: 14 kwie 2010, 20:50
Wyobraźmy sobie rozwój świadomości Kryszny poza jakimikolwiek ramami formalno-organizacyjnymi.
Niech bhakta Acyuta, pragnący wykonać służbę dla innych wielbicieli, zaprosi do siebie, do domu lub innego miejsca, którym dysponuje, wielu bhaktów z okolicy. Ponieważ to jest jego inicjatywa, składa on bhaktom propozycję, jak mogliby spędzić wspólnie czas. Bhakta ten jest ognistej natury, nie zważa więc na niektóre aspekty praktyczne tego spotkania, np. czy wszyscy mają gdzie usiąść, albo czy wystarczająco czytelnie podał godzinę przybycia. Nie inwestuje energii w nawiązanie wstępnej więzi emocjonalnej z nadchodzącymi gośćmi, tylko od razu wciąga ich bez ceregieli do prowadzonego przez siebie kirtanu. Nie muszę dodawać, że trudno doszukać się tam wyszukanych wrażeń melomańskich, wynikających z wielkich talentów wokalno-wirtuozerskich prowadzącego. Kirtan jest ostry, krzykliwy, szalony, często nawet od samego początku, bez rozgrzewki, nierzadko poza domem na ulicy. Często może się ciągnąć do późnych godzin, kiedy to jego uczestnicy padają bez sił na podłogę i śpią na niej do rana używając jeden drugiego za poduszkę. A kiedy podnoszą głowy o poranku mówią: "Ale była jazda!" Uczestnicy podziwiają organizatora, który dzięki temu czuje się spełniony, a poranny wykład zamyka się zdecydowanym: "Kryszny nie można nie przyjąć. Krysznę trzeba kochać, i już!" Według panującego tam nastroju, ogień świadomości Kryszny powinien rozprzestrzeniać się z prędkością huraganu, by zwolnić dla przyjęcia wyrazów podziwu oraz odwzajemnienia się subtelniejszą wizją przemienionego świata.
Bhaktinka Dakszina jest bardzo praktyczną, chodzącą po ziemi osobą. Spotkania odbywające się w jej dużym domu są doskonale zorganizowane, każdy krok przewidziany, wszyscy wiedzą kiedy przyjść. Bhajan trwa ściśle tyle czasu, ile zostało zaplanowane, nawet jeśli nastrój zaczął się gdzieś wyżej wymykać. Prasadam było bardzo smaczne, ani za ostre, ani za słone. Dla każdego starczyło i nikt się nie przejadł. Każdy ma tam swoje miejsce i przestrzeń, ale kiedy dochodzi do godziny zamknięcia spotkania, gospodyni sprawnie obcina litanię licznych pytań i sentymentalnych zwierzeń niektórych wielbicieli. Przewidziała już przecież całą serię dalszych spotkań o sprecyzowanych datach i godzinach w jej dobrze zorganizowanym lokalu, którego rozbudowa właśnie trwa. Po co więc niszczyć to, co z takim wysiłkiem i dedykacją stworzono. Inni bhaktowie powiedzieli: "Tak dobrze zorganizowanego spotkania jeszcze nie widziałem". Każdy z obecnych najlepiej zapamiętał pointę wykładu, w której padły słowa: "Do Kryszny idziemy cierpliwie, jeden krok po kroku, nie za szybko i nie za późno. Jest dużo do wyprostowania i naprawienia, ale mamy recepty. Na pewno dojdziemy, choć przed nami jeszcze wiele do przepracowania." Co więcej, Daksina oferuje bhaktom asystę w rozwiązaniu praktycznych problemów, z którymi sobie jak dotąd nie radzą, często odwiedzając ich w ich domach, jesli tego potrzebują, a ona chce znaleźć na to czas.
Bhakta Vidura ma skromny dom z kilkoma wolnymi pomieszczeniami oraz niewielkim dziedzińcem. Odbywają się tam spotkania o zróżnicowanym charakterze. Jest pokój spełniający rolę małej "lasserii", do którego spontanicznie przybywają wielbiciele odczuwający nieposkromioną potrzebę wymienienia się najnowszymi wieściami, wydarzeniami z własnego życia, inspiracjami, czyli taki Kryszna-park, gdzie można rozmawiać o wszystkim, jeśli tylko nie mówi się nieżyczliwie o innych. Można tam zapytać skąd pochodzi werset, którego źródło zatarło się w pamięci. Oczywiście zostaniesz tam poczęstowany szklanką przepysznego, odświeżającego twój umysł, lassi. W dwóch innych pomieszczeniach odbywają się przeróżne zajęcia: lekcje sanskrytu, intonowania mantr, a także Bhagavad-gity i Bhagavatam. Jest też program regularnych debat, w których można rzucić wyzwanie własnemu zrozumieniu filozofii. Nieodzowna biblioteko-księgarnia pozwala zabrać klimat ośrodka Vidury do domu. Na dziedzińcu odbywają się majestatyczne ofiary ogniowe, którym towarzyszą wprowadzające w trans, rytmiczne, modulowane dźwięki, często niezrozumiałe dla nowych gości, kiedy to tworzy się w umyśle przedmiot ofiarny, buduje się napięcie i uwolnienie wraz z rozbrzmiewającym: "Svaaahaaaa...." Bhaktowie odwiedzający Vidurę zapamiętali, że: "Krysznę możemy starać się poznać. Mamy na to całą wieczność..., a kiedy o nim myślimy, jesteśmy w Nim, a on w naszym sercu".
Bhaktinka Candrika jest duszą wrażliwą, posiadającą duży ogród, w którym wierzba płacze nad stawem, a w nim człapie sobie rak i pływają melancholijne ryby. Wśród kwiatów znajdzie się labirynt, a każdy kto doświadcza złożonych splotów emocji i uczuć, może tam stanąć i w drodze do środka rozwikłać własne wnętrze oraz odnaleźć pełen ciepła, radosny spokój. Ogród Candriki jest praktycznie otwarty, bo czy można przewidzieć, kiedy akurat jakaś osoba będzie odczuwała potrzebę otworzenia swojego złamanego serca? Zostanie przyjęta nawet w środku nocy. Candrika posiada też rzadką, wnikliwą umiejętność dostrzeżenia, co w sercu tej cierpiącej osoby jest jak paląca rana, z czego powstała i jak ją uleczyć. Czasami bardzo cichy i przepełniony eteryczną tęsknotą bhajan, którego tony marszczą powierzchnię stawu i porządkują taniec nartników, przychyla gałęzie wierzby ku wodzie, a liście zawirują wokoło starej, drewnianej ławki nad jego brzegiem. Osoba, która odwiedziła Candrikę powiedziała: "Zdawało mi się, że w głośnej burzy moich zranionych uczuć otoczyła mnie mgła i zgasły wszystkie światła. Jednak w ogrodzie Candriki za muzyką i ciepłym, melancholijnym uśmiechem przyszło światło, w którym ujrzałam moją duszę i osobę, której służę. Dzięki temu głębiej potrafię kochać moje dziecko i świat, w którym żyję." Osoby, które spotkały Candrikę, wiedzą już, że Krysznę można spotkać w ciszy swojego wnętrza. I można też powiedzieć: "Dziękuję", bo dusza śpiewa.
Niech bhakta Acyuta, pragnący wykonać służbę dla innych wielbicieli, zaprosi do siebie, do domu lub innego miejsca, którym dysponuje, wielu bhaktów z okolicy. Ponieważ to jest jego inicjatywa, składa on bhaktom propozycję, jak mogliby spędzić wspólnie czas. Bhakta ten jest ognistej natury, nie zważa więc na niektóre aspekty praktyczne tego spotkania, np. czy wszyscy mają gdzie usiąść, albo czy wystarczająco czytelnie podał godzinę przybycia. Nie inwestuje energii w nawiązanie wstępnej więzi emocjonalnej z nadchodzącymi gośćmi, tylko od razu wciąga ich bez ceregieli do prowadzonego przez siebie kirtanu. Nie muszę dodawać, że trudno doszukać się tam wyszukanych wrażeń melomańskich, wynikających z wielkich talentów wokalno-wirtuozerskich prowadzącego. Kirtan jest ostry, krzykliwy, szalony, często nawet od samego początku, bez rozgrzewki, nierzadko poza domem na ulicy. Często może się ciągnąć do późnych godzin, kiedy to jego uczestnicy padają bez sił na podłogę i śpią na niej do rana używając jeden drugiego za poduszkę. A kiedy podnoszą głowy o poranku mówią: "Ale była jazda!" Uczestnicy podziwiają organizatora, który dzięki temu czuje się spełniony, a poranny wykład zamyka się zdecydowanym: "Kryszny nie można nie przyjąć. Krysznę trzeba kochać, i już!" Według panującego tam nastroju, ogień świadomości Kryszny powinien rozprzestrzeniać się z prędkością huraganu, by zwolnić dla przyjęcia wyrazów podziwu oraz odwzajemnienia się subtelniejszą wizją przemienionego świata.
Bhaktinka Dakszina jest bardzo praktyczną, chodzącą po ziemi osobą. Spotkania odbywające się w jej dużym domu są doskonale zorganizowane, każdy krok przewidziany, wszyscy wiedzą kiedy przyjść. Bhajan trwa ściśle tyle czasu, ile zostało zaplanowane, nawet jeśli nastrój zaczął się gdzieś wyżej wymykać. Prasadam było bardzo smaczne, ani za ostre, ani za słone. Dla każdego starczyło i nikt się nie przejadł. Każdy ma tam swoje miejsce i przestrzeń, ale kiedy dochodzi do godziny zamknięcia spotkania, gospodyni sprawnie obcina litanię licznych pytań i sentymentalnych zwierzeń niektórych wielbicieli. Przewidziała już przecież całą serię dalszych spotkań o sprecyzowanych datach i godzinach w jej dobrze zorganizowanym lokalu, którego rozbudowa właśnie trwa. Po co więc niszczyć to, co z takim wysiłkiem i dedykacją stworzono. Inni bhaktowie powiedzieli: "Tak dobrze zorganizowanego spotkania jeszcze nie widziałem". Każdy z obecnych najlepiej zapamiętał pointę wykładu, w której padły słowa: "Do Kryszny idziemy cierpliwie, jeden krok po kroku, nie za szybko i nie za późno. Jest dużo do wyprostowania i naprawienia, ale mamy recepty. Na pewno dojdziemy, choć przed nami jeszcze wiele do przepracowania." Co więcej, Daksina oferuje bhaktom asystę w rozwiązaniu praktycznych problemów, z którymi sobie jak dotąd nie radzą, często odwiedzając ich w ich domach, jesli tego potrzebują, a ona chce znaleźć na to czas.
Bhakta Vidura ma skromny dom z kilkoma wolnymi pomieszczeniami oraz niewielkim dziedzińcem. Odbywają się tam spotkania o zróżnicowanym charakterze. Jest pokój spełniający rolę małej "lasserii", do którego spontanicznie przybywają wielbiciele odczuwający nieposkromioną potrzebę wymienienia się najnowszymi wieściami, wydarzeniami z własnego życia, inspiracjami, czyli taki Kryszna-park, gdzie można rozmawiać o wszystkim, jeśli tylko nie mówi się nieżyczliwie o innych. Można tam zapytać skąd pochodzi werset, którego źródło zatarło się w pamięci. Oczywiście zostaniesz tam poczęstowany szklanką przepysznego, odświeżającego twój umysł, lassi. W dwóch innych pomieszczeniach odbywają się przeróżne zajęcia: lekcje sanskrytu, intonowania mantr, a także Bhagavad-gity i Bhagavatam. Jest też program regularnych debat, w których można rzucić wyzwanie własnemu zrozumieniu filozofii. Nieodzowna biblioteko-księgarnia pozwala zabrać klimat ośrodka Vidury do domu. Na dziedzińcu odbywają się majestatyczne ofiary ogniowe, którym towarzyszą wprowadzające w trans, rytmiczne, modulowane dźwięki, często niezrozumiałe dla nowych gości, kiedy to tworzy się w umyśle przedmiot ofiarny, buduje się napięcie i uwolnienie wraz z rozbrzmiewającym: "Svaaahaaaa...." Bhaktowie odwiedzający Vidurę zapamiętali, że: "Krysznę możemy starać się poznać. Mamy na to całą wieczność..., a kiedy o nim myślimy, jesteśmy w Nim, a on w naszym sercu".
Bhaktinka Candrika jest duszą wrażliwą, posiadającą duży ogród, w którym wierzba płacze nad stawem, a w nim człapie sobie rak i pływają melancholijne ryby. Wśród kwiatów znajdzie się labirynt, a każdy kto doświadcza złożonych splotów emocji i uczuć, może tam stanąć i w drodze do środka rozwikłać własne wnętrze oraz odnaleźć pełen ciepła, radosny spokój. Ogród Candriki jest praktycznie otwarty, bo czy można przewidzieć, kiedy akurat jakaś osoba będzie odczuwała potrzebę otworzenia swojego złamanego serca? Zostanie przyjęta nawet w środku nocy. Candrika posiada też rzadką, wnikliwą umiejętność dostrzeżenia, co w sercu tej cierpiącej osoby jest jak paląca rana, z czego powstała i jak ją uleczyć. Czasami bardzo cichy i przepełniony eteryczną tęsknotą bhajan, którego tony marszczą powierzchnię stawu i porządkują taniec nartników, przychyla gałęzie wierzby ku wodzie, a liście zawirują wokoło starej, drewnianej ławki nad jego brzegiem. Osoba, która odwiedziła Candrikę powiedziała: "Zdawało mi się, że w głośnej burzy moich zranionych uczuć otoczyła mnie mgła i zgasły wszystkie światła. Jednak w ogrodzie Candriki za muzyką i ciepłym, melancholijnym uśmiechem przyszło światło, w którym ujrzałam moją duszę i osobę, której służę. Dzięki temu głębiej potrafię kochać moje dziecko i świat, w którym żyję." Osoby, które spotkały Candrikę, wiedzą już, że Krysznę można spotkać w ciszy swojego wnętrza. I można też powiedzieć: "Dziękuję", bo dusza śpiewa.