Na moim dotychczasowym miejscu zamieszkania nigdy nie widziałem 2 razy tego samego księdza po kolędzie, a będzie 15 lat. Od dawna posługują się pewnymi ręcznymi notatkami z których wynika, że ja figuruję u nich jako Świadek Jehowy, (czytaj "omijać jak zarazę")
Choć to już dawno nieaktualne to nie widzę sensu wyprowadzania ich z błędu, chociażby dlatego, że i tak nic z tego nie wynika.
Tak zwana wizyta duszpasterska pomimo pięknej nazwy sugerującej troskę pasterza o swoje owieczki jest w rzeczywistości niczym innym jak spisem inwentarza i poborem podatków. Nie łudźcie się, oni naprawdę nie interesują się specjalnie swoja parafią.
Po którejś wizycie, bodaj w roku 1999 pewien wielebny wnioskując z opowieści mojej babci potraktował mnie jak duszę która haniebnie zbłądziła i zaprosił mnie na rozmowę celem skorygowania mojego sposobu myślenia, i jak myślicie, w jaki sposób to zrobił? ...Zaprosił mnie do swojego biura mieszczącego się w gmachu kurii biskupiej (doprawdy przerażające to miejsce, bynajmniej nie neutralne), podając wizytówkę
Nawet szukałem go pod wskazanym adresem, bo odwagi do rozmowy mi nie brakowało, ale duszpasterz najzwyczajniej mnie olał jak i wyznaczony przez siebie termin wizyty. Także nie wierzę w ich dobre intencje, gdyby był faktycznie zainteresowany moim losem to odwiedziłby mnie ponownie.
Z drugiej strony jako człowiek wysoce tolerancyjny, w tym roku planowałem wpuścić takiego poborcę do mieszkania, niestety tym razem księżulo się nie zapowiedział i zaskoczył mnie w momencie kiedy ubierałem buty wychodząc na ważne spotkanie. Także jego pech.
Ale jestem przygotowany na rozmowę z nimi w jakimkolwiek by ta rozmowa nie była nastroju