Pielgrzymka do miejsc świetych w Indiach, światynie, Kryszna

"Nic nie stoi na przeszkodzie, aby sztuka, literatura, poezja, malarstwo, itd., zostały zastosowane w procesie wysławiania Pana." - 01.05.22 Zn.
Awatar użytkownika
Ania
Posty: 14
Rejestracja: 02 lut 2007, 15:51
Lokalizacja: gdańsk

Pielgrzymka do miejsc świetych w Indiach, światynie, Kryszna

Post autor: Ania » 17 wrz 2007, 17:01

Haribol!
W związku z planowaną podróżą do Indii w okresie wiosennym prosze o praktyczne informacje niezbędne w planowaniu wyjazdu. Kupię przewodnik Pascala Indie Północne (wiem Lonely Planet jest lepszy ale mój angielski jest taki sobie) Na allegro są do kupienia wyd. Wiedza i życie Czy polecacie? No i czy sugerujecie się szczepić i brać leki np. malarone, lariam itp. ? Jakie miasta polkecacie? Oczywiscie Vrindavan, Mathura i Mayapur są już na liście i wiekszość z Uttar Pradesz i Radżastanu. :)

Dołączyłąm to w tym dziale bo nie ma działu bazarek czy targowisko, kupię/sprzedam. Przynajmniej ja nie znalazłam

Vaisnava-Krpa
Posty: 4935
Rejestracja: 23 lis 2006, 17:43
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Post autor: Vaisnava-Krpa » 17 wrz 2007, 18:52

Hare Kryszna!
Jest dział ogłoszenia, który może działać jak bazarek, natomiast lepiej było to dać w tym dziale, podroże można zaliczyć do pasji. Ja nie szczepiłem się jadąc do Indii i nic mi się nie stało, należy uważać na wodę, nawet do mycia zębów używalem wody z butelki i piłem codziennie srebro koloidalne, które jest naturalnym antybiotykiem, ale bez skutków ubocznych, zabija w kilka minut bakterie w wodzie, dodane w ilości łyżka na litr. W północnych Indiach klimat jest zbliżony do południowoeuropejskiego, ale mikroflora jest inna niż u nas i to może powodować u niektórych biegunki.

Przewodnik po Vrindavan - Padmalochan das - taką książkę bhaktowie wydali po polsku, nie wiem czy jest jeszcze do kupienia, ale podaje telefon do sprzedaży wysyłkowej do Remka: 601-572-344.
Oszust zajmuje miejsce nauczyciela. Z tego powodu cały świat jest zdegradowany. Możesz oszukiwać innych mówiąc: "Jestem przebrany za wielbiciela", ale jaki jest twój charakter, twoja prawdziwa wartość? To powinno być ocenione. - Śrila Prabhupada

Vaisnava-Krpa
Posty: 4935
Rejestracja: 23 lis 2006, 17:43
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Post autor: Vaisnava-Krpa » 17 wrz 2007, 20:03

Może ci się przydadzą:

Wspomnienia z Indii 2006 – Arkadiusz

Zanim wybraliśmy się w podróż chciałem się jak najbardziej przygotować. W końcu lecimy bardzo daleko i na krótko, więc nie ma czasu na niespodzianki. Dowiedziałem się od znajomych między innymi, że muszę uważać na samolot, na naciągaczy, na złodziei, na małpy, na jedzenie, na wiele sytuacji. Tym podbudowany jednak odważyłem się zaryzykować.

12.03. Wylot.
Samolot z Warszawy do Moskwy. Lot 1.50 min. Trochę trzęsło przy lądowaniu i to wszystko.
Samolot z Moskwy do Delhi. Lot 6.30 min. Trochę długo, rozmyślałem co się może zdarzyć przez te 6 i pół godziny, samolot potężny skrzydło miał chyba na 20 metrów, w środku 9 miejsc w poziomie, 2 korytarze, ogromna maszyna. Mimo tego wzbiła się łatwo w powietrze i wylądowała tak płynnie, że nie wiadomo było, kiedy jeszcze jesteśmy w powietrzu, a kiedy  już na ziemi. Wylądowaliśmy o 3.30 rano. Po wyjściu z samolotu czuć indyjskie powietrze, które ma zapach gliniasto-kadzidlany. Czuć było ten zapach przez całą drogę do Vrindavan, aż w pewnym momencie chyba od przyzwyczajenia przestał być wyczuwalny. Po odebraniu bagażu okazało się, że jedna walizka jest uszkodzona. Wyrwany zamek, zabłocone ubrania, ale nic nie zginęło. Po wyjściu z lotniska przywitał nas głośny śpiew ptaków i mgła. Było jeszcze ciemno i myślałem, że to może smog. Na miejscu czekał na nas z kartką taksówkarz zamówiony wcześniej mailowo z Vrindavan. Okazało się, że do tej taksówki zamiast 5 osób z bagażami wejdą 2 osoby. Chwila konsternacji, ale taksówkarz zadzwonił do szefa, okazało się, że nasza taksówka wiezie jednego bhaktę z Niemiec. Zawrócono ją i za 10 minut pojechaliśmy na 2 taksówki za tą samą cenę. Myślałem, że w samochodzie trochę się zdrzemnę, bo w samolocie na wszelki wypadek nie spałem, ale jak zobaczyłem w jaki sposób odbywa się ruch na ulicach to tylko patrzyłem w napięciu i myślałem, że wszystko się może zdarzyć. Non stop klaksony, co powoduje drażniący hałas, ruch jak w Anglii, odwrotny niż u nas, na ulicach ciężarówki, samochody, motocykle, rowery, zwierzęta, ludzie, wymijają się jak na slalomie. Odniosłem wrażenie, że pierwszeństwo ma ten kto bardziej trąbi, nawet na czerwonych dla niego światłach. Pogoda i krajobraz jak u nas w maju lub wrześniu. Może bardziej jak we wrześniu, bo tam teraz jest coś w rodzaju jesieni. Drzewa na pierwszy rzut oka takie jak w Polsce. Krajobraz po drodze jak u nas na Mazowszu. Docieramy do Vrindavan i przy wjeździe widzę, że jest to zorganizowana większa miejscowość, jakiś zakład, wieża ciśnień. Wjeżdżamy w jakieś pomniejsze uliczki. Tam trochę się zmienia. Zatrzymujemy się. Czytałem, że po dotarciu do Vradży należy natychmiast złożyć pokłon i wytarzać się w pyle, ale zdążając zaobserwować jak to wszystko wygląda tak po prostu normalnie jakoś i zwyczajnie, przez chwilę myślałem o tym, nie wysiadałem z samochodu. I tak czekaliśmy na drugi samochód, w którym jechali Mitra i Rupanuga. Za chwilę strażnik hotelu w którym mieszkaliśmy próbował do nas zagadać. Miał wąsy i starą strzelbę z nabojami na dziki czy jelenie. Jacyś hindusi się zatrzymali, obserwują nas. Ale wyglądają tak zwyczajnie, wiele twarzy przypomina mi te znane w Polsce, te same charaktery na twarzach. Statystycznie jak w Polsce. Jestem skołowany, w końcu nie złożyłem pokłonu, bo poczułem się tak jakbym nagle złożył pokłon w Warszawie na placu Zamkowym. Po dotarciu do Vrindavan stwierdzam po pierwsze, że to nie taka wieś jak znam z Polski. A może Vrindavan ma status miasta. Niejedno miasto u nas jest mniejsze. Po drugie nasuwa mi się skojarzenie, że jest jak u nas w latach powojennych. Dużo cegieł z ruin, starych budowli. Nawet widziałem konstrukcję nowego budynku z tych cegieł. Wydaje się, że żeby coś wybudować wystarczy pozbierać cegieł.

Obrazek

W zasadzie sposób życia i bycia niektórych ludzi tam czasami przypominał mi młode lata u mojej babci. Kanalizacja w okolicy, której mieszkałem jest otwarta i płynie betonowymi kanałami zaraz pomiędzy budynkami a ulicą. Fetor niesamowity. Później zauważę, że ten smród był tylko w tej części Vrindavan gdzie mieszkaliśmy i prześladował mnie codziennie, jak szliśmy do Kryszna Balaram Mandir. W innych częściach Vrindavan też były miejsca zaniedbane, ale nie śmierdziało. Po kilku dniach odbijało mi się tym w gardle. Jak zaczynało śmierdzieć próbowałem nie oddychać. Później zaczęliśmy chodzić główną drogą i śmierdziało dużo mniej. Chodzenie od tyłu do świątyni miało tą zaletę, że było ciszej, mniej ludzi , którzy chcą sprzedać, mniej którzy chcą żebrać. A przed świątyniami pracują żebracy.

Obrazek
Wcześniej zarezerwowaliśmy poprzez znajomych pokoje. Nasz pokój kosztował 150 rupi na 2 osoby z łazienką, wiatrak na suficie, moskitiery w oknach, trochę grzyba na ścianie, ale tylko trochę. Chyba tańszych lokali nie da się znaleźć, a chcemy trzymać się razem, więc godzimy się na to co jest. Dla mnie wystarczające. Budynek dobrze zbudowany, niedużo remontu i byłby super. W zasadzie właśnie był remontowany od zewnątrz. Podłoga wylewana, czysta, łatwa w utrzymaniu. Rzadko kiedy jest ciepła woda, ale tu zimna to dla nas letnia, więc jest całkiem dobrze. Czasami były krótkie przerwy w dostawie prądu. Wtedy odzywało się w wielu domach  buczenie agregatów prądotwórczych. Jest przesunięcie czasu 4 i pół godziny, ale po przyjeździe od razu poczułem rytm zgodny z czasem miejscowym. Trudno było spać. Ryk osła, psów, pawi, małp przeszkadzał. Od chyba 3 rano do późnej nocy słychać było odgłosy arati, recytowanych mantr i śpiewów, co cały czas utrzymywało nastrój i i nie dało zapomnieć, że nie jesteśmy w zwykłym miejscu. Standardowym elementem architektury są tu mury z cegieł. Prawie wszystkie posiadłości są za murem, idąc ulicami idzie się wzdłuż murów. Nie ma gdzie uciekać w razie czego, tylko do kogoś na posiadłość.  Hindusi u których mieszkamy bardzo mili. Priti, właścicielka około w moim wieku twarz ma osoby satwicznej, inteligentnej. Poznajemy Radża, męża Kryszna Mayi. Ona Polka, on Hindus. Podobnie twarz satwiczna, charakteru typu deva, lub human wg terminów astrologicznych. Idziemy do świątyni Kryszna Balaram. To jakieś 8 minut piechotą. Świątynia niezwykle piękna. Białe marmury widać nawet nocą. Mam wrażenie, że mógłbym tu być bardzo długo, nie wychodzić poza obręb i być szczęśliwy. Wystarczająco duża i atrakcyjna przestrzeń żeby pobyć tu mnichem. Jedyny mankament, że przychodzą tu tłumy ludzi.

Obrazek
Shanti tu można osiągnąć poprzez odwiązanie od spokoju. Najspokojniej w samadhi Śrila Prabhupada na 1 piętrze.

Obrazek

Przed bramą świątyni jest główna droga we Vrindavan, po drugiej stronie sklepy, duży ruch, hałas, klaksony, ruch się blokuje w tym miejscu. Przy bramie strażnicy. Przechodzi się przez wykrywacz metali. Nie jest to świątynia jak u nas kościoły. To w zasadzie cały kompleks świątynny. Wchodzę do środka. W środku jakby dziedziniec, za nim świątynia właściwa i 3 ołtarze. Pudża jest robiona w 3 jednocześnie i ludzie stoją przy wszystkich 3 naraz. To samo zobaczę później w Delhi. W środku masa Hindusów, czuję się trochę nieswojo, myślałem, że tu będę miał enklawę w postaci aśramu, do którego przybywają głównie ludzie z Europy i Ameryki płn. Jednak białych twarzy widać kilka, giną zresztą w tłumie. Pomyślałem jak musi czuć się Afrykańczyk w Polsce. Czuję się cały czas obserwowany. Nie lubię tego, ale nie mam wyjścia, odróżniam się, a twarzy nie zmienię. Po arati Hindusi podchodzili do nas, pytali skąd jesteśmy, robili zdjęcia, pytali jakich mamy mistrzów duchowych. Doceniali nas. To miłe, ale i dręczące jak dręczące może być życie gwiazdy filmowej. Nie wiem jak znani ludzie to wytrzymują. W każdym razie widzę, że nie mam szans tutaj być niezauważany.
Następnego dnia Gaura Purnima.
Obrazek

14.03
Pojechaliśmy na Loi Bazar zrobić zakupy. Ostrzegano nas, żeby nie jechać, bo zaczyna się święto Holi. Jednak nasi towarzysze uparli się i pojechaliśmy. Zamówiliśmy riksze, Indu założyła płaszcz foliowy, ja ubranie na straty i gamszę na głowę i ruszyliśmy. Akurat zaczął padać mały deszczyk. Zamiast dzwonka riksiarze zazwyczaj krzyczą Radhe, Radhe i ludzie się usuwają. Indulece się spodobało i do ludzi zaczela wołać Radhe, Radhe! Ludzie wręcz jak na rozkaz, żywiołowo odpowiadali. U nas są mecze, jest sport i kibice, tu są wielbiciele Kryszny, wierni, oddani i entuzjastyczni.
Po drodze widać było wielu kolorowych ludzi i za chwilę się zaczęło.
Zaczęto nas obsypywać farbami, w proszku, zmieszanymi z wodą, w sprayu. Ktoś od tyłu podbiegł za rikszą i wysmarował mi twarz, trochę wody dostało mi się do ust.

Obrazek

Na Loi Bazar trochę spokojniej. Loi Bazar to ulica sklepów, dość wąska. Są tam głównie sklepy z tzw. branży religijnej. Sprzedają głównie ubrania, kadzidła, dżapa, tilaki, bóstwa, ubrania dla bóstw i ogólnie wszelkie akcesoria z tym związane. Sklepy z bóstwami są rewelacyjne! Tyle pięknych różnej wielkości bóstw czeka, aż ktoś będzie je wielbił. Niektóre wyglądem są wspaniałe. Takie trochę mniejsze wersje bóstw jak z Kryszna Balaram Mandir o oryginalnym wyglądzie, cena na złotówki 3000, 4000. Dżaganathy, Goura-Nitai. Więcej niż mogłem sobie wyobrazić. Do większości sklepów wchodzi się boso. W środku są miękkie materace, siada się na nich, i można robić zakupy. Przy zakupie ubrań często się stoi, przymierza, natomiast w innych przypadkach wszystko jest nam podawane i możemy wygodnie oglądać. Zdolności handlowe Hindusów są niezwykłe. Kiedyś mój znajomy (nie bhakta) powiedział tak: "Kiedy tam (w Indii) ludzie handlowali, to nasi przodkowie po drzewach chodzili". Tak to rzeczywiście wygląda. Marketing rozwinięty do perfekcji. Gdyby tych ludzi nauczyć Polskiego i zatrudnić w Polsce…  Łatwo wydaliśmy 1000 zł już przy pierwszych zakupach, a to dopiero drugi dzień pobytu. Znajoma mówiła, że 3000 nie zdążę wydać w 2 tygodnie… Trochę się zmatrwiłem. Na szczęście jest ograniczenie ilości bagażu, jaki można wziąć do samolotu.

Obrazek

W świątyni tłumy. Zdumiało mnie jak hindusi szanują Śrila Prabhupada. Takiego naturalnego szacunku jeszcze nie widziałem. Wygląda to inaczej niż w świątyniach w Polsce.

Obrazek

Tak samo zauważyłem jak muzyka bhaktów ze świata wpływa na Hindusów. W wielu sklepikach jest odtwarzana jako hit. Gdy wracaliśmy ze świątyni minął nas samochód z młodymi hindusami, a z samochodu płynęła muzyka Dhiry bardzo głośno oczywiście.  Bardzo dobrze się żyje w miejscu, gdzie nie trzeba się ukrywać ze swoim sposobem życia.

15.03 Holi właściwe.
W ten dzień zostałem w domu. Ok. dziesiątej wziąłem aparat i kamerę i wyszedłem na dach aby obserwować przebieg Holi. Żałowałem na początku, że nie miałem odwagi wyjść, żeby zrobić więcej i lepszych zdjęć, ale bałem się o sprzęt. Jednak to co się działo w moim polu widzenia wcale nie było nudne. Taki śmigus dyngus na kolorowo.

Obrazek
Powiedzieliśmy osobom u których mieszkamy, że w Polsce jest podobne święto, ale bez farb. Nie potrafili zrozumieć jaka w tym zabawa, jeżeli samą wodą ... W pewnym momencie postanowili wejść na dach, żebym zrobił im zdjęcia. Nie ufałem im i szybko zbiegłem do swojego pokoju. Jednak Roy Nitiyananda poręczył, że nie będą się sypać na dachu, bo bielizna się suszy. Dałem się przekonać. W końcu jest okazja do świetnych zdjęć. I faktycznie tylko dla zadośćuczynienia tradycji Radżu zrobił mi zielony znak na czole.

Obrazek

Rupanuga, Mitra i Mangala Czarana poszli rano do świątyni i wracając (już by im się prawie udało) zostali wysmarowani co utrwaliłem na kamerze, a potem na zdjęciach.

Obrazek
Po godzinie 16.00 było koniec holi. Niedowierzałem, że tak jak od kreski będzie koniec sypania, ale szybko zobaczyłem chodzących czystych ludzi, czasami odświętnie ubranych, chyba idących do świątyni. Poszliśmy i my. Faktycznie, ani śladu zadymy. To znaczy śladów pełno, ulice kolorowe od farb, a nawet ściany, ale zabawa się skończyła.

16.03
Wyruszyliśmy drogą parikramową wokół Vrindavan.

Obrazek
Kółka nie zrobiliśmy, ale przeszliśmy jakąś część tej drogi do Kesi Ghat. Niedaleko miejsca gdzie mieszkaliśmy było drzewo i w tym miejscu Kryszna i Balaram bawili się często.

Obrazek

Po drodze Goshala-schronisko dla krów, Kaliya Ghat. Idziemy w zasadzie drogą gdzie kiedyś płynęła Jamuna. Dużo małp i świń. Byłem świadkiem jak poczciwemu babadźiemu z brodą małpa zabrała okulary z soczewkami w środku. Pewnie jakieś mocne do widzenia. Babadźi rzucał kamieniami w małpę, ale ta niestety zwinna i okularów nie wypuściła z rąk.  Nad Jamuną wsiedliśmy do łodzi.

Obrazek
Ofiarowaliśmy Jamunie ogniki, przepłynęliśmy kawałek, zobaczyliśmy kolonie żółwi na drugim brzegu.

Obrazek

18.03
W świątyni KBM odbył się festiwal łodzi. Dziedziniec w świątyni został napełniony wodą, na wodzie ułożona została mandala z płatków kwiatów. Do łódki wniesiono małe bóstwa Radhy i Kryszny i  zaczeła się pudża i ofiarowanie, a łódź płynęła.

Obrazek

19.03
Dzień wyjęty z życia. Zatrułem się prawdopodobnie darmowym jedzeniem ze świątyni, które mentalnie już trudno mi było trawić. Podawane na metalowych tacach, lub często na tacach z sklejonych liści, do tego gliniane jednorazowe kubki, jedzenie rękoma. Było mi zimno, miałem gorączkę. Matadżi, koleżanki mojej żony aż się zaniepokoiły i zaczęły robić mi okłady z zimnej wody. Na drugi dzień była organizowana przez ISKCON wycieczka wokół Govardhan na którą bardzo chciałem pojechać, szczególnie, że wcześniej zapłaciłem za 2 dni wycieczki 300 rupii na osobę.

20.03
Zawziąłem się i postanowiłem pójść wokół Govardhan. Siłą woli wstrzymałem jakoś objawy niedomagania i pojechaliśmy. Odłączyliśmy się od całości i postanowiliśmy przejść Govardhan w 1 dzień. Zajęło to nam ok. 7 godzin i 45 minut. W pobliżu Manasi Gangi poczuliśmy pozytywne zainteresowanie nami, nawet w świątyni Harideva można było zrobić zdjęcie. Niestety brak znajomości języka ograniczał możliwość bliższych kontaktów.

Obrazek

W pewnym miejscu zobaczyłem sprzedawców sprzedających w woreczkach foliowych rozmienione pieniądze w nominałach  po pół rupii, po 1 rupii, pakowane  po 50, po 100 rupii. Zaraz za tym rzędy sadhu, którzy czekają na dotacje, potem grupki dzieci na nasz widok zaczęły biec do nas i prosić o pieniądze. Trzeba było się przedzierać przez tych dzieciaków, bo na wszystkich by nie starczyło, a kilkoro dzieci szło za nami chyba ponad kilometr. Potem skręciliśmy z asfaltu w drogę przy samym Govardhan. Tam jeszcze dopadło nas 2 chłopców, ale szybko odpuścili i poczuliśmy ciszę i kontakt z naturą.

Obrazek

Na całej trasie widzieliśmy wiele wyrzeczonych osób, które okrążały wzgórze leżąc na ziemi, kamieniem zaznaczały gdzie dosięgli i tak cały czas. Jeden mężczyzna miał stertę takich kamieni, jeden w pozycji siedzącej ze skrzyżowanymi nogami zamiatał miotłą drogę i powoli rękami się przesuwał.

Obrazek
Dalej zobaczyliśmy jakiegoś sadhu. Rupanuga dał mu 1 rupię, ja też ale mi oddał. Nie wiedziałem o co chodzi, podszedł drugi i pokazał żebym dał 10 rupii. Dałem, żeby nie poczuł się urażony. Pieniądze z woreczków szybko się kończyły, a przeszliśmy może jedną czwartą część drogi. Pomyślałem, że trzeba unikać tych sadhu i babadżi, żeby dawać tylko tym, których się nie da ominąć, czy udać, że się nie widzi, lub nie wie o co chodzi. Dochodzimy do miejsca gdzie ktoś sprzedaje tzw. manki seva czyli cieciorkę dla małp. Już wcześniej zakupiliśmy ją i niewiele do tej pory zużyliśmy, więc nie kupujemy i idziemy dalej. Rzucamy małpom wszystko co zostało, powinny dać nam spokój.  Słońce coraz bardziej przygrzewa i zaczyna brakować wody. W pewnym momencie Indulekha pyta się mnie czy chcę banana. Mówię, że tak. W momencie gdy wyjęła banana nie wiadomo skąd z całego wzgórza nawet z odległości 200 metrów zaczęły biegnąć do nas małpy. To nie był dobry pomysł z tym bananem. Rzuciliśmy banana małpom i przyśpieszyliśmy kroku. Dodam skojarzenie, że Govardhan przypomina góry stołowe w Sudetach.

Obrazek

Dochodzimy do jakieś wioski, przechodzimy koło miejsca , gdzie Kryszna podniósł Govardhan, zwrócono nam uwagę, żebyśmy przeszli tam pieszo, idziemy dalej znajdujemy po drodze sklep z napojami. Chociaż na topie wszędzie jest Coca-Cola sprzedawca znajduje kilka butelek zimnej Mirindy. Chwilę siedzimy i ruszamy dalej. Dochodzimy do asfaltowej drogi. Rupanuga, który chciał przejść boso całą trasę nie daje już rady, ubiera buty. Idziemy dalej. Idzie się ciężko, bo jest upał. Znajdujemy jakieś większe drzewo, tam odpoczywamy chyba z pół godziny. Jakiś hindus przechodząc obok zachęca, żeby wstać i iść dalej, ale wszyscy leżą i chyba śpią, tylko ja widzę tą inspirację. Trochę osób nas wyprzedziło. Spotykamy jakieś bhaktinki, chyba z Afryki, które mieszkają tam gdzie my. Po drodze mijamy odpoczywającego hindusa na ławce, który podnosił nam morale. Podobno już niedaleko, ok. 4 km. Za jakiś czas dochodzimy do miejscowości, która przypomina Vrindavan. Znowu kupujemy picie. Musimy pytać o drogę. W końcu  docieramy do Radha i Syama Kund, wchodzimy poprzez małą świątynkę. Posadzka nad Kund parzy stopy, ale trzeba się przyzwyczaić.

Obrazek

Woda w obu Kund całkiem czysta, nie taka jak w Manasi Gandze, że strach palec zanurzyć. Wiele osób się tam kąpało, ja tylko skropiłem głowę. Słyszałem, że kąpanie się niekoniecznie jest dobre. Na środku pomiędzy jeziorami stoją naciągacze, którzy od razu się do nas przyczepili i nie proszeni zaczęli mówić co mamy robić. I nie ważne, że nie znam języka, im to zupełnie nie przeszkadza w porozumiewaniu się. Ignoruję ich, ale jest ich za dużo i są natrętni. Nad Radha Kund jeden podchodzi do mnie, wsadza kwiat w dłoń i każe mi powtarzać mantrę. Znając świętość miejsca postanowiłem, że lepiej ulec niż zrobić coś obraźliwego. Majątku nie stracę.  Zacząłem powtarzać mantrę, ale on mówił ją tak na odwal się, że nie byłem w stanie jej powtórzyć. Po tej szopce chciał pieniądze. Wołał 100 rupii, dałem mu 20 i próbowałem się oddalić. Popatrzyli po sobie i dali za wygraną. Na moment, bo zaraz inni kazali mi składać dandavat przed stopami dokładnie nie wiem czyimi i przy każdej położyć 10 rupii. Ponieważ byłem sam a reszta mojej ekipy w innym miejscu położyłem te pieniądze, złożyłem dandavat jak kazali i powiedziałem im, że to tylko biznes. Słowo biznes zrozumieli i oczywiście zaczęli zaprzeczać. Zaraz to samo było nad Syama Kund, ale obok mnie była Mitra i powiedziała mi, że właśnie powtórzyłem w mantrze, że dam im 100 rupii. Dla spokoju pożyczyłem od niej i dałem im. Wtedy bardzo się ucieszyli jeden podszedł do mnie i uścisnął i namalował tilak glinką z Radha Kund. Za chwilę inny podszedł do mnie i pokazał adresy 2 bhaktów z Polski, którzy byli tam niedawno przed nami. Wczoraj dowiedziałem się , że ich naciągnęli na 1500 rupii. W Syama Kund widzieliśmy olbrzymiego żółwia.

Obrazek

Nad Kund chodziły też dziewczynki, które sprzedawały korale z glinki z Radha Kund i tilaki. Raz kupiłem od jednej. Potem jedna dziewczynka włożyła mi do ręki tilak. Oddałem jej, bo nie chciałem za to płacić, ale ona mi oddała. Wyglądało na to, że mi dała. Gdy wychodziliśmy następna też mi dała tilak i nic nie chciała. Dla odmiany poczułem się bardzo miło.  Niedaleko i niedługo po Radha Kund zobaczyliśmy, że właśnie zatoczyliśmy koło i w ten sposób zakończyliśmy obchód. Jak tylko zdałem sobie z tego sprawę mój brzuch od razu zaczął mnie boleć. Wzięliśmy motorikszę do Vrindavan, która przed samymi torami kolejowymi złapała gumę. Za chwilę jechał tamtędy pociąg, bardzo nowoczesny. Po wymianie koła jedziemy dalej. Około 200 metrów przed miejscem do którego jechaliśmy przy zakręcie w motorikszy złamało się koło. Rupanuga, który płacił dal pechowemu riksiarzowi trochę więcej pieniędzy niż było ustalone. Żal nam go było.

21.03
Z Kamalakszą i Mangalą poszliśmy do świątyni Bańka Bihari. To jedna z najbardziej znanych świątyń w Indiach. Tłum ludzi, miałem wrażenie, że dużo przyjezdnych, zamożnych hindusów,  oczywiście zwrócili na nas uwagę. Bardzo żywiołowa atmosfera podczas arati, dziewczyny dostały się blisko ołtarza, gdzie pudżari ich wypatrzył i zaprowadził pod sam ołtarz, gdzie dostały maha prasadam. Atmosfera w świątyni taka, jakby dominowali w niej ludzie z miasta. Widzę mnóstwo twarzy, które wyglądają na miastowe. Bardzo dobrze ubrani, a miejscowi jak to na wsi, ubrania mają zazwyczaj wyblakłe od zużycia, takie do pracy, więc widać różnicę. Potem poszliśmy do świątyni Radha Ramana. Tam mniej ludzi, spokojna atmosfera, dzwony jak w kościele katolickim, biły bardzo głośno, a swoimi wibracjami otworzyły mi uszy, że zacząłem lepiej słyszeć.

Obrazek
   Zaczęliśmy chodzić do restauracji na obiady, ja nic już nie jadłem ze świątyni. Najpierw  w Dhanuka Aśramie. Bardzo ostro ale i bardzo smacznie. Potem w Ananda Krishna Van 2. Trochę drożej, ale nie było ostro, po zjedzeniu właściciel pokazał nam pokoje w swoim hotelu. Hotel jak najlepsze w Krakowie, marmury, telewizor, lodówka, luksusowe wykończenie a kosztuje ok. 80 zł dziennie na 2 osoby. Na korytarzu widzimy Brahmanandę dasa, pierwszego ucznia Śrila Prabhupada w U.S.A.

22.03
Zamówiliśmy taksówkę do Jaipur, która o 4 rano czekała na nas. Cała wycieczka wynikła dlatego, że Roy miał kręcić scenę ze słoniem na potrzeby reklamy, która już jest na VIVA i MTV POLSKA i chyba Canal +. Za 4000 rupii wzięliśmy terenową Toyotę z klimatyzacją. Samochód miał być na 9 osób a wchodziło 7 i tylu nas na szczęście pojechało, bo Kryszna Mayi źle się poczuła i z mężem nie pojechali. Droga do Jaipur na początku koszmarna, potem przerodziła się w dobrą dwupasmówkę. Samochodem dobre 5 godzin jazdy. Po drodze krajobraz równinny jak od linijki, ale przypominał polskie pola, gdzieniegdzie drzewa, jak na Warmii, albo w Lubuskim.

Obrazek

W pewnym momencie dużo kominów, w których wypalano cegły. Ten widok z kominami przewijał się przez ok. 2 godziny z przerwami. Kominy na ok. 10 metrów wysokości, porozrzucane w krajobrazie. Dużo traktorów z przyczepami z sianem tak wypchanymi, że ja bym nie dopuścił takiego załadowania do jazdy po drogach. Zresztą jak wracaliśmy w nocy mijaliśmy jeden traktor przewrócony, ale nie poziomo, tylko pod ukosem, bo tyle tego siana napchali tam, że nie chciał się na bok przewrócić. Ten sam widok będzie również potem przyczyną korka podczas powrotu z Varszany. Przed Jaipur sporadycznie pojawiają się na płaskiej ziemi górki, które wyglądają jakby tam spadły. Same Jaipur jest w większości otoczone górami. Samo jest płaskie, tam albo jest góra, albo jest płasko, nie ma pofałdowania terenu jak znam z Polski. Wjazd do Jaipur wygląda bardzo pięknie.

Obrazek
Góry, mury i twierdze, atrakcyjna architektura.

Obrazek

Dojeżdżamy do zamku, którego niestety nie zwiedziliśmy, bo wszyscy chcieli pojechać z Royem słoniami w Dżunglę. Koszt 400 rupii na osobę. Pojechaliśmy dwoma słoniami za miasto, gdzie krajobraz raczej sawannowaty, trochę półpustynny, przypominał Meksyk, rosły tam kaktusy, trochę przypominał Chiny, dzięki widokowi na ciągnące się po górach mury.

Obrazek

Drzewa to same Mimozy, które mają długie kolce. Trochę nas pokłuły. Przewodnicy łamią gałęzie. Są zdziwieni, że tak zarosło. Chyba dawno tam nie byli. Wszyscy jadą na słoniach do zamku, a my za miasto. 2 i pół godziny na słoniu. Dojeżdżamy do miejsca, które jest dobre na kręcenie sceny. Schodzimy ze słoni. Na ziemi ukłuł mnie kolec mimozy, który przebił się przez klapka.

Obrazek

Po zdjęciach wracamy. Potem szukamy restauracji. Znajdujemy w końcu najlepszą w mieście, bardzo słynną jak się potem dowiedziałem. Wchodząc jest najpierw duży sklep ze słodyczami, naprawdę takiego w Polsce nie widziałem, dalej restauracja. To wszystko jest częścią hotelu. Zamawiamy obiad. Wszystko jest tak dobre, że tylko żołądki nas ograniczają, choć zapłaciliśmy też nie mało. Ja z Indu zjedliśmy chyba za ponad 70 zł, co w Indiach znaczy więcej niż w Polsce. Potem jedziemy do świątyni Radha Govinda.
Nasz kierowca nie zna angielskiego, ani miasta. Znajduje się jakiś przewodnik, który za 80 rupii poprowadzi nas do świątyni. Bierzemy go. Dojeżdżamy. Zaczyna mi lecieć krew z nosa, idę na bok, po kilku minutach przestaje. Idziemy do świątyni. To też cały kompleks.

Obrazek
Po drodze wzbudzamy zachwyt i małą sensację. Hindusi chcą robić sobie z nami zdjęcia.

Obrazek
Po 15 minutach się uspokaja, zaczyna się arati. Jestem trochę niedysponowany, ale czuję bardzo pozytywne duchowe oddziaływanie. Będę musiał tu kiedyś wrócić w lepszej sytuacji. Po arati wracamy. Zaczepiają nas dzieci, dotykają rąk, witają się, przedstawiają, trudno się trochę poruszać naprzód, trzeba iść zdecydowanie. Przy wyjściu sklepik z muzyką, próbuję podejść, ale widzę, że nie będę miał spokoju, zresztą nikt nie chce na mnie czekać i niestety do tej pory żałuję, że nie mogłem się tam zatrzymać. Tego nie zapomnę, że tam nic nie kupiłem. Wracamy do Vrindavan ok. pierwszej czy drugiej w nocy.

23.03
Na drugi dzień pojechaliśmy z Royem nad Jamunę, kręcić reklamy ciąg dalszy. Miałem za darmo możliwość filmowania wynajętych sadhu, było ciekawie.

Obrazek

Jadąc rikszą nad Jamunę drogą parikramową zdziwiłem się, że jak kilka dni wcześniej jechałem to była tam zwykła droga z ubitej ziemi, a teraz chyba z ponad kilometr świeżego asfaltu. Powiem, że okolica zdecydowanie zyskała na wyglądzie dzięki temu. Nad Jamuną z kolei musieliśmy trochę wcześniej wysiąść, bo układali drogę.

Obrazek
Znaleźliśmy scenerię przed świątynią Ganeszy, potem na plaży Jamuny. Piasek na plaży parzył w stopy. W ogóle jest bardzo świecący. Są w nim srebrno i złoto świecące ziarenka.

Obrazek

Obiad jemy w MVT, ISKCON-owej restauracji, gdzie można zjeść prasadam takie jak w Polsce, w naszej strefie klimatycznej, lub takie jak w naszych świątyniach. Smak potraw bezbłędny, byliśmy kilka razy, nie było wpadki. Nawet pizzę z prawdziwego pieca robią. Mogłem zamówić mizerię z sałaty, ogórków i pomidorów. Po ciężkich, ostrych daniach sałata jak zbawienie.

24.03
Varszana. Rupanuga tym razem został w domu, problemy z żołądkiem. Varszana to jakieś 23 km od Vrindavan. Była to zorganizowana wycieczka przez ISCKON. Pojechało 7 autobusów bhaktów, w tym w 5 byli tylko bhaktowie z Rosji, a w 2 pozostałych również byli, ale byli też bhaktowie  innych krajów. Po drodze widok stert wysuszonych krowich odchodów formowanych w placki, a potem w sterty, charakteryzowane na mini chatki, czy komórki. Służą za opał.

Obrazek
Po dojechaniu najpierw poszliśmy do domu Lality Sakhi. Tam był wykład po rosyjsku i angielsku. Kilka pawi na drzewach dodało uroku i tak pięknej okolicy. Potem śniadanie, którego nie jadłem i zaczęliśmy wspinać się na wzgórze Brahmy. Widokowo cała wycieczka bardzo atrakcyjna, wzgórze przypomina Góry Świętokrzyskie, tylko, że drzewa rosną rzadziej a przez to widoczność lepsza. Bardzo piękne świątynie na wzgórzach.

Obrazek

Mahanidhi Swami jest organizatorem tej wycieczki.

Obrazek
W tłumie bhaktów udaje mi się coś nakręcić kamerą i zrobić kilka zdjęć. Dużo krzewów z czerwonymi kwiatami tak jak przy Govardhan i w ogóle nawet na autostradzie z Delhi do Vrindavan między pasami. Trochę żebraków, ale w tłumie nie jest źle, bo nie uczepiają się jednej osoby, tylko szybko próbują wyciągnąc od innej. Jeden rosyjski bhakta sprowokowany zaczął chodzić upierdliwie za dwójką dzieci i prosić ich o 10 rupii. Potem na wzgórzu była sytuacja, że jakiś dziadziuś poprosił o dotacje, a matadzi z Rosji, krzyknęła do niego, że ona też chce i żeby jej dał. Dziadziuś się wystraszył , dał jej i prosił, żeby wszystkiego mu nie zabierała, a ona powiedziała mu po rosyjsku; "widzisz jak to miło?". Upał dawał się we znaki, to chyba najbardziej gorący dzień jak dotąd. Znowu zaczęła mi lecieć krew z nosa. Z podniesioną głową do góry szedłem i połykałem krew.

25.03
Wyjeżdżamy z Vrindavan do Delhi. Jutro o 3 rano wylot do Polski. Rano jeszcze do świątyni ostatni raz poczuć klimat miejsca. Po wyjściu ok. 100 metrów od świątyni zobaczyłem martwą małpę, która siedziała oparta o mur na wystającej części o wielkości parapetu w pozycji jakby jogina, jakby się modliła i składała ręce przed śmiercią. Przechodzący obok hindus złożył ręce. Szokujący widok, przez cały ten dzień wracał i nie dawał spokoju. Jeszcze po przyjeździe do Polski budził emocje. Ta małpa z pewnością nie była zwykła. Wsiadamy do samochodu i jeszcze raz do KBM. Ja odpowiedzialnie zostaję z bagażami, bo nawet taksówkarz gdzieś poszedł. Podchodzi do mnie 2 sadhu i proszą o pieniądze. Myślę sobie czemu nawet przy wyjeździe mnie to spotyka. Gdybym chciał zadowolić ich wszystkich poszedłbym z torbami. Stoją przy szybie, ale nie są nachalni, czekają. Podchodzą też jakieś dzieci, stukają w szybę, ale szybko się oddalają. Sadhu stoją dalej. Waham się czy dać czy nie dać. Ale postanowiłem, że nie dam dla zasady. Dużo pieniędzy mi nie zostało, a nie wiadomo co się jeszcze może zdarzyć. W końcu przychodzi żona i daje jakieś pieniądze. Odchodzą zadowoleni, ja natomiast do dzisiaj czuję niezadowolenie, że im jednak nie dałem tych pieniędzy. Na lotnisku okazało się, że trochę pieniędzy zostało. Indulekha poszła szybko na lotnisku kupić kosmetyki w sklepie bezcłowym, żeby się pozbyć rupii. Następnym razem będę musiał wziąć jak najwięcej pieniędzy dla żebraków. Po prostu nie mogę jak ktoś mnie prosi odmówić, szczególnie jacyś poczciwi sadhu. Sadhu ma zakaz pracy, może jeść tylko tyle ile użebra. Wyjeżdżamy. Fajnie było, ale się skończyło, nie ma co płakać, takie życie. Może kiedyś tu jeszcze wrócę, a za ten czas będzie tu inaczej. Dużo się tu zmienia. Teraz jeszcze zdążyłem zobaczyć zanikające widoki ludzi żyjących prosto, wręcz jak  wieki temu. To wszystko żyje obok najnowszych samochodów, luksusowych willi równocześnie. I ci, którzy żyją tak prosto żyją bardziej z wyboru niż z przymusu. To czuć, mentalność tych ludzi jest taka, że inaczej sobie nie wyobrażają żyć. Na przedmieściach Delhi stoimy w korkach. Jedziemy na Pachargandż w poszukiwaniu taniego hotelu. Znajdujemy pokój za 300 rupii w hotelu Venus i idziemy na zakupy. Nastrój tam zupełnie inny. Dużo muzułman, dużo turystów z Europy, po wyglądzie widać, że młodzież alternatywna. Głównie tacy z dredami lub podobni. Następnie jedziemy za 80 rupii motorikszą do świątyni ISKCON. W Delhi zauważyłem , że jest bardzo zielone, zdecydowanie bardziej niż Warszawa. Wielkie, przejezdne ulice. Wysiadamy przy świątyni, ale dokładnie nie wiemy w którą stronę iść. Taksówkarz pokazuje nam gdzie. Podnoszę głowę do góry, patrzę, patrzę i widzę. Ale ogromna świątynia! Nie spodziewałem się, że ta wielka to ta. Jakby na chwilę zapomniałem, że jestem w Indii i spodziewałem się świątyni jak w Polsce. Coś mnie przyćmiło. Świątynia to również cały kompleks, sklep z bezbłędnym prasadam, z pamiątkami, szatnia dla butów, Vedic Ekspo.

Obrazek

W świątyni oczywiście miejscowi i my jak rodzynki w cieście, oprócz nas jeszcze 3 białe twarze. Ogólne zainteresowanie, sesja zdjęciowa zaliczona, zaczyna mi się podobać być inspiracją dla innych. Po arati idziemy do Vedic Ekspo, kupujemy bilety po 100 rupii i wchodzimy. W środku multimedialny, trójwymiarowy przekaz filozofii Vaisznava. Robi wrażenie. Wychodzimy, jest ciemno, świątynia jest oświetlana, fontanny podświetlane kolorowymi światłami, chce się tam być. Kupujemy prasadam, część jemy na miejscu i jedziemy do hotelu.

26.03
Wylatujemy. Mamy we dwójkę 3 kg nadbagażu. Jest duża kolejka do odprawy, już wiemy, że lot będzie musiał się opóźnić. Nikt nie waży naszych bagaży. Przechodzimy przez odprawę osobistą. Roya zatrzymują, robią mu rewizję, ale puszczają. W samolocie siedzimy chyba z godzinę jeszcze zanim samolot odleciał. W Moskwie czekamy ok. 11 godzin na samolot do Warszawy. Koczujemy na lotnisku. W końcu bezpiecznie lądujemy w Warszawie. Nie było tak źle jak mnie straszyli. Czyli jeszcze mam coś do zrobienia w tym życiu. Zresztą astrolog mówił, że będę żyć długo, ale różnie to bywa. Nie przypominałem sobie ostatnio żadnego deja vu na przyszłość, więc się zastanawiałem, czy brak pamięci może oznaczać koniec misji zwanej życiem. W Indii miałem wiele deja vu widzianych wcześniej. Przez ponad tydzień po powrocie czuję się jakbym za chwilę mógł być z powrotem i jakbym przed chwilą wrócił. Po półtora tygodnia miałem sen, że wróciłem do Polski, zobaczyłem, że interesy są pod kontrolą i wróciłem jeszcze na kilka dni do Indii. Wrażenia z tego pobytu wbiły się w głowę.  To co obserwowałem w Indii w Polsce nazwano by anarchią. Jednak tak ogromne społeczeństwo żyje i funkcjonuje. Mentalność Hindusów jest bliższa do polskiej niż Niemców, Francuzów czy Amerykanów. Wydawało mi się czasami, że jestem w takiej gorącej Polsce. Zresztą Warszawa –Varszana, Rewal –Raval. W Ravalu Radharani się pojawiła, a w Varszanie mieszkała. Pobyt w Indii nie wymagał jakieś zmiany osobowości ode mnie. Nie przeżyłem metamorfozy, a jednak po 3 tygodniach czuję, że jest inaczej niż przed wyjazdem. Codziennie mi się coś śni. Czuję się spokojniejszy. Rozmyślam kiedy znowu tam będę jakby to było oczywiste, że mam znowu pojechać. Już w Indii się mnie pytano, pytają znajomi po powrocie, kiedy znowu jedziemy. Wyjazd do Indii to moja pierwsza podróż zagraniczna nie licząc czeskiej części Cieszyna, gdzie byłem kilka razy na polsko-czeskich programach nama hatta. Kraje Europy nigdy mnie nie cieszyły. Nie widziałem tam nic ciekawego do zobaczenia. 15 lat czekałem na podróż do Indii. Zawsze wydawało to się tak daleko, obco, bilety drogie i szkoda było pieniędzy. W związku z tą podróżą wydaliśmy z żoną ok. 12000 zł. Teraz już mi ich nie szkoda.

KONIEC

Całe fotoreportaże można zobaczyć tu:

Wryndawan

Dookoła Govardhan

Warszana

Jaipur - Delhi
Oszust zajmuje miejsce nauczyciela. Z tego powodu cały świat jest zdegradowany. Możesz oszukiwać innych mówiąc: "Jestem przebrany za wielbiciela", ale jaki jest twój charakter, twoja prawdziwa wartość? To powinno być ocenione. - Śrila Prabhupada

Awatar użytkownika
Rasasthali
Posty: 641
Rejestracja: 23 lis 2006, 18:58
Lokalizacja: USA

Post autor: Rasasthali » 17 wrz 2007, 20:26

Wow! Arku, swietne fotografie i super reportaz! Powinienes napisac jakas ksiazke! :)
http://actinidia.wordpress.com/

Awatar użytkownika
Ania
Posty: 14
Rejestracja: 02 lut 2007, 15:51
Lokalizacja: gdańsk

Post autor: Ania » 03 paź 2007, 17:43

Dzięki Arku za relację -interesująca choc potrzebuję więcej wiedzy gdyż Twoje doświadczenia sa bardzo podobne do wielu już przeczytanych przeze mnie z wypraw do Indii.
Pozdrawiam Hare Kryszna

Vaisnava-Krpa
Posty: 4935
Rejestracja: 23 lis 2006, 17:43
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Post autor: Vaisnava-Krpa » 31 paź 2007, 00:15

Porady dla wybierających się do Indii:

http://www.vivakultura.pl/magazyn/text/indie.htm
Oszust zajmuje miejsce nauczyciela. Z tego powodu cały świat jest zdegradowany. Możesz oszukiwać innych mówiąc: "Jestem przebrany za wielbiciela", ale jaki jest twój charakter, twoja prawdziwa wartość? To powinno być ocenione. - Śrila Prabhupada

Awatar użytkownika
Ania
Posty: 14
Rejestracja: 02 lut 2007, 15:51
Lokalizacja: gdańsk

Post autor: Ania » 31 paź 2007, 12:06

Haribol Arku

Na tej stronie też już byłam ..... Pozdrawiam

Vaisnava-Krpa
Posty: 4935
Rejestracja: 23 lis 2006, 17:43
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Post autor: Vaisnava-Krpa » 31 paź 2007, 16:39

To najlepiej pojechać z kimś. Kiedy się wybierasz? :D
Oszust zajmuje miejsce nauczyciela. Z tego powodu cały świat jest zdegradowany. Możesz oszukiwać innych mówiąc: "Jestem przebrany za wielbiciela", ale jaki jest twój charakter, twoja prawdziwa wartość? To powinno być ocenione. - Śrila Prabhupada

Gauri
Posty: 313
Rejestracja: 29 lis 2006, 16:49

Re: Pielgrzymka do miejsc świetych w Indiach, światynie, Kry

Post autor: Gauri » 19 lis 2007, 21:19

Ania pisze:Haribol!
W związku z planowaną podróżą do Indii w okresie wiosennym prosze o praktyczne informacje niezbędne w planowaniu wyjazdu. Kupię przewodnik Pascala Indie Północne (wiem Lonely Planet jest lepszy ale mój angielski jest taki sobie) Na allegro są do kupienia wyd. Wiedza i życie Czy polecacie? No i czy sugerujecie się szczepić i brać leki np. malarone, lariam itp. ? Jakie miasta polkecacie? Oczywiscie Vrindavan, Mathura i Mayapur są już na liście i wiekszość z Uttar Pradesz i Radżastanu. :)

Dołączyłąm to w tym dziale bo nie ma działu bazarek czy targowisko, kupię/sprzedam. Przynajmniej ja nie znalazłam
Hari bolo
ja sam odwiedzalem 3 razy indie.
wez ze soną naprawde minimum zeczy bo po pierwszym dniu na bazarze wtjdziesz niczym maharani odziana w rozne atrakcyjne szaty :lol: Ja zawsze bralem ze sobą zeczy na wykonczeniu tzn takie ktore mozna tam potrem rozdac biednym,a tych nie brakuje w indiach ,dzieki temu zwolnisz sobie pare kilogramow w plecaku i bedziesz mogla wiecrj przywiesc tkzw nowinek. :wink:
szczepionki???
Uwazam ze to wielki mit i bardziej szkodzą niz pomagają,ale to bardzo dluuugi i oddzielny temat,ja sie nie szczepilem ani razu. ale pamietaj by jesc w miejscach gdzie przewija sie sporo ludzi,wtedy masz szanse zjesc cos swierzego he he :wink: ,poza tym nie bierz ze sobą zadnych lekarstw ,moze poza utlenioną wodą,czy plasterkiem,bo skaleczenia tam są niebywale grozne nawet najmniejsze, Poza tym OPni mają najleprze i najskuteczniejsze lekarstwa ,jakich zazywalem.i pomagaly piorunującą szybko,natomiast nasze wogole nie dzialaly.
Jesli bedziesz wymieniac,czy rozmnieniac pieniądze uwazaj na to by banknoty nie byluy przedarte na brzegach bo nikt ci ich nie przyjmie,mogą byc dziurawe w srodku(Hindole mają zwyczj w bankach spinania Rupii spinaczami,ci czasemsprawia ze strasze banknoty są dziurawe od srodka) ale to nie szkodzi :wink:
Poza tym duuuuzo łaski zycze i wielu niezapomnianych wrazen
Ja uwazam ze Indie juz sie konczą,chopdzi mi o Ich piekne wyroby ,birzyterie itp,nawet Bostwa gaura nitay widzialem Made in china.
wiec polecam czym szybciej tym lepiej,glupawka na temat Ameryki tam jest ogromna ,a no i na koniec radze wziąsc ze sobą euro i najlepiej 100,lub 50 wtedy mozna dostac wiecej rupci :wink: Powodzenia

Vaisnava-Krpa
Posty: 4935
Rejestracja: 23 lis 2006, 17:43
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Post autor: Vaisnava-Krpa » 20 lis 2007, 09:38

Rozmawiałem wczoraj z Sivanandą właśnie też na temat szczepionek i on mówi, że wogóle się nie szczepi. Mieszka tam od kilku lat. Byłem w Indiach i nie szczepiłem się i żyję, ale bhaktowie mnie prosili, żebym się zapytał. Nie ma żadnych oficjalnych zalecanych szczepień dla wyjeżdżających do Indii. A szczepienie np. na żółtaczkę typu A kosztuje 450zł, bo trzeba wziąć 3 szczepionki. Niektóre są tańsze. Ale żadna szczepionka nie daje 100% ochrony. Na świecie sporo osób zmarło od szczepionek właśnie. Nawet Sivananda powiedział, ze jak się na coś zaszczepił kiedyś w 1986r jak pierwszy raz jechal, to chorowal od tej szczepionki, po czym się dowiedzial, że to normalna reakcja:). Powiedzial też historię pewnego bhakty, który wszystko co tam kupił do jedzenia mył w roztworze chemicznym, i tylko on jeden z grupy zachorował. Znam bhaktę który był 58 razy w Indiach ale dopiero za 57 razem zlapał chorobę. Karma znajdzie swoje drogi, wystarczy się o nią nie prosić, bo jak ma przyjśc to drogę znajdzie.
Oszust zajmuje miejsce nauczyciela. Z tego powodu cały świat jest zdegradowany. Możesz oszukiwać innych mówiąc: "Jestem przebrany za wielbiciela", ale jaki jest twój charakter, twoja prawdziwa wartość? To powinno być ocenione. - Śrila Prabhupada

ODPOWIEDZ