: 06 maja 2009, 19:00
Jeśli choć jedna osoba dzięki temu przestanie zjadać jelonki i króliczki to warto.
Jest taka książka chrześcijanina "Życie świadome celu" Ricka Warrena.Krzysiek pisze:Hare Kryszna!
Piszę prace dyplomową o tytule jak w temacie , chciałbym ukazać w niej problem którym jest brak owej świadomości... Wiedza naukowa ma niewiele dopowiedzenia w tym temacie, dlatego chciałbym oprzeć się głównie na wiedzy duchowej (MTŚK , Katolicyzm). Z pewnością wedy obszernie prezentują tę naukę, a bhaktowie mają świadomość celu i sensu życia człowieka, dlatego proszę o cytaty lub informacje gdzie mogę znaleźć wiedzę na ten temat.
Prosił bym również o wypowiedzi z własnego punktu widzenia; np. czy nasze życie ma z góry ustalony cel czy rodzi się on w trakcie? Czy religia, a także jej brak -mogą doprowadzić do realizacji celu życia? Czy cel rzeczywiście jest jeden, czy decyduje o nim np. poziom naszej wiedzy, naszego postępu? itp...
Witam wszystkich,Jana-Priya pisze:Dla mnie Tatarkiewicz jest "mniej niż zero". Po pierwsze ateista. Po drugie, gdy studenci zarzucali mu, że nie żyje zgodnie z zasadami, o których uczy, odpowiedział:" - A czy drogowskaz porusza się w kierunku, który pokazuje?"John pisze:Polecam książkę W. Tatarkiewicza ,,O szczęściu". Możesz sięgnąć jak chcesz także do książek Dalajlamy, który opisuje cel życia według Buddyzmu.
Po trzecie, gdy znużony przeczytałem do końca "O szczęściu" stwierdziłem, że nie powiedział ani słowa od siebie. W całym "traktacie" nie znajdziesz ani słowa czym według niego jest tytułowe szczęście. On tylko "stawia pytania".
Ja osobiście kicham na taki traktat. Pytania ja też potrafię postawić, ale gdzie odpowiedzi?
Ale temat pracy naprawdę intrygujący
Szanowny Stanczykustanczyk pisze: Witam wszystkich,
Jestem tu nowy, ale sobie od czasu do czasu czytałem różne rzeczy na forum, a teraz w końcu może o coś zapytam.
Kiedy mówisz, że są to twoje opinie i odczucia, to nie wydaje mi się, żeby to było zakamuflowane narzucanie własnych poglądów. Natomiast kiedy ktoś przedstawia zdania ogólne, czyli posługuje się kwantyfikatorem ogólnym jakby to była prawda ogólna dotycząca wszystkich, bez zaznaczenia, że to tylko czyjeś poglądy, szczególnie kiedy robi to jeszcze w "gorący" sposób, to wtedy tak, jest to narzucanie własnego poglądu, lub mówiąc bardziej "gorąco", ktoś dopuszcza się gwałtu, gwałtu na ewentualnych słuchaczach, "czytaczach", ale głównie na intelektualnej uczciwości.Jana-Priya pisze:Zauważ proszę, że mówiłem o swoich własnych uczuciach i opiniach. Możesz powiedzieć, że tak podane własne opinie są jedynie słabo zakamuflowaną formą narzucania własnego poglądu i masz rację. Skoro ja przeszedłem już tę drogę, tzn. przeczytałem książkę i stwierdziłem, że to makulatura, to staram się ostrzec osoby, które darzę sympatią żeby były przynajmniej ostrożne. Nie będę oczywiście rozpaczał jeśli ktoś się nie zgodzi z moim poglądem i uzna książkę za perełkę filozofii.
Zapytałem Cię czym jest szczęście, ale jakoś nie znajduję tu na nie Twojej odpowiedzi. Ogólna sugestia, że różni ludzie w różnych warunkach i okolicznościach różnie je określają, oj nie, nie piszesz o określaniu, a jedynie o różnorodnych warunkach, w których ludzie tego nieokreślonego szczęścia doznają, czyli przedstawiłeś nam tu taką "uproszczoną analizę" (zwrot w cudzysłowie potraktuj jako ironię, mimo iż rozumiem, że tu jest tylko forum i jest to skrótowa forma). Tatarkiewicz, jeśli dobrze pamiętam (przypomnę, ze czytałem to już sporo lat temu nie pamiętam dokładnie, a pod ręką nie mam "O szczęściu") dokonuje całkiem niezłej analizy, nie tylko warunków, zarówno wewnętrznych jak i zewnętrznych odbierania szczęścia, ale też różnych sposobów określania go przez różnych ludzi. Rozumiem, że nie każdy musi lubić analityczne podejście, ludzie różni są. Ale gdyby tak pokusić się o jakąś porównawczą pracę między "O szczęściu" a ideą trzech gun natury, mogłaby wyjść ciekawa rzecz.Jana-Priya pisze:Ad 1. W materialnym świecie każdy co innego uważa za szczęście. Sposób odbierania szczęścia zależy od obyczajów społecznych i rodzinnych, od własnej karmy, od wykształcenia, środowiska, wieku, płci itd. itp. Jeden jest szczęśliwy jak napije się piwka z kolegami, siedząc na trawniku za sklepem, inny jest prawdziwie szczęśliwy, gdy doprowadza do ruiny firmę konkurenta, wygrywając z nim nieuczciwie przetarg na malowanie miejskich toalet. Jeszcze inny szczęśliwy jest tylko na widok (no i dotyk – idźmy za ciosem) kształtnych nóżek Zuzi z przeciwka. Każdy wie, że coś takiego jak szczęście istnieje i szuka go na dostępne sobie sposoby, ale ponieważ NIE DA SIĘ PRZEKAZAĆ MIŁOŚCI ANI OPOWIEDZIEĆ o uczuciu (jakimkolwiek), TO DYSKUSCJA O UCZUCIACH JEST BEZ SENSU. Uczucia się czuje. Jeśli ktoś sam nie doświadczył miłości, to nikt mu tego nie opowie w żaden sposób. Można jedynie POWIEDZIEĆ, że istnieją różne poziomy i klasy szczęścia i co należy zrobić aby się o tym przekonać czyli PRZEŻYĆ TO. Śrila Prabhupada pisze o tym obszernie w swoich książkach więc je gorąco polecam.
Nie znam wszystkich filozofów w cywilizacji zachodniej, spotkałem paru, choć też trudno powiedzieć bym ich dobrze znał. Ale osobiście nie spotkałem się z takimi co to bardzo dobrze znają, wręcz jak encyklopedia, Kanta, Hegla, Kartezjusza i innych filozofów, a sami nie mają własnych poglądów.Jana-Priya pisze:Ad 2. Nieporozumienie polega na tym, że w tzw. cywilizacji Zachodniej filozofem jest ten, kto jak chodząca encyklopedia zna i potrafi wygłaszać poglądy różnych tam Kantów, Heglów, Kartezjuszów czy innych Kirkegaardów ale sam nie ma żadnego. Jedyną zasadą jego działania jest brak zasad. Na Wschodzie nikt takiego „filozofa” nie traktowałby inaczej jak psa. I nie jest aż tak istotne czy mój adwersarz wyznaje odmienną filozofię od mojej, ważne jest to czy robi to naprawdę szczerze tzn. czy utożsamia się z głoszonym poglądem. Jezus Chrystus powiedział „lepiej żebyście byli zimni (albo gorący) ale nie LETNI”.
Tak więc mówiąc o zaletach wegetarianizmu nie musisz sam być wegetarianinem, możesz być mięsożercą, ale wtedy pokaż mi jak zagryzasz świnię, no dobrze niech będzie królik.
Na to pytanie też nie odpowiedziałeś.Jana-Priya pisze:Ad 3. Sam kiedyś byłem ateistą i nawet byłem z tego w jakiś sposób dumny. Ale to było dawno i nieprawda czyli była to dezintegracja POZYTYWNA. „Składam wielokrotnie pokorne pokłony mojemu mistrzowi duchowemu, który otworzył moje zaślepione oczy pochodnią wiedzy”.
Mnie słowo ateista mówi wiele ale Tobie może mówić niewiele i nie ma w tym nic złego.
Ależ jestem tego świadom, przecież w swoim pierwszym poście nie odnosiłem się do tego. Była to Twoja opinia o jednej osobie. Uwagę zwróciłem dopiero kiedy dokonałeś uogólnienia pisząc o wszystkich zachodnich filozofach. Po porostu takie wrzucanie wszystkich do tego samego worka kojarzy mi się z impersonalizmem.Jana-Priya pisze:Jeśli zechciałbyś wrócić do mojego pierwszego tekstu, to zobaczyłbyś, że napisałem na samym początku zdania „dla mnie…”, licząc się z tym, że ktoś może mieć zdanie odmienne od mojego i zechce ocenić wartość pana T. jako nauczyciela w inny sposób.
Przecież ja nie domagam się takiej analizy jak u Tatarkiewicza, nieprawdaż? Nawet napisałem, że na forum tego nie oczekuję. Zadałem tylko proste pytanie, czym jest szczęście? Jeśli nie wiesz to wystarczy to powiedzieć, świat się od tego nie zawali. Albo zapytaj tej większości tutaj, która wie. Czy to naprawdę takie trudne?Jana-Priya pisze:Faktycznie nie napisałem co to jest szczęście. Uczyniłem tak, bo musiałbym sam napisać taki traktat ale teraz nie mogę, a tu na forum pewnie większość by się znudziła czytaniem, bo oni już wiedzą.
Jeśli chcesz znowu przechodzić do tematu uczuć to ok., ale ja nie pytałem Cię o miłość, ale o szczęście. Jeśli chcesz utożsamić jedno z drugim, nie ma sprawy, ale wykaż, że tak w istocie jest.Jana-Priya pisze:Powołałem się tylko na książki Swamiego Bhaktiwedanty, który na kartkach swych książek wyjaśnia czym jest joga miłości czyli bhakti, a co miłością nie jest. ...
Nic nie pomyliłem, wystarczy uważnie przeczytać Wskazuję po prostu, tak jak Tatarkiewicz i wielu innych, także Kryszna w BG 18.38, na to, że istnieją pewne warunki, które mogą powodować pojawienie się szczęścia, jakiekolwiek by ono nie było. Nie mylę przyczyn ze skutkiem. Wystarczy uważnie czytać ...Jana-Priya pisze:Ja napisałem co ludzie uważają za miłość ale faktycznie nie dopisałem, że to wszystko są pomyłki, ponieważ po pierwsze w świecie materialnym nie istnieje prawdziwa miłość, a tylko jej namiastki. W dodatku, gdy piszesz, że „Tatarkiewicz… dokonuje całkiem niezłej analizy, nie tylko warunków, zarówno wewnętrznych jak i zewnętrznych odbierania szczęścia, ale też różnych sposobów określania go przez różnych ludzi”, to w najlepszym razie (za Tatarkiewiczem) mylisz fart (czyli pomyślne okoliczności) ze szczęściem (czyli wewnętrznym poczuciem).
Komentarz jak wyżej, ale doceniam Twoją wenę twórczą i znajomość celebrytówJana-Priya pisze:Zresztą sam fart czy powodzenie nie ma nic wspólnego ze szczęściem, a tylko z pomyślnym układem gwiazd czyli w sumie karmą. Gdyby jakaś rzecz, okoliczność czy osoba była przyczyną szczęścia, to Twój samochód, cieszyłby mnie tak samo jak Ciebie, ale zapewniam, że nawet gdyby to był świeżutki maybach w kolorze śliwka metalik, nie sprawi ani troszkę, że będę szczęśliwszy. Jestem też prawie pewien, że mój wspaniały dom na wsi (na razie tylko o nim mogę pomarzyć) dla Ciebie nie jest wart więcej niż buda Azora. A gdyby artystka Doda była przyczyną szczęścia, to pewnie z połowa męskiej populacji byłaby teraz upojona szczęściem.
Jak już wyżej napisałem, chyba nie tylko ja tak sądzę. Tatarkiewicz wskazywał na przyczyny zewnętrzne, ale przecież nie tylko on. W wspomnianym już wersie z BG 18.38 stoi czarno na białym "Natomiast to szczęście, które czerpane jest z kontaktu zmysłów z przedmiotami zmysłów ... itd". Czy mam rozumieć, że sugerujesz, że Kryszna nie wie co mówi?Jana-Priya pisze:Wbrew temu, co sądzisz żadne wygrane w lotto, odkrycia, wino ani kobiety nie są przyczyną szczęścia. Przyczyna szczęścia jest w nas samych, to jesteśmy my sami, dusza!
Ponieważ ja-dusza pamiętam (na bardzo subtelnym poziomie), że moją immanentną cechą jest wieczne szczęście, poszukuję go gdzie tylko się da. W świecie materialnym usiłujemy je znaleźć w obiektach (wchodzą w to także osoby), które pozwalają zadowalać zmysły i staramy się unikać rzeczy, które sprawiają zmysłom przykrość. Kolejne próby przynoszą kolejne rozczarowania.
Jana-Priya pisze:Piszesz, że można opowiedzieć o miłości i innych uczuciach. Można, tylko że to nie ma większego sensu. Myśl, intelekt, rozum to – nazwijmy je – energie różne od emocji. Tego się nie dostrzega w naszej śródziemnomorskiej cywilizacji, a nawet lekceważy czy wręcz potępia okazywanie emocji, szczególnie przez mężczyzn. Jeszcze emocje „negatywne” jak gniew, złość czy zawiść są dopuszczalne ale miłość i współczucie są co najmniej podejrzane. Kiedy ludzie spotykają na ulicy kogoś klnącego i krzyczącego dziwią się na pewno mniej niż gdyby ujrzeli człowieka błogosławiącego wszystkich i śmiejącego się do wszystkich.
Dlatego też napisałem o uczuciach, że nie da się ich „opowiedzieć”. Jedyną formą poznania uczucia jest jego „poczucie”. Jeżeli to mogłoby być pocieszeniem, to dodam, że sam Kryszna, Bóg chociaż wie wszystko, to aby poznać jaką miłością kocha Go Radha przyjął postać Caitanyi Mahaprabhu aby tego doświadczyć.
Nasza cywilizacja jest całkiem różnorodna teraz, a kiedy jeszcze dorzucimy do stanu obecnego przeszłość naszej cywilizacji, to będzie jeszcze bardziej różnorodnie.Jana-Priya pisze:W naszej cywilizacji mamy poważny problem z rozróżnieniem myśli od emocji. Możesz zrobić jak najbardziej naukowy eksperyment. Usiądź w spokojnym miejscu, zamknij oczy i staraj się obserwować swoje myśli. Jak się pojawiają i znikają. Po kilku minutach zrób to samo z emocjami, uczuciami. Zastanów się co czujesz, jakie emocje. Czy potrafisz je nazwać? Zauważasz różnicę?
Poprzeczkę postawiłeś wysoko, rozumiem, że w czasie świątynnych wykładów, kiedy pojawiają się tematy dotyczące opisów relacji i uczuć z Kryszną, to jest tylko taka teoretyczna gadka szmatka, tak? Bo któż z uczestników przeżył ekstazę albo sthayi?Jana-Priya pisze:Nektar Oddania podaje opisy różnych uczuć ale dopiero jak przeżyjesz np. ekstazę albo sthayi „czyli ekstatyczną miłość w przyjaźni” (str. 318) te opisy staną się naprawdę „zrozumiałe”. To że wyobrażasz sobie jak to może wyglądać to mało, chociaż to może być znakomitym tematem medytacji. Smak miodu poznasz dopiero na języku, a nie patrząc na słoik.
Rozumiem, że te "spece od psychologii" nie są "mniej niż zero" i warto ich czytać, tak?Jana-Priya pisze:Czy to oznacza, że istotnie nie powinno się mówić o uczuciach? Ależ bynajmniej! Bardzo dobrze jest o nich mówić, ale jeszcze lepiej je okazywać i doświadczać, zwłaszcza jak chodzi o pozytywne. Spece od psychologii mówią, że tak jak z trzech podstawowych barw tworzy się miliony innych, tak z czterech podstawowych uczuć czyli gniewu, strachu, złości i radości powstają wszelkie inne uczucia. Jest tu więc tylko jedno pozytywne uczucie. Dość zabawne, prawda? Ale tak wygląda świat materialny.
Jest tu pewna nieścisłość, ponieważ tylko w świecie materialnym gniew, strach i złość są na ogół „negatywne”, choć nie zawsze.
Więc daj mi dobry przykład ... jestem zdezorientowany co do tego czym to nieszczęsne szczęście jest, poucz mnie, proszę ...Jana-Priya pisze:Czy jest więc dobry sposób jak uczyć dzieci i młodzież uczuć? Jedyny sposób to dobry przykład. Oczywiście stare wypróbowane sposoby jak „co poeta chciał przez to powiedzieć” są również potrzebne. Młodzież lubi i powinna dyskutować na podobne tematy ale tu wracamy do naszego pierwotnego źródła niniejszej dyskusji czyli Tatarkiewicza. Jeśli nauczyciel sam nie przestrzega zasad, których naucza, to szybko traci autorytet wśród uczniów. Tatarkiewicz był wieloletnim nauczycielem akademickim i z rozmowy z jego byłym studentem wiem, że nie cieszył się zbyt wielkim autorytetem.
Widzisz, jednak można to jakoś inaczej określić, po prostu nie każdy jest guru, ale może być nauczycielem, a co więcej, w danej swojej dziedzinie może być guru, np. guru uczący śpiewu o Krysznie w stylu drupad, choć ci guru sami są muzułmanami. Ja sobie to dzielę w taki sposób, są filozofowie i historycy filozofii, są historycy i "historycy" historii, są tacy oddani lekarze, chodzi mi o nauczycieli na AM i tacy zwykli medycy, tak jak są Bhaktowie i prakrita-bhakta. I nie ma potrzeby by zawężać nazewnictwo do dziwaków i sekciarzy, choć pewnie ktoś tak będzie robił.Jana-Priya pisze:Pisząc o „zimnych” i „gorących” dyskutantach miałem na myśli to, że żyją zgodnie z tym, co głoszą. Jeśli ktoś próbuje mnie nauczać wzniosłej filozofii, a sam jej nie przestrzega, to jak mam uznać jej wzniosłość. Nie chodzi mi o to, że w danej chwili mówi o filozofii Kanta, a sam żyje zgodnie z ideami Diogenesa. Jeżeli z równą swobodą mówi o zaletach i wadach różnych filozofii, a jednocześnie mówi o sobie, że jest tylko drogowskazem, to dla mnie jest co najwyżej chodzącą antologią filozofii. Chyba że zupełnie oddzielimy akademicki przedmiot o nazwie „filozofia” od zespołu poglądów ontologiczno-, religijno- socjologicznych, a wtedy każdy wykładowca akademicki filozofii byłby filozofem, zaś osoba żyjąca zgodnie z określoną „filozofią” byłaby dziwakiem albo sekciarzem.
Żeby udowodnić że jest się mięsożercą wystarczy jeść mięso, nieprawdaż? Użycie własnych zębów, noża czy posłużenie się rzeźnikiem nic nie zmienia. Tak jak udowadniamy, że jesteśmy wegetarianami czy weganami niejedząc mięsa, i nie trzeba od razu zostawać rolnikiem i to w dodatku na poletku ekologicznym, prawda?Jana-Priya pisze:Jak chodzi o zagryzienie królika i intelektualną uczciwość, to szczerze mówiąc nie za bardzo rozumiem. Mój przykład o świni zamienionej na królika miał ilustrować, że aby zapewnić sobie autorytet trzeba pokazać, że da się zastosować w praktyce naszą naukę. Intelektualnie uczciwe byłoby więc, że gdy ktoś mówi o sobie iż jest mięsożerny, to jest w stanie to udowodnić (pomińmy przy tym przykład niejakiego Ozzie Osborne’a).
Dziękuję za objawienie mi tej wzniosłej prawdy, że ateiści i mięsożercy nie są wstanie zrozumieć subtelnej filozofii. I to w dodatku mówią jeszcze śastry. No to teraz to już chyba jestem "pozamiatany", bo jakże bym mógł polemizować z śastrami, przecież z objawieniem się nie polemizuje.Jana-Priya pisze:Jeśli chodzi o ateistów (tak samo zresztą jak o mięsożerców), to najzwyklejsza prawda jest taka, że nie są oni w stanie zrozumieć subtelnej filozofii. Taki jest pogląd śastr.
Każdy adept jogi (dotyczy to i bhakti) musi przejść na początku stopień
jamy:
1) ahimsa (niekrzywdzenie, nieużywanie przemocy);
2) satja (prawdomówność);
3) asteya (niedopuszczanie się kradzieży);
4) brahmaciarja (wstrzemięźliwość)
5) aparigraha (wolność od chciwości, niezachłanność).
i nijamy:
1) śaucza (czystość);
2) santosza (zadowolenie);
3) tapas (zapał, asceza);
4) swadhjaja (studiowanie świętych ksiąg i własnej jaźni);
5) Iśwara-pranidhana (poddanie jaźni Bogu).
Dlatego mój stosunek do ateistów jest raczej chłodny.
No dobrze, szczęście to stan świadomości, to poczucie ekstazy radości i uniesienia, wolności, czystości, niezmierzonej energii i światła. Poczucie braku jakichkolwiek problemów. To wrażenie absolutnego bezpieczeństwa i ufności, „rozpływania się" i bliskości z inną osobą (!), przy czym „uczucie" szczęścia wręcz przenosi się na ciało, które zaczyna działać w zaskakujący, odmienny od zwykłego sposób (p. Nektar Oddania). Pojawiają się także tysiące innych uczuć, bo każda osoba przeżywa szczęście w jakiś sposób odmiennie. Jasno wynika z tego, że używam słowa „szczęście" jako synonimu miłości, bo też jakakolwiek inna forma szczęścia ma z nim niewiele lub zgoła nic wspólnego. Jeśli ktoś używa słowa szczęście w odniesieniu do posiadania jakichkolwiek przedmiotów czy okoliczności, to ma na myśli fart czyli zdarzenia pomyślne, a więc te, które jak najlepiej służą zadowalaniu zmysłów, w odróżnieniu od tych wydarzeń i okoliczności, które są niepomyślne czyli nieprzyjemne dla zmysłów. Tak, szczęście przeżywamy tylko w doniesieniu do innej osoby ale tu, w świecie materialnym, istnieją tylko namiastki czy pozory szczęścia, więc to, co rozumie się przez szczęście, to tylko mniej lub bardziej zakamuflowany interes czy transakcja i pożądanie. Jedyne, prawdziwe szczęście występuje tylko w kontakcie z Bogiem. Mało tego, szczęście płynące z kontaktu z Bogiem nieustannie rośnie!, podczas gdy szczęście w kontakcie między ludźmi nieustannie maleje – po przejściu fazy „chorobliwego zakochania" następuje systematyczne schłodzenie. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że mianem szczęścia określa się tysiące różnych okoliczności i każdy ma do tego absolutne prawo ale ponieważ naciskasz mnie abym podał moją definicję, więc tak to wygląda. Jeśli z kolei dla Ciebie miłość to uczucie, a szczęście to nie uczucie, to ja już jestem bezsilny, bo dyskutujemy na dziwnie oddalonych platformach.stanczyk pisze: Przecież ja nie domagam się takiej analizy jak u Tatarkiewicza, nieprawdaż? Nawet napisałem, że na forum tego nie oczekuję. Zadałem tylko proste pytanie, czym jest szczęście? Jeśli nie wiesz to wystarczy to powiedzieć, świat się od tego nie zawali. Albo zapytaj tej większości tutaj, która wie. Czy to naprawdę takie trudne?
Nie powiem nic o uczciwości intelektualnej… W rozdziale 18. Gity Kryszna omawia różne rodzaje szczęścia w zależności od guny. W całej Bhagawadgicie nie ma ani jednego wersetu, w którym Kryszna oceniałby wysoko szczęście istniejące w świecie materialnym, nawet o szczęściu w gunie dobroci mówi, że na początku jest jak nektar, ale na końcu jak trucizna. Natomiast jest w Gicie wiele wersetów mówiących o prawdziwym szczęściu w świecie duchowym. Ponieważ my, dusze jesteśmy drobnymi iskierkami ogromnego Ognia Kryszny, mamy te same cechy jak On, a więc wieczność, szczęście i pełnię wiedzy tylko w ilościach odpowiednich do naszej maleńkości. Dlatego gdy piszę, że dusza jest przyczyną szczęścia, to znaczy po pierwsze, iż szczęście nie zależy od żadnej rzeczy i nie ma go w świecie materialnym, a po drugie dusza odczuwa prawdziwe szczęście tylko wtedy, gdy znajdzie się na swojej prawdziwej pozycji czyli sługi Kryszny. Gdyby ręka próbowała być szczęśliwą niezależnie od reszty ciała, to czeka ją porażka, natomiast gdy godzi się ze swoją pozycją i służy ciału karmiąc je, myjąc, ubierając i strojąc odbiera przyjemność z przynależności do zadowolonego ciała. Podobnie my służąc Krysznie jesteśmy w kontakcie z Nim, a taka pozycja duszy oznacza dla niej odczuwanie szczęścia. Jest to jedyny rodzaj szczęścia, jakiego warto poszukiwać i dusza wiedząc, że takie uczucie istnieje szuka go poprzez ciało materialne, z którym się utożsamia, ponieważ jednak – powtórzę to po raz kolejny – szczęście nie jest związane z żadną rzeczą ani osobą w świecie materialnym, następują raz za razem rozczarowania, bo po pierwsze wszystkie zjawiska i rzeczy w tym świecie mają początek i koniec, tylko szczęście duchowe nie ma końca. Po drugie dusza tak bardzo utożsamia się z ciałem, że zapomina o swojej prawdziwej tożsamości i cały czas podlega działaniu gun, a te powodują, iż poszukujemy szczęścia w zadowalaniu własnych zmysłów a nie Kryszny i pogoń za szczęściem trwa bez przerwy.stanczyk pisze:Jana-Priya pisze: Wbrew temu, co sądzisz żadne wygrane w lotto, odkrycia, wino ani kobiety nie są przyczyną szczęścia. Przyczyna szczęścia jest w nas samych, to jesteśmy my sami, dusza!
Ponieważ ja-dusza pamiętam (na bardzo subtelnym poziomie), że moją immanentną cechą jest wieczne szczęście, poszukuję go gdzie tylko się da. W świecie materialnym usiłujemy je znaleźć w obiektach (wchodzą w to także osoby), które pozwalają zadowalać zmysły i staramy się unikać rzeczy, które sprawiają zmysłom przykrość. Kolejne próby przynoszą kolejne rozczarowania.
Jak już wyżej napisałem, chyba nie tylko ja tak sądzę. Tatarkiewicz wskazywał na przyczyny zewnętrzne, ale przecież nie tylko on. W wspomnianym już wersie z BG 18.38 stoi czarno na białym "Natomiast to szczęście, które czerpane jest z kontaktu zmysłów z przedmiotami zmysłów ... itd". Czy mam rozumieć, że sugerujesz, że Kryszna nie wie co mówi?
Ale to jest ciekawe co piszesz. Jeśli to sama dusza jest przyczyną szczęścia, które jest jej immanentną cechą, to czy tak naprawdę potrzebuję do szczęścia kogokolwiek, czegokolwiek poza sobą? Czy w takim razie potrzebny jest nam np. Kryszna?
Tak na wszelki wypadek uprzedzam, że to nie moje zdanie, ale można wyciągnąć taki wniosek z Twoich słów.
Widzę różnice między krajami i ludźmi, a jakże, ale mnie chodziło o to, że obyczaje i systemy wartości wśród ludzi Wschodu i Zachodu stwarzają problemy w rozróżnianiu sfery intelektualnej od dramatycznie innej sfery emocjonalnej. To że są Niemcy czy inni Szwedzi potrafiący okazywać na co dzień swoje – zwłaszcza pozytywne – emocje, nie oznacza, że większa część populacji zdaje sobie w ogóle sprawę, że emocje czy uczucia są czymś zupełnie odmiennym od myśli i że nie ma nic złego w okazywaniu emocji, zwłaszcza pozytywnych. Impersonalizm? Relatywizm? Nie zasłużyłem doprawdy na takie wzniosłe słowa. W tym kontekście nie rozumiem za bardzo o co chodzi. To chyba normalne, że w każdym środowisku i społeczności są osoby bardziej lub mniej otwarte, zdolne i empatyczne. Do takiego wniosku nie potrzeba stosować impersonalizmu ani innego –izmu.stanczyk pisze: Jak już wyżej napisałem, wrzucanie wszystkiego do jednego worka stwarza wrażenie impersonalizmu, a ja osobiście takie wrzucanie podciągam też pod relatywizm. Nie widzisz różnic między nacjami, krajami, choć to też uogólnienie? Ale ja spotkałem kilku Włochów, którzy byli bardzo emocjonalni, nawet paru Niemców, którzy nie nie ukrywali swoich uczuć i emocji, i to pozytywnych emocji, i byli mężczyznami, i nikt nie uważał tego za podejrzane Jeśli chodzi o Krysznę, to on nie tylko chciał poznać, ale chciał też doświadczyć tego co czuje Radha, więc innej możliwości nie miał, zresztą była to całkiem "przyjemna" możliwość.
Hinduska przypowiastka:stanczyk pisze:Jana-Priya pisze: Czy jest więc dobry sposób jak uczyć dzieci i młodzież uczuć? Jedyny sposób to dobry przykład.
Więc daj mi dobry przykład ... jestem zdezorientowany co do tego czym to nieszczęsne szczęście jest, poucz mnie, proszę ...
Mówiąc uczniom o weganizmie, nie byłem weganinem, więc nie byłem autorytetem, mówiąc im o jedzeniu mięsa, też nie byłem autorytetem, mówiąc o eutanazji, też nie byłem autorytetem, bo i na sobie, jak na razie, nie zrobiłem eutanazji, ani na kimś innym. Gwarantuję Ci, że dla przynajmniej jednego ze swoich uczniów nie byłem autorytetem, powiem więcej, nawet dla dwóch, a może i trzech, a może i większości z nich. Ale co z tego? Myślę, że bez problemu znajdziemy jakichś byłych uczniów, dla których Prabhupad nie był autorytetem, obecni guru z Iskcon-u też nie dla wszystkich są autorytetami, prawda?
Żeby udowodnić, że jest się mięsożercą trzeba mieć ciało przystosowane do takiego sposobu odżywiania tzn. trzeba mieć pazury, kły i krótki ale wyposażony w stężone enzymy trawienne układ pokarmowy (albo przynajmniej być wężem połykającym ofiarę w całości), a człowiek tego nie ma. Nie wystarczy jeść mięso aby być uznanym za mięsożercę. Żywienie krów karmą zrobioną z odpadów zwierzęcych nie czyni z nich krów-drapieżników a tylko naraża na śmiertelne schorzenia. Śmiertelnego zagrożenia dla krów nie zmniejsza fakt opracowania receptury karmy przez tzw. naukowców.stanczyk pisze: Żeby udowodnić że jest się mięsożercą wystarczy jeść mięso, nieprawdaż? Użycie własnych zębów, noża czy posłużenie się rzeźnikiem nic nie zmienia. Tak jak udowadniamy, że jesteśmy wegetarianami czy weganami niejedząc mięsa, i nie trzeba od razu zostawać rolnikiem i to w dodatku na poletku ekologicznym, prawda?
Cóż ja na to poradzę. Nawet Wjasa w Mahabharacie opisuje jakie zwierzęta i ptaki można jadać a jakie są niedozwolone ale na końcu rozdziału stwierdza, że najlepiej jednak być wegetarianinem, bo … i tu wymienia szereg korzyści materialnych i duchowych płynących z takiej diety.stanczyk pisze:
Dziękuję za objawienie mi tej wzniosłej prawdy, że ateiści i mięsożercy nie są wstanie zrozumieć subtelnej filozofii. I to w dodatku mówią jeszcze śastry. No to teraz to już chyba jestem "pozamiatany", bo jakże bym mógł polemizować z śastrami, przecież z objawieniem się nie polemizuje.
Rozumiem, że całe pokolenia kszatriyów nie miało dostępu do tej subtelnej filozofii, bo przecież oni mogli jeść mięso? W Brihad aranyaka upaniszad, w opisie garbhodana samskary, w ramach płodzenia określonego potomka można było zjeść nawet cielęcinę, nie mówiąc już o innych rodzajach mięsa, rozumiem, że ci mięsożercy, mimo instrukcji wed, nie mieli dostępu do subtelnej filozofii?
I rozumiem, że ateista, nawet całkiem rozgarnięty intelektualnie i etycznie, jest już na tyle "zablokowany", że czytanie np. Bhagavatam nic mu nie pomoże?
Cholercia, to co tu zrobić z Bhaktivinodem Thakurem? Przecież on jadł ryby nie tylko do spotkania i rozpoczęcia z bhakti, ale przestał dopiero przed inicjacją, czyli dobrych parę lat później, a już wtedy zaczął pisać i mówić o bhakti ... Ale chyba się rozpędziłem, przecież ryby to nie mięso, to przecież tylko ganga-phala, nieprawdaż?
Pytając o ateizm miałem coś innego na myśli, ale to moja wina, że nie napisałem tego jaśniej, mea culpa. Już to prostuję, posłużę się cytatem z ks. Tischnera:
"Jeszcze nie widziałem nikogo, kto stracił wiarę, czytając Marksa, za to widziałem wielu, którzy stracili ją przez kontakt z księżmi." Ostatnie słowo z cytatu potraktuj jako zmienną.
Pewnego razu Śrila Prabhupada siedząc w ogrodzie zdrzemnął się przez jakiś czas, a gdy się przebudził bhaktowie, chcąc wiedzieć o czym może śnić taka święta osoba, zapytali co mu się śniło. Prabhupad odpowiedział, że widział jak jakaś grupa muzułmanów przyszła właśnie do świata duchowego. Bhaktowie byli skonsternowani i nieśmiało zapytali: Śrila Prabhupada, ale przecież oni jadają mięso, nawet krowy!John pisze:A czy osoba jedząca mięso może zostać zbawiona przez Pana Krsnę ? tzn. osoba która poza jedzeniem mięsa zachowuje zasady.