", taka była moja szybka odpowiedź. "Powinieneś uważać na jego zdrowie - kiedy on wpada w te swoje nastroje i biega, to myślę, że nie jest to dobre dla niego".

"Co ?!", wybełkotał N.K., "Co ty mówisz?!"

"Nic, mniejsza o to, nic nie mówiłem", uspokoiłem go uśmiechając się szeroko. Pomachałem mu ręką na pożegnanie mówiąc, że już muszę iść i poszedłem do stołówki by pożegnać się z kierownikiem.

Dzisiaj na placu darshanu było tylko około stu ludzi. Ogłoszono, że Sai Baba wybiera się do Bangalore i jego duży zagraniczny samochód czekał gotowy przy jego prywatnej bramie.

Wszedłem do sali na parterze Mandiru gdzie odbywały się bhajany i złożyłem pokłony przed ołtarzem, na którym był Krishna, Satya-Narayana i Shiva. Gdy wyszedłem zobaczyłem, że Sai Baba daje mi znaki z balkonu.

Wszedłem na górę i znalazłem go siedzącego na krześle w pokoju rozmów, z rękoma na oparciach. Wszedłem do pokoju, okazałem szacunek i usiadłem na krześle przed nim.

"I co?", uśmiechnął się. "Jedziesz?"

"Tak", odpowiedziałem uśmiechem.
"Mówiłeś, że zostaniesz dwa tygodnie".

"Przykro mi, ale nie jestem zbyt zadowolony z pobytu tutaj. Nie jestem już dalej w stanie znieść widoku tych ludzi, ich cierpień i niepokojów, jakich doświadczają dla ciebie".

"Czy już wiesz, dokąd zmierzasz?"

"Nie, nie wiem, ale mam nadzieję znaleźć jakieś spokojne miejsce".

Nagle wstał z krzesła, jego oczy znów błyszczały. Spojrzał na mnie w dół i znacząco zaintonował, "Dopóki nie znajdziesz tego, czego szukasz, nie będziesz miał żadnego problemu ze zdobyciem jedzenia". Podniósł prawą dłoń: "Ja będę cię utrzymywał".

"Za to, cokolwiek robisz dla mnie, jestem bardzo wdzięczny. Ale nie uznaję cię za Boga", odpowiedziałem.

Dziwnym głosem wygłosił przepowiednię, "Ty sam zostaniesz Bogiem." Wysunął rękę do przodu, jak gdyby chciał dać mi vibhuti.

"Nie", sprzeciwiłem się, "nie dawaj mi tego popiołu. Nie chcę go wziąć od ciebie w taki sposób. Pozwól mi go wziąć z pojemnika, w którym go trzymasz".

"Ale dlaczego nie weźmiesz go z mojej ręki?", powiedział miękkim głosem.

"Cóż, ja wiem, że on nie pochodzi z twojej ręki, więc pozwól mi wziąć go skąd on naprawdę pochodzi", uśmiechnąłem się.

"Mylisz się. On naprawdę pochodzi z mojej ręki", upierał się Sai Baba.

"Przepraszam", uśmiechnąłem się znów, "ale ja ci nie wierzę. Pozwól mi wziąć popiół z pojemnika".

Nie mówiąc już nic więcej, Sai Baba wszedł do swych apartamentów i przyniósł małe naczynie napełnione popiołem. Podsuwając naczynie do mnie, powiedział po prostu, "W porządku. Jeśli tak chcesz, to weź stąd". Wziąłem trochę i prysnąłem sobie na głowę.

"Jedź szczęśliwie i pamiętaj moje słowa". Powiedziałem, "Namaste" i wstałem do wyjścia. On odezwał się jeszcze raz. "Nie lubisz mnie, prawda?"

"Nie, dlaczego? Jesteś miłym człowiekiem. Dlaczego miałbym cię nie lubić?"

"Kiedy znajdziesz to czego szukasz, znielubisz mnie", on powiedział miękko tym dziwnym proroczym głosem po czym wyszedł, a ja zszedłem na dół i opuściłem teren ashramu.

Odchodziłem z ulgą. Szedłem główną drogą aż doszedłem do szosy. Obróciłem się, by ostatni raz rzucić okiem na ashram. Właśnie wtedy duży samochód Sai Baby wypłynął z jego prywatnej bramy i jechał drogą w kierunku szosy, po czym skręcił w moim kierunku.

Automobil podjechał do mnie ukradkiem obok mnie, silnik szumiał. Z tyłu dostrzegłem znajomą uśmiechniętą twarz, którą okalała fryzura z kręconych włosów. Obok niego siedziała dobrze znana piosenkarka w drogim jedwabnym sari. Gdy jego elektrycznie otwierane okno zjechało bucząc, Sai Baba kazał kierowcy wyłączyć silnik.

"Jadę do Bangalore", on zawołał do mnie. "Chciałbyś tam pojechać?"

"Nie", odpowiedziałem mu. "Teraz obieram mój własny kierunek".
"Ale nie wiesz, dokąd zmierzasz".
"To prawda, niemniej jednak idę".

Sai Baba zwrócił się do kobiety i powiedział, "On nawet nie wie, dokąd idzie. On tylko się rozgląda. Mówię mu, żeby został, ale on mówi - nie, ja idę. Gdy pytam, dokąd idzie, on mówi, że nie wie. Cały czas tylko patrzy, patrzy".

Wtedy zażartowałem, "Ale tak jak wszyscy, szukam tylko ciebie".

Nadal rozmawiając z kobieta powiedział, "Każdy szuka mnie by stać się sobą. A on szuka mnie by stać się mną". Zaśmiałem się trochę zakłopotany. Przekonałem się, że on znał moje motywacje aż za dobrze. Znów zwrócił się do mnie: "Jedź do Jilallamuri i spotkaj się z Ammą". Amma była kobietą, o której wielu mówiło, że jest wcieleniem bogini. "Będziesz bardzo szczęśliwy w Jilallamuri".

"Jak mam się tam dostać?"

Powiedział coś do kobiety obok. Ona wyjęła z torebki 25 rupii i dała mu, a on podał je mnie.

"Masz 25 rupii; autobus stąd kosztuje 23 rupie i 80 paisa. Idź na przystanek i zaczekaj".

Biorąc pieniądze, pomachałem, "W porządku, a więc... do widzenia. Widzimy się ostatnim raz".

"Nie, spotkamy się znów", powiedział Sai Baba wesoło. Kazał kierowcy ruszać i zamknął okno. Odjechał.

Poszedłem na dworzec autobusowy. Autobus do Jilallamuri przyjechał wkrótce i wsiadłem do niego. Jechaliśmy przez spalony słońcem krajobraz, a ja zastanawiałem się nad moimi ostatnimi doświadczeniami.

Amma mieszkała w zwyczajnej wsi w okolicy Jilillamuri z mężem i sześcioma dziećmi. Ona przyciągała dużo większe tłumy tam gdzie mieszkała, niż Sai Baba w swoim ashramie. Tak jak Sai Baba, była ona znana z posiadania cudownych mocy leczniczych i rozwiązywania problemów. Ale w przeciwieństwie do niego, ona dbała o to, aby jej tłumy codziennie były karmione wspaniałą ucztą i to bezpłatnie.

Rano i wieczorem dawała wykłady ubrana w kolorowe jedwabie, koronę i ozdoby jak Devi. Przez resztę dnia nosiła na sobie proste sari i wypełniała normalne obowiązki domowe.

Ona mieszkała z rodziną w czteropokojowym domu bez żadnych bajerów. Na podwórku wybudowała przestronną halę dla pielgrzymów. Otrzymanie audiencji u niej nie było trudne, a tym łatwiejsze było dla mnie, ponieważ byłem ubrany jako sadhu i zostałem przysłany przez Sai Babę.

Znalazłem ją w kuchni, gotującą dla rodziny. Ona była pulchną, przyjazną kobietą z dużą kropką sindhur na czole, która troszczyła się o cały świat, jak przeciętna hinduska gospodyni domowa. Najpierw mnie nakarmiła, a potem porozmawialiśmy.

Powiedziałem jej, że szukam kogoś, kto mógłby pokazać mi wyższy stan duchowej świadomości i że nie byłem zadowolony z tego, co prezentował Sai Baba. Ona natychmiast powiedziała, "Och, w takim razie powinieneś odwiedzić Bala Yogiego". Bala Yogi był ascetycznym mistykiem, który rezydował niedaleko od Jilillamuri.

"Tak, jego również mogę zobaczyć", odpowiedziałem, "ale widzę, że ty sama jesteś bardzo zaawansowana. Jestem pod wrażeniem twojej prostoty i praktyczności, a zwłaszcza twojej dobroczynnej postawy wobec innych".

Ona przyglądała mi się przez chwilę bez mrugnięcia okiem, a potem powiedziała, "Ale ja nie mogę ci pomóc. Masz wielkie pragnienie, by zostać Bogiem. Ale to nie jest możliwe. Bóg już jest Bogiem. My jesteśmy jak małe kropelki dahi (jogurtu), które rozprysnęły się przy ubijaniu całego garnka dahi. Nie możemy twierdzić, że jesteśmy całym garnkiem dahi; oczywiście czasami niektórzy tak myślą. Ale powinniśmy uświadomić ich, że tak nie jest. Sai Baba twierdzi, że jest całym garnkiem, ale to są pozostałości z jego ostatniego życia. Zostały mu pewne moce. A tak w ogóle, to krytykowanie innych nie jest moją sprawą".

Wtedy wszedł jakiś mężczyzna. Amma wstała od stołu przy którym siedzieliśmy i dotknęła jego stóp. Przedstawiła mi go jako jej męża. Zapewniając go, że będzie zajęta jeszcze tylko kilka minut dłużej, wróciła do rozmowy ze mną.

Powiedziałem jej, że Sai Baba stwierdził, że będę do niego wrogo nastawiony po tym, jak już odnajdę to, czego szukam. Ona zauważyła, "ja również widzę wiele rzeczy, ale trzymam to dla siebie". Poprosiłem ją by wyjaśniła, jak ona rozumie "cały garnek jogurtu" i ona wyjaśniła, że jest to suma wszystkiego, którego jesteśmy tylko małymi częściami. Tą sumę wszystkiego możemy zrealizować tylko poprzez poświęcenie się służbie dla rodziny, przyjaciół i bliźnich.

Przerwała na chwilę, wyczuwając mój sceptycyzm. Skomentowałem, że takie tłumaczenie słyszałem już wcześniej. "Mogę mniej lub bardziej zaakceptować intelektualnie to, co mówisz, ale myślę, że faktyczna realizacja, o której mówią różni guru i avatary, jest dużo trudniejsza, niż się to przyznaje. Dlatego właśnie poszukuję nauczyciela, który będzie w stanie pokazać mi tę prawdę, o której mi teraz mówisz".

"Tak, i właśnie dlaczego mówię, że powinieneś odwiedzić Bala Yogiego", odpowiedziała cicho. "Tego, czego szukasz, nie znajdziesz tutaj. A poza tym...", zamknęła oczy jak gdyby medytując o jakiejś wewnętrznej wizji, "Bądź zawsze czysty wewnątrz i na zewnątrz. To jest jedyny sposób, by zawsze czuć obecność Boga we wszystkim".

Po przyjęciu od niej błogosławieństwa, wyszedłem. Byłem pod wrażeniem tej kobiety, pod dużo większym wrażeniem niż w przypadku Sai Baby, ale spotkanie z nią nie rozwiązywało mojego problemu jakim było rosnące pragnienie doświadczenia wiedzy transcendentalnej samemu. Na zewnątrz zapytałem kogoś o drogę do Mummuvivaram, wsi Bala Yogiego. Zebrałem trochę datków, by starczyło na bilet i wsiadłem do autobusu.

Bala Yogi był ascetą, który porzucił swój dom kiedy miał zaledwie sześć lat. Przybył on do Mummuvivaram i siadł na ziemi w medytacji, aby nigdy więcej już nie ruszyć się z tego miejsca. Ludzie mówili, że od tamtej pory on ani nie jadł, ani nie załatwiał swoich potrzeb, nawet nie oddawał moczu. Ponadto, jego stałym towarzyszem była kobra. Oddani mu ludzie, zbudowali dookoła Bala Yogiego dom i cała wioska skorzystała na tłumnie przybywających pielgrzymach, którzy chcieli go zobaczyć. Ale Bala Yogi pozostał z dala od tej całej uwagi, jaką mu poświęcano.

Zobaczyć go można było tylko przez okres kilku dni w każdym miesiącu. Podczas tych dni, ogromne masy ludzi gromadziły się w Mummuvivaram, by mieć darshan. Tak się złożyło się, że przybyłem tam akurat podczas jednego z okresów szczytowych. Kolejkę do Bala Yogiego oceniłem na jakieś dwa dni stania. Straciłem nadzieję na darshan i zdecydowałem się podążyć dalej.

Ale kiedy przyglądałem się temu widokowi z oddali, zobaczyłem, że przywołuje mnie jakiś mężczyzna. Został on wysłany przez rządowego ministra, który mnie zauważył. Minister sądził po moim stroju, że przebyłem całą drogę aż z północy Indii i zaoferował się załatwić mi specjalny darshan.

O Bala Yogim mówiono, że ma około pięćdziesięciu lat, ale wyglądał na zaledwie trzydzieści. Miał drobną, młodzieńczą bródkę i długie zmierzwione pukle włosów na głowie. Paznokcie u jego rąk i nóg były bardzo długie i do szaleństwa poskręcane. Patrząc spode łba siedział w pozycji pół lotosu, a za nim znajdował się duży posąg kobry z wypalanej gliny, której kaptur unosił się ponad jego głową niczym parasol.

Pielgrzymi przechodzili przed nim bardzo szybko. Nie było mowy, by ktokolwiek mógł rzucić więcej niż przelotne spojrzenie. Podszedłem z ministrem i jakimiś innymi ważnymi osobami, którzy najwyraźniej liczyli na prywatną rozmowę z joginem. Zatrzymali korowód pielgrzymów i zakomunikowali, że chcą przedyskutować sprawę ulepszeń w tym miejscu pielgrzymek. Bala Yogi nagle zaczął wrzeszczeć na nich bez ładu i składu niczym dziecko rzucające się w napadzie złości. Minister i jego przyjaciele wycofali się szybko i procesja pielgrzymów ruszyła ponownie. Pomocnik poprosił mnie, żebym odszedł.

Odszedłem stamtąd i zatrzymałem się przy sklepie z napojami. Na tylnej ścianie sklepu wisiały fotografie Bala Yogiego. Wdałem się w rozmowę z człowiekiem za ladą i spytałem, czy jacyś krewni Bala Yogiego nie mieszkają w tej okolicy. "On ma trzech braci", usłyszałem, "a jeden z nich, nie lubi go. Pozostali dwaj są członkami komitetu, który organizuje usługi pielgrzymkowe w mieście". Poprosiłem o adres tego brata, który nie przepadał za Bala Yogim. On mieszkał na przedmieściach Mummuvivaram, niedaleko domu ich rodziny. Udałem się tam i zobaczyłem, że jest on starszym człowiekiem, który już wycofał się z aktywnego życia.

Gdy spytałem go o brata, zaczął wspominać dawne lata. "Jednego pięknego poranka odszedł z domu. Poszedł tam, gdzie jest teraz i usiadł. Nic nie jadł i jeszcze była z nim ta kobra, która wszystkich odstraszała. Nasza rodzina chodziła tam. Klaskaliśmy w ręce z daleka; a wtedy on odsyłał gdzieś węża i mogliśmy porozmawiać z nim. Ale mimo naszych perswazji, on nie wrócił do domu. Później zaczęli tam przybywać ci wszyscy ludzie".

"Ale jaki jest jego cel?", dociekałem.

On wzruszył ramionami. "Jego cel jest znany tylko jemu samemu. Wszystko co wiem, to to, że on nie lubi ludzi. A pozostał tam gdzie jest teraz, ponieważ rodzina błagała go, by nie odchodził jeszcze dalej. Rozumiesz, on miał wtedy zaledwie sześć lat i to jest naturalne, że matka i ojciec bali się go stracić. Ale on nigdy nie dbał o nich, o swoich własnych rodziców! I z pewnością nie troszczy się też o tych ludzi, którzy przychodzą teraz by go czcić".

Potem zapytałem, "A co myślisz o tych wszystkich ludziach mówiących, że jest on Bogiem czy avatarem?" On odparł stanowczo, "To, że jakiś mężczyzna ma trzy żony, nie czyni go królem Dasharathą". I wyjaśnił, że jego ojciec miał trzy żony, tak samo jak król Dasharatha. Król Dasharatha był ojcem Pana Ramy. "Mój ojciec miał trzy żony, jak Dasharatha i jak Dasharatha miał on również czterech synów. Ale to nie znaczy, że jeden z synów musi być Ramą".

Wyglądało na to, że Bala Yogi musiał siedzieć w jednym miejscu, by utrzymać swe moce. Był również sekretem jego "związek" z kobrą, o czym dowiedziałem się później będąc w Himalajach. I chociaż zwykły lud uważał go za Boga, sam Bala Yogi nigdy nie złożył takiego oświadczenia; on faktycznie nie troszczył się w ogóle o to, co myślą o nim jego wielbiciele.

Po pożegnaniu się z bratem jogina, wyszedłem i siadłem pod drzewem, by wszystko przemyśleć. Porzucając moje materialne życie, nastawiłem się na to, by zostać zrealizowanym mistrzem duchowym, ale wiedziałem, że potrzebuję odpowiedniego wyszkolenia. Jak do tej pory poznałem troje dobrze znanych mistrzów, o których mówiono, że byli bardzo zaawansowani. Ale przekonałem się, że Sai Baba był zwykłą karykaturą. Amma była godna pochwały za jej prostotę i obowiązkowość, ale nie była w stanie mi pomóc w moich poszukiwaniach; co przynajmniej potrafiła przyznać. A ten Bala Yogi wyglądał na ponurego mizantropa, który potrafił tylko szydzić z każdego, kto upadł do jego stóp.

Podsumowując to wszystko, zacząłem się śmiać z moich beznadziejnych poszukiwań.

Ale moje poszukiwania trwały zaledwie dziesięć dni. Nie mogłem tak szybko porzucić nadziei, że gdzieś tam jest prawdziwy nauczyciel, który faktycznie będzie w stanie mi pomóc.
Oszust zajmuje miejsce nauczyciela. Z tego powodu cały świat jest zdegradowany. Możesz oszukiwać innych mówiąc: "Jestem przebrany za wielbiciela", ale jaki jest twój charakter, twoja prawdziwa wartość? To powinno być ocenione. - Śrila Prabhupada

Awatar użytkownika
Gopikanta
Posty: 46
Rejestracja: 25 maja 2010, 14:08

Re: Sathya Sai Baba opuścił ciało

Post autor: Gopikanta » 26 kwie 2011, 15:36

Cały Arek, dziękujemy za przeklejenie w całości kilku książek na temat Pana Sai Baby, ale nie o to tutaj chodzi, może się ustosunkujesz własnymi słowami jednak do pytań zawartych w pierwszym poście tego wątku?
Nie wierzę w UFO, ono po prostu istnieje. Wierzę tylko w Boga!

Awatar użytkownika
Gopikanta
Posty: 46
Rejestracja: 25 maja 2010, 14:08

Re: Sathya Sai Baba opuścił ciało

Post autor: Gopikanta » 26 kwie 2011, 15:59

Masato pisze: Moim zdaniem nie zasłużył sobie na żadne z 840000 gatunków życia. Ale to tylko moje nic nie znaczące zdanie. Sam chętnie posłucham wypowiedzi innych.
Prabhu, świetnie, że zaznaczyłeś, iż jest to twoje prywatne zdanie, ja cenie sobie poglądy innych ludzi sam nie musząc się z nimi zgadzać. Ale warto się zastanowić tutaj nad sensem życia jakiejkolwiek "negatywnej" postaci występującej w literaturze wedyjskiej, ot choćby taki demon jak Hiranyakashipu, gnida, szuja i ignorant, który trzykrotnie rodził się jako demon. A jednak sam Kryszna uznał go za kogoś ważnego, że zajął się nim osobiście, co poskutkowało jego wyzwoleniem. Dla nas rzecz nie pojęta jak kogoś takiego można obdarzyć najwspanialszym darem jakim jest wyzwolenie.
A prawda jest taka, że każdy z nas jest tylko biedną, uwarunkowaną duszą, która wiecznie walczy ze swoimi materialnymi przywiązaniami i błędnymi koncepcjami. Z tej perspektywy wynika, że to nie do nas należy ocena czyjegoś życia, jego misji i przeznaczenia, a co za tym idzie przyszłego wcielenia takiej duszy, to nalezy tylko i wyłącznie do Najwyższego Pana.
Nie wierzę w UFO, ono po prostu istnieje. Wierzę tylko w Boga!

Masato

Re: Sathya Sai Baba opuścił ciało

Post autor: Masato » 26 kwie 2011, 16:25

Artykuł który wkleił Arkadiusz czytałem jakiś czas temu jak właśnie interesowałem się tą osobą.
Sai Baba twierdził że jest Bogiem którym tak naprawdę nie był i wierzyło mu w to bardzo dużo ludzi.
Przeczytałem też gdzieś że przyłapali go nagiego w towarzystwie też nagich dzieci. Dużo negatywnych rzeczy można znaleźć na Sai Babe ale nie wiadomo czy to prawda. Wśród jego wyznawców było bardzo wiele ważnych osób i pewnie dla tego nigdy nic nie wyszło na jaw.
Dla mnie jest to postać negatywna ale interesują mnie zarówno wypowiedzi innych.
Gopikanta pisze:Z tej perspektywy wynika, że to nie do nas należy ocena czyjegoś życia, jego misji i przeznaczenia, a co za tym idzie przyszłego wcielenia takiej duszy, to nalezy tylko i wyłącznie do Najwyższego Pana.
Świetne słowa. Tylko Najwyższy Pan wie wszystko i do Najwyższego Pana wszystko należy.

Vaisnava-Krpa
Posty: 4935
Rejestracja: 23 lis 2006, 17:43
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Sathya Sai Baba opuścił ciało

Post autor: Vaisnava-Krpa » 26 kwie 2011, 16:57

Jak sądzicie :?:
kim był, kim jest i kim się stanie... :?:
Był z pewnościa zaawansowaną w jodze mistycznej osobą, być może, że zrealizował Brahmana jak sam powiedział Atmatatvie Prabhu, jednakże zwodził innych. Jak mówił Atmatattva Prabhu, mógł wykorzystać swoje moce dla prawdziewgo pożytku ale nie chciał. Jest to ostatnia skuśka na drodze do Kryszny, że samemu widząc paramatmę w sercu można pomysleć, że jest się Bogiem. Być może niektórych zwiódł, niektórych zainspirował do jakiegokolwiek postepu, ale ogólnie nie dawał ludziom prawdziwego Boga.

Śrila Prabhupad mówi w wywiadzie dla londyńskiego Timesa: "Jeśli chcesz być oszukany, znajdziesz wielu guru-oszustów, ale jeśli jesteś szczery, to znajdziesz szczerego guru...Prawdziwy guru nie jest biznesmenem. Jest reprezentantem Boga. Guru powtarza to, co mówi Bóg. Nie mówi niczego innego".


Kim był:


Ś.B. 03.26.07 Znaczenie: Filozof Mayavadi, który nie czyni różnicy pomiędzy Duchem Najwyższym a duchem indywidualnym, mówi, że uwarunkowane istnienie żywej istoty jest jej lila, czyli rozrywką. Słowo "rozrywka" wiąże się jednak z zaangażowaniem w czyny Pana. Mayavadi używają tego słowa w niewłaściwy sposób i twierdzą, że żywa istota czerpie przyjemność ze swych rozrywek, nawet jeśli stanie się pożerającym odchody wieprzem. Interpretacja taka jest najbardziej niebezpieczna.


Trudno powiedzieć mi kim sie stanie, nie interesowałem się jego życiem, trudno więc wyrokować czy prorokować, opuścił ciało w pomyślnym półroczu roku, ale nie wiem o której godzinie, nie wiadomo też na ile wykorzystał pulę swoich zdobytych mocy mistycznych ale gdzieś czytałem czy słyszałem, że je tracił.
Co do karmy za oszukiwanie to gdzieś jest napisane o takich występkach, z kolei ma to też drugą stronę:


Reporter: Szczerze martwi mnie jedna rzecz. Po przybyciu do Wielkiej Brytanii pewnego yogina z Indii, który dla większości ludzi był pierwszym znanym im "guru", nagle, nie wiadomo skąd, pojawiło się tak wielu innych "guru". Czasami odnoszę wrażenie, że nie wszyscy z nich są takimi, jakimi powinni być. Czy słusznym byłoby ostrzegać ludzi, którzy myślą o podjęciu życia duchowego, aby upewnili się czy naucza ich prawdziwy guru?

Śrila Prabhupad: Tak. Poszukiwanie guru jest oczywiście bardzo dobre, ale jeśli chcesz taniego guru, czyli jeśli chcesz być oszukiwany, znajdziesz wielu guru-oszustów. Lecz gdy jesteś szczery, znajdziesz szczerego guru. Ludzie są oszukiwani, ponieważ wszystko pragną osiągnąć tanim kosztem. My prosimy naszych uczniów o powstrzymywanie się od niedozwolonego seksu, jedzenia mięsa, hazardu i toksykowania się. Ludzie myślą, że to wszystko jest bardzo trudne i kłopotliwe. Lecz jeśli ktoś inny mówi: "Możesz robić wszelkie nonsensy, jakie tylko chcesz, weź tylko moją mantrę", to im się podoba. Rzecz w tym, że ludzie chcą być oszukiwani i dlatego pojawiają się oszuści. Nikt nie pragnie podejmować wyrzeczeń. Przeznaczeniem ludzkiego życia jest praktykowanie wyrzeczeń, ale nikt nie jest przygotowany do tego, by je podjąć. Dlatego pojawiają się oszuści i mówią: "Nie wyrzekaj się niczego. Rób, co ci się podoba. Zapłać mi tylko, a dam ci mantrę i za sześć miesięcy zostaniesz Bogiem". Takie rzeczy zdarzają się. Jeśli chcesz być w ten sposób oszukany, to oszuści się zjawią.


Tak więc częściowo przynajmniej ktoś był odpowiedzią na zapotrzebowanie bycia oszukanym, karma rozkłada się tu na pół. Nie badałem ale kto wie czy Sai Baba nie pomógł przyokazji iluś ludziom wznieść się z dużej ignorancji w okolice platformy sattva guny, a więc i reakcje będą stosowne. Ludzie startują z różnych poziomów, stąd mogą być tacy, którzy z ignorancji przeniesli się w okolice pasji a więc dojrzeli aby czcić osoby tego typu. Budda też był oszustem ale wzniósł i zatrzymał w degradacji sporo ludzi i taka była jego misja. Uregulowanie życia ludzi na jakimś poziomie, aby nie zezwierzęceli zupełnie. Odpowiedzialność przecież ciąży tak samo na uczniu jak i na guru.
Ś.B. 03.25.04 Znaczenie: Pytania i odpowiedzi są zadowalające, kiedy pytający jest bona fide, a odpowiadający – osobą autoryzowaną.

Reporter: Kiedy powiedziałeś, że bardzo wielu ludzi chce być oszukiwanymi, czy miałeś na myśli to, że ci ludzie pragną kontynuować swoje ziemskie przyjemności i jednocześnie powtarzając mantrę lub ofiarowując kwiat, osiągnąć życie duchowe? Czy właśnie przez to rozumiesz pragnienie bycia oszukiwanym?

Śrila Prabhupad: Tak. Przypomina to rozważania pacjenta: "Będę dalej chorował i jednocześnie wyzdrowieję". To jest sprzeczność. Rzeczą podstawową jest zdobycie duchowego wykształcenia. Życie duchowe nie jest czymś, co można zrozumieć w ciągu kilkuminutowej rozmowy. Jest wiele ksiąg filozoficznych i teologicznych, ale ludzie nie są nimi zainteresowani. Na tym polega trudność. Śrimad-Bhagavatam jest na przykład dziełem bardzo obszernym i jeśli spróbujesz je poczytać, to wiele dni może ci zająć zrozumienie jednej linijki. Śrimad-Bhagavatam opisuje Boga, Prawdę Absolutną, ale ludzi to nie interesuje. Jeśli zaś ktoś przypadkiem zainteresuje się trochę życiem duchowym, chce czegoś natychmiastowego i taniego. Dlatego jest oszukiwany. W istocie życie ludzkie jest przeznaczone do pokut i wyrzeczeń. Na tym polega cywilizacja wedyjska.


Dla mnie ważne jest, że nie jest to bona fide guru, co z nim będzie nie wiem, wiem, że to co powinno i że ja nie chcę podążać za nim, ponieważ zwodził a ja nie chcę być zwiedziony.


Reporter: Czy kiedykolwiek miałeś do czynienia z ludźmi, którzy wcześniej byli związani z fałszywymi guru?

Śrila Prabhupad: Tak. Jest ich wielu.

Reporter: Czy ich życie duchowe zostało w jakiś sposób zniszczone przez takich fałszywych guru?

Śrila Prabhupad: Nie. Oni szczerze szukali czegoś duchowego i to było ich kwalifikacją. Bóg jest w sercu każdego; jeśli tylko ktoś szczerze Go poszukuje, On pomaga takiej osobie znaleźć prawdziwego guru.

Reporter: Czy prawdziwi guru, tacy jak ty, próbowali kiedykolwiek zmusić fałszywych do zaprzestania działalności?

Śrila Prabhupad: Nie. To nie jest moim celem. Zapoczątkowałem mój ruch przez intonowanie Hare Kryszna. Śpiewałem w Nowym Jorku w miejscu zwanym Tompkins Square Park i wkrótce ludzie zaczęli do mnie przychodzić. W ten sposób stopniowo rozwinęło się to towarzystwo świadomości Kryszny. Wielu je zaakceptowało, a wielu nie. Ci, którzy mieli szczęście, przyjęli je.

Reporter: Jak wielu ludzi, według ciebie mogło zostać oszukanych przez fałszywych guru?

Śrila Prabhupad: Praktycznie każdy. (Śmiech) Nie sposób ich zliczyć. Każdy.

Reporter: To by oznaczało tysiące ludzi, czy tak?

Śrila Prabhupad: Miliony. Miliony są oszukiwane, ponieważ chcą być oszukiwane. Bóg jest wszechwiedzący. On zna twoje pragnienia. Jest w twoim sercu i jeśli chcesz być oszukiwany, Bóg przyśle ci oszusta.


Jeśli chcesz, Bóg przyśle ci oszusta...

...Tak więc Bóg ma dla niego jakieś następne przeznaczenie.
Oszust zajmuje miejsce nauczyciela. Z tego powodu cały świat jest zdegradowany. Możesz oszukiwać innych mówiąc: "Jestem przebrany za wielbiciela", ale jaki jest twój charakter, twoja prawdziwa wartość? To powinno być ocenione. - Śrila Prabhupada

Masato

Re: Sathya Sai Baba opuścił ciało

Post autor: Masato » 26 kwie 2011, 18:46

Post Arkadiusza świetnie wszystko wytłumaczył. Teraz inaczej będę patrzeć na takich ludzi jak Sai Baba.

Awatar użytkownika
Mathura
Posty: 994
Rejestracja: 15 cze 2007, 12:02
Lokalizacja: Sławno

Re: Sathya Sai Baba opuścił ciało

Post autor: Mathura » 26 kwie 2011, 19:11

Gopikanta pisze:w sobotę 24.04.2011 świat obiegła wiadomość, że Saibaba nie żyje, w związku z tym rodzi się multum pytań i wątpliwości, a jedną z nich jest kwestia, czy on umarł, czy może opuścił ciało...
im był, kim jest i kim się stanie... :?:
:
B.G.2.20 " Dla duszy nie ma narodzin ani śmierci. Nie powstała ona, nie powstaje, ani też nie powstanie. Jest nienarodzoną, wieczna zawsze istniejącą, nigdy nie umierającą i pierwotną. Nie ginie, kiedy zabijane jest ciało."

Będąc duszą, tak jak każdy z nas, nie umarł, opuścił ciało.
Kim był? Nie mam pojęcia, a spekulować nie ma sensu.
Kim będzie? j.w.
Gopikanta pisze: Dla nas rzecz nie pojęta jak kogoś takiego można obdarzyć najwspanialszym darem jakim jest wyzwolenie.
Taki mieli układ.. Hiranyakasipu to jeden z bhaktów z Vaikunth. Historia o tym jest opisana w Śrimad Bhagavatam.
Hiranyakasipu pojawił się na Ziemi po raz czwarty w czasie gdy był tu Pana Caitanya. Jako Jagay albo Madhay. Nie wiem, który z nich. Pan Caitanya obdarzył ich bhakti dzięki czemu mogli wrócić na swoją pozycję.

Ponad wyzwoleniem jeszcze wspanialszym darem jest bhakti, czysta służba oddania. Samo wyzwolenie nie jest więc ostatnim słowem w duchowym postępie. Czysta miłość do Boga stoi wyżej.

Vaisnava-Krpa
Posty: 4935
Rejestracja: 23 lis 2006, 17:43
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Sathya Sai Baba opuścił ciało

Post autor: Vaisnava-Krpa » 26 kwie 2011, 19:19

kim się stanie...


Śrila Prabhupad:
"Wszystkie śastry (pisma święte) opisują, że guru jest tak dobry jak Bóg, ale guru nigdy nie mówi: 'Jestem Bogiem.' Obowiązkiem ucznia jest ofiarowanie guru takiego szacunku, jaki należny jest Bogu, ale guru nigdy nie myśli: 'Moi uczniowie ofiarowują mi taki sam szacunek, jaki ofiarowują Bogu; zatem stałem się Bogiem: Skoro tylko zaczyna myśleć w ten sposób, staje się psem..."

Guru to ten, który daje wiedzę czyli światło. Jeśli nie daje wiedzy to nie daje światła, czyli ktoś dalej jest w kręgu narodzin i śmierci, ponieważ nie wydostał się z pod władania trzech sił natury materialnej. Jaki więc pożytek?

Jeszcze dodam dlaczego nie odpowiedziałem krótko i swoimi słowami:
może się ustosunkujesz własnymi słowami jednak do pytań zawartych w pierwszym poście tego wątku?

Śrila Prabhupada:
Ktoś może zapytać, czy guru jest absolutnie konieczny. Vedy informują nas, że tak jest:

tad-vijnanartham sa gurum evabhigacchet
samit-panih śrotriyam brahma-nistham
(Mundaka Upanisad 1.2.12)

Vedy zachęcają nas do odnalezienia guru. Faktycznie mówią one, abyśmy poszukali autentycznego guru, a nie jakiegoś tam guru. Prawdziwy guru jest jeden, ponieważ pochodzi z sukcesji uczniów. To, czego Vyasadeva i Kryszna nauczali pięć tysięcy lat temu, jest również nauczane teraz. Nie ma różnicy pomiędzy tymi dwoma instrukcjami. Chociaż setki i tysiące acaryów przychodziło i odchodziło, przekaz jest jeden. Nie może być dwóch prawdziwych guru, gdyż to, co mówi prawdziwy guru, nie różni się od przekazu jego poprzedników. Niektórzy nauczyciele duchowi mówią: "Według mnie powinieneś postąpić w ten sposób", ale to nie jest guru. Tacy tak zwani guru są po prostu draniami. Prawdziwy guru ma tylko jedną opinię i jest nią opinia wyrażona przez Krysznę, Vyasadevę, Naradę, Arjunę, Śri Caitanyę Mahaprabhu i Goswamich. Pięć tysięcy lat temu Śri Kryszna wypowiedział Bhagavad-gitę, a Vyasadeva ją zapisał. Śrila Vyasadeva nie powiedział: "To jest moja opinia". Raczej zwykł pisać: śri bhagavan uvaca, co znaczy "Najwyższa Osoba Boga rzekł". Cokolwiek zapisał Vyasadeva, zostało pierwotnie wypowiedziane przez Najwyższą Osobę Boga. Śrila Vyasadeva nie przekazał nam własnych opinii.

Dlatego Śrila Vyasadeva jest guru. Nie fałszuje słów Kryszny, lecz przekazuje je dokładnie tak, jak zostały wypowiedziane. Jeśli wysyłamy telegram, osoba, która go dostarcza, nie musi nic poprawiać, zmieniać czy dodawać. Po prostu go przynosi. Takie jest zadanie guru. Guru może być tą czy inną osobą, ale przekaz jest ten sam. Dlatego jest powiedziane, że guru jest jeden.

Przyjęcie guru nie jest kwestią mody. Ten, kto poważnie pragnie zrozumieć życie duchowe, potrzebuje guru. Przyjęcie guru jest koniecznością, gdyż należy być bardzo poważnym w dążeniu do zrozumienia życia duchowego, Boga, właściwego działania i swojego związku z Bogiem. Kiedy jesteśmy bardzo poważni w tym względzie, potrzebujemy guru. Nie powinniśmy udawać się do guru jedynie dlatego, że posiadanie guru jest obecnie w modzie. Musi być tu podporządkowanie, gdyż bez podporządkowania nie możemy się niczego nauczyć. Jeśli udajemy się do guru jedynie po to, aby rzucić mu wyzwanie, to nie nauczymy się niczego. Musimy przyjąć guru tak, jak Arjuna przyjął swojego guru, Samego Śri Krysznę. Guru jest konieczny jedynie wtedy, jeśli poważnie podchodzimy do zrozumienia nauki o Bogu. Każdy rodzi się draniem i głupcem. Gdybyśmy rodzili się wykształconymi, to jaka byłaby potrzeba chodzenia do szkoły? Zwierzę może powiedzieć, że nie ma potrzeby studiowania pism, i że samo zostało guru, ale jak ktoś może osiągnąć wiedzę bez studiowania autorytatywnych książek o nauce i filozofii? Guru będący draniami próbują uniknąć tych rzeczy. Musimy zrozumieć, że wszyscy urodziliśmy się draniami i głupcami i że musimy zostać oświeceni. Musimy otrzymać wiedzę, aby uczynić nasze życie doskonałym. Jeśli nie uczynimy naszego życia doskonałym, poniesiemy porażkę. Co jest tą porażką? Jest nią walka o egzystencję. Usiłujemy osiągnąć lepsze życie, wyższą pozycję i dlatego zmagamy się tak ciężko. Ale nie wiemy, czym faktycznie jest ta wyższa pozycja.

Ś.B.03.26.02 Ostateczną doskonałością samorealizacji jest wiedza, którą ci teraz objaśnię. To właśnie nią przecina się więzy przywiązania do świata materialnego.



Nie jakąś magią, dotknięciem, gestem błogosławieństwa, tajemną mantrą, poufną informacja o rasie z Kryszną a wiedzą! To jest uniwersalizm - wiedza, która dotyczy każdego. Nie jest to sekciarska wiedza ani ekskluzywistyczna. Dostępna jest dla każdego za darmo, tylko trzeba chcieć ją wziąć.
Oszust zajmuje miejsce nauczyciela. Z tego powodu cały świat jest zdegradowany. Możesz oszukiwać innych mówiąc: "Jestem przebrany za wielbiciela", ale jaki jest twój charakter, twoja prawdziwa wartość? To powinno być ocenione. - Śrila Prabhupada

ODPOWIEDZ