mura pisze:Jakiś czas temu minęło 20 lat odkąd zacząłem mantrować. Z większym lub mniejszym zaangażowaniem kontynuuję to do dzisiaj. Plus kilka lat mantrowania Gayatri. Wszystkie złe cechy charakteru jakie posiadałem na początku, posiadam i dzisiaj. Niektóre się jeszcze pogłębiły.
Szczerze mówiąc jestem większym skurczybykiem jak kiedyś. Przestrzeganie czterech zasad nie poprawiło mojej wrednej osobowości ani na jotę.
Ze smutkiem muszę więc stwierdzić że ten „proces” nie działa. Nie i już.
Wiem, wiem. To okropne. Szczególnie dla ludzi którzy również zainwestowali w to kupę czasu. Na pewno znajdą na wszystko „wytłumaczenie”. Tylko czemu cholera nikt się nie zmienia?
Przez mantrowanie i służbę oddania rozwinąłeś dobre cechy, takie jak uczciwość w stosunku do samego siebie i samokrytyka. Twój post jest na to dowodem. Większość ludzi na to albo nie jest stać, albo nie są tym zainteresowani. A już z pewnością nigdy nie zrobiłby tego "skurczybyk".
Prarabdha karma w postaci naszego ciała i umysłu zazwyczaj nie zmienia się błyskawicznie z czarnego na białe. Tak jak nie można spodziewać się, że wyrośnie nam jutro dodatkowa noga lub że z puszystego bruneta staniemy się nagle wysportowanym blondynem, tak nie należy oczekiwać, że w pewnego ranka obudzimy się z umysłem świętego, z umysłem innej osoby lub w ogóle bez umysłu, który tak bardzo daje nam się we znaki. Zmiana naszego umysłowego nastawienia to długotrwały proces, który będzie bardziej widoczny w przyszłych życiach.
Problem leży w kwestii tego, że mantrujemy i pełnimy służbę oddania "z większym lub mniejszym zaangażowaniem". Jeżeli mocno pragniemy i rzeczywiście dajemy z siebie wszystko, to Śrila Prabhupada zagwarantował nam powrót do Boga już w tym życiu. O ile pamiętam nie było to nawet 100% ale 75% zaangażowania. Taka jest moc błogosławieństwa i obietnicy czystego wielbiciela.
Dla tych z nas, którzy dają z siebie mniej, zajmie to odpowiednio więcej czasu. Śrila Prabhupada powiedział kiedyś, że większości jego uczniów zajmie to trzy wcielenia, a Śrila Bhaktisiddhanta mówił o siedmiu. Dla "hobbystów" bhakti-jogi, może to zając więcej czasu, włącznie z dłuższą przerwą na seks, wino i śpiew na swarga-loce, po której to przerwie miejmy nadzieję, że większość naszych "skurczybyckich" pragnień zostanie wyczerpana i już ze spokojną głową podejmiemy bhakti-jogę.
Tak czy siak, samokrytyka jest korzystna o tyle, o ile nie zniechęca nas do kontynuowania naszego przynajmniej 1% wysiłku w służbie oddania. Siedzimy w tym świecie od niepamiętnych czasów, a w porównaniu z tym 20 lat mantrowania z "mniejszym zaangażowaniem" jest kroplą w morzu. Warto jednak pamiętać, że ta jedna kropla może ostatecznie uwolnić nas od najgorszego rodzaju strachu, którym jest uwarunkowana materialna egzystencja. Należy uzbroić się więc w cierpliwość i nie oceniać zbyt pochopnie procesu, samego siebie oraz innych bhaktów, bo dla wielu z nas jest to być może pierwsze życie w którym spotkaliśmy się ze Świętym Imieniem i z naukami czystego reprezentanta Boga.
Jak mówi gdzieś Śrila Bhaktiwinoda Thakura, bhakta z mocnymi tendencjami i nałogiem zadowalania zmysłów, a kontynuujący służbę oddania będzie cierpiał. To cierpienie jest jego szansą na zrozumienie i zmiany. Kiedy osiągnie ono swój szczyt i nie będziemy już mogli znieść naszego "skurczysyństwa", ta frustracja i trudny do tolerowania ból stanie się przyczyną naszego wyzwolenia i podporządkowania się Krysznie.
A więc cierpmy i bądźmy sfrustrowanymi skurczybykami, ale nie rezygnujmy z intonowania maha-mantry i służenia innym wielbicielom. To nasza jedyna szansa na to, aby nasze cierpienie nie poszło na marne i aby kiedyś mogło zaowocować wiecznością pełnej świadomości Boga i wynikającego z tego szczęścia.
Powodzenia mura i życzę Ci, obyś się nigdy nie poddał Prabhu.